Właśnie przeżywam możliwie najbardziej stresujący moment w moim życiu. Złączam swoje dłonie i zakrywam nimi nos wraz z ustami.
Pełni to funkcję "torby", w którą wpuszczam powietrze, a chwilę potem wdycham je z powrotem. Moje ciało (które przy okazji jest... trochę zbyt dziewczęce)
przechodzą zimne dreszcze. Stoję wraz z rodzicami na peronie 9 i 3/4 czekając na mój transport. Nie mogę uwierzyć. WCIĄŻ nie mogę uwierzyć, w to, że rzekomo jestem czarodziejem. Mama kładzie dłoń na moim ramieniu.
-Dobrze się czujesz?
Kiwam głową i szepczę jedynie "Tak".
Nie mija chwila, a pojawia się pociąg. Odwracam się w stronę moich rodzicieli. Mama przytula mnie mocno. Czuję jak moczy moją cienką koszulę.
Kładę dłonie na jej plecach, a po chwili całuję ją w policzek. Obiecuję, że będę pisał systematycznie. Spoglądam na tatę, który nic nie mówi. Ledwo się uśmiecha.
-Ja... um... - nie wiem co powiedzieć.
-Daj z siebie wszystko.
Głaszcze mnie po włosach. Ukradkiem przekazuje mi też list. Spoglądam raz to na podarunek, a raz na niego.
Nie jest typem "idealnego ojca, który rozpieszcza swoje jedyne dziecko", a raczej bardziej "ojcem, który nie wiadomo, czy chociaż cię lubi".
Mama zawsze mi tłumaczyła, że tata nie umie okazywać takich uczuć... Ale mnie kocha. Bardzo.
Jednak... Kiedy ostatni raz mnie przytulił? Albo chociaż pochwalił?
Niechętnie wsiadam do pociągu. Ostatni raz macham do rodziców. Nie zobaczę ich przez 10 miesięcy...
Może krótki opis mnie:
Nazywam się Remus Lupin. Mam 11 lat i jestem niski. Mama często mówi, że przesadzam, że jeszcze urosnę, a mój wzrost jest całkiem w porządku jak na jedenastolatka. Nie, nie jest. Jestem ZA niski.
Mam duże, złote oczy, ciemne-blond włosy sięgające mi do połowy szyi.
Moja twarz posiada parę blizn, przechodzące przez połowę twarzy... A na nosie mam mały plasterek.
Pewnie zachodzicie w głowę, czemu mam blizny?
Gdy miałem 4 lata, zostałem napadnięty przez wilkołaka Fenrira Greybacka, I tak się składa, że jakby mnie.. "zaraził".
Tak, jestem wilkołakiem.
"Ale one nie istnieją! Tak jak wampiry, czy zombie..." myślicie.
Chociaż nie wiem, czy wymienione przed chwilą monstra są, to potwory mojego pokroju jednak tak...
Nawet teraz zmierzam w stronę magicznego "wymiaru", o ile tak to można nazwać, który jest mi tak boleśnie nieznany...
Rozglądam się. Niepewnie stawiam krok do przodu.
Muszę znaleźć jakiś przedział.. Ale... Jak?
Tak się składa, że jestem zbyt nieśmiały, by się wpraszać do kogoś. Ale chyba nie mam innego wyboru.
Gdy przechodzę kawałek, postanawiam zapukać.
Biorę głęboki oddech. Stukam parę razy w drzwi i je uchylam.
-Przepraszam, czy...
Zauważam, że ten "przypadkowy przedział" jest cały zajęty. Zamykam go szybko i podbiegam kawałek dalej z moim bagażem.
Jestem lekko zdyszany... Brak kondycji daje mi teraz trochę popalić...
I powtórka z rozrywki. Czerpię powietrze i pukam. Otwieram.
Tym razem jest jedno wolne miejsce.
Trzy pary oczu zostają skierowane w moim kierunku. Czuję jak na moje policzki wpływa lekki rumieniec.
Moje oczy przykuwa najpierw osobnik, który siedział najbliżej. Jest kuleczką, o jasnych włosach i pucołowatych policzkach.
Dalej: chłopak, o lekko ciemnej karnacji, czarnych włosach, zielonych oczach, w okularach. Uśmiecha się sympatycznie w moją stronę.
Trochę mniej entuzjastycznie przygląda mi się trzeci i niezbyt ciekawy brunet, z włosami o podobnej długości do moich i stalowymi oczyma. Usta powoli wykrzywiają mu się w uśmieszek.
-P..przepraszam... Jest tu może wolne miejsce?
-No nie wiem... Jeśli dasz buziaka, to możliwe, że się znajdzie~
Zatkało mnie. Jak można pomylić moją płeć?! A no tak... Bóg mnie pokarał...
-Syriuszu! - drugi brunet parsknął lekkim śmiechem.
-No co? Chcę buziaka, od tej ślicznotki!
Nie mam odwagi powiedzieć mu prawdy..
-Syriuszu, to chłopak... - szepcze do niego kulka.
Znowu wszyscy skierowali na mnie wzrok.
-Racja... -potwierdzam.
Po raz kolejny czuję jak moje policzki zalewa gorący rumieniec.
Parsknęli głośnym śmiechem, a moja twarz robi się jeszcze bardziej czerwona.
-Jasne, możesz z nami usiąść. - uśmiecha się do mnie okularnik.
-Dziękuję..
Odkładam na bok swoje bagaże, a z jednej torby wyciągam książkę fantasy, którą dostałem od rodziców na urodziny.
Chcę być już w Hogwarcie i zwiedzić każdy jego zakątek. Ciekawi mnie do jakiego domu będę należał...
Tata bardzo dużo mi o tym opowiadał, a nawet o paru zaklęciach... Przypominam sobie o liście od niego. Wyciągam go z kieszeni i otwieram.
Nie mam nawet możliwości przeczytania jednego słowa, gdyż słyszę głośne:
-Ej!
Niepewnie kieruję spojrzenie na "mojego nowego wielbiciela".
-Tak..?
-Chcę całusa! - palcem pokazuje na swoje usta.
-N-nie ma opcji!
Nawet na chwile buraczany odcień nie chce opuścić mojej twarzy... Jest mi potwornie gorąco.
-Dlaczegoooo?
-Nie jestem dz-dziewczyną...
Te cholerne jąkanie się!
-To co? - uśmiecha się figlarnie. Całkiem to do niego pasuje...
-Po prostu nie. - mówię już trochę pewniej, z uniesioną głową. Siadam obok okularnika i otwieram książkę, po czym słyszę obok:
-Jestem James Potter. Ten tam to Peter Pettigrew, a ten "przystojniak" to Syriusz Black.
Skinąłem głową.
-Remus Lupin.
Czuję na sobie wzrok "tego przystojniaka".
-N-nie gap się proszę... - mówię niepewnie, patrząc na Syriusza.
Zaśmiał się.
-Lubię patrzeć na ładnych ludzi!
Przewracam oczami.
Przez całą trasę nie udaje mi się przeczytać nawet zdania. Chłopacy cały czas dużo mówili i się wygłupiali. Pomimo pierwszego zderzenia, są mili.
Jakim cudem czas minął tak szybko? Nadchodzi Ceremonia Przydziału..
-Black, Syriusz. - wywołany powoli wstaje i idzie w stronę nauczycieli.
Rozległy się szepty. Niektóre mówiły o rodzinie Blacków, że na pewno będzie w Slytherinie. A większość dziewczyn mówiła, że jest słodki i uroczy.
Siada na krześle, a na jego głowę nakładają tiarę przydziału. Po minucie, bądź dwóch milczenia rozlega się głośny krzyk:
-Griffindor!
Szepty ustają, jakby biczem trzasnął. Chyba wszyscy byli w ciężkim szoku... Gryfoni zaczęli klaskać i gwizdać.
Tradycją rodziny Blacków jest przydział do Slytherinu, nigdy inaczej. Ciekawe jak zareagują jego bliscy...
Syriusz wydaję się tym nie przejmować. Ma obojętną minę. Wstaję i dosiada się do swojego "nowego domu".
Jeszcze kilkadziesiąt osób i moja kolej...
Serce bije mi jak oszalałe, a dłonie stają się mokre.
-Lupin, Remus.
Powoli i niechętnie wstaję. Wszystkie oczy zostają skierowane w moją stronę. Patrzę na swoje stopy, nawet nie mam odwagi unieść głowy.
Słyszę za swoimi plecami doping Syriusza.
-Griffindor... - szepcze do mnie.
Mimowolnie lekko uśmiecham się pod nosem.
Siadam na krześle, a tiara zostaje usadzona na mojej głowie.
-Griffindor!
Cieszę się jak nigdy, a Gryfoni wiwatują. Lecę do nich jak na skrzydłach i siadam obok rudej dziewczyny.
-Gratulacje.. - szepcze.
-Dziękuję.
-Jestem Lily Evans, a ty...?
-Remus Lupin.
Uśmiecha się do mnie lekko, a ja odwzajemniam jej entuzjazm.
Syriusz, który siedzi o jedno miejsce przede mną odwraca się.
-A nie mówiłem?
-Tak, tak... - przewracam oczami, jednak uśmiech nie znika mi z twarzy.
James i Peter, tak jak ja trafili do Griffindoru. Po uczcie powitalnej idziemy do swoich dorminatorii. Ledwo udaje mi się rozpakować, a bruneci od razu zaczepiają mnie i Petera. Bardzo dużo mówią... i głośno.
Rozmawiamy o swoich różdżkach, miotłach, oraz o tym jak się cieszymy ze swojego przydziału... No, może oprócz Syriusza.
-Gadałem z moimi "kumplami"... Albo raczej... Oni gadali i się śmieli, a ja tylko słuchałem.
-Slytherin? - pyta James.
-Tsa... Cholera by ich! Myślą, że są tacy super, bo trafili do Ślizgonów! Pff... - robi się, aż czerwony ze złości - Dobra, mniejsza... Moja rodzina i znajomi nie są tacy fajni, by o nich wspominać. A jak wam podoba się wasz przydział?
-Jest w porządku... Tak myślę. - mówi Peter.
-Cieszę się, ale gdzieś w głębi duszy, liczyłem na Ravenclaw... - uśmiecham się lekko.
-Beznadzieja! Wtedy nie moglibyśmy trzymać się, aż tak blisko! - mówi Potter - To super, że jesteś z nami w Griffindorze!
Czuję, jak "przystojniak" wbija we mnie swoje spojrzenie.
-Ile masz wzrostu? - pyta.
Szlag by go! Jakby nie mógł znaleźć lepszego pytania!
-No nie wiem... 145 centymetrów..?
-Karzeł- śmieje się.
-W-wcale nie!
Siedzimy do późna i rozmawiamy o naszych obawach i przeczuciach związanych z Hogwartem. Kładziemy się spać około 02:00 w nocy, za to ranek był dla nas nieziemsko bolesny... Wstać spod ciepłej kołdry na zimne powietrze? Nie ma opcji! Chłopacy co chwile wyrywają mój "schron" i krzyczą: "Wstawaj, ty leniu śmierdzący!", a potem okładają mnie poduszkami.
-Już! - śmieję się - Już wstaję!
Nie ogłaszają jednak kompromisu, a za to drążą bitwę na poduchy. Biorę szybko swoją broń i uderzam... w sumie nawet nie wiem kogo, chyba każdego po trochu.
Gdy zostaje nam 10 minut do śniadania, szybko ubieramy swoje szaty, bierzemy torby i wybiegamy z wieży Gryffindora.
-Tędy! - krzyczy James.
-Nie, tamtędy! - przekrzykuje go Syriusz.
Przedzieram się między nimi i biegnę przed siebie. Nie ociągają się długo i pędzą za mną.
Otwieramy drzwi do Wielkiej Sali i zajmujemy miejsca przy stole Griffindoru.
Dyszymy jak opętani, ale staramy się uspokoić oddechy. Bierzemy po jednym ciastku, bo tylko na tyle starcza nam czasu... Dostajemy plany
zajęć od opiekunka naszego domu. Po naprawdę krótkim posiłku wybieramy się pod pierwszą salę lekcyjną.