Witam serdecznie wszystkich przybyszów i zapraszam do czytania mojej historii. Gwarantuję powiew świeżości, jako że piszę ją, ponieważ nie znalazłam nic podobnego do czytania.

Z góry uprzedzam, że mogą pojawić się elementy kontrowersyjne i drażliwe tematy. Chętnie podyskutuję, ale proszę o zachowanie kultury wypowiedzi.

Pierwsze parę rozdziałów będzie z perspektywy różnych osób. Kolejne z perspektywy Harry'ego.

No i oczywiście oświadczam wszem i wobec, że świat Harry'ego Pottera nie jest moją własnością intelektualną. Nie czerpię również żadnych korzyści materialnych z pisanej historii - robię to dla samej przyjemności.

*Eendrag maak mag - afr. jedność czyni potężnym


Rozdział 1

Wiele osób twierdziło, że Hyde Park w Londynie był najładniejszy późną wiosną, kiedy drzewa pyszniły się zielenią, kwiaty stały w rozkwicie, a szkółka jazdy konnej doświadczała największego zainteresowania ze strony klientów. Londyńczycy chętnie przychodzili poleżeć na trawie po ciężkim dniu w pracy, zrelaksować się, poczytać gazetę, na którą nie mieli czasu w biegu zajęć, czy nawet zjeść lekki posiłek, zanim będą musieli wracać do domu, do dzieci i kolejnej pracy. Ale Hyde Park nie służył wyłącznie przyjemnościom. Byli też tacy, którzy przychodzili w interesach.

Jegomość w jasnym prochowcu siedział na ławce, zasłaniając twarz aktualnym wydaniem The Daily Telegraph, wychylając ponad gazetę jedynie czubek kapelusza. Jego idealnie wypastowane, czarne buty lśniły w niecodziennych promieniach słońca, odbijanych także przez sygnet z herbem, zdradzający go jako potomka jednego z najsławniejszych rodów czystej krwi na Wyspach. Mężczyzna przewrócił stronę, rzucając ukradkowe spojrzenie w górę i w dół otoczonej rozłorzystymi drzewami alei. Stłamsił podrygującą niecierpliwie stopę, kontynuując lekturę. Oprócz kilku rodzin z dziećmi i paru biegaczy, ścieżka była pusta.

Skończywszy artykuł, złożył gazetę na pół i odstawił na ławkę. Wyciągnął papierosa, przyłożył sobie do ust i zapalił stylową, metalową zapalniczką. Jego towarzysz spóźniał się. Rozglądając się niespokojnie na boki, mężczyzna poczuł kiełkujący niepokój. Instynkt podpowiadał mu, że stało się coś złego. Hyde Park nie wyglądał inaczej niż zwykle, wiedział to, umawiał się w nim od ponad trzydziestu lat. To było bezpieczne, niepozorne miejsce. Nikt nie spodziewałby się, że sprawy takiej wagi mogłyby być omawiane w miejskim parku, na dodatek mugolskim. Coś jednak poszło nie tak. Musiało. Co innego mogłoby spowodować, że sekretarz się spóźni?

'Panie hrabio!' przywitał go głos zza pleców i o mało nie podskoczył. Nienawidził, gdy ktoś zakradał się do niego od tyłu. Lata bycia szpiegiem nauczyły go, że ludzie nie zachodzą innych niepostrzeżenie, chyba że mają ukryte intencje.

'Panie Deagle, spóźnił się pan,' odparł chłodno, patrząc z naganą na łysiejącego czarodzieja stojącego koło ławki. 'Proszę siadać,' dodał po chwili. Nie lubił, gdy ludzie górowali nad nim, kiedy siedział.

'Najmocniej przepraszam,' wymamrotał Deagle, mnąc trzymany w dłoniach kapelusz. 'Minister Knot przeciągnął spotkanie, nie było możliwości, abym się z niego wydostał.'

'Żaden problem,' powiedział gładko. 'Właściwie, może się przejdziemy? Przyznaję, że od siedzenia na ławce zesztywniały mi wszystkie kości.'

Deagle przybrał minę pełną poczucia winy. W końcu to przez niego Lord Marmaduke Nott był zmuszony czekać, do czego z całą pewnością nie nawykł.

'Ależ oczywiście,' przytaknął z ochotą, podrywając się z miejsca.

Wspomagając się elegancką laską ze srebrną gałką na czubku, Nott z gracją podciągnął się do pionu. Był już starszym mężczyzną, skronie opruszone miał siwizną, a ciało nie poddawało się jego woli tak doskonale jak nigdyś, lecz intelekt nie ucierpiał ani na jotę. Wciąż był jednym z najlepszych szpiegów, jakich czarodziejska Anglia miała zaszczyt wydać na świat. Czasem nawet ta niepozorna powłoka staruszka potrafiła być prawdziwym atutem.

Podążyli razem wzdłuż ścieżki, mijani przez mugolskie rodziny. Marmaduke lubił spotykać się ze swoimi informatorami w świecie mugoli, szczególnie w centralnym Londynie. Tu ludzie bardzo rzadko widzieli świat poza czubkiem własnego nosa, co dawało im sporo prywatności. Nikogo nie interesowała ich konwersacja, a nawet jeżeli, to dużo by z niej i tak nie wynieśli.

'Knot się boi,' powiedział Deagle cicho. Nie patrzył na Notta, udawał zainteresowanie grupą na koniach.

'O swoją posadę, jak rozumiem,' mruknął Marmaduke, kiwając głową w zrozumieniu. 'Czarny Pan nie zagroził jeszcze ani Ministerstwu, ani społeczności. To wszystko to najzwyklejsze polityczne gierki.'

Deagle prychnął.

'Sam Pan Wie Kto nie musi wypowiadać nikomu wojny, to się rozumie samo przez się!'

Nott uśmiechnął się tajemniczo.

'Możliwe. Musi pan jednak pamiętać, panie Deagle, że Czarny Pan chce władać magiczną Wielką Brytanią. Nie garstką czarodziejów, całym krajem. Pragnie oddania i posłuszeństwa.'

'Doprawdy! Co też pan mówi, panie hrabio! Sam Pan Wie Kto sieje zniszczenie i śmierć. Oddanie mu kraju we władanie? Może po prostu sami strzelmy w siebie Avadą?'

'Panie Deagle, jak obaj wiemy, nasze poglądy się różnią. Dla pana Czarny Pan jest terrorystą, dla mnie... cóż, z całą pewnością uważam, że potrafi inspirować.'

'Ależ to niedorzeczne! Ten człowiek, o ile w ogóle można go tak nazwać, torturuje i zabija dla zabawy! Cóż w tym inspirującego? Panie hrabio, błagam pana...'

'Panie Deagle,' przerwał mu ostro Marmaduke. 'To, za kim stawiam moje poparcie polityczne jest najzupełniej w świecie nie pańską sprawą. Poza tym, nie po to się tutaj spotkaliśmy.'

'Ale pańska siostra...'

'Panie Deagle, moja siostra nie ma w tej wojnie nic do powiedzenia, niech lepiej pilnuje tego, co jej wypada. Niemniej, Lady Evelynn jest powodem mojej inicjacji kontaktu z panem, panie Deagle.'

Deagle zamrugał pytająco.

'Tak, moja siostra znalazła się w szczególnej sytuacji, będąc pańską żoną, panie Deagle,' ciągnął Nott, sunąc dostojnie przez park. 'Widzi pan, niezależnie po której stronie barykady pan stoi, panie Deagle, Lady Evelynn jest czarną czarownicą. Jej magia, pomimo małżeństwa z białym czarodziejem, pozostaje czarna. Nadchodzi wojna, panie Deagle. Wojna zawsze zbiera swoje żniwo. Ofiary są po obu stronach. Lady Evelynn, jako pani Deagle, znajduje się w raczej nieprzyjemnej sytuacji. Wszyscy wiedzą, że to małżeństwo zostało zaaranżowane, aby chronić godność mojego rodu po wojnie z Grindewaldem, w zamian za co, pana rodzina, panie Deagle, zyskała dostęp do posagu mojej siostry i koneksje z rodami, o których zwykłym czarodziejskim rodzinom nawet się nie śniło. Pragnę jednak zauważyć, że wraz z nastaniem nowej wojny, moja siostra jest w niebezpieczeństwie. Zarówno ze strony białych czarodziejów, jak i czarnych. Żeby ją chronić, najlepiej byłoby dla niej, abym udzielił zgody na rozwód.'

Nott zamilkł dla efektu, ale gdy tylko Deagle zaczął protestować, podniósł dłoń, aby go uciszyć.

'Niech pan mi nie przerywa, panie Deagle. Widzi pan, o ile to niewątpliwie byłoby dla mojej siostry najlepsze rozwiązanie, kłóci się ono z moim sumieniem. Jakkolwiek nie popieram pomysłu mego ojca, jakoby najlepszym rozwiązaniem dla Nottów było skoligacenie się z rodem po stronie światła, pragnę szczęścia mojej siostry, szczególnie, że podczas czterdziestu lat małżeństwa pokochała pana, panie Deagle, jak nigdy nie spodziewałem się, że będzie potrafiła kochać kogokolwiek. Wiem, że prędzej zginęłaby, niż opuściła dom, który obecne uważa za swój. Jest jednak pewien problem.'

Nott znów przerwał, aby zaczerpnąć powietrza, ale Deagle nie śmiał mówić.

'Jak pan na pewno zdaje sobie sprawę, panie Deagle,' ciągnął dalej Nott. 'Więzy krwi są najsilniejszymi więzami, silniejszymi nawet niż więzy magii. Nic nie rozerwie więzów krwi, nic także nie rozerwie troski, jaką rody mojego stanu otaczają swoich członków. Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, panie Deagle, ale poza moim jedynym dziedzicem, Lady Evelynn jest ostatnią z rodu Nottów, a na pewno jedyną kobietą obecnie żyjącą, jak również jedyną dziewczynką urodzoną w rodzinie Nottów od osiemnastego wieku. Jest niezwykłą osobą, a jej status i miłość, jaką jej rodzina do niej żywi są nieodłączną częścią tego, co przyjął pan do swojego rodu wraz z nią. Dlatego pytam pana, panie Deagle, czy jest pan skłonny chronić Lady Evelynn Nott nawet za cenę własnego życia? Czy jest pan skłonny poświęcić dla czarnej czarownicy swoją pozycję społeczną, swoje dziedzictwo i swoją magię?'

Już nie szli. Stali na środku ścieżki wpatrując się sobie w oczy. Nott twardo, Deagle ze drżeniem i suchym gardłem.

'Panie hrabio, poślubiłem Lady Evelynn czterdzieści lat temu na życzenie mojego ojca. Nie kochałem jej, nigdy jej przedtem nie widziałem. Przybyła do mojego domu, piętnastoletnia trzpiotka, rozpieszczona marzycielka. Długo zajęło zanim przywykłem do jej towarzystwa. Długo, zanim w ogóle zaakceptowałem fakt, że jestem z nią związany do końca życia. Sądzę, że najtrudniej było mi zaakceptować jej pochodzenie, jak i to, że używała czarnej magii. Ale ciężkie czasy zbliżają ludzi. Walczyłem w pierwszej wojnie. Wiedziałem, że walczę przeciw ludziom takim, jak ona, takim jak pan, takim jak cała jej rodzina. Ale wtedy coś się zmieniło. Ona się zmieniła. Gdy wrcałaem do domu, czekała na mnie, szeptała kojące słowa. Nigdy nic nie miała mi za złe, nigdy nie oskarżała. Czekała. Nigdy nie płakała. Była wojna, a my byliśmy mieszanym małżeństwem, mimo że oboje czystej krwi. Panie hrabio, pańska siostra jest mi najbliższą istotą na tej ziemi. Gdybym musiał wyrzec się magii, aby ją ocalić i spędzić resztę życia jako sponiewierany charłak, zrobiłbym to bez chwili wahania.'

Nott jeszcze przez chwilę patrzył twardo na swojego współtowarzysza, po czym z zadowolonym uśmiechem na ustach położył dłoń na jego ramieniu i uścisnął.

'Długo zastanawiałem się, dlaczego ojciec wybrał akurat pana na męża mojej siostry, panie Deagle. Już nie muszę. Jest pan człowiekiem honoru. Ufam, że Lady Evelyn będzie z paniem bezpieczna.'

To mówiąc, Nott skinął Deagle'owi kapeluszem i oddalił się w kierunku wyjścia z Hyde Parku, zostawiając swojego towarzysza zamyślonego i zakłopotanego.

Wzdłuż alejek biegali młodzi ludzie, dbający o kondycję i figurę. Na ławkach siedziały matki, a dookoła bawiły się dzieci. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na starszego mężczyznę wchodzącego w zagajnik. Nikt również nie zauważył, że stamtąd nie wyszedł.

Marmaduke aportował się do małej miejscowości nieopodal Londynu. Typowe, małomiasteczkowe przedmieście, pełne symetrycznych, klockowatych domków, trawników przystrzyżonych od linijki i drogich samochodów. Mężczyzna skrzywił się z niesmakiem. Domy mugolskiej klasy średniej zawsze przyprawiały go o przysłowiowe mdłości.

Idąc wzdłuż Magnolia Crescent, Marmaduke obserwował poruszające się przed nim siedzenie pani wyprowadzającej psa na spacer. Biedne zwierze całą drogę zmuszone było przejść na smyczy. Ze współczuciem, mężczyzna stwierdził, że mugolom za żadne skarby nie powinno się zezwalać na posiadanie psów. Jak osoba o tak magicznych wręcz kształtach mogła w ten sposób traktować najlepszego przyjaciela człowieka?

Kręcąc głową i ganiąc swoją starzejącą się wyobraźnię, Marmaduke przyspieszył kroku, wyprzedzając kobietę z psem. Był tu w interesach, nie mógł pozwolić sobie na rozpraszanie uwagi trywialnymi sprawami.

Privet Drive było małą, wąską uliczką, zupełnie taką samą jak Magnolia Crescent. Powstrzymując niepochlebny komentarz, Marmaduke powoli zbliżył się do domu pod numerem czwartym i załomotał koładką, ignorując fakt, że obok był dzwonek, a koładka była jedynie dla ozdoby. Chwilę później, białe drzwi zostały otwarte przez wysoką kobietę o pociągłej twarzy przywodzącej na myśl konia.

Widząc na progu eleganckiego mężczyznę w podeszłym wieku, usta Petunii Dursley rozszerzyły się w miłym uśmiechu, lecz jej oczy pozostały czujne i nieufne.

'Czy mogę w czymś pomóc?' zapytała usłużnie.

Marmaduke, niezwykły owijać w bawełnę, ani kłamliwie uśmiechać się bez powodu, spojrzał na panią Dursley nieprzychylnym wzrokiem.

'Pani Dursley, jak mniemam?' zapytał dla zupełnej pewności i przyzwoitości. Gdy pokiwała głową i poprosiła o jego godność, zignorował ją i kontynuował. 'Jestem tu w sprawie pani siostrzeńca.'

Oczy kobiety natychmiast straciły całą serdeczność.

'Nie jesteście tu mile widziani,' wysyczała, próbując zamknąć mu drzwi przed nosem, ale powstrzymał ją i wprosił się do środka.

'Sądzę, że lepiej będzie jeżeli przeniesiemy tą rozmowę do salonu. Jest pani sama?' powiedział uprzejmie, acz stanowczo. Osłupiała Petunia mogła jedynie patrzeć bezsilnie jak nieznajomy, mimo wyraźnej odmowy, rozsiada się na jej haftowanej w kwiaty kanapie i wskazuje jej fotel naprzeciwko.

'Napiłbym się herbaty,' rzekł Marmaduke z namysłem. 'Gustuje pani w trawie cytrynowej?' zapytał, wyczarowując srebrny czajnik i porcelanowe filiżanki. Gdy uniósł wieczko czajnika, wraz z parą po pokoju rozszedł się nieziemski aromat trawy cytrynowej i truskawek. Przez moment wydawało się, że oczekuje od niej, że rozleje herbatę do filiżanek, ale chyba stracił nadzieję, bo sam sięgnął po dzbanek i nalał sobie naparu. 'Herbaty?' zaproponował i nalał również dla niej, nie czekając na odpowiedź. 'Doskonała,' powiedział po pierwszym łyku. 'Nie spróbuje pani?'

Petunia zdawała się powoli odzyskiwać głos, chociaż wciąż z jej gardła wyłaniały się dziwne dźwięki, w niczym nie przypominające tych wydawanych przez wysoko urodzone czarownice, z którymi zwykł obcować Lord Nott. Po raz kolejny tego dnia, Marmaduke stwierdził, że mugolom stanowczo brakuje klasy.

'Jak pani sobie życzy,' powiedział, odstawiając wzgardzoną filiżankę z powrotem na stolik. 'Jak już mówiłem, jestem tutaj w sprawie pani siostrzeńca, Harry'ego Pottera,' wyjaśnił, jakby Dursley'owie mieli jakichś innych siostrzeńców. 'Sądzę, że spodoba się pani wieść, że chłopiec nie przyjedzie tu na wakacje. Spędzi je w bezpiecznej lokacji, gdzie jego zdolności magiczne będą kształcone i rozwijane. Nie muszą się państwo martwić o odbieranie go z dworca. O wszystko się zatroszczymy.'

Petunia nadal łypała na nieznajomego nieprzychylnie, ale na jej twarz wpłynął wyraz ponurej satysfakcji, gdy mężczyzna oświadczył, że Harry nie będzię z nimi na wakacje. Może w końcu będą mogli gdzieś wyjechać, jak normalna rodzina. Wizja plaży w Tajlandii nagle wydała się Petunii wcale nie tak odległa.

'Widzę, że moja wizyta wprawia panią w zakłopotanie,' powiedział Marmaduke, jakby dopiero zauważył wstręt Petunii. 'Sądzę, że sprawa jest dość prosta. Życzę miłego dnia.'

I bez zbędnych ceregieli, zdematerializował się, sprawiając, że pani Dursley krzyknęła z zaskoczenia. Pojawił się przed głównym wejściem do wielkiego dworu w stylu palladyńskim. Był wykończony, ale świadomość, że pomimo wieku i niedołężności wciąż udawało mu się załatwiać wszystko jak najlepiej, dodawała mu sił.

Bertrand otworzył mu drzwi, odebrał płaszcz i podał kieliszek na wzmocnienie.

'Wasza miłość, siostra jaśnie pana czeka w bibliotece,' rzekł Bertrand, kłaniając się od szyji.

'Czy mówiła czego chce?' zapytał Marmaduke. Nie mogło być dobrze. Lady Evelynn odwiedzała go tylko, gdy miała o coś żal.

'Z podniesionego głosu jaśnie pani wywnioskowałem, że chodzi o pana Deagle'a,' odparł Bertrand, zabierając pusty kieliszek i odkładając go na srebrną tacę.

Marmaduke podrapał się po czole, ale nie potrafił domyślić się, dlaczego siostra chciała się z nim widzieć. Przecież spotkanie z Deaglem poszło dobrze.

Gdy tylko przekroczył progi biblioteki, Lady Evelynn, niczym majestetyczny jastrząb, zaatakowała.

'Jak śmiałeś?' syknęła złowrogo.

Nott spojrzał na nią, niemo prosząc o wyjaśnienia.

'Jak śmiałeś potraktować Dedalusa w ten sposób? Jest dla mnie najdroższy na świecie, doskonale o tym wiesz! Jak śmiałeś tak go upokorzyć!

'Eve, nie wiem o czym mówisz!' Marmaduke bronił się przed naporem wściekłych słów. 'Dedalus to człowiek honoru. Biorąc pod uwagę inne możliwości, cieszę się, że to on jest moim szwagrem.'

'Ty się nigdy nie zmienisz. Dedalus jest czarodziejem czystej krwi. Brak tytułu nie czyni go gorszym! Moje dzieci nie mają tytułów, dzieci, w których żyłach płynie krew Nottów! Czy one również są według ciebie gorsze?'

'Eve, ty nic nie rozumiesz, wcale nie spotkałem się z Dedalusem, aby go upokorzyć! Martwię się o ciebie! Dedalus też! Musiałem się upewnić, że jest odpowiednią osobą, aby chronić ciebie i dzieci!'

'I uważasz, że tobie to oceniać? Ojciec uznał go godnym mojej ręki!'

'Ojciec był na tyle zdesperowany, że oddałby cię Potterowi, gdyby ten poprosił o twoją rękę!'

Oczy Lady Evelynn zwęziły się złowrogo.

'Marmaduke, jeżeli jeszcze choć raz zagrozisz mojemu mężowi, przekonasz się dlaczego nawet Dumbledore wie, żeby mnie nie prowokować. Miłego dnia.'

Odeszła, a Lord Nott z ulgą usiadł na szezlongu. Lady Evelynn odziedziczyła temperament Lady Nott. Marmaduke dawno nie czuł takiego respektu. Bertrand pojawił się z kolejnym, pękatym kieliszkiem na wzmocnienie.