Kiedyś to opowiadanie nazywało się „Nowa Historia", publikowałam je na innym koncie (później blogu), ale tak to jest jak człowiek zapomni hasła... Postanowiłam, że zacznę je pisać od nowa, ponieważ w trzynastym rozdziale doszłam do wniosku, że nie tak miała wyglądać ta historia.


Tego dnia nad Londynem wisiały czarne chmury. Na dworze nie było nikogo prócz młodej, dwudziestojednoletniej kobiety. Przemierzała ulice, a wzrok utkwiony miała na zawiniątku, które trzymała na rękach.
Kilka chwil później stanęła przed starym, mało zadbanym budynkiem. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę, a następnie wyczarowała koszyk, w którym położyła swoją córeczkę.
Westchnęła, ponownie sięgając do kieszeni płaszcza, i wyciągnęła z niego dwie koperty oraz małe zielone pudełeczko. Ułożyła je koło koszyka, po czym wzięła swoją pierworodną ostatni raz na ręce, całując w główkę. Położyła ją z powrotem i zapukała do drzwi, oddalając się pośpiesznie. Zauważyła, że w przejściu staje kobieta w kwiecie wieku. Gdy weszła do kamienicy wraz z dzieckiem, młoda kobieta pozwoliła spłynąć łzom po policzku.
Nie mogąc już dłużej patrzeć na budynek, aportowała się do swojego domu. Dokładnie w momencie, w którym znikła, niebo przeszyła błyskawica, oświetlając napis na ścianie nieopodal drzwi. Sierociniec Sióstr w Londynie. To właśnie tutaj najmądrzejsza i najpotężniejsza czarownica wszech czasów miała spędzić dzieciństwo.

Niespełna jedenaście lat później.

Dziesięcioletnia Hermiona Granger, ubrana w szaro – niebieski mundurek klęczała na kuchennej podłodze, którą szorowała własną szczoteczką do zębów. Co jakiś czas przerywała czynność, spoglądając na swoje sine dłonie, które straszliwie ją bolały. Pomimo tego nie płakała. Postawiła sobie za punkt honoru, że tym razem nie okaże słabości.

Usłyszała kroki zmierzające w stronę drzwi, więc pośpiesznie wróciła do pracy. Kilka chwil później, do pomieszczenia weszła około sześćdziesięcioletnia kobieta. Rozejrzała się po kuchni, a następnie zmierzyła dziewczynę pogardliwym spojrzeniem.

-Widzę, że jednak wzięłaś sobie moją przestrogę do serca, skoro zaczęłaś sprzątać – powiedziała siadając na pobliskim krześle – Podejdź tutaj.

Powoli podniosła się z ziemi i skierowała się w stronę opiekunki. Ta jedynie spojrzała na nią paskudnie.

-Pokaż dłonie – dziewczyna niepewnie wysunęła ręce, które kobieta obejrzała dokładnie – Mam nadzieję, że dostałaś porządną nauczkę, skoro cały czas siedzisz cicho. To nie w twoim stylu.

-Oczywiście, proszę pani – odpowiedziała, starając się, by ton jej głosu nie zdradzał ukrytej złości – Dostałam porządną lekcję, już nigdy nie odezwę się do pani w taki sposób.

-Naprawdę? - rzekła ironicznie – O ile dobrze pamiętam zawsze obiecywałaś, a nigdy nie wypełniałaś postanowienia. Dlaczego miałabym ci uwierzyć właśnie teraz?

-Kazała mi pani sprzątać kuchnie własną szczoteczką. To chyba mówi samo za siebie – burknęła pod nosem. I nigdy nie przysięgałam, miałam wtedy skrzyżowane palce! – Poza tym chciałabym móc posiedzieć wygodnie, najdłużej jak będę mogła. Wystarczy mi, że dostałam już po dłoniach.

-Chyba pierwszy raz w życiu podjęłaś słuszną decyzję. Jak widzę w końcu dałaś za wygraną – powiedziała śmiejąc się wrednie.

Gdyby pani wiedziała, jak bardzo mija się z prawdą!

-Oczywiście – odpowiedziała potulnie – Doszłam do wniosku, że i tak z panią nie wygram, więc poco w ogóle mam się starać, skoro mogę grzecznie wykonywać wszystkie polecenia?

Na ustach kobiety pojawił się paskudny uśmiech. Chciałaby coś odpowiedzieć, zetrzeć ten uśmieszek, jednakże teraz nie mogła. Musiała zaczekać, aż wszystko będzie gotowe. Musiała zaczekać do kolacji.

-Bardzo mądra decyzja – odpowiedziała, a następnie wstała z miejsca – Dlaczego od razu nie pomyślałam o tym, by zmusić cię do sprzątania własną szczoteczką?

Ponieważ jesteś głupia! Jak możesz dać się tak łatwo omotać? Przecież nikt inny tak łatwo nie uwierzyłby w moją przemianę!

-Nie mam pojęcia, proszę pani. Jednakże muszę przyznać, że było to dobre posunięcie. Już nigdy nie spóźnię się do kościoła i nie nazwę pani „świętoszką" - westchnęła teatralnie – Czy teraz mogłabym udać się do swojego pokoju? Jestem zmęczona sprzątaniem...

-Oczywiście – sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej kopertę – Do ciebie. Przyszedł dziś rano, a teraz idź do pokoju, zanim się rozmyślę.

Niepewnie sięgnęła po list, spoglądając kobiecie w oczy. Opiekunka wyglądała na zadowoloną z siebie, tak bardzo, że chciało jej się wymiotować.

-Wedle życzenia – odparła i pośpiesznie wyszła z kuchni, zmierzając w stronę schodów.

Kiedy znalazła się na odpowiednim piętrze, przy dobrych drzwiach, weszła do małego pokoiku i skierowała się w stronę metalowego łóżka, na którym następnie usiadła. Spojrzała na kopertę, którą dostała od pani White, a na jej twarzy od razu pojawił się piękny uśmiech. Na reszcie dostała upragniony list!

Rozejrzała się po pomieszczeniu, a jej wzrok padł na stary plecach, leżący nieopodal szafy. Ponownie się uśmiechnęła, opierając się o ścianę. Jeszcze tylko kilka godzin, a opuścisz to miejsce raz na zawsze... Już nigdy tutaj nie wrócisz!

Przymknęła oczy, wzdychając cicho. Już dziś opuści ten dom. To właśnie dzisiaj odpłaci pięknem za nadobne za te wszystkie lata upokorzeń. Od tego momentu będzie wolna, nikt nie będzie znęcał się nad nią. Tak, teraz wszystko powinno być dobre...

Wstała z miejsca i podeszła do biurka, na którym leżała nowa książka. „Wszystko o animagii", którą zakupiła niecałe pół roku temu na Pokątnej – ulicy czarodziejów, na której też zrobi szkolne zakupy. Usiadła wygodnie na drewnianym krześle wgłębiając się w lekturę.

Jakiś czas później schowała przeczytaną – ponownie – już książkę do swojego starego plecaka i założyła go na plecy, podchodząc do drzwi. Rozejrzała się ostatni raz po pokoju, który teraz będzie należał do kogoś innego, a następnie opuściła go, zmierzając w stronę kuchni. Zanim weszła do pomieszczenia położyła torbę niedaleko wejścia, a dopiero później przekroczyła próg pokoju.

W jadalni były już wszyscy wychowankowie domu dziecka, więc usiadła na ostatnim wolnym miejscu i rozpoczęła posiłek. Specjalnie nie ignorowała wszystkich zaczepek.

-Granger, widzę, że niedokładnie posprzątałaś kuchnię – powiedziała jedna z dziewczyn i wylała kompot na kafelki – Została tutaj plama, jakbyś nie zauważyła.

-Zauważyłam, jednakże postanowiłam tego nie sprzątać. Wiesz, by zostało na pamiątkę – odpowiedziała słodko, starając się nie zwymiotować.

-Czyżbyś znów chciała wpaść w tarapaty? - kolejna osoba rzuciła pożywienie na podłogę – Wydaje mi się, że nie chciałabyś dostać ponownie.

-Skąd możesz widzieć, Jefferson, co chcę, a czego nie? Sądzisz, że znasz mnie tak dobrze, by móc mnie osądzać? - zamyśliła się na chwilę – Nie, nie wydaje mi się. Nie znasz mnie ani trochę, więc nie wypowiadaj się na mój temat, dobrze?

-Posprzątaj to! - warknął Daniel, szesnastoletni chłopak. Był tutaj najstarszym chłopcem, posiadał wielki autorytet. Wszyscy bali się z nim zadrzeć, lecz nie ona – Chcesz bym wezwał panią White? Nie skończy się to wtedy dla ciebie przyjemnie!

-Rób sobie co chcesz – nałożyła nogi na stół – Mam to w dupie – uśmiechnęła się słodko, a brązowowłosy jedynie prychnął i opuścił pomieszczenie. Chwilę później wrócił z kierowniczką.

-Co tu się dzieje! - warknęła na wejściu – Coś ty znów narobiła, Granger!

-Nic, a nic. To inni porozrzucali jedzenie po całej kuchni – westchnęła – Nawiasem mówiąc to zachowują się jak banda goryli wypuszczona z klatki... Powinna pani coś z nimi zrobić.

-Zaraz to ja zrobię coś z tobą! - krzyknęła. Dziewczyna jedynie wywróciła oczyma – Zdejmuj te nogi ze stołu, w tej chwili!

-Niestety ale tego nie zrobię. Bardzo wygodnie mi się siedzi w taki sposób.

-Już nie długo, Granger – pozostałe dzieci zaczęły chichotać, lecz zignorowała je, patrząc na kobietę z sarkastycznym uśmieszkiem – Za chwilę zetrę ci ten uśmieszek z twarzy!

-Nie wydaje mi się. Już nie ma pani nade mną kontroli, nie możesz mi już nic zrobić! - odpowiedziała odprężona, starając się zachować duchowy spokój.

-Ach tak? W takim razie zobaczymy – rzuciła wściekle, kierując się w stronę dziesięciolatki. Ta jedynie zaśmiała się szatańsko.

-Raczej nie – wstała z miejsca, wciąż patrząc na White – Tak między nami, to podają tutaj bardzo pyszny SER! - dodała, a nagle do pomieszczenia zaczęły wbiegać gryzonie.

Wszyscy zebrani zaczęli piszczeć, na co Hermiona uśmiechnęła się paskudnie, wolnym krokiem zmierzając w stronę drzwi.

-Mówiłam, że nie może mi pani nic zrobić.

-Koniec tego! - ryknęła – Zejdź mi z oczu, wynoś się stąd! Nie chcę cię już więcej widzieć!

-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem! - ukłoniła się teatralnie i wyszła z kuchni. Następnie wzięła swoją torbę i opuściła budynek.

Nareszcie wolna! Już nigdy nie będziesz musiała tutaj wrócić, Granger! Tylko... Co się stanie w momencie, w którym wrócisz ze szkoły? Jęknęła. Planując wszystko zapomniała o najważniejszej sprawie. Przecież jest sierotą! Nie myśl teraz o tym, Granger! Co ma być to będzie, nie przejmuj się przyszłością, przecież wszystko może się zdarzyć! Skup się na teraźniejszości! Tylko ona się teraz liczy!

Uśmiechnęła się lekko, wciąż słysząc krzyki mieszkańców sierocińca. Plan był idealny, możesz być z siebie dumna! Z takim nastawieniem ruszyła do miejsca, w którym mogła dostać dach nad głową. Poszła do Dziurawego Kotła!

Dwie godziny później dziesięciolatka otworzyła drzwi baru, wchodząc do środka. Rozejrzała się uważnie i uśmiechnęła się ciepło. Jak ja kocham to miejsce!

Podeszła do lady i usiadła na jednym z pobliskich krzeseł, cierpliwie czekając na właściciela knajpki. Zjawił się kilka sekund później.

-Dobry wieczór, Hermiono. Mogę wiedzieć co robisz tutaj o tak późnej porze?

-Witaj, Tom. Cieszę się, że cię widzę – odpowiedziała uśmiechając się lekko – Mogłabym tutaj wynająć pokój do rozpoczęcia roku? Moi opiekunowie musieli wyjechać za granicę, a z racji zbliżającego się września nie mogłam z nimi wyjechać... Chyba rozumiesz...

-Oczywiście, nie ma sprawy – sięgnęła do kieszeni, by wyjąć pieniądze – Nie musisz nic płacić, moja droga. Zawsze służę uprzejmie – uśmiechnął się, a dziewczynka niepewnie odwzajemniła gest.

-Dziękuję. W takim razie pójdę do pokoju – wstała z miejsca i ruszyła w stronę schodów – Tom, czy mogłabym prosić jeszcze o coś do jedzenia? Śpieszyli się na samolot, a ja nie zdążyłam zjeść kolacji...

-Nie ma sprawy, przyniosę ci ją za chwilę – odpowiedział, a dziewczyna ruszyła przed siebie.

Granger... Jesteś potworną kłamczuchą! Weszła do nowego pokoju, kładąc plecak niedaleko drzwi. Nie obwiniaj się, nie robisz nic złego! Przecież ludzie nie muszą wiedzieć, że jesteś sierotą, a dobre kłamstwo nie jest złe, prawda?

Jęknęła. Kłamstwa stały się nieodłączną częścią jej życia, jak może z nich zrezygnować? Przecież nie powie ludziom, że jest sama na tym świecie... Westchnęła, kładąc się na łóżku. Kłamstwa to pryszcz w porównaniu do jej masek. Biada ludziom, którzy zechcą ją skrzywdzić w Hogwarcie...

Zmieniła pozycję z leżącej na siedzącą i chwilę później usłyszała pukanie do drzwi. Wiedziała, że to Tom, więc zaprosiła go do środka.

-Proszę bardzo, Hermiono. Tosty z nutellą, takie jak lubisz – podał dziewczynie tacę z kanapkami oraz sokiem dyniowym.

-Dziękuję – odpowiedziała, kiedy mężczyzna był przy drzwiach. Uśmiechnął się ciepło, a następnie opuścił pomieszczenie. Czarownica rozpoczęła posiłek, a po zakończeniu kolacji poszła spać.

Następnego ranka obudziła się około godziny siódmej, a chwilę później brała już prysznic, w pobliskiej łazience. Po wykonaniu porannych czynności przebrała się w ubrania codzienne i zeszła na dół, gdzie pracował już Tom.

-Dzień dobry – przywitał ją uprzejmie – Wyspałaś się?

-Oczywiście. Jeszcze nigdy nie spałam tak jak dzisiaj – odpowiedziała, a to nie było kłamstwo. Pierwszy raz w życiu spała w tak wygodnym łóżku – Wybaczysz mi jeśli pójdę teraz po szkolne zakupy?

-Nie powinnaś pierw zjeść śniadania?

-Zjem coś na mieście, do widzenia – opuściła budynek i stanęła przed kamienną ścianą – Chcę się dostać na Pokątną – powiedziała, a ściana rozsunęła się przed nią. Zanim weszła na Ulicę Czarodziejów nałożyła na swoją twarz maskę obojętność.

Kilka godzin później, obładowana dziewczyna wyszła z księgarni Esy i Floresy. Pomimo zakupów była szczęśliwa, choć maska nie pozwalała jej okazać żadnych emocji. Spojrzała na listę rzeczy dla pierwszoklasistów, którą trzymała w dłoni i ruszyła do ostatniego sklepu jaki jej został. Był nim sklep z ubraniami od Madame Malkin.

Weszła do środka, rozglądając się uważnie. Wszędzie było pełno ciuchów, jednakże nigdzie nie było widać właścicielki. Położyła zakupy pod ścianą, a sama ruszyła w głąb sklepu. Wciąż nie znalazła kobiety.

-Tym razem do Hogwartu, co? - usłyszała damski głos, więc odwróciła się. Stanęła twarzą w twarz z Madame Malkin.

-Tak, dzisiaj przyszłam po szkolne szaty – kobieta wskazała jej ręką stołek, na którym grzecznie stanęła. Kiedy czarownica zaczęła przymiarki, Hermiona wróciła wspomnieniami do pierwszej wizyty w tym sklepie.

Miała dopiero pięć lat, kiedy pierwszy raz pojawiła się na Pokątnej, a już wtedy potrafiła panować nad emocjami. Co prawda nie tak dobrze jak teraz, jednakże zawsze to lepsze niż nic.

Nie znała tutaj nikogo, a ludzie patrzyli na nią ze współczuciem. Tak, jakby sądzili, że zgubiła rodziców. Ale to nie była prawda. Nigdy nie miała osoby, która chciałaby się nią zaopiekować, dlatego ci wszyscy ludzie sprawiali, że robiło jej się przykro. Lecz nie okazywała tego. Przynajmniej nie w dużym stopniu.

Zwiedziła już prawie wszystkie sklepy, włączając w to bank Gringotta (Nigdy nie zapomni podejrzanych min goblinów. Gdyby nie kluczyk i hasło, nie wiedziałaby czy wróciłaby stamtąd żywa). Został jej tylko jeden. Sklep Madame Malkin, w którym zamierzała kupić sobie jakieś ubrania do sierocińca.

Kiedy weszła do środka, zdążyła zrobić zaledwie kilka kroków, gdyż drogę zagrodziła jej przysadzista czarownica. Uśmiechała się przyjaźnie.

-Dzień dobry, kochanie, w czym mogę pomóc?

-Właściwie to jeszcze nie wiem – odpowiedziała w miarę uprzejmie – Jestem tutaj dopiero pierwszy raz.

-Proponuję byśmy przymierzyły jakieś ubrania codzienne. Szkolne szaty nie będą ci jeszcze potrzebne, więc to nie ma sensu – postawiła ją na stołku – Ile właściwie masz lat, kochanie?

-Pięć.

-Młodziutka jesteś! Właściwie to gdzie są twoi opiekunowie?

-W księgarni. Mnie wysłali do pani, bym kupiła sobie ubrania, jakie będą mi się podobały.

-Widzę, że nie jesteś skora do rozmowy.

-Skoro to pani zauważyła, to dlaczego ciągniemy ten temat? - powiedziała lodowato, a kobieta spojrzała na nią zaskoczona.

Taka była prawda. Hermiona Granger od swoich najmłodszych lat nie pałała sympatią do ludzi. Tego nauczył i będzie uczył „Sierociniec Sióstr w Londynie".

Uśmiechnęła się w duchu, na wspomnienie miny właścicielki. Pomimo tego, że ich pierwsze spotkanie nie przebiegło w przyjemnej atmosferze, następnie – pomimo zachowania Hermiony – stały się przyjemniejsze. Jednakże kobieta już nigdy nie spytała Hermiony o jej rodziców.

-Witaj – usłyszała głos blondwłosego chłopca, który stał na stołku obok – Widzę, że też wybierasz się do Hogwartu.

-Na prawdę? Nie zauważyłam – burknęła, a Madame Malkin pociągnęła ją za szatę – Miałam na myśli tak. Też się tam wybieram.

-To twoje rzeczy leżą pod ścianą? - od niechcenia kiwnęła głową – Mnie rodzice kupują rzeczy, ja jedynie muszę załatwić sobie odpowiednią szatę.

-Szczerze to mnie to nie obchodzi – mruknęła pod nosem, tak, by nikt nie dosłyszał.

-Grałaś może w quidditcha?

-Nie, jedynie o nim czytałam.

-Wiesz, ja gram i osobiście uważam, że to niesprawiedliwe, że pierwszoroczni nie mogą mieć swoich mioteł!

-Spodziewałeś się, że będą nas traktować jak innych? Dla nich najmłodsi najmniej się liczą. Chyba, że uda się komuś zdobyć szacunek, ale to już inna sprawa – zatrzymała się na chwilę – Można mieć też wpływowych rodziców. To również wiele zmienia.

-Nawet o tym nie pomyślałem. Poza tym skąd w twojej głowie wzięły się takie pomysły, że pierwszoklasiści się nie liczą?

-Istnieje takie coś, jak życie – odpowiedziała sarkastycznie – Lub prawo dżungli, jak kto woli.

-Nie mam zamiaru wgłębiać się w ten temat – rzucił – Wiesz już w jakim domu chciałabyś być?

-Nie obchodzi mnie to, ale na pewno nie będę w Hufflepuffle. Tego możesz być pewien, a ty wiesz?

-Mam nadzieję, że Slytherinie. Jak każdy z mojej rodziny. Gdybym trafił do Puchonów to wolałbym opuścić szkołę.

-Przynajmniej byłoby o jedną osobę mniej – znów została pociągnięta za szatę – Nie lubię tłocznych miejsc – odpowiedziała, gdy chłopak spojrzał na nią niebezpiecznie.

-Jesteś dziwna.

-Zacznij się przyzwyczajać. Będziemy na tym samym roczniku, być może w tym samym domu przez następne siedem lat – zeszła ze stołka, gdy Madame Malkin skończyła szyć jej szatę – Do zobaczenia w szkole – dodała pośpiesznie pośpiesznie biorąc rzeczy i opuszczając pomieszczenie. Następnie skierowała się w stronę Dziurawego Kotła.

Siedziała na łóżku, trzymając w dłoni dwa listy. Pierwszy był z Hogwartu, który otrzymała wczoraj, natomiast drugi był od jej biologicznej matki. Pani White dała jej go, gdy miała pięć lat, wraz z zielonym pudełeczkiem. Zachichotała na wspomnienie miny kobiety, gdy ta powiedziała, że ani listu, ani koperty nie da się otworzyć. Po prostu kierowniczka nie wiedziała, że czary chronią je przed wścibskimi osobami.

Położyła się na plecach, spoglądając na list od matki, po raz kolejny czytając treść, którą znała na pamięć. Lubiła patrzeć na ten charakter pisma, był tak podobny do jej własnego, a przy tym dawał choć iskierkę nadziei, że kiedyś uda im się spotkać...

25 grudnia, 1980

Kochana córeczko!

Na początku chciałabym bardzo Cię przeprosić za to, że sama nie mogłam Cię wychować. Nawet nie wiesz jak mi przykro z tego powodu, że nie będę przy Tobie, gdy będziesz stawiała pierwsze kroki, wypowiesz pierwsze słowo, mówiąc krótki – kiedy będziesz dorastała.

Chciałabym Ci powiedzieć iż jesteś czarownicą, a w naszym świecie trwa wojna. Właśnie ona jest głównym powodem oddania Cię. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś Ci się stało. Powinnaś jednak wiedzieć, że czarownice nie są złe. Nie wierz w bajki o złych czarownicach, ponieważ jesteśmy dobre, tak samo jak inne magiczne stworzenia (Nie licząc drobnych wyjątków). Chciałabym, byś pamiętała, że za niecałe jedenaście lat otrzymasz list z Hogwartu. Szkoły Magii i Czarodziejstwa, w którym ja i Twój ojciec byliśmy w Slytherinie (Jednym z czterech domów). Równie ważne jest to, że jesteś czysto-krwista co dla niektórych czarodziejów ma ogromne znaczenie. Jednakże chcę byś wiedziała, że status krwi nie sprawia, że jest się lepszym, czy gorszym. Pamiętaj o tym! Chciałabym teraz przejść to przyjemniejszych spraw, a mianowicie zielonego pudełeczka. Znajduje się w nim medalion, który od tej chwili należy do Ciebie oraz złoty kluczyk, który otwiera Twoją skrytkę w Banku Gringotta. O pieniądze nie będziesz musiała się martwić, gdyż każdego dnia na Twoje konto będzie wpływało pięćdziesiąt galeonów – są to magiczne pieniądze. Ponieważ nie wiem, jak będziesz się nazywała przychodząc do banku powiedz, że chciałabyś dokonać wypłaty ze skarbca „Rodzina", do którego hasłem będzie „Miłość", a otwierać go będzie ten oto złoty klucz. Chciałabym również zaznaczyć, że gobliny – są jak mugolscy pracownicy banku – nie będą wiedziały od kogo, ani skąd napływają pieniądze, ponieważ było by to bardzo niebezpieczne.

Chciałabym byś wiedziała, że nie musisz być w Slytherinie, ponieważ z każdego wyboru tiary będę dumna. Mam nadzieję, że przeżyję wojnę i kiedyś się spotkamy, a Ty wybaczysz mi to, że Cię opuściłam. Proszę, uważaj na siebie i bądź silna. Nie pozwól sobą pomiatać!

Kocham Cię,

Mama.

Ps. Bank Gringotta znajduje się na ulicy Pokątnej. By tam trafić musisz zajść do Dziurawego Kotła, który znajduje się trzy kilometry na północ od Sierocińca Sióstr. Kiedy będziesz już w barze, powiedz barmanowi Tomowi, że chciałabyś dostać się na Pokątną. Będzie wiedział, co dalej. Na pewno sobie poradzisz, wierzę w Ciebie. Pamiętaj, że zawsze będę Cię kochała.

Odłożyła list na szafkę nocną, a pod jej powiekami zaczęły gromadzić się łzy. Chociaż starała się być silna, ten kawałek papieru zawsze doprowadzał ją do płaczu. Jej matka oddała ją tylko, dlatego że chciała zapewnić jej bezpieczeństwo. Jak mogłaby nie wybaczyć tego kobiecie, która nosiła ją pod sercem przez dziewięć miesięcy?

Wstała z łóżka, podchodząc do okna i spojrzała na księżyc. Podczas pełni był bardzo piękny. Westchnęła, dotykając dłonią medalionu, który otrzymała wraz z listem. Oprócz zapisanego pergaminu był jedyną pamiątką jaką miała po rodzicach.

Otarła łzy i ponownie położyła się na łóżku. Wierzyła, że żyją, a kiedyś spotka się z nimi i będą tworzyli szczęśliwą rodzinę. Przecież nie może być inaczej, prawda? Pomyślała, a chwilę później znalazła się w objęciach Morfeusza.