Notka od autora:
Jest to moje pierwsze opowiadanie publikowane w sieci. Nie będę jednak prosić o wyrozumiałość a jedynie o szczere wypowiedzi co sądzicie o tym co tworze.
Pozwalam wenie płynąć przeze mnie i sama do końca nie wiem, jak potoczą się losy młodej bohaterki.
Chcę podziękować Kiliandrze za zbetowanie rozdziału i cenne rady co do zawartości. :)
Cały czas pamiętała tą dumę, jaka rozpierała ją, gdy Moody wraz z Ministrem Magii wręczali jej odznakę aurora. Było to dla niej spełnienie dziecięcych marzeń. Marzeń, w których spełnienie nie wierzył nikt, prócz niej.
Zawsze wydawała się przeciętna, nie wyróżniająca się niczym specjalnym, chociaż zdarzało się jej zaskoczyć. Pierwsze dokonała tego, gdy jako jedyna ze swojego domu zaliczyła wszystkie SUM-y na W. Ludzie dziwili się, jak ktoś, kto nie ślęczał przez cały rok nad książkami mógł zdać egzaminy tak dobrze. Nie tłumaczyła tego nikomu a i inni dość szybko o tym zapomnieli. Kolejny raz zaskoczyła innych a i zapewne samą siebie, gdy po szkole zgłosiła się na szkolenie aurorskie do Ministerstwa i została przyjęta. Kilka osób odradzało jej to. Już wtedy mówiło się, że Czarny Pan powrócił, że niedługo może rozpętać się piekło jakie skończyło się prawie dwanaście lat wcześ mówiła nikomu, że chce zostać aurorem, by pomścić rodzinę. Ludzie dookoła wiedzieli o niej tylko powierzchowne rzeczy. Nie znali dokładnych powodów jej determinacji. Ona jednak dokładnie pielęgnowała w sobie tą determinację jakby wiedząc, że nie może sobie odpuścić, że musi być cały czas w pogotowiu.
A wszystko przez słowa nieznajomego sprzed kilku lat...Miała wtedy dwanaście lat, gdy usiłowała nieudolnie zaatakować tych, którzy zabili na jej oczach rodziców i brata. Ubrane na czarno postacie wtargnęły do jej domu, gdy trwała przerwa świąteczna w szkole. Jeden z napastników z łatwością odbił jej za słabo rzucone zaklęcie. Złapał ją mocno za nadgarstek i pociągną w górę
- Jesteś za słaba...spróbuj za kilka lat. - zaśmiał się jej w twarz zamaskowany napastnik. Pewnie zginęłaby i ona, gdyby nie pojawienie się aurorów. Kilka postaci w niebieskich płaszczach. Widząc z jaką łatwością przepędzili napastników sama zapragnęła stać się jednym z nich.
Na korytarzu ministerstwa rozbrzmiały czyjeś szybkie kroki. Postać ubrana w typową niebieską, aurorską pelerynę wyraźnie się spieszyła.
- Spóźniłaś się Lynx - czarnoskóry mężczyzna podniósł spojrzenie znad oglądanych papierów. Mimo srogiej miny, jego oczy zdradzały pewne oznaki ciepła.
- Przepraszam, ale za późno dowiedziałam się o zmianie - powiedziała szybko dziewczyna poprawiając swoje ciemne włosy. Do wczoraj, a właściwie to jeszcze godzinę temu była przekonana, że ma dzisiaj wolne. Kingsley nie mówił już nic. Gestem przywołał ją do siebie i podał jeden z przeglądanych pergaminów. Wzięła papier do ręki i zaczęła czytać. Była to prośba od dyrektora Hogartu, starego Dumbeldora, o przysłanie kilku aurorów do szkoły w ramach wzmocnienia ochrony na czas Turnieju Trójmagicznego. Niby proste i nudne zadanie, ochrona szkoły. Nie mogła się jednak spodziewać poważniejszych zadań w pierwszym roku służby. Przeczytała wszystko uważnie i kiwnęła do siebie głową. - Z kim tam będę? - zapytała przełożonego. Przeniosła na niego spojrzenie.
- Moody, Tonks, Perry - wyliczał mężczyzna. Do tego zadania nie wyznaczał swoich najlepszych i bardziej doświadczonych ludzi.
- Jeden emeryt i trzech nowicjuszy - zadrwiła młoda funkcjonariuszka - gdyby nie pismo od Dumbledora powiedziałabym, że to jakaś misja szkoleniowa.
- Bo to ma być misja szkoleniowa - usłyszała głos swojego mentora. Odwróciła się momentalnie w jego stronę. Starszy mężczyzna zbliżył się do stołu i przywitał z Kingsley'em. - Nie puszczę świeżaków na misje bojowe - mruknął jeszcze.
- Niezła wiara w ludzi - szepnęła pod nosem szatynka. Moody udał, że nie słyszy jej komentarza. W kwaterze aurorów spędziła resztę dnia. Mimo, że była już w pełni wykwalifikowanym funkcjonariuszem, ciągle była traktowana jak rekrut, który może się jedynie przyglądać pracy innych. Nie to, że narzekała na takie traktowanie, ale jakaś cząstka jej, gdzieś głęboko ukryta, podburzała. Szeptała, że jest za dobra na papierową robotę, na ciągłe ćwiczenia i wysłuchiwanie relacji doświadczonych aurorów. Nie pokazywała swojej frustracji na zewnątrz. Każdy mógł widzieć jak sumiennie i bez szemrania wykonuje swoje obowiązki. Oddelegowanie do Hogwartu, który opuściła ledwie trzy lata temu, traktowała jako przepustkę do poważniejszych misji. Może kiedyś nawet stanie oko w oko z jakimś śmierciożercą. Z niejaką zazdrością przysłuchiwała się innym, którzy opowiadali o przygotowaniach do Mistrzostw Świata w Quidichu. Usiłowała załatwić sobie bilety, nie dało jednak rady. Obiecała sobie, że jak będzie miała wtedy wolne, pojedzie z Tonks choćby w okolice stadionu. Z jej parszywym szczęściem będzie pewnie miała dyżur w dzień finałów. Jęknęła i uderzyła głową w biurko.
- Nie dewastuj mienia - usłyszała nad sobą wesoły głos znajomej - Słyszałaś, że wracamy do szkoły - przysiadła na krawędzi biurka. Lubiła Tonks. Mimo różnicy wieku były w jednym oddziale.
- To mienie mnie dewastuje...psychicznie - dziewczyna mruknęła pod nosem. Zaraz się jednak ożywiła - Jedziemy na mistrzostwa? - zapytała wesoło. Nie usłyszała jednak odpowiedzi.
- Tonks, Lynx - krzyknął Kingsley - Szalonooki was potrzebuje.
- Wcześniej nie mógł powiedzieć - zamruczała Vesper. Wstała zza biurka i przeciągnęła się. W swoim gabinecie, pełnym wszelkiej maści fałszoskopów i innych instrumentów wykrywających. Stary auror kazał im obu najpierw usiąść. Mężczyzna patrzył się na nie uważnie. Jego magiczne oko prześlizgiwało się po obu kobietach. Obie młode i świeżo po szkoleniu, chociaż starsza z nich ukończyła je z trudem. Według niego były zbyt niedoświadczone na jakiekolwiek działania poza wypełnianiem papierów. Nie miał jednak wystarczająco dużo doświadczonych ludzi, musiał więc posiłkować się nieopierzonymi młokosami. Westchnął ciężko. Zaczął obu tłumaczyć szczegóły ich zadania w Hogwarcie. Miały jeszcze miesiąc do jego rozpoczęcia, po drodze były jednak Mistrzostwa Świata w quiddichu, więc on sam nie miałby czasu na wprowadzanie ich. Dziewczyny słuchały uważnie jego słów.
Poranek w dzień finału był niesamowicie mglisty i ponury. Zwlekła się z łóżka o nieludzkiej wręcz jak na nią porze. W pionie trzymało ją jedynie morze kawy, cudownego mugolskiego wynalazku, jak i fakt, że udało jej się wkręcić do obstawy pola namiotowego dookoła stadionu. Okazało się, że potrzeba więcej ludzi, więc zaangażowano też i jej oddział. Jako mniej doświadczeni mieli pojawić się na miejscu dopiero w dzień finałów, gdy natężenie kibiców było największe. Po samym meczu mieli zluzować innych, którzy zabezpieczali finały od początku. Sprawdziła kolejny raz czas. Miała jeszcze jakąś godzinę na pojawienie się na kempingu. Szybko doprowadziła się do stanu używalności i aportowała. Najpierw do biura po przydziały, a potem wprost na miejsce docelowe.
To co tam zobaczyła przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Widząc taką masę ludzi nie zdziwiła się, że do pomocy ściągnęli nawet ludzi po akademii. Przed wejściem na kemping okazała przepustkę. Minęła tam znanego jej z ministerstwa Artura Weasleya. Zauważyła przy nim „Wybrańca" Pottera. Widząc, że chłopak się jej przygląda puściła mu oczko. Nim Artur zdołał ją zagadnąć wmieszała się w tłum. Musiała szybko znaleźć Dawlisha i zacząć służbę. Ludzie widząc jej płaszcz przepuszczali ją schodząc z drogi. Przełożonego znalazła dopiero, gdy była już nieco spóźniona.
- Za dużo ludzi. - powiedziała zanim ten zdołał się odezwać. Podała mu swój przydział. Mężczyzna przeleciał wzrokiem po tekście
- Pomożesz na polu - zadecydował wbrew jej przydziałowi
- Ale miałam...- zaczęła Vesper na co ten uciszył ją dłonią
- Chyba nie myślisz, że dam ciebie w pobliże stadionu - powiedział z wyższością - Rozumiemy się? - dodał. Dziewczyna ociągając się skinęła głową. Zaklęła w myślach. Gdy wszyscy będą na stadionie ona będzie musiała snuć się po praktycznie pustym polu.- Masz się wmieszać w tłum - dodał jeszcze po chwili Dawlish - Transmutuj w coś płaszcz i spieprzaj do pracy - niechętnie wykonała polecenie.
Niebieski płaszcz był dla niej powodem do dumy, a teraz musiała go ukryć. Wiedziała, że to konieczne, a jej niechęć była wręcz dziecinna. Po chwili miała na sobie całkowicie zwyczajne i nie rzucające się w oczy ubranie.
Im bliżej było samego meczu tym więcej robiło się ludzi dookoła. Wszędzie dawało się wyczuć niesamowite podekscytowanie. Zdarzyło się kilka utarczek i bójek. Nie interweniowała przy nich, takimi sprawami miały się zająć zwykłe służby porządkowe. Ona miała wkraczać do akcji dopiero wtedy, kiedy w ruch szły by różdżki. Wszystko przebiegało spokojnie, w granicach normy, jaka była przewidziana w trakcie takiego spędu czarodziei z całego świata.
Coś zaczęło się dziać dopiero po zakończeniu samego meczu. Przedzierając się przez rozentuzjazmowany tłum zmierzała do punktu zbiorczego, gdzie miała odebrać dalsze rozkazy i zluzować tych, którzy ubezpieczali mistrzostwa dłużej. Nagle usłyszała wybuch, a po sekundzie krzyki. Momentalnie pobiegła w tamtym kierunku. Przepychała się między ludźmi w sam środek zamieszania. Już z daleka widziała jak kilku ubranych w czarne szaty czarodziei lewituje nad sobą rodzinę mugoli. Postaci te wyglądały podobnie do śmierciożerców, którzy zaatakowali jej rodzinę. Nie była już słaba, była aurorem. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce. Na takie coś czekała odkąd wstąpiła w szeregi aurorów. Teraz mogła udowodnić Moody'iemu i innym, że się nadaje, że potrafi działać. Gdy postaci znalazły się w jej zasięgu posłała pierwsze zaklęcie rozbrajające. Nie ryzykowała nic mocniejszego, kiedy w pobliżu byli mugole i cywile. Jeden z zamaskowanych opuścił swoją różdżkę kierując ją w stronę Vesper. Uskoczyła zwinnie jego zaklęciu.
Na razie była jedynym aurorem w pobliżu. Chciała skoncentrować na sobie całą uwagę postaci i odciągnąć go od pozostałych. Związać walką dopóki nie przybędą posiłki. Jednocześnie obserwowała czy towarzysze zamaskowanego nie chcą go wspierać. W jej kierunku pomknęły kolejne klątwy. Uskakiwała im, samej jednocześnie atakując. W pewnym momencie puściła w niego klątwę jaka była specjalna dla jej rodziny. Nikt spoza rodu Lynx nie byłby jej w stanie rzucić. Napastnik odbił ją już z trudem. Jak do tej pory utrzymywał dystans, tak teraz zaczął się zbliżać do niej, wyraźnie nie bacząc na nawoływania kompanów. Gdy był już niemal na wyciągnięcie różdżki usłyszała głos ze swoich koszmarów, ten sam, który w feralną noc słyszała w domu. Stał przed nią jeden z zabójców jej rodziny .
- Prawie musiałem się starać Lynx - zadrwił mężczyzna. Skamieniała w pierwszej chwili. Nagle jednak poczuła jak zaczyna ją ogarniać dzika furia.
- Zabije cie, zajebie skurwysynu. - zawarczała. Gdy śmierciożerca zaczął się oddalać za towarzyszami, korzystając z zamieszania jakie panowało dookoła, pobiegła za nim. Nie widziała jak pojawiają się inni aurorzy, nie słyszała ich nawoływań. Teraz liczyło się dla niej jedynie to, by dopaść mordercę rodziny. Śmierciożercy kierowali się w stronę lasu okalającego całe pole namiotowe. Tylko tam mogli się aportować z powodu silnych osłon anty - aportacyjnych nałożonych na tereny na których rozgrywały się mistrzostwa. Takiego gniewu i chęci zemsty nie czuła nigdy. Gdy znaleźli się w lesie nieznajomy odwrócił się w jej stronę i błyskawicznie posłał drętwotę. Uniknęła jej rzucając zaklęcie tarczy. Szybkość i zwinność była jednym z jej atutów. Podczas gdy ona wyraźnie chciała zabić mężczyznę, ten zdawał się z nią bawić. W pewnym momencie poczuła silne uderzenie w plecy. Różdżka wypadła jej z rąk. Upadając na ziemię widziała stojącego za nią drugiego śmioerciożercę. Była tak skupiona na swoim celu, że nie zauważyła innych. Teraz leżała z twarzą na ziemi wyrzucając sobie swoją nieuwagę, która mogła kosztować jej życie. Przez to, była teraz na ich łasce.
- Nie zabijaj jej. - odezwał się ten, za którym goniła. Zbliżył się do niej i przyklęknął po czym odwrócił na plecy. Nie widziała jego twarzy. Czuła jedynie, że wpatruje się w nią intensywnie, wręcz świdruje spojrzeniem. Mogła też wyobrazić sobie drwiący uśmieszek na jego ustach.- Mała Vesper - usłyszała go. Różdżka mężczyzny dotknęła jej policzka. Przesunął ją niżej, przez szyję aż na klatkę piersiową - Już nie taka mała. - szepnął dotykając jej piersi. Zniżył niebezpiecznie głos, który w innych warunkach mógłby brzmieć uwodzicielsko. Teraz jednak wywołał jej obrzydzenie - Pobawiłbym się z tobą jak z twoją matką. - szeptał dalej. Nagle wstał i spojrzał w stronę pola namiotowego. Skinął swoim towarzyszom po czym deportował się z nimi.
Leżała całkowicie bez ruchu czekając aż ktoś zdejmie z niej klątwę. Ogarniała ją bezsilność. Nie była w stanie nic mu zrobić. Lata ciężkiej pracy zdały się na nic. Noce zarwane przy nauce zaklęć, treningi aurorskie. To wszystko było niczym. Miała ochotę krzyczeć ze wściekłości. Była tak pogrążona we własnych myślach, że nie zarejestrowała, że nie krępuje jej już żadne zaklęcie.
- Księżniczka może w końcu wstanie. - zadrwił nad nią Dawlish
- Weź spierdalaj. - powiedziała zanim zorientowała się do kogo to mówi. W tym momencie silna ręka mężczyzny poderwała ją z ziemi
- Uważaj do kogo mówisz. - warknął do dziewczyny. Vesper strąciła z siebie jego dłoń. Zaczęła rozglądać się po polanie w poszukiwaniu swojej różdżki która wypadła jej z rąk gdy padła na ziemię spetryfikowana. Nie mogła jej jednak nigdzie znaleźć. Dookoła nich pojawili się wkrótce inni funkcjonariusze i co dziwniejsze Weasley z dwoma najstarszymi synami. Znała obydwu ze szkoły. Skinęła im głową na przywitanie i wróciła do szukania.
- Do kurwy nędzy gdzie ty jesteś? - mruczała pod nosem. Powoli zaczynała panikować, że może któryś ze śmierciożerców zabrał ze sobą jej różdżkę. Gdyby to była prawda, miała by poważne problemy w pracy. Zdenerwowana uderzyła pięścią w drzewo.
- Lynx do mnie - słysząc ten głos aż się w sobie skuliła. Kingsley rzadko kiedy brzmiał tak ostro. Zazwyczaj spokojny czarodziej, dawał się ponosić emocjom tylko w najpoważniejszych sytuacjach. Odwróciła się w jego stronę, - Możesz mi powiedzieć co to wszystko miało znaczyć? - mówił poważnie - Dlaczego opuściłaś posterunek i udałaś się za nimi? - nie spuszczał z niej spojrzenia - To nie należało do twoich obowiązków rekrucie. - nie używanie nazwiska wskazywało na jego krańcowe zdenerwowanie - A poza tym, gdzie masz różdżkę? - tym ostatnim pytaniem spowodował, że dziewczyna spuściła wzrok wbijając go w ziemię
- Zgubiłam. - bąknęła cicho pod nosem. Schacklebolt przechylił lekko głowę i zbliżył się do niej nieznacznie
- Możesz powtórzyć? - ton jego głosu przypominał lód.
- Zgubiłam ją - powiedziała już głośniej dziewczyna. Mężczyzna przymknął powieki pewnie chcąc się uspokoić. Odetchnął mocno
- Zostajesz zawieszona do odwołania - słowa te wywołały niemały szok na twarzy Vesper
- Ale jak to...dlaczego? - zaczęła mówić szybko.
- Dałaś sobie zabrać różdżkę to po pierwsze - głos jej przełożonego mimo że już spokojny, nadal wskazywał na jego zdenerwowanie. - a po drugie opuściłaś posterunek.
