— Powiedziałeś mi kiedyś, że nie jesteś bohaterem. — Chwila przerwy, kolejny bolesny oddech. — Czasami wątpiłem, czy w ogóle jesteś człowiekiem… Ale powiem ci, że byłeś najlepszym, najbardziej ludzkim człowiekiem, jakiego znałem. I nikt mnie nie przekona, że kłamałeś… To tyle.

Muszę cię dotknąć, Sherlocku. Po prostu potrzebuję tego, nie zrozumiałbyś — uczucia, sentymenty, pragnienie. Podchodzę iście żołnierskim krokiem do marmurowej płyty, zbyt zwyczajnej i nudnej dla ciebie. Brak daty, brak cytatu, czegokolwiek, tylko złoty SHERLOCK HOLMES. Dotykam opuszkami palców chłodnej tabliczki. Zadziwiające — to boli.

— Byłem taki samotny, tyle ci zawdzięczam. — Milknę, przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie. Chryste, wróć, Sherlock! — Proszę tylko o jeszcze jedną rzecz, o jeden cud. Zrób to dla mnie. Nie bądź martwy.

Na ułamek sekundy ponownie panuje grobowa cisza (mało zabawne), lecz przez mój umysł przelatują setki wspomnień, gestów, spojrzeń.

— Zrób to dla mnie. Po prostu przestań — załamuje mi się głos, nie potrafię powiedzieć niczego więcej.

Nie rozpłacz się, nie rozpłacz się, nie rozpłacz się — powtarzam niczym mantrę. Łzy to słabość, której nie tolerujesz, prawda? Nie zhańbię twojego... spoczynku. Postawa żołnierska, lekkie kiwnięcie głową, w lewo zwrot i znowu, po czym odchodzę.

— Nie, pani Hudson, nie wyprowadzę się. Tak... Tak, na pewno. Potrzebuję tylko chwili odpoczynku... Wrócę za kilka dni... Dziękuję... Do zobaczenia.

Odłożyłem telefon na mały stolik, wciągając głośno powietrze. Powinienem się przebadać, każdy oddech sprawiał mi ból. Może płuca, żebra je uciskają lub... Śmieję się histerycznie, zaraz kładąc dłoń w miejscu mostka. Moriarty nie wypalił serca Sherlocka, zrobił to z moim. Zamknąłem oczy, układając się wygodnie na obcej kanapie. Wszystko w tym miejscu było mi nieznane i nieprzyjemnie dziwne. Powietrze, zapach, dotyk pod palcami, pościel, łóżko, ściany, ludzie, widok zza okna. Ale właśnie to wszystko było lepsze w tamtej chwili od już nie tak, idealnego Baker Street 221b. Jeden z foteli został bezpański, niebieski kubek stracił właściciela, przynajmniej tuzin garniturów zjedzą mole, a tak sam los czeka jedwabne koszule oraz szlafroki. Skrzypce stracą głos, gdyż nie dotknie ich już muzyk. Probówki, mikroskopy, kwas siarkowy nie mają swojego chemika, czaszka straciła przyjaciela, lodówka stanie się wyjątkowo pusta bez zwłok...

Och, John. Powinieneś się cieszyć. Zawsze tak narzekałeś na moje eksperymenty.

— Narzekałem, ale to nic nie znaczy. Nienawidziłem ich, ale nie były normalne, czyli dobre — powiedziałem sfrustrowany.

Nienawidziłeś ich, ale nie zrobiłeś niczego, abym przestał je wykonywać, bo byłem to ja. — Stwierdzenie.

— Tak. — Niepotrzebne potwierdzenie stwierdzenia. — Tak samo, jak ty nic nie robisz, nie przestajesz być martwy.

Brak odpowiedzi.

— Powinieneś wrócić, wiesz o tym. Cisza na Baker Street mnie zabije, zabije mnie troska Harry, Sarah i pani Hudson... Zabije mnie zwyczajność, nuda. Zabije mnie brak adrenaliny. Zabije mnie brak ciebie. Nie myślałeś nigdy o tym, że się dopełniamy? Ja wydedukowałem to za późno.

Tak, John. Lepiej prędzej niż później — zakpił. Teraz musisz być mną i sobą jednocześnie. Powodzenia, drama queen.

— To chore, że z tobą rozmawiam, skoro nie żyjesz, nie uważasz? To niezdrowe i powinienem iść do terapeutki. Zapewne mnie wyczekuje, prawda? Nie zrobię tego, ale zawieszę bloga. Jest mi niepotrzebny. I co oznacza, że mam być tobą? Do cholery, Sherlock, nie rozumiem... Ach, przepraszam... Doskonale cię rozumiem. Przestanę zadawać pytania, zacznę na nie odpowiadać.

Znasz moje metody, wykorzystaj to.

Podniosłem się do pozycji siedzącej i chwyciłem za laptop. Klik-Klik-Klik. Google. Klik-klik-klik. Mind Palace. Wpatruję się w dziesięć liter, po czym naciskam enter. Otwieram kilka kart i zaczynam naukę bycia Sherlockiem.

— Nigdy ci nie dorównam, wiesz o tym — mówię w przestrzeń, nawet nie odwracając wzroku od komputera. Szary brudny pokój także nie prosi się o uwagę.

Cisza, spokój, (nuda) — wręcz idealne warunki do budowania swojego Pałacu Pamięci. Żałowałem, że nigdy nie zapytałem Sherlocka o to, jak wyglądał jego umysł. Czy naprawdę był to pałac, czy może cały nowy, inny świat wykreowany przez architekta-Sherlocka? Ile posiadał cieni, oszustów, punktów zaczepienia? Jak wiele mógł w nim zrobić, ile posiadał pokoi, jak usuwał niepotrzebne dane? Jak głęboko mógł zejść, czy czasami nierozróżniał Pałacu Pamięci od rzeczywistości? Czy jego umysł podpowiadał mu niezauważalne, czy odgrywał przedstawienia? Nigdy nie miałem się tego dowiedzieć.

Po pierwszym miesiącu.

— Och, John, upiekłam ciasteczka. Twoje ulubione. — Kobieta położyła na stole w kuchni talerz pachnących wypieków. — Jaki tu bałagan, a myślałam, że tylko Sher...

Zamilkła, zerkając na mnie. Wiedziałem o tym, nie musiałem się odwracać. Odłożyłem filiżankę z już zimną herbatą na bok i odezwałem się spokojnie.

— Nic nie szkodzi, pani Hudson. Dziękuję za ciastka i... Czasem lubię popatrzeć, w czym się babrał nasz geniusz.

W końcu sporzałem na nią przez ramię.

Nowa fryzjerka. Beznadziejna. Zmiana perfum. ?. Mężczyzna. ?. ?. Wychodzi z domu wieczorem. Do kogo? ?. ?.

Cholera.

Nie-gosposia położyła delikatnie dłoń na moim ramieniu i opuściła mieszkanie. Odetchnąłem z ulgą, wiercąc się w fotelu. Ćwiczyłem spostrzegawczość od miesiąca, starając się dostrzegać jak najwięcej. Wiedziałem, jak robił to Sherlock, tłumaczył mi swoje dedukcje wiele razy (zawsze cierpliwie oraz szczegółowo). Wiedziałem, na co patrzeć, jak i gdzie. Uczyłem się łączyć fakty, analizować mowę ciała, próbowałem zrozumieć przekazy podprogowe. Mentalizm. Mój mózg nie był genialny, nie przypominał maszyny. Był powolny i bezużyteczny (tak jak mówił Sherlock), lecz nie powstrzymało mnie to przed przebudowaniem go.

Przymknąłem oczy i otworzyłem drzwi Pałacu Pamięci. Sala w Barts, gdzie pierwszy raz spotkałem Sherlocka, była jasna i przepełniona sprzętem chemicznym. Mike znajdował się tam, gdzie powinien (był elementem niezbędnym, to on wszystko rozpoczął) i pilnował drzwi do Pokoju Sherlocka. Holmes stał nad mikroskopem, lecz w chwili, gdy Watson przekroczył próg Mind Palace, mężczyzna uniósł wzrok i uśmiechnął się promiennie.

— Jesteś coraz lepszy — pochwalił Johna i wrócił do badań.

Doktor zbliżył się do przyjaciela i oparł plecy o blat.

— Tak sądzisz? Czuję się jak idiota. Wszystko jest takie powolne — pożaliłem się, nie spuszczając wzroku z Sherlocka.

— Mhm — mruknął. — O wiele szybciej się pojawiasz, och, no i stworzyłeś kilka pomieszczeń. To naprawdę zadziwiające, zważając na to, że jesteś idiotą. — Zaśmiał się, pokazując rząd idealnych zębów.

— Czy to nie dziwne, że ty tu jesteś? — zapytałem, krzyżując ręce na piersi.

— To całkiem normalne, John. Już ty sobie tym tej swojej małej główki nie kłopotaj, inaczej rozwalisz któryś z pokoi i wyobraź sobie, że nie chcę, aby był to mój. — Zamilkł na chwilę, wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. — Poza tym ty w moim pałacu często stawałeś się narratorem.

— Naprawdę? I jaki byłem?

— Zawsze tak samo cholernie bystry — odrzekł bez grama kpiny, nadal szeroko się uśmiechając.

— Tęsknie za tobą. Sherlock.

John. John. John.

— John! Słyszysz mnie? Chryste, co się z tobą ostatnio dzieje? — Greg stał nade mną z wypisaną na twarzy lekką frustracją połączoną z niepokojem. — Kontaktujesz?

— Tak. Dlaczego wróciłeś do swojej żony? — wypaliłem, nie zastanawiając się nawet na swoimi słowami. To było szybsze.

— Skąd wiesz, że... — zapytał w szoku.

Wrócił do żony. Nowa koszula i marynarka. Prezent. Udany. ?. ?. ?. ?. Siłownia. Sprawa. Pomoc.

— Nie wiem, strzelałem. Wyglądasz na zadowolonego. — Posłałem mu słaby uśmiech i podniosłem się z fotelu. Zerknąłem na widok za oknem, minęło przynajmniej trzy godziny. Cholera. Za dużo.

— Ach, rozumiem — mruknął, pocierając kark. — Tak wyszło, zaproponowała, a ja...

— Zostaw ją, Greg, ty tylko cierpisz na takim układzie.

— Chciałbym jej wybaczyć — powiedział sucho, marszcząc brwi.

— To zrób to i znajdź sobie kogoś innego, chociażby Molly. Nic z tego nie będzie, dalej cię zdradza — mówiłem spokojnie, starając się go nie rozzłościć.

— Skąd wiesz? — zapytał znowu.

— Ech, czy to nie oczywiste? W przypadkach zdrady w dziewięćdziesięciu procentach osoba winna nie zatrzymuje się na jednym kłamstwie. A do tego przeczucie. — Wzruszyłem ramionami i ponownie się uśmiechnąłem.

— Przyszedłem po pomoc do doktora Watsona, pomocnika Sherlocka Holmesa, a spotkałem samą kopię Sherlocka.

Och.

— Naprawdę?

— Czy ty wyglądasz na dumnego?

— Nie wiem. Może. Tak. Nie. — Brak konkretnej odpowiedzi, Greg nie musiał wiedzieć. — Więc czego ode mnie oczekujesz?

— Podwójne morderstwo, nie radzimy sobie. Mało poszlak, sprawa ma związek z wojskiem. Pomyślałem od razu o tobie. Adrenalina, te sprawy no i wiesz, jak Sherlock pracował, może na coś wpadniesz.

— Wiem, jak pracował mój przyjaciel — odpowiedziałem tylko, ignorując ból w miejscu wypalonego serca. — Idziemy?

— Jedziesz taksówką, czy ze mną?

— Nie jestem Sherlockiem, nie będę tracić czasu.

Chwyciłem za czarny płaszcz i szalik tego samego koloru. Lestrade pokręcił głową i zszedł na dół. Nie rozumiałem go, płaszcz był elementarny. Płaszcz chronił Sherlocka w dziwny, niewyjaśniony sposób, ale robił to. Oczywiście nie zakupiłem takiego samego, podobny — tak było lepiej.

Podążył za Gregiem, pani Hudson wyjrzała z mieszkania.

— Wychodzisz?

— Oczywiście, pani Hudosn. Gra się rozpoczęła.

Wiedziałem, że to niezdrowe, ale było wspaniale.

— Sprawa nie ma związku z wojskiem, prawda?

— Jak do tego doszedłeś?

— Po prostu nie widzę niczego...

— No dobra — westchnął. — To był pomysł Andersona, a ja chętnie na niego przystałem. John, byłeś blisko Sherlocka. Znałem go o wiele dłużej i wiem, że nigdy wcześniej nie zbliżył się do kogokolwiek. Obrażał ludzi, mówił, jacy są nudni oraz przewidywalni, po czym pojawiłeś się ty i... Rozumiesz?

— Tak i Anderson? Nie wierzył w Sherlocka, uważał, że to tylko sztuczki... — wysyczałem, zaciskając dłonie w pięści. — I teraz mówi...

— Wierzę w Sherlocka Holmesa.

Odwróciłem się i spojrzałem ze wściekłością w oczy Andersona. Ten stał niewzruszony, lecz jakby winny? Włosy miał tłuste, przynajmniej trzydniowy zarost jawił się na twarzy mężczyzny.

Wina. Niepewność. Niepokój. Zmęczenie. Nie spał dobrze od miesiąca. Brak kontaktu z kobietami. ?. ?. ?. ?. ?. ?. ?. ?.

Najważniejsze dalej było dla mnie niezauważalne.

— Wierzysz? Teraz kiedy on...

— Nie sądziłem... Zazdrościłem — przerwał mi. — Wszyscy byliśmy bezużyteczni, kiedy Sherlock pracował, nie zawracając sobie głowy zbędnymi rzeczami. Wiesz... uczucia. To jest ważne, ale nie kiedy ludzkie życie jest zagrożone. Tak powinna wyglądać policja, powinna przeznaczyć całą swoją uwagę sprawie, a nie zamartwianiem się. Wszyscy powinniśmy być socjopatami.

— Sherlock tak naprawdę nie był...

— Wiem, ale był — znowu się wtrącił. — I to jest dziwne. Przepraszam, John — głos mu się załamał. — Nie chciałem, żeby on... Nie chciałem...

— Chryste, Andreson... — Podszedłem do mężczyzny i objąłem go, klepiąc pocieszająco po plecach. Sherlocku, gdybyś to widział. — Weź się w garść, to dam ci jeden ze szlafroków Sherlocka.

— Serio?

— Stałeś się jego fanem.

— Dasz mi go?

— Jak mówiłem. Trzeba cię przekupywać jak dziecko. Dobra, weźmy się do pracy.

Rozejrzałem się dookoła, szukając poszlak.

Młody mężczyzna. Kuleje na jedną nogę. Problemy z kolanem. Rozmiar buta czterdzieści jeden. ?. ?. ?. Ofiary znały zabójcę. Jedna z nich się nie broniła: brak oznak walki. Kobieta po czterdziestce. Szczęśliwie zamężna (mąż nie żyje od roku). Majętna, lecz nie przykładała wagi do pieniędzy. ?. ?. ?. Stany depresyjne i przynajmniej jedna próba samobójcza, sądząc po stanie jej nadgarstków. ?. ?. ?. Jeden precyzyjny strzał w głowę, jeden mniej udany w udo i jedno niestaranne dźgnięcie nożem. Kolekcjonerka sztuki, antyków. ?. ?. ?. ?. ?. ?. ?. ?. Kradzież.

— Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że morderca był członkiem rodziny. Prawdopodobnie jakiś daleki krewny, dawno nie odwiedzał kobiety. W jadalni przygotowana została wykwintna kolacja, a w salonie leżało kilka zakurzonych albumów, prawdopodobnie chciała powspominać stare czasy. Zbiera antyki, zdecydowanie wiele z nich jest bezcennych. Zaraziła się tą pasją od męża, jej nie byłoby na to stać. Pochodzi z ubogiej rodziny. Nosiła pierścień w miejscu obrączki. W tym miejscu skóra jest blada.

— Sądziliśmy, ze zdjęła obrączkę po śmierci męża. Nie doszukiwaliśmy się niczego — powiedział oszołomiony. Uśmiechnąłem się nikle.

— Bo zdjęła i dała ją córce, ma ją pod ubraniem, zawieszaną na szyi. Morderca chciał dostać pierścień, nie wiem dlaczego, ale silne ślady zadrapań i powstałe już siniaki na lewej ręce świadczą, że właśnie o to mu chodziło. Córka nawet nie próbowała walczyć. Starszej kobiecie jednak zależało, co zresztą widać. Nie pomogę więcej... Ach, no i morderca. Młody facet mający problemy z kolanem, kuleje. Szukajcie zdjęcia w albumie.

— John, dziękuję... — Zamilkł na chwilę, nadal zszokowany. — Wybacz, to dla mnie nowość... Jakbym widział i słyszał Sherlocka.

— Nie. On był genialny, a ja no cóż... Uczę się od najlepszego. — Postawiłem kołnierz płaszcza. — Gdybyś czegoś potrzebował, dzwoń.

— Jasne, dziękuję raz jeszcze.

— Skoro jesteś teraz taki, to może odszyfrujesz wiadomość Sherlocka. W końcu jego telefon to...

Och.

Nie słuchałem już dalej słów Andersona. Wiadomość na dachu. Dlaczego to pominąłem? Tak powolny i bezużyteczny.

Po pięciu miesiącach.

10:30

Mam urlop. - JW

10: 32

Znowu i wiem o tym. - Greg

10:35

Gdybyś potrzebował mojej pomocy, wiesz gdzie mnie znaleźć. - JW

10:37

Uzależniłeś się od tego.

10: 39

Pomagam ludziom, to chyba dobrze? Robię to, co ty. - JW

10:45

Uzależniłeś się od bycia NIM. Podpisujesz wiadomości jak Sherlock, nie odbierasz telefonu. Wolisz pisać. Płaszcz, szalik, teraz już niebieski. Sarkazm, ironia. Zamknąłeś sie w sobie, aż dziwne, że dalej pracujesz w szpitalu. Kiedy ostatni raz byłeś na randce? Cieszę się, że nie robisz eksperymentów, ale naprawdę? Lekcje gry na skrzypcach?

10:47

Już nie, nie wychodziło mi. Zapisałem się na nowo na strzelnicę. - JW

10: 49.

Napiszę, jeśli będziemy cię potrzebować.

Nie mogłem się zgodzić z Lestradem, dalej byłem sobą, ale stałem się jednocześnie detektywem-konsultantem. Krzyżówka Sherlocka Holmesa i Johna Watsona utworzyła się we mnie i to było dobre, ale nie idealne. Brakowało mi Sherlocka jako oddzielnej postaci, jako żywego irytującego bytu.

Nie stałem się genialny, to tak nie działało. Byłem przeciętny, może błyskotliwy i uczyłem się. Ciągle. Twór Sherlocka — tak o sobie myślałem. Okiełznanie mnemotechnik prostym mózgiem, nie należało do najprostszych zadań. Akronimy, metoda pierwszych liter, cyfry zamiast słów, metoda umiejscawiania, haków pamięciowych oraz łańcuchowa metoda skojarzeń — to wszystko miało mi pomóc w poruszaniu się po Pałacu Pamięci. Wertowałem książki o medycynie, psychologii oraz kryminalistyce, przeczytałem cały blog Sherlocka, który okazał się niezaprzeczalnie pomocny. Musiałem jednak przyznać, że wcale nie był lepszym pisarzem ode mnie. Cholerny krytyk literacki. Budowałem coraz to nowsze pokoje w Pałacu Pamięci, nieraz zatrzaskując przez przypadek niektóre pomieszczania, w konsekwencji tracąc je na zawsze (nadal popełniałem zbyt duże błędy). Na szczęście nigdy nie pozbyłem się czegoś naprawdę istotnego, elementarnego. Nauczyłem się kasować zbędne dane, za co byłem sam sobie wdzięczny — teraz rozumiałem Sherlocka. Przepełnienie umysłu mało ważnymi informacjami męczyło mnie, gubiłem się we własnych myślach. Skoro ja — normalny człowiek — miałem problem, to co musiał odczuwać Holmes ze swoim genialnym mózgiem?

Trzymałem w dłoni telefon detektywa i obserwowałem komórkę z niemałym zainteresowaniem. Minęło tyle czasu, a ja nie potrafiłem odnaleźć ukrytej wiadomości Sherlocka. Gdzieś tam, w cyfrowych odmętach urządzenia, krył się zaszyfrowany list (z pewnością zaadresowany do mnie), nie dając mi spać po nocach. Nie byłem informatykiem, ledwo radziłem sobie z własnym laptopem (hańba), lecz nie poddawałem się. To musiało być coś ważnego, coś co wyjaśniłoby mi skok Sherlocka, jego odejście.

Westchnąłem pod nosem i zacisnąłem zęby. Bolało za każdym razem, gdy w głowie pojawiał się obraz spadającego Sherlocka... Holmes wyciągał błagalnie rękę w moją stroną, a ja zawsze żałowałem, że nie byłem w stanie go złapać. Odrzucał telefon i upadał za każdym razem... Bo ten anioł nie posiadał skrzydeł.

Zamknąłem oczy.

Raz.

Dwa.

Trzy.

— Witaj, Mike.

— Cześć, John. Jak życie? — zapytał rozpromieniony.

— Zbyt spokojne, nudne i pozbawione sensu, jeśli nie ma obok ciebie Sherlocka.

— Rozumiem... No, przynajmniej masz go tutaj — odrzekł pocieszycielko. — Siedzi u siebie.

— Wiem, w końcu to mój umysł. — Posłałem mężczyźnie lekki uśmiech.

Skierowałem się do pokoju przyjaciela, zapukałem. Po chwili na drzwiach pojawił się czytnik kard płatniczych, będący sentymentem. Nawet sobie nie zdawałem sprawy, że moim PIN-em był Sherlock. To zawsze chodziło o niego, był centrum mego wszechświata. Słońce, błyszczące, spalające serce (swoim odejściem). Wpisałem kod: 7473. Drzwi uchyliły się, więc wszedłem do środka, zamykając je za sobą.

Salon na Baker Street był taki jak zawsze — sherlockowy. Fotele, kanapa, skrzypce, zwłoki w lodówce, mikroskop, próbówki, więcej zwłok, zakurzone papiery na półkach, podłodze, wszędzie. Zapach chemikaliów unoszący się w powietrzu łączył się z aromatem gorącej herbaty oraz szamponem Sherlocka.

Sherlock...

— Witaj, John. Mamy jakąś sprawę?

Błagałem samego siebie o to, aby się nie rozpłakać. Za każdym razem, gdy pogrążałem się w sen, Sherlock zadawał zawsze to samo pytanie, a ja nie wiedziałem co miałem zrobić, tak bardzo było to bolesne. Więc usiadłem w swoim fotelu, wyciągając nogi przed siebie i uśmiechnąłem się szczerze do przyjaciela.

— Nie mamy, siedzimy w domu.

— Och, nie mogę niczego nie robić. Potrzebuję morderstwa, John! — uniósł głos zdenerwowany, na co prychnąłem. Holmes wyskoczył z fotela i zbliżył się do mnie. — Zróbmy coś.

— Jakieś propozycje?

— Nie wiem... — Usiadł na ziemi i oparł się plecami o moje nogi.

— Powiedz mi, Sherlocku, co jest w twoim liście.

Cisza.

— Jak mam się do niego dostać?

Brak odpowiedzi.

— Co mam zrobić?

— Dobrze wiesz, że nie wiem. Nie tutaj. To wszystko należy do ciebie, tak jak ja, więc moja wiedza nie wykracza poza twoją.

— W takim razie jesteś niesamowicie zwyczajny i zidiociały — prychnąłem i wsunąłem dłoń w loki Holmesa. Miłe. — Daj mi jakąś podpowiedź.

— Ty. Zawsze chodzi o ciebie. Johnie Watsonie, jesteś moim wsparciem.

Otworzyłem oczy i patrzę na zegarek. Minęły dwie godziny.

Sherlock mnie zabijał, nie mogłem tak dłużej, nie powinienem.

Po roku.

— Jak się pani czuje?

Wdowa. Dwa koty. Katoliczka. ?. Pomaga fundacją charytatywnym. Wmawia sobie choroby, aby móc odwiedzać córkę pracującą w przychodni. Prawdopodobnie nie odzywają się do siebie od lat. Osamotniona, rozżalona, pokorna. ?. ?.

— Bardzo dobrze, panie doktorze. Ból minął. Jest pan cudotwórcą — skomplementowała mnie, uśmiechając się ciepło.

— Bardzo się cieszę. Proszę przyjść w przyszłym tygodniu na kontrolę i dzwonić, gdyby coś się działo.

— Dobrze, dobrze. Nie widzę u pana obrączki, czyżby nie miał pan żony?

— Nie, nie mam — odpowiedziałem uprzejmie, uzupełniając kartę pacjentki.

— Dlaczego taki mądry i przystojny mężczyzna nie znalazł sobie odpowiedniej kobiety? — zapytała zatroskana. Zerknąłem na nią, przechylając głowę.

— Ponieważ straciłem już raz kogoś ważnego. W tej chwili samotność mnie chroni.

— Bzdura. Chronią przyjaciele — powiedziała poważnie i wstała. Patrzyłem na staruszkę w szoku, nie odzywając się ani słowem. — Miłego dnia, panie doktorze.

I wyszła, pozostawiając mnie w niemałym zdumieniu. Uznałbym, że to przypadek, lecz świat był zbyt leniwy na takie zabiegi. Westchnąłem pod nosem i uśmiechnąłem się słabo — Sherlock nigdy mnie nie opuści.

Skończyłem zmianę późnym wieczorem. Wyszedłem z przychodni, postawiłem kołnierz płaszcza i ruszyłem w stronę metra. Przypominałem Sherlocka, wiele osób zdążyło już to zauważyć i byli na tyle taktowi, aby o tym nie wspominać. Bycie trzecim (najgłupszym) Holmesem przyszło mi dość naturalnie, lecz nadal nie rozumiałem, jakim cudem Sherlock potrafił złapać, w nie więcej niż trzydzieści sekund, taksówkę. Geniusz, którego nie da się skopiować w stu procentach.

Wiał silny wiatr, strącając ostatnie liście z ogołoconych drzew. Szare, pozbawione słońca, niebo zwiastowało nocną ulewę, może nawet burzę. Ludzie wręcz biegli ulicami, bojąc się deszczu, który w każdej chwili mógł ich zaskoczyć. Szedłem spokojnie, obojętny na otaczający mnie świat. Istoty mijały mnie, ja wychwyciłem mimowolnie ich fragmenty życia i spacerowałem dalej przed siebie.

— John Watson, dawno się nie widzieliśmy.

Odwróciłem się. Mycroft stał kilka metrów dalej i bawił się czarną drogą parasolką. Uśmiechał się kwaśno, zapewne znowu był na diecie.

?. ?. ?. ?. ?. ?. ?. ?.?. ?. ?. ?. ?. ?. ?. ?.?. ?. ?. ?. ?. ?. ?. ?.?. ?. ?. ?. ?. ?. ?. ?. ?.

Tajemnica zmaterializowana w Mycrofta Holmesa. Nie potrafiłem wyczytać niczego z tego mężczyzny, co udowadniało mi, jak marny byłem w byciu trzecim Holmesem. Skrzywiłem się nieznacznie, nie spuszczając wzroku z głowy Rządu Brytyjskiego.

— Mycroft. — Kiwnąłem głową na przywitanie. — Gdzie twoja limuzyna? — Holmes zmarszczył brwi, następnie odwrócił się i ruszył.

— Za mną, doktorze Watson.

Przetarłem oczy zmęczony. Chciałem się już znaleźć w swojej (Sherlocka) sypialni. Jednak czy miałem inne wyjście niż pójście za Mycroftem?

— O czym chcesz porozmawiać? — zapytałem, gdy już siedzieliśmy w luksusowej limuzynie Holmesa.

— Wyglądasz na spokojnego — powiedział, ignorując tym samym moje pytanie.

— Tylko wyglądam. Powiedz mi, nie mam czasu na zabawy.

— A cóż innego chcesz robić, Watsonie? Założysz szlafrok Sherlocka i rzucisz się na kanapę? Posegregujesz po raz pięćdziesiąty siódmy jego dokumenty, czy poudajesz małego chemika? — zakpił, a usta mężczyzny wykrzywiły się w nieprzyjemny grymas. — To niezdrowe. Już płacz i jęczenie byłyby lepsze od twojej obsesji.

— Tylko po to mnie tu ściągnąłeś? By powiedzieć mi po roku, żebym przestał być krzyżówką Sherlocka i siebie? Taki się stałem — mówiłem spokojnie, wyglądając za okno szyby samochodu. — Potrzebuję go.

— Jak twój Pałac Pamięci?

— Ciągle się rozbudowuje. Początki były łatwe, trudno go utrzymać, jeśli jest się idiotą. — Zaśmiałem się pod nosem. Mycroft wiedział nawet to. Jak? Geniusze byli przerażający. Złączyłem machinalnie opuszki palców.

— Słyszałem od inspektora Lestrade'a, że od czasu do czasu pomagasz im w sprawach.

— Zdecydowanie rzadziej niż bym chciał, ale tak. Zdarza mi się im pomagać. Dlaczego o tym wspominasz? — Domyślałem się, ale czekałem na odpowiedź Mycrofta.

— Nie jesteś zbyt bystry, lecz potrzebuję kogoś od ruchu, ja nie pracuję w terenie — mówił, jakby czynność ta sprawiała mu niemałe cierpienie. Tak trudno poprosić o pomoc.

— Dlaczego płacisz połowę czynszu? — wypaliłem, nie odpowiadając na niezadane jeszcze pytanie.

— Jestem dobrym człowiekiem.

— Rozbawiłeś mnie. Jak mogłeś powiedzieć takie słowa tak spokojnie? W każdym razie nie pomogę ci, Mycroft. Wydałeś Sherlocka Moriarty'emu. Sam załatwiaj swoje sprawy. Żegnam.

Wyszedłem z limuzyny, nie czekając na żadną odpowiedź. Zrezygnowałem z metra, spacer był lepszą opcją.

Koszule Sherlocka już nie pachną Sherlockiem, pachną proszkiem, a Sherlock wyparował. Nie ma Sherlocka. Sherlock. Obsesyjnie... zauroczony, stęskniony, spragniony, wściekły.

02.32

Sherlock, śpisz? - JW

02.34

Ja nie, znowu nie mogę. To przez ciebie. - JW

02.36

Boję się, że jeśli zasnę, znowu będę oglądał twój upadek. - JW

02.38

Minęło dwanaście miesięcy, trzy tygodnie i pięć dni, a ja dalej nie potrafię się pozbierać. - JW

02.40

Nie płaczę, nie histeryzuję, ale cierpię. Wrzeszczę wewnętrznie. Nie w MP, a w duszy. Wiem, że w nią nie wierzysz, lecz ja tak. Spalam się powoli, zbyt wolno. - John

02:45

Mam dość. Powoli mam dość swojej obsesji. - John

02:50

Przepraszam, kłamałem. Po prostu cię potrzebuję. Waruję. - John

03:00

Możesz się obudzić, potrzebuję porozmawiać? - Twój John

03:02

Jeśli nie możesz to i tak się obudź. - Twój zmęczony John

03:04

Denerwuje mnie twoje milczenie. - Twój zmęczony i sfrustrowany John

03:30

Nie daję rady. - Twój rozpaczliwie zmęczony i sfrustrowany John

04:00

Tęsknię za tobą. - Twój rozpaczliwie zmęczony i sfrustrowany zakochaniem się John

04:15

Kocham cię. - JW

Milczenie i tęsknota są szalenie nużące, nudne i bolesne. Czekanie na powrót kogoś, kto nie żyje, jest bezsensowne oraz mało produktywne. Liczenie na zmartwychwstanie śmiertelnika jest żenujące. Zakochanie się w trupie jest idiotyczne. Dlaczego nie pokochałem cię, gdy jeszcze żyłeś? Miałem cię na co dzień tylko dla siebie. Spędzaliśmy ze sobą prawie każdy wieczorór, wychodziliśmy na miasto, aby łapać przestępców i zapoznawać się z orientalną kuchnią. Troszczyliśmy się o siebie, robiliśmy herbatę, kłóciliśmy, godziliśmy oraz śmialiśmy. Nie mogliśmy bez siebie poprawnie funkcjonować — ty byłeś moim tlenem, ja twoim. Ja byłem twoim sentymentem, jedynym i zaszczytnym. Chodziłem na randki, a przecież mieszkałem z cholerną perfekcją. Ale zakochałem się w trupie i nic nie mogłem z tym zrobić.

Sherlock zrób to dla mnie i wróć, proszę. Potrzebuję cię.

Raz.

Dwa.

Trzy.

Cztery.

Pięć.

Sze...

— Dłużej niż zwykle — stwierdził Holmes, siadając przy stole.

— Wiem. Trudniej mi się skoncentrować. Jak ci się podoba ten pokój?

— To restauracja Angela. Co tu trzymasz? Och, nasze sprawy? Dlaczego właśnie tutaj? — zapytał jawnie zaciekawiony. Wychylił się do przodu. Dlaczego nie był realny?

— Często podczas dochodzeń jadaliśmy na mieście, a tutaj po raz pierwszy. Sentyment. — Wzruszyłem ramionami.

— Sentymentalny z ciebie mężczyzna, John — prychnął i przewrócił oczami. — Nie ma świeczki.

— Wiem. Przypomina mi o mojej własnej porażce.

— Wyjaśnij — zażądał.

— Powinieneś być ze mną od pierwszego dnia. I co z tego, że nie jestem gejem? Ty za to nie jesteś człowiekiem. Jesteś genialną, uczuciową, seksowną maszyną. — Wyciągnąłem dłoń w stronę Sherlocka. Tak blisko. Tak nieprawdziwy.

— Obudź się! — rozkazał.

Otworzyłem oczy, było już po dwunastej. Minęło pięć godzin, niedobrze. Jakim cudem? Podniosłem się z kanapy, co za skutkowało cichym strzyknięciem w plecach. Leniwym krokiem ruszyłem do łazienki. Prysznic, brak masturbacji (seksu przez rok), golenie, mycie zębów. Ubrany w jeansy, czerwony sweter i tradycyjnie płaszcz, wyszedłem z domu.

I tak jakoś przypadkiem znalazłem się na cmentarzu, przypadkiem stanąłem nad grobem Sherlockiem, przypadkiem przeklinając go za jego śmierć. Niezdrowa obsesja, niedoskonałej kopii Sherlocka.

— On żyje, John!

— Anderson...

— Naprawdę! Na świecie zostają rozwiązywane sprawy godne tylko Sherlocka. Nikt inny nie byłby w stanie tego zrobić — zarzekał się mężczyzna. — Mam kilka teorii jak przeżył. Podróżuje po świecie, coś robi ważnego i wróci. Uwierz mi.

— Tak sądzisz? — Uśmiechnąłem się pobłażliwie. Anderson to jedyny człowiek, który mnie rozumiał. Obsesyjny fan Sherlocka.

— Tak, tak sądzę. Jeszcze każdy będzie w szoku, ale nie ja! Bo ja to wiem, ha! — Rzucił na stół papiery nakreślone niezrozumiałymi wykresami, po czym rozłożył mapę na stole, wskazując różne punkty. — Och, tak. Jeszcze zobaczą. Wierzę w Sherlocka Holmesa.

— Liczę na to.

Dwa lata.

Detektyw w czapce żyje.

#SherlockHolmesAlive!

#SherlockLives

#SherlockIsNotDead

#SherlockHolmesAlive!

#SherlockIsNotDead

#SherlockLives

Wrócił, on wrócił. Sherlock wrócił. Jest tu. Nie umarł, nie zginął, oddycha, nie spadł. Żyje. Jest w Londynie. Spotkał się z Mycroftem, Gregiem, panią Hudson, Molly. Ze mną nie. Nie przyszedł na Baker Street 221b, nie stanął twarzą w twarz ze mną, Johnem Watsonem. Wiernym towarzyszem, przyjacielem... Po prostu nie zjawił się, nie wyjaśnił, zignorował tęsknotę.

Spojrzałem na telefon Sherlocka, list został nadal nieodczytany. I nie zostanie, dlaczego miałby? Sherlock Holmes nie chciał już Johna Watsona. Cała ta obsesja, ta miłość do trupa była niczym, bo światowy detektyw nie miał przyjaciół, a nawet jeśli to nie byłem jednym z nich. Przymknąłem powieki, zatrzasnąłem wszystkie drzwi w Pałacu Pamięci, zablokowałem Pokój Sherlocka. Koniec. DLACZEGO ON DO MNIE NIE PRZYSZEDŁ?!