26.07.2013r., piątek

Koszmar, w którym głównym moim zajęciem było odbywanie praktyk, legł w gruzach. Dosłownie. Osawatomie State Hospital zrównał się z ziemią.

Szedłem nowym, schludnym korytarzem szpitala Topeka, który sprawiał wrażenie o wiele lepiej zorganizowanego. Nie czułem obawy przed tym, że jeden z pacjentów oddziału zamkniętego zaatakuje mnie strzykawką czy znajdę pod jednym z łóżek martwe myszy. Wmówiłem sobie, że wydarzenia z Osawatomie nie mają miejsca gdzie indziej. Tutaj musiało być inaczej.

Stanąłem przed drzwiami prowadzącymi na oddział zamknięty – moje nowe miejsce pracy. Głęboko wciągnąłem powietrze i pchnąłem mocno dwuskrzydłowe wrota.

Moim oczom ukazał się szeroki, czysty korytarz ze ścianami pomalowanymi na pastelową zieleń. Śnieżnobiałe kafelki odbijały lekko światła jarzeniówek (żadna nie była przepalona, a to wielka rzadkość w tego typu placówkach). Na wprost mnie, jakieś 50 metrów dalej, znajdowała się świetlica, w której wrzało teraz od rozmów i odgłosów telewizora. W połowie holu znajdował zakręt – na oddział żeński.

Podszedłem do budki, w której wydawano leki. Wejrzałem do środka przed szybę. Siedział tam jeden z pielęgniarzy i czytał gazetę. Zapukałem w okienko.

Mężczyzna podskoczył na krześle. Był chudy, średniego wzrostu, miał brązowe włosy oraz dość mocne rysy twarzy. W oczy rzucał się jego duży nos. Wydawał się jednak sympatyczny.

-Witam – powiedział i otworzył drzwi. Wszedłem do budki. – Garth Fitzgerald – Uśmiechnięty podał mi dłoń.

-Dean Winchester – odparłem i uścisnąłem mu rękę. Mimo kruchej postury, jego chwyt był dość mocny.

W budce o dość małych rozmiarach znajdowała się szafka z lekami, waga oraz stołek z dwoma krzesłami. Na stole stało radio, nadające właśnie stacje grającą „More Than A Feeling" Bostonu. Cicho zanuciłem refren i opadłem na jedno z siedzeń. Garth zajął swoje miejsce.

-Więc – zaczął Garth. – Co cię sprowadza do naszego szpitala?

-Praca – mruknąłem z lekkim uśmiechem. – Osawatomie skończył swój żywot, a słyszałem, że tu nie jest tak źle.

-Osawatomie…? – powiedział mężczyzna ze zdziwieniem w głosie. – Mówią, że ten szpital był nawiedzony.

-Tylko dyrektor – odparłem. Razem z Garthem zaśmialiśmy się wdzięcznie.

Nowy kolega pokiwał głową.

-Masz może ochotę na kawę?

-Podziękuję. – Podparłem brodę dłonią. - Ile już tutaj pracujesz?

-We wrześniu będą dwa lata. – Wstał i nalał sobie napoju do białego kubka. – Co sądzisz o naszym szefie?

-Jest w porządku – odpowiedziałem. Poranna rozmowa z doktorem Tylerem należała do przyjemnych. Ani trochę nie przypominał Meissnera z Osawatomie, który wolał kupić nowy skórzany fotel do gabinetu niż uszczelnić dach.

Do budki weszła pielęgniarka. Spojrzała na mnie nieco zaskoczona, jednak chwilę po tym uśmiechnęła się. Wstałem i podałem jej rękę.

-Witam, jestem Dean Winchester, nowy sanitariusz.

-Charlie Bradbury – odpowiedziała. Miała pofalowane rude włosy oraz sympatyczną twarz. Zdziwiło mnie, że w tym szpitalu pracuje tyle młodych osób. Prawdopodobnie właśnie to było siłą napędową w Topeka State Hospital.

Charlie zakręciła się w budce, wzięła ze sobą jakieś dokumenty i wyszła. Garth wziął łyk kawy i postawił kubek na stole.

-Uważaj na Cole'a.

Zmarszczyłem brwi.

-Proszę?

-Charlie jest w porządku, ale uważaj na Cole'a – powtórzył. – To zły człowiek.

Nagła zmiana tematu nieco zbiła mnie z tropu.

-Jest pacjentem?

Mężczyzna parsknął.

-Powinien być. – Usiadłem. – Nie lubi paru czubków.

Poczułem niepokój. Zaschło mi w ustach.

-Dlaczego? – zapytałem. Nie jestem pewien, czy chciałem wiedzieć.

Garth wzruszył ramionami. Wziął parę łyków napoju.

-Ma wiele rodzeństwa, kartotekę z czasów ogólniaka i parę blizn na gębie. Taki charakter.

-I nikt go nie karze?

-Tyler to jego wujaszek. A przecież wariatom i tak nikt nie wierzy.

Wszystko jasne. Przypadek podobny do Zielonej Mili. Zapowiada się ciekawie.