Autor: Emerald

Rating: +15 (może ulec zmianie)

Pairing: Severus Snape/Harry Potter

Ostrzeżenia: AU niemagiczne, przemoc, przekleństwa i później sceny erotyczne

Tekst ten w dużej mierze piszę dla siebie samej, ale jeśli komuś się spodoba, będzie mi bardzo miło.


1.

"Na nowo"

― Nie jestem dzieckiem! Dam sobie radę! Sam! ― warknął, ze wszystkich sił próbując zachować spokój.

Zdusił gniew i odwrócił twarz w stronę okna, unikając karcącego wzroku rozmówcy. Na zewnątrz silny wiatr bez litości targał bezlistnymi gałęziami.

Odetchnął głębiej, spychając buzujące emocje gdzieś w głąb siebie. Nie może sobie pozwolić na ich uzewnętrznienie. Zresztą, wyładowanie swoich frustracji na tej osobie, z którą rozmawiał, mogło okazać się dość niebezpieczne.

Dość miał pustych frazesów, że będzie lepiej. Aż za dobrze wiedział, że to nic nie warte kłamstwo. Nie chciał litości.

Miał cholerną świadomość swoich ograniczeń, nie musiano mu tego powtarzać co pięć minut.

Nagle cały świat się nim zainteresował, bo jeden cios za dużo odebrał mu na zawsze możliwość samodzielnego poruszania się.

Jego posiniaczona, napuchnięta, zakrwawiona twarz sprzed paru tygodni wyzierała z każdego, lokalnego szmatławca, z każdej sterty gazet. Gdyby nie nieprzejednana ochrona ośrodka, gdzie obecnie przebywał, pieprzone pismaki dyszałyby mu nad uchem, szukając kolejnych łzawych i brutalnych szczegółów dotyczących historii o Harrym Potterze.

Nienawidził tego. Z całego serca. Wciąż słyszał szepty pracowników i dostrzegał porozumiewawcze spojrzenia, gdy myślano, że tego nie zauważy.

Jego życie w jednej chwili stało się jedną z wielu sensacyjek tygodnia.

Liczył, że za parę dni zapomną o biednym, osieroconym w niemowlęctwie dziecku, zaniedbanym nastolatku, nad którym znęcali się krewni. O dzieciaku zatłuczonym niemal na śmierć przez pijanego wuja.

Nic z tego. Od prawie trzech tygodni wciąż wracano do jego smutnego życia. Rozgrzebywano sprawę morderstwa jego rodziców, które do te pory pozostało nierozwiązaną sprawą.

Ach, jak teraz wszyscy z okolicy mu współczuli. Gdzie ci ludzie byli wcześniej? Zatrząsł się z bezsilnej wściekłości na ludzką głupotę.

― Nie chodzi o to, że sobie nie poradzisz, Harry. Wciąż potrzebujesz pomocy i niestety będziesz jej potrzebował…― urwał mężczyzna, posyłając mu znaczące spojrzenie.

Chłopak prychnął w duchu i tym razem nie uciekł wzrokiem. Jak on nie cierpiał tych niedopowiedzeń. Był tak bardzo zmęczony półsłówkami dookoła. Nikt nie wyrażał niczego wprost, a on choć dobry w czytaniu między wierszami, to miał serdecznie dość niejasnych komunikatów.

W jego głowie miotały się myśli, które powtarzały to samo tyle że wprost:

Będziesz potrzebować pomocy. Do końca życia. Nie dasz rady funkcjonować sam jak osoba pełnosprawna. Jak dawniej.

Zdawał sobie sprawę, że próbowano mu oszczędzić pewnej, bolesnej wiedzy, ale na to nie mógł się zgodzić. Dość tego! To było jego życie, jego przyszłość. Rozumiał, dlaczego w szpitalu przez pewien ukrywano to przed nim, ale teraz?

Zamknął oczy. Nigdy nie czuł się tak bezradny i zwyczajnie zły jak w tej chwili. Chciał udowodnić całemu światu, że właśnie da radę. Że nie potrzebuje nikogo. Nigdy wcześniej nikt mu nie pomógł, niby czemu teraz nagle ktoś miałby chcieć? Bo porusza się na wózku? I nigdy już z niego nie wstanie?

― Dam radę! ― powtórzył uparcie. ― Za parę miesięcy skończę osiemnaście lat i… ― w tej chwili sam urwał.

Nie miał nic. Absolutnie nic. Nie ufał nikomu. Czasem nawet samemu sobie.

Uświadomienie sobie tego zabolało. Naprawdę. Przełknął ślinę, przeklinając w duchu zarówno wuja Vernona i jego picie, jak i swoją głupią wolę przeżycia. Nieistotne, najwyraźniej nie była to jego pora, jak określił to psycholog podczas wczesniejszych terapii.

Z tych myśli wyrwał go głos:

― To będzie trudne i z pewnością przyda ci się wsparcie. Jesteś bardzo silnym, młodym człowiekiem, Harry, ale nawet najdzielniejsi muszą na kimś polegać.

Nie! Nie będę znowu czyimś workiem treningowym!, miał na końcu języka, ale nie wypowiedział tych słów głośno. Szarpnął wózkiem i obrócił się w stronę okna w niemym buncie. Spływające po szybie strugi deszczu idealnie odpowiadały jego nastrojowi.

Wtedy też zrozumiał. Nikt go nie pytał o zdanie, a jedynie został poinformowany o zaistniałej sytuacji.

Ta decyzja zapewne została podjęta dużo wcześniej. Zapewne całe przedsięwzięcie było dla jego dobra, rzecz jasna. Bardzo dobrze znał te słowa.

Parsknął i pokręcił nieznacznie głową. Może się wściekać i gryźć, nic to nie zmieni.

Zgoda, przyznał w duchu, możecie mi dać cholerną niańkę, ale nie obiecuję, że będę potulnym podopiecznym.

OooO

Nie wierzył w to, co udało mu się podsłuchać i wyciągnąć od personelu, na temat osoby, która podjęła się absurdalnego zadania w jego mniemaniu, czyli opieki nad nim.

Plotka powtarzana wielokrotnie zaczęła ewoluować i po pewnym czasie zupełnie nie była podobna do pierwotnej wersji. Wkrótce po ośrodku krążyły rozmaite je odmiany i część z pracowników oraz tymczasowych mieszkańców patrzyła na niego ze współczuciem, inni zaś mu gratulowali, choć Harry za bardzo nie wiedział czego.

Nikt do tej pory się nim nie opiekował, więc dla niego to była kompletna nowość. Nie potrafił tej zagadki rozgryźć.

Po co? Dlaczego? Co ta osoba będzie z tego miała?

Teraz wiedział co i poczuł się nieco oszukany. Nie. Inaczej, bardziej rozczarowany własną naiwnością, a przecież powinien był się domyśleć.

Być może stracił swoją czujność i dlatego to tak zabolało.

Spędził wystarczająco dużo czasu w ośrodku, a teraz powinien zwolnić miejsce innym. Bardziej potrzebującym. Gdyby mógł, kopnąłby się za to użalanie się nad sobą. To nigdy nie pomagało. Teraz też.

W uszach rozbrzmiał mu tubalny bełkot wuja:

Tylko przeszkadzasz, smarkaczu! Zniknij z oczu, raz na zawsze!

Gdyby tylko to było takie proste. Zwłaszcza teraz.

Harry'ego przeszedł dreszcz, kiedy spojrzał w twarz ciemnowłosemu mężczyźnie. Chłodny, kalkulujący i przenikliwy wzrok sprawił, że wzdrygnął się mimowolnie i położył ręce na kołach, gotów do natychmiastowej ucieczki. Wuj Vernon w swoim najgorszym wydaniu budził jego strach, lecz nie w takim stopniu co Snape.

Miał ochotę krzyczeć, że nigdzie z tym typem nie pójdzie, że nie zostanie z nim całkiem sam.

Nie da mu tej satysfakcji i nie okaże lęku. To najgorsze, co mógłby zrobić. Taki człowiek tylko na to czeka. Znowu odepchnął emocję jak najdalej od siebie. Chyba nie dość szybko, bo mężczyzna lekko przekrzywił głowę, a kąciki ust uniósł zadowolony, okrutny cień uśmiechu.

Harry westchnął i starając się powstrzymać niekontrolowane drżenie nóg.

Wystarczyło jednak jedno zerknięcie na pogodną twarz kierownika ośrodka doraźnej pomocy ofiarom przemocy domowej, by wiedzieć, że jego los został przesądzony. Cokolwiek zrobi i tak znajdzie się nie wiadomo gdzie, a jedyną osobą, która dotrzyma mu towarzystwa z obowiązku czy nudy okaże się Snape.

― Severusie, pamiętaj o naszej umowie i zajmij się Harrym.

― Proszę się nie martwić, będę bardzo grzeczny.

Sarkazm aż kapał z każdego słowa, niemniej kierownik zadowolony klasnął w dłonie.

Harry natomiast nie czuł tego optymizmu. Bez trudu mógł usłyszeć ten sam fałszywy ton, co u wuja Vernona. Ciemne oczy wbiły się w niego i choć udawał, że nie zauważa tego, w duchu niczego nie pragnął bardziej, niż się schować. Zdecydowanie nie podobała mu się mina Snape'a. Przypominał mu wyraz pyska starego, bezdomnego kocura żyjącego na Privet Drive w chwili, kiedy złapał jakiegoś drobnego ptaka lub gryzonia.

Otrząsnął się gwałtownie i, łając się, skoncentrował się na tym, co mówił kierownik. Nie chciał pytać swojego opiekuna o szczegóły, które dotyczyły ich bezpośrednio, bo aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że ten tak je przeinaczy, aby mu było wygodnie.

Z tym mógł żyć. Od zawsze polegał wyłącznie na sobie i teraz też da radę.

Nie chciał wiedzieć, czy to wiekopomne wydarzenie zostanie dodane jako kolejna szokująca wszystkich ciekawostka z życia Chłopca, Który Przeżył, jak został ochrzczony przez prasę. Już widział te nagłówki krzyczące:

Harry Potter pod opieką niebezpiecznego więźnia. Czy będzie powtórka z tragedii?

Ciąg dalszy koszmaru Harry'ego Pottera? Kolejne nieszczęście wisi w powietrzu?

Cudowna metoda leczenia ciała i duszy czy koszmarne nieporozumienie?

Cóż, nawet nie próbował myśleć o tym, co Snape zamierza zrobić, kiedy nikt nie będzie patrzył mu na ręce.

Bał się jak cholera. Od paru dni nerwy miał napięte i naprawdę nie potrafił sobie tego wyobrazić, że będzie musiał mieszkać z kimś kompletnie mu obcym, pozwolić mu sobie pomóc w błahych, codziennych sprawach.

Z kimś tak wrednym, okrutnym jak Snape. Coraz częściej się zastanawiał, czy aby naprawdę przydzielono mu właściwą osobę. Przecież to będzie gorsze od mieszkania z Dursleyami .

Co z tego, że pozwolono im spędzić czas ze sobą, zanim nie zostaną odwiezieni do mieszkania, które zostało im przyznane.

Niestety od tego nie było odwołania, a moment opuszczenia ośrodka zbliżał się w zastraszającym tempie.

Te pierwsze kontakty sprawiły, że chłopak kipiał z bezsilnej złości, ale nauczony wieloletnim doświadczeniem starał się zignorować niby niewinne zaczepki Snape'a. W towarzystwie innych osób zachowywał powściągliwie, a gdy byli sami… Cóż, te drobne uszczypliwości nabierały mocy i raniły do żywego.

Mężczyzna znakomicie umiał go sprowokować, choć Harry starał się puścić mimo uszu jego słowa. Może Snape'owi nagle się przestała podobać wizja pomocy i mieszkania z kimś takim jak on, a może zwyczajnie bawiło go uderzanie w niezagojone jeszcze rany?

Coś w głębi umysłu Harry'ego szeptało mu, że ta druga ewentualność była o wiele bardziej prawdopodobna. Po raz kolejny nasunęło mu się nowe podobieństwo do wuja Vernona. Różnica polegała na tym, że Severus Snape był jednak o wiele inteligentniejszym człowiekiem, a co za tym idzie bezbłędnie wydawał się wyczuwać bolesne dla niego tematy.

Harry zacisnął zęby i poprawił okrycie, bezskutecznie próbując zasnąć. To była ostatnia noc w ośrodku, za parę godzin miał jechać do przygotowanego dla niego lokum. Czegoś, co mógłby wreszcie traktować jak swój kąt.

Nigdzie nie czuł się w miarę bezpieczny, może jedynie w ośrodku. Przez miniony miesiąc przywykł do rutyny tego miejsca, do ludzi w nim pracujących. Ale pragnął mieć normalne i, o ile to w ogóle możliwe, własne miejsce. I teraz była na to szansa.

Z jednej strony cieszył się, bo do tej pory żadne z miejsc, gdzie przebywał, nie przystawało do miana domu. A już na pewno nie był nim niewielki budynek przy Privet Drive numer cztery.

Niestety radość ze znalezienia nowego miejsca dla siebie psuła mu perspektywa, że będzie skazany na niechciane towarzystwo, a także na wysublimowane słowne ataki, doprowadzające go do szewskiej pasji.

Nigdy do tego nie przywyknie. Sam już nie wiedział, czy następne dni będą takie, jakby chciał. Nie, na pewno nie będą, ale jednego był pewien – nie pozwoli, aby cokolwiek zniszczyło tę nikłą szansę na normalność.

Nie liczył na to, że Snape się znudzi, prędzej znajdzie nowe sposoby, żeby mu dokuczać. Aż za dobrze znał ten typ. Pewnie w końcu on sam nie wytrzyma i da upust swojej złości, frustracji, które szarpały nim w przeciwne strony. Dobrze wiedział, że na ten moment mężczyzna tylko czeka. Bał się tylko tego, co nastąpi potem. Zbyt długo był popychadłem u Dursleyów, żeby nie myśleć, do czego zdolny jest jego nowy opiekun.

Nie zapytał, za co Snape trafił za kratki. Wolał żyć w błogiej nieświadomości, niż zastanawiać się, czy trafił na listę potencjalnych, przyszłych ofiar, czy też nie. Czy pasuje do ich profilu, czy stanowiłby jedynie wyjątek od reguły.

Może zwyczajnie bał się odpowiedzi? Przypuszczał, że to, co usłyszy, na pewno mu się nie spodoba, ale Snape, o ile mógł wysnuwać takie wnioski na podstawie krótkiego czasu spędzonego wspólnie, nie kojarzył się z czymś, co wiązało się z bezmyślnym użyciem siły. Był na to za sprytny i zdecydowanie nie brudziłby sobie rąk bez potrzeby.

Więc co?

W głowie chłopaka pojawiały się kolejne możliwości, a on stopniowo je eliminował do momentu, aż nie zostało mu nic. Wrócił do punktu wyjściowego i prychnął niezadowolony. Wydawało mu się, że to będzie proste i sam znajdzie prawdopodobną przyczynę, dla której Snape wylądował w więzieniu, lecz mężczyzna wymykał się łatwej klasyfikacji.

Zresztą nieważne, prędzej czy później się tego dowie. Być może to było nieroztropne i głupie, ale z drugiej strony nie zamierzał pchać nosa w nie swoje sprawy. Facet wystarczająco doprowadzał go do białej gorączki.

OooO

Dzień wstał zdecydowanie za szybko i słońce zdawało się kpić z niego i jego niewesołego nastroju, kiedy wsiadał do samochodu. Zmęczony i obolały nawet za bardzo nie skupiał się na tym, co przemykało za szybą. Kilkunastominutowa przejażdżka do nowego lokum przebiegła zdecydowanie za szybko. Jedynym plusem był fakt, że Snape zostanie zawieziony na adres ich wspólnego mieszkania osobnym transportem.

Jak się nie pozabijają w ciągu najbliższego tygodnia, to będzie cud.

― Nie daj temu draniowi zaleźć za skórę. ― Usłyszał głos dość sympatycznego, jak do tej pory, pracownika ośrodka, który miał zapewne koordynować dzisiejszą akcję. ― Jakby działo się coś niedobrego, cokolwiek, masz natychmiast dać znać. Rozumiesz, Harry? Cokolwiek. Z kimś takim, jak Snape, lepiej chuchać na zimne.

Kiwnął głową, jednocześnie uznając to polecenie za pozbawione sensu. Snape nie będzie łatwym współlokatorem, ale nie zamierzał prosić kogokolwiek o pomoc. Wiedział, że mężczyzna będzie pod nadzorem policji i zostanie mu założone elektroniczne urządzenie kontrolujące jego przemieszczanie się w określonym terenie. Nie wnikał jaki to obszar, podejrzewał jednak, że chodzi o to, aby zatrzymać go w mieście.

Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że gdyby Snape chciał zwiać, popełnić nowe przestępstwo, on nie miałby szans mu w tym przeszkodzić. A dowodów na taką ewentualność nie będzie miał, prócz swojego przeczucia.

Już widział minę tego faceta, gdy się okaże, że się pomylił. Nikt mu nie uwierzy, że to była wredna podpucha, aby zdyskredytować go jako wiarygodnego świadka w oczach policji.