A/N: Muszę sobie ustalić jakąś maksymę pisarską. Coś w stylu „Lud potrzebuje chleba, igrzysk i fanserwisu. Zapewnijcie im te dwa pierwsze, a resztą zajmę się ja." Nie ogarniam, co robię ze swoim życiem.
Pomysł z „tańcem bardzo frapującym" łaził za mną od jakiegoś czasu. Był raczej daleko, daleko w tej chmurce „pomysłów do zrealizowania kiedyś tam, kiedy mocniej się ukształtują". Aż natrafiłam na anglojęzycznego fika, który… no cóż, urwał się w momencie, w którym żaden fik nie powinien się kończyć. I to wystarczyło, żeby frustracja przelała się w Pomysł, a ten w Worda.
Ten fanfik bynajmniej nie należy do wyżyn pisarskich (pfff, jakbym w ogóle miała coś podobnego w dorobku), ale może ktoś odnajdzie dzięki niemu iskierkę szczęścia. W końcu jesień coraz brzydsza i coraz bardziej szara.
Ostrzeżenia: gejoza, ogólna skretyniałość, wulgaryzmy, może zdarzyć się OOC, skupienie głównie na Kuro.
Enjoy your trauma.
Ustalmy sobie jedno: to nie była wina Kurogane. Ten cały ciąg niefortunnych zdarzeń, który w końcu doprowadził go do upokorzenia ostatecznego nie był ani trochę z jego winy.
No… może trochę z jego winy.
Za sprawą entuzjazmu pani dyrektor Ichihary na gruncie Horitsubie przyjęły się cykliczne wypady towarzyskie skupiające grona nauczycielskie i pokrewne. Imprezy miały miejsce średnio raz na miesiąc i przybierały formy najróżniejsze - były imprezy inaugurujące i integrujące, wypady na piwo, do kawiarni, a nawet ogniska.
Kurogane nie był entuzjastą takich gwarnych spotkań, które wymuszały na nim konieczność socjalizacji z innymi nauczycielami. Wiedźmowatej pani dyrektor też podpadać nie chciał, więc zjawiał się na tychże imprezach dopiero wtedy, kiedy skończyły mu się wymówki.
Tym razem zbiorowość nauczycielska wylądowała w barze, który specjalizował się we wszelkich możliwych rodzajach piwa, względnie tanich przekąskach i karaoke.
Z całego zdarzenia pamiętał tyle, że szanowna dyrektorka właśnie poczęła się rozkręcać w wymyślaniu coraz to ciekawszych toastów i przemówień im towarzyszących, kiedy padł pomysł przeklętego zakładu. Kurogane dałby sobie rękę uciąć, że to nie on podsunął tę genialną-inaczej ideę. Zrodziła się sama z siebie, po prostu. Jakoś tak. Ale podjął się jej. Owszem, i było to skrajnym kretynizmem z jego strony. Zrzucił tę decyzję na karb zmęczenia, które mu wówczas towarzyszyło. Ale o tym za chwilę.
Rzecz najważniejsza: założył się ze starszym Flouritem o to, który z nich wypije najwięcej piw. No litości, patyk ośmielił się przypuszczać, że może wygrać z kimś takim, jak Kurogane? Zatem Kurogane utrze mu nosa i sprawi, że raz na zawsze odechce mu się stawać z kimkolwiek w szranki alkoholowe.
Szkoda, że zapomniał o kilku sprawach. Umknął mu fakt, iż był już po dwóch dużych piwach z wkładką - zachodni wynalazek, ale straszliwie znakomita rzecz! Umknęło m również to, iż Fai tylko z pozoru utrzymywał tempo alkoholowe równe z resztą towarzystwa - połowę z tego, co powinien wypić, podpijała mu (niezauważalnie) dyrektorka.
Co jeszcze? Może to, że zeszłej nocy wyjątkowo się nie wyspał przez jakiegoś głąba, któremu wciąż od nowa i od nowa włączał się alarm w samochodzie. A przed-imprezowy piątek obfitował w mnogość zmagań zawodowych, choćby takich jak to, że chłopakom z trzeciej klasy zachciało się nauczyć grać w piłkę ręczną. Przez większość lekcji Kurogane przedstawiał wymachy, wyskoki i podbiegi. Jego wysiłki spotkały się z umiarkowanym entuzjazmem i wielką konsternacją. No chyba się nie spodziewali, że nauczą się podstaw gry w ciągu jednej lekcji? Następnie zaś miał z pierwszakami biegi różnodystansowe. Na niektórych z uczniów nie działała motywacja inna, niż „Daję ci piętnaście sekund for, a potem za tobą biegnę i lepiej dla ciebie, żebym cię nie dogonił!". Kurogane czuł podskórnie, że ta metoda motywacyjna w końcu dostarczy mu biegacza doskonałego, który wyjedzie na którąś z przyszłych edycji Igrzysk Olimpijskich.
Nie wyspał się, przez połowę dniówki skakał i biegał, a teraz wszyscy wokół gromko kibicowali mu w zawodach w piciu. W zawodach, w których, dodatkowo, mierzył się z gościem, z którym łączyła go jedna z (wielu) tajemniczych więzi - nić rywalizacji. Kurogane lubił rywalizować, rywalizacja towarzyszyła mu od małego. W ten sposób dano mu sposobność połączenia przyjemnego z… no w sumie z innym przyjemnym.
Ustalili stawki zakładu, pani dyrektor je spisała i się zaczęło.
Wypili po jednym, trzecim, piątym piwie, wuefista stracił rachubę…
Aż urwał mu się film.
Ocknął się dopiero na świeżym powietrzu, kiedy podtrzymywany przez któregoś z Flourite'ów zmierzał do domu. Który Flourite go targał tego ocenić nie potrafił - co doskonale ilustrowało jak bardzo brunet był… erm, zmęczony.
Cały weekend poświęcił uświadamianiu sobie przykrego faktu, iż przegrał z kretynem. A, no i na walce z kacem.
O dziwo, kretyn w żaden sposób nie pokazywał, jak bardzo raduje go przegrana wuefisty. Kurogane nie odczuwał ulgi z tego powodu. Raczej niepokój. Fai potrafił być jak tykająca bomba. Tylko czekać, aż dobitnie przypomni Kurogane o zakładzie. I to w najbardziej nieoczekiwanym momencie.
Poniedziałek przebiegł gładko i całkiem przyjemnie. Kurogane został tylko obdarowany krótką, wesołą relacją traktującą o tym, co też wydarzyło się w barze podczas jego niedyspozycji. Nie żałował tego, iż nie widział, ani nie słyszał jak Horitsubowy pielęgniarz - najbardziej enigmatyczny lekarz w historii wszystkich szkolnych lekarzy - wykonuje w sposób nad wyraz szałowy intra do anime, a na tamburynie przygrywa mu pani od geografii.
I tyle. Więcej do tematu imprezy Fai nie już nie powrócił. Ani słowem nie skomentował tej nieszczęsnej i zupełnie nieplanowanej luki w pamięci wuefisty. I fakt ten był bardziej niż niepokojący.
Podobnie spokojnie było we wtorek.
W środę dyrektorka napomknęła Kurogane kilka z pozoru wyrwanych z kontekstu uwag o honorze i wypełnieniu zobowiązań. Brunet nie dał się sprowokować. Czekał.
Spokojny czwartek.
Od samego piątkowego rana kretyn dopytywał się o jego samopoczucie.
No, zaczęło się. Doczekał się swojego.
Wreszcie blondas zapytał wprost, co i kiedy Kurogane zamierza poczynić z pewnymi rachunkami, które domagają się spłacenia. Odrzekł głupkowi, że co jak co, ale nie zamierza uchylać się od spłaty.
A że nie była to rozmowa, którą należałoby przeprowadzać w miejscu pracy, tak i wieczorem, tego samego dnia, Kurogane odwiedził Flourite'ów.
- Nie mogę uwierzyć, że nie pamiętasz, Kuro-samaaa! – jęczał Fai, grzebiąc w przepastnych szufladach biurka. – Yuui, chodź tu i mi pomóż; tu są same twoje przepisy! – dodał, aby nikt nie miał wątpliwości, że cały ten wylewający się z biurka papierowy chaos nie jest tylko Faiową zasługą.
Wuefista nie odpowiedział. Aż za dobrze pamiętał o co się założyli, ale stawki były tak absurdalne, że trudno było mu uwierzyć, że on i Fai ustalili podobne warunki.
- Na pewno nie chciałbyś zostać na kolacji, sensei? – spytał jeszcze Yuui, zanim pospieszył bratu na ratunek.
Wuefista zapewnił go po raz trzeci, że nie, na pewno nie chce zjeść z nimi kolacji.
Tę jedną cechę bliźniacy mieli wspólną: uszczęśliwianie Kurogane często wbrew jego woli.
Wkrótce dołączył do braci, przysiadając pomiędzy papierzyskami walącymi się po podłodze. Nie wyglądało na to, by poszukiwania umowy miały prędko się zakończyć. Może jeśli mu się poszczęści, to Kurogane będzie mógł odwołać się na tej podstawie od jej warunków, czy coś…?
- Mam! – rozdarł się triumfalnie chemik, wymachując barową papierową serwetką.
Cholera.
Wuefista przyjął niechętnie z jego rąk wygnieciony strzępek, poplamiony niezidentyfikowany płynami i pokryty z obu stron schludnym, drobnym pismem dyrektorki.
Pierwsza ze stron tyczyła się Flourite'a. Tę część Kurogane pamiętał słowo w słowo, w końcu, choć spisana wiedźmowatą dłonią, wyszła wprost od niego. W ramach przegranej Fai miał być zobowiązany do sprzątania przez trzydzieści dni mieszkania wuefisty - tu wyliczono jego obowiązki, między innymi mycie naczyń, prasowanie, odkurzanie. Niemalże cieszył się, że jednak przegrał ten zakład. Bo kiedy, już na spokojnie, zaczął wyobrażać sobie Faia, który krąży po całym jego domu, spogląda w każdy kąt pod pozorem ścierania kurzy, czy - o bogowie! - zagląda pod łóżko Kurogane… Horror, horror każdego normalnego człowieka, który ceni sobie odrobinę prywatności.
Na samym dole strony widniała data oraz zamaszysty podpis Flourite'a, a pod nim potwierdzająca parafka Ichihary. I plama po keczupie. Pierdzielony dokument o wątpliwej mocy prawnej.
Została ta gorsza część.
Kurogane zamknął oczy, wypuścił wstrzymywane powietrze i odwrócił serwetkę.
Przebiegł wzrokiem po tekście.
Widział swój nieco chwiejny podpis. I inicjały Ichihary. I datę.
Jasna cholera. Jasna cholera, niech to piekło pochłonie. Co oni sobie myśleli, kiedy to spisywali, no co? Jak Kurogane mógł zgodzić się na coś podobnego? Nadmierna pewność siebie odwdzięczyła mu się zasłużonym kopniakiem w tyłek.
Zgodził się rozebrać przed Faiem. Rozebrać się w sposób dobijająco jednoznaczny i nie mający nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.
W ramach przegranej Kurogane miał wykonać przed blondasem striptiz. Tak, taki encyklopedyczny striptiz ze zdejmowaniem garderoby w sposób erotyczny przy akompaniamencie muzycznym.
Przegrał z patykiem…
Będzie musiał TO przed nim zrobić i w dodatku „(...) na ustalonych przez F.F. warunkach.". Cokolwiek by to miało znaczyć.
Wrzasnął w duchu, dołożył stek przekleństw.
Wdech, wydech.
Była jeszcze notka zamykająca. Od pani dyrektor.
„W wypadku, kiedy Przegrany okaże się niehonorowym płazem i będzie próbował uchylić się od wypełnienia zaleceń ujętych w warunkach zakładu, zobowiązany jest on wypłacić Wygranemu ekwiwalent pieniężny, którego wysokość ustalono na 2 000 jenów."
Phi, dwa tysiące jenów. Co to jest dwa tysiące jenów? Kurogane mógłby od ręki wypłacić taką śmieszną sumę.
GDYBY NIE TO, ŻE JAKIŚ IDIOTA DOPISAŁ DO TEJ USTALONEJ SUMY JESZCZE KOLEJNE DWA KRZYWE ZERA!
Bogowie!
Brunet sapnął wściekle już zupełnie słyszalnie.
Nie mógł pozbyć się wrażenia, że tym idiotą był ktoś mu bardzo bliski. I tym kimś nie była ani pani dyrektor, ani durny chemik, ani żaden inny pracownik Horitsuby.
Z chęcią cofnąłby się w czasie tylko po to, aby dać sobie po mordzie.
Przez własną podchmieloną, zdebilałą brawurę Kurogane ustalił stawkę na ponad dwukrotność swojej miesięcznej pensji. Brawa, brawa, tłumy szaleją.
Fai oderwał się od upychania papierzysk we wszystkie wolne szczeliny biurka, przysunął się za plecami bruneta i zajrzał mu zza ramienia. Tak właściwie to bezczelnie położył Kurogane brodę na ramieniu.
- No chyba mi nie powiesz, że chcesz wybrać najprostszą opcję i wypłacić mi przegraną w jenach? – zauważył rozczarowany. – Nie podejrzewałbym Kuro-pyu-senseia o takie tchórzostwo…
- Pewno, że nie mam zamiaru ci płacić! – prychnął, usiłując bez powodzenia zrzucić balast zalegający mu na ramieniu. – Zakład to zakład! Ale najpierw mi powiedz, co ma oznaczać to zdanie o twoich warunkach.
Flourite zastanowił się głęboko, telepiąc głową na lewo i prawo, lewo i prawo. Cały czas na ramieniu Kurogane.
- Mm, na warunkach, które sprawią mi największą radość? – odezwał się wreszcie.
- Nie założę sukienki! – odparował natychmiast ze zgrozą Kurogane.
Twarz blondasa rozjaśnił iście anielski, marzycielski uśmiech.
Dobra robota, bęcwale, podsyłaj mu kolejne pomysły!
- Muszę przemyśleć te warunki… Taka okazja nie trafi się po raz drugi. Dam ci znać jutro. Albo pojutrze – rzekł Fai wstając.
I to by było na tyle? Koniec rozmowy?
Kurogane podążył jego śladem i pozwolił odprowadzić się do drzwi wyjściowych.
- Kuro-sama, umiesz ty tak właściwie tańczyć? – zapytał go Flourite już w progu.
A jednak. Nie uniknie rozmowy o szczegółach.
- Pewnie, że umiem! – powiedział bez krzty wahania. – Uczono mnie… Na studiach były różne… kursy – dodał już z większą niepewnością.
„Miałem piątkę z towarzyskiego." zachował dla siebie.
- Mniemam, że na akademiach wychowania fizycznego nie nauczają tańca erotycznego – zauważył z lisim uśmiechem drugi mężczyzna.
Wuefista uznał to za zakamuflowaną złośliwość. Ten drań definitywnie nie docenia umiejętności Kurogane, ot co!
- Jeszcze się zdziwisz, co potrafię – burknął.
- Czy to obietnica?
- A pewnie! – zagrzmiał gromko
- I będziesz zniewalający? – wyszczerzył się Flourite.
- Będę!
- Jak dobry deser? Słodki i działający na wszystkie zmysły?
Cholera, co to za metafory? Ale co tam…!
Kurogane może być nawet i tortem, jeśli w ten sposób pokaże kretynowi, że jest znacznie lepszy, niż kretyn myśli.
- Pewno! Ale teraz łapy przy sobie – syknął, widząc, że Flourite już zaczął gmerać przy zamku błyskawicznym jego bluzy.
Machnął do Faia ręką na pożegnanie i pokonał te kilka metrów, które dzieliły przybytek Kurogane od drzwi bliźniaków.
Chemik wciąż mu się przyglądał zza drzwi z tym swoim głupim, niejednoznacznym uśmieszkiem wysmarowanym na gębie.
- Swoją drogą, serio kręcą cię tego typu rzeczy, głupku…? – zapytał po chwili Kurogane zniżając głos. Jeszcze tego by brakowało, żeby sąsiedzi dowiedzieli się o jego przyszłych wyczynach na gruncie tańców nie całkiem egzotycznych.
- Sam nie wiem – Flourite wzruszył ramionami. – Ale od Kuro-pona wszystko przyjmę! Zawsze! – zapewnił z mocą.
- Zrobię ci taki show, jakiego w życiu nie widziałeś! – Kurogane zdawał się rozkręcać. I sam dziwił się nieco temu, co wygadywał. – Zobaczysz!
- Yaaaay!
- Ciszej...!
- To będzie mój pierwszy raz – szepnął nieoczekiwanie Fai i wycofał się nieco zza uchylone drzwi. Wuefista uwierzyłby, że to urocza oznaka zakłopotania, gdyby tylko nie była ona wykonana przez przebiegłą glizdę.
- Huh? Serio? Wyglądasz mi na gościa, który rozbiera się - albo innych - na każdej większej zakrapianej imprezie – zauważył sucho brunet.
- Czy widziałeś, abym kiedykolwiek próbował ściągać spodnie na którymkolwiek z naszych spotkań belfrowskich?
Och, czyżby kretyn poczuł się urażony?
- Może trzymają się ciebie jakieś resztki etyki zawodowej? – uśmiechnął się krzywo, mierząc Faia krytycznym spojrzeniem.
- Powierzchowność bywa myląca – mruknął chemik. Przebiegł nerwowo palcami po skrzydle drzwi. – Nigdy nawet o tym nie myślałem. Bo wiesz… jeszcze nie znalazłam nikogo przed kim warto byłoby… zrobić coś podobnego. W taki sposób.
Acha. Lecz wcale nie przeszkodziło to kretynowi w zmuszeniu bogu ducha winnego Kurogane do zrobienia „czegoś podobnego".
A w ogóle, to jak to się stało, że ta głupia rozmowa zmieniła się w zwierzenia nieśmiałej dziewicy? W szczególności, że chemik nieśmiały nie był. Dziewicą… raczej też mało prawdopodobne .
- Dobra. Załatwimy to po męsku – powiedział brunet pojednawczo. – Rozbiorę się przed tobą, kretynie, i zapomnimy o całej sprawie, jasne?
- Nie masz innego wyjścia, jeśli zależy ci na honorze, a nie chcesz tykać swoich ciężko zarobionych oszczędności~ – zawołał śpiewnie Fai. – Miłego wieczoru!
I zamknął za sobą drzwi. Jak zwykle spieprzył w momencie, który uznał za najbardziej stosowny.
To na pewno będzie przemiły dla Kurogane wieczór.
Tak jak Fai obiecał, dwa dni po tym zdarzeniu wuefista otrzymał dokładniejsze instrukcje, albo jak kto woli Ustalone Warunki.
Warunki zjawiły się w niewinnym, nie wzbudzającym podejrzeń towarzystwie. W progu mieszkanka bruneta stanął Yuui dzierżący talerz w dłoni. Odkąd Yuui zamieszkał wraz z Faiem, Kurogane nie trudził się z gotowaniem niedzielnych obiadów. Brat głąba co niedzielę zjawiał się w progu z żarciem w łapach. I nie przyjmował odmowy.
I tym razem Kurogane skłonił się w podzięce przed młodszym Flouritem nim odebrał od niego talerz. Nieco skonsternowany przyjął też w drugą dłoń złożoną kartkę papieru.
- A to od Faia – powiadomił wuefistę Yuui.
Kurogane szalał w duchu z radości.
– Smacznego – dodał niejasno blondyn, po czym prędko zmył się z zasięgu Kurogane.
Posiłek okazał się być bardzo smaczny, co w gruncie rzeczy nie było jakąś niezwykłością. Kiedy to bracia Flourite brali się za gotowanie, człowiek mógł liczyć na znakomite jedzenie.
Kurogane jadł niespiesznie, popatrując na lecące w telewizorze wiadomości. Następnie bardzo dokładnie i równie niespiesznie umył talerz, a także inne naczynia, które nagromadziły się w zlewie od śniadania. I znów trochę pogapił się w telewizor. Z chęcią poćwiczyłby jakoś dla… zabicia czasu, ale po posiłku ćwiczenia fizyczne raczej nie były wskazane.
Kiedy uznał, że nic innego nie zostało mu już do zrobienia i pora zmierzyć się ze straszną rzeczywistością, sięgnął po kartkę od głąba.
Zachciało się głupolowi własnoręcznie listy pisać, no naprawdę.
Choć w sumie trudno byłoby to uznać za tradycyjny list. Mimo że Flourite postarał się nawet o ozdobne naklejki.
Kartka powiadamiała:
NIEPODWAŻALNE WARUNKI TYCZĄCE SIĘ SPŁATY PRZEGRANEGO ZAKŁADU:
1). kawałek muzyczny wybieram JA (oczekuj maila )
2). show trwa od pierwszej do ostatniej sekundy (innymi słowy: kiedy muzyka gra, nie udajemy kawałka drewna, to wykluczone!)
3) (8) elementów garderoby- tyle sztuk ma się znaleźć na podłodze
4). możesz zostać w bieliźnie* (mam dobre serduszko~ ), chyba że wolisz iść na całość~
5). para butów liczy się jako (1) element garderoby
6). para sznurówek z parą butów liczą się jako (1)
7). para skarpetek to też (1) element, co daje równanie: skarpetki + buty = (2), zostaje Ci do dyspozycji (6) - proste, ne?
8). biżuteria nie liczy się jako odrębna część garderoby
Kurrr…! Ten palant wszystko przewidział!
9). Ostatnie i najważniejsze: GRAMY FAIR PLAY
Tutaj Fai umieścił dwie przykładowe ilustracje – ta „fair (4)" przedstawiała postać z grubsza męską w spodniach, koszulce, kurtce i czapce z daszkiem, natomiast postać „nie fair (4)" nosiła spodnie i trzy T-shirty jeden na drugim. Czy on miał Kurogane za idiotę? Wszystko ma swoje granice.
Ale, ale… była jeszcze ta nieszczęsna gwiazdka…
Zmrużył oczy odczytując maleńkie litery.
*bielizna MUSI być bardzo dopasowana i bardzo czerwona (krój pozostawiam Twojej fantazji~(●ゝω・)ノ )
Wuefista burknął do siebie. Zawsze musi być jakiś haczyk.
Kierowany poczuciem obowiązku niezwłocznie przejrzał swoją szafę, czyniąc pierwsze przymiarki do skompletowania odpowiedniej garderoby: sztuk osiem (8!), minus buty i skarpetki. Matematyka odzieżowa, no litości. Potem przekopał się przez szufladę z bielizną. Doszedł do przykrego wniosku, że podświadomie kupuje sobie same czarne, grafitowe, bądź granatowe gatki. Będzie musiał zaopatrzyć się w parę czerwonych bokserek.
A potem usiadł na środku pokoju, wyciągnął nogi przed siebie i zapatrzył się tępo w sufit.
- Co ja, do ciężkiej cholery, niby wyprawiam…? – zapytał głuchym głosem.
Ma zamiar kupić nową parę gaci tylko po to, żeby sprawić temu zboczylowi zboczoną przyjemność..? A… a w to ogóle przyjął tę wiadomość o obcisłej, czerwonej bieliźnie tak zwyczajnie do świadomości, jak gdyby nigdy nic! Głupi kolega z pracy wymusza na nim kupno bielizny. To nie jest normalne!
Napompowany słusznym gniewem chwycił za umyty talerz i wypadł na korytarz z chęcią porozmawiania sobie w cztery oczy z chemikiem.
Zapukał, powstrzymując się od wywalenia drzwi kopniakiem.
Otworzył Yuui.
Skinął mu głową, wepchnął naczynie w dłonie i nabrał głęboko powietrza.
- ZABIJĘ CIĘ, TY GNOJU! – wyryczał w głąb mieszkania, ponad głową spetryfikowanego Yuuiego. – SPRÓBUJ TYLKO POKAZAĆ MI SIĘ NA OCZY!
Odpowiedziała mu absolutna cisza.
Spojrzał nieco w dół. Flourite spoglądał nań zimno, w oczekiwaniu na wyjaśnienie tych zwierzęcych porykiwań
Yuui, co prawda, był przyzwyczajony - w pewnym stopniu - do Kurogańskich wybuchów, które miały miejsce, gdy dwa przeciwstawne żywioły chemiczno-fizyczne wchodziły w bliższy kontakt. Ale ten wybuch zawierał istotny deficyt - deficyt głąba, no i z perspektywy Yuuiego nie był absolutnie niczym uzasadniony.
Kurogane doszedł do wniosku, że też ostro by się wkurzył, gdyby ktoś walił mu w drzwi, a potem darł się jak opętany na nieobecnego krewnego.
- Am… eee… – zaczął niemrawo, czując, że zaczyna się czerwienić.
- Fai wyszedł chwilę temu. Wróci wieczorem – uświadomił mu Yuui.
- Um, trochę mnie poniosło – przyznał, drapiąc się po policzku. – …raszam za …mieszanie – wybąkał i prędko wycofał się do siebie.
Nie ośmielił się już później sprawdzić, czy Fai wrócił do domu i może zostać opierniczonym z góry na dół za te czerwone gacie
Lecz to nie był koniec niedzielnych niespodzianek.
Późnym wieczorem przyszedł mail.
Oprócz zapewnień, że „Yuui się nie gniewa, ale ma nadzieję, że w przyszłości Kuro-sama-sensei go uprzedzi, jeśli będzie miał zamiar złożyć nieoczekiwaną wizytę." i gorących pozdrowień Kurogane otrzymał w nim również załącznik w postaci pliku w formacie .mp3. Coś, co nosiło tytuł „xXxKuro-pon REMIX" (boki zrywać) w rzeczywistości okazało się znanym i całkiem lubianym (no, przynajmniej do tej pory) przez Kurogane kawałkiem. Tyle że wersja, którą znał wuefista trwała minut cztery. Ta podesłana - nagrana na koncercie jak zauważył - miała minut jedenaście. Żyć i kurna, nie umierać.
No to mam wszystko: Ustalone Warunki, tło muzyczne…, myślał smętnie. Pozostała Realizacja.
Leżąc już w łóżku Kurogane zastanawiał się nad realizacją występu jego życia. Z pobieżnej eksploracji tematu dowiedział się, iż tego typu ekhm, występy poprowadzone przez indywidualnych tancerzy trwają nie więcej, niż cztery minuty. Na dłuższe show mogli sobie pozwolić tylko arty- nie, nazwijmy sprawę po imieniu: chippendalesi, którzy pracowali w grupie. Rozchodziło się o to, aby podtrzymać niegasnące zainteresowanie widzów, nie wynudzić ich, nie rozczarować, no i samemu za bardzo się nie zmęczyć. Kluczem do sukcesu było sensowne zagospodarowanie czasu. Kurogane miał do zagospodarowania całe jedenaście minut. „Yay", jakby to powiedział kretyn.
Po pierwsze: musi znaleźć odpowiednie miejsce do ćwiczeń.
Przestronne, jednocześnie ustronne miejsce z dostępem do prądu. No i przydałoby się jakieś większe lustro - w końcu układ będzie, bądź co bądź, taneczny. W pewnym stopniu przynajmniej. Kurogane w mieszkaniu miał aż dwa lustra: w łazience i w przedpokoju; żadne nie pokazywało więcej niż jedną trzecią całej sylwetki.
Hm.
Uniósł brwi, nagle sobie przypominając.
Było jedno miejsce, które spełniało odpowiednie warunki… Ale, do diabła, musiałby pogadać z wiedźmą, żeby uzyskać do niego wolny dostęp!
Nie znoszę tego kretyna!, pomyślał jeszcze z pasją i chwilę później zapadł w sen niespokojny.
Dyrektorka przyjęła Kurogane uprzejmie, a nawet wysłuchała jego prośby bez cienia drwiny na jej umalowanej twarzy. Nie pytała o powód. Bo po co? Oczywiście, że wiedziała po co wuefiście dostęp do tej sali. Gdzieżby nie wiedziała… Przed tą kobietą nic się nie ukryje. Wystarczyło jej, że znała stawki zakładu, resztę poukładała sobie w jej diablo sprytnej głowie.
Kurogane dostał pozwolenie korzystania po godzinach pracy z jednej z sal do gry w tenisa stołowego. Sale były dwie i znajdowały się na minusowym poziomie Horitsuby, dlatego zawsze było tam nieco chłodniej, niż na korytarzach, czy w klasach. Obie obszerne, dobrze oświetlone i - co najważniejsze - z gniazdkami do kontaktu! Na ścianie tej, którą wybrał Kurogane znajdowały się dwa lustra zawieszone obok siebie o rozmiarach około dwa na dwa metry. Po co ktoś zawiesił takie duże lustra w sali, gdzie piłeczki pokonywały szalone tory powietrzne z równie szaloną prędkością i siłą uderzeń pozostawało dla wuefisty zagadką. W każdym razie warunki do ćwiczeń były idealne.
Stróż łypał na bruneta nieco podejrzliwie, gdy ten odbierał od niego kluczyki do sal z ping-pongiem. Ale akurat ten starszy pan nie stanowił problemu. Kurogane znacznie bardziej obawiał się, że przemykając pustymi korytarzami, z laptopem i notesem w objęciach natknie się na innego nauczyciela.
Poczuł nieopisaną ulgę, gdy wreszcie zamknął za sobą (na klucz!) swoją nową, tymczasową salę treningową.
Inauguracja ćwiczeń nie przebiegła w sposób wyjątkowo widowiskowy.
Kurogane przesunął stoły ścianę, wykonał rozgrzewkę (skrzywienie zawodowe), włączył na pętli wiadomy kawałek (którego powoli zaczynał nienawidzić) i zasiadł na podłodze rozkładając wokół siebie laptopa oraz niewielki kołozeszyt.
I czekał na natchnienie.
Sensownie zagospodarować czas… Ułożyć… choreografię? Układ taneczny? Jak to w ogóle nazwać? I od czego ma zacząć? Plan przeprowadzenia lekcji - proszę bardzo, Kurogane może machnąć z tuzin takich i to od ręki. Ale nigdy nie musiał samodzielnie układać choreografii. Ach, no tak miał ten jeden epizod z przeprowadzaniem zajęć fitness. Ale wtedy przyszedł na gotowca, Souma o wszystko zadbała…
Dotychczas zawsze znalazł się ktoś, kto pokazywał Kurogane kroki, czy objaśniał trudniejsze figury. Instruował w jaki sposób coś ma być zrobione i tyle. Co prawda od jakiegoś czasu to Kurogane nauczał, ale… cholera, jednak w nieco innej dziedzinie niż w tej, z którą teraz przyszło mu się zmierzyć.
A może… A może przed przygotowaniem technicznym powinien najpierw przygotować się mentalnie?
Tak, to dobry pomysł.
Spojrzał w lustro. Odbicie pokazało mu młodego faceta z potarganymi włosami i workami pod oczami. Dobry początek.
Będzie musiał spojrzeć na siebie z zupełnie innej perspektywy. To będzie trudne, bo do tej pory Kurogane nieszczególnie traktował swoje ciało w tych kategoriach… wybitnie erotycznych. Gdzieś tam zdawał sobie sprawę, że w obecnie obowiązujących kanonach piękna mężczyźni muskularni i słusznego wzrostu plasują się wysoko, ale, hm, do tego zwykle dochodziła Osobowość. Osobowość, seksapil, „to coś"… nieważne jak się to nazywało, ważne, że Kurogane tego nie miał. A przynajmniej nie odkrył tego przez te swoje dwadzieścia-kilka lat życia.
A tu proszę. Nagle musi „sprzedać" swoje ciało w sposób przekonujący. O, dobry trop! Sprzedać nie „siebie", a swoje ciało. Cały - nie, może nie cały, ale ta ładniejsza część Kurogane musi zostać sprowadzona do ciała i wzbudzić zachwyt. W końcu kto patrzy tancerzowi erotycznemu w twarz? Kogo obchodzi jakie ma hobby i jakiej muzyki słucha w chwilach, kiedy nie gnie się na scenie przed piszczącymi kobietami?
Czy kretyn będzie patrzył w twarz Kurogane…?
Lepiej, żeby nie.
Westchnął.
Pokazać ciało i je sprzedać… I znów wszystko sprowadzało się do banalnego „jak?".
Bogowie, dlaczego musi się rozbierać akurat przed NIM…? Akurat przed tym…
Ughhh. Nie. Dość. To nie Kurogane będzie się po tym wszystkim wstydził, o nie! Nie da blond-idiocie powodów do prześmiewczych komentarzy. Żadnych nowych idiotycznych ksywek! Żadnego „Kuro-strip", czy „Go-Go-sensei", co to, to nie! Kretyn dowie się, że ma do czynienia z profesjonalistą, z którego nie w sposób żartować. Kurogane będzie perfekcyjny w każdym calu! A Fai - wstrząśnięty i zmieszany - zapomni języka w gębie. I już nigdy nie będzie próbował zakładać się z wuefistą o cokolwiek. Tym razem wszystko przebiegnie według myśli Kurogane, nie ma innej możliwości.
Zacisnął pięści, kiwnął głową i uśmiechnął się do lustra.
Tylko najpierw musi odkryć sposób zrobienia czegoś erotycznego ze swoim ciałem. Znaleźć erotyczny charakter swojego ciała. Czy coś. No przecież nie będzie się samoobmacywał, jak jakaś cycata striptizerka…
A może jednak będzie, jeśli zajdzie taka potrzeba?
Pogodzony ze sobą (i swoim ciałem) Kurogane wziął się do ostrego przygotowania technicznego. W salce zjawiał się w środy i soboty. Raz przybiegł nawet w czwartek, bo Natchnienie dręczyło go przez pół nocy i całą dniówkę. Nieraz wychodził stamtąd przepocony, na miękkich ze zmęczenia nogach, ale zawsze z takim samym groźnym, zawziętym uśmiechem wykrzywiającym mu wargi.
Poranny jogging z trzech dni w tygodniu zamienił na cztery. W weekendy zjawiał się na krytym basenie, dodatkowo poszerzył repertuar swoich codziennych ćwiczeń.
Po co to wszystko? Bo odkrył, że mimo tego, iż formę fizyczną ma jak najbardziej w normie (nie wyobrażał sobie, by mogło być inaczej, będzie dbał o kondycję tak długo, dopóki nie złapie go demencja starcza) i wszystkie mięśnie oraz ścięgna działają jak ta lala, to i tak jego ciału pracuje elastyczności. Musiał stać się elastyczny. Gibki i sprężysty. I to w tempie ekspresowym.
Przygotowania zajęły mu niemal trzy tygodnie. Chemik, którego sporadycznie napotykał na korytarzach szkolnych zapytał go raz, czy dwa jak postępują przygotowania do wiadomego debiutu. Brunet zbywał go krótkimi odpowiedziami. Nieszczególnie miał teraz ochotę na rozmawianie z Faiem o pierdołach. Zobaczymy, czy już po wszystkim głupek wciąż będzie taki uchachany i rozmowny.
Aż nastał ten dzień. Dzień, w którym wuefista zamierzał powiadomić Flourite'a o tym, że jest już Gotowy.
Po skończonym przerwie obiadowej zwyczajnie chwycił chemika za łokieć, siłą wywlókł ze stołówki i zainstalował w bocznym, ślepym korytarzu.
Rozejrzał się jeszcze, czy nikt nie podsłuchuje i dopiero wtedy pochylił się nad niższym mężczyzną.
- Przyjdę do ciebie pojutrze o dziewiętnastej. Pasuje?
Pojutrze był piątek. A po dziewiętnastej zostanie Kurogane cały długi wieczór na to, aby uczcić zwycięstwo prywatną, jednoosobową popijawą. Ewentualnie znaleźć w niej zapomnienie.
Flourite kiwnął ochoczo głową, uśmiechając się po same ósemki.
- Myślałem, że już nigdy-
- Pod jednym warunkiem: będziesz sam – przerwał mu Kurogane. – Wyprawisz gdzieś swojego brata.
- Oczywiście! Yuui nie brał udziału w zakładzie, więc dlaczego miałby za zupełną darmochę podziwiać rozebranego Kuro-senseia?! – obruszył się blondyn.
Zmarszczył brwi.
Zdaniem Faia Flourite'a zaszczytem nie z tej ziemi, którego mogli dostąpić tylko wybrańcy było oglądanie półnagiego kumpla z pracy… Idiota i jego rozumowanie.
Kurogane chodziło głównie o to, aby młodszy Flourite zachował do niego szacunek, który i tak został ostatnio mocno nadszarpnięty dzikimi rykami.
- Jesteśmy umówieni?
- Jak najbardziej! – zakrzyknął Fai.
I chyba jeszcze chciał coś dodać, ale Kurogane już odchodził korytarzem nie oglądając się za siebie.
Piątek, za kwadrans dziewiętnasta.
Brunet stał w przedpokoju, przed skromniutkim lustrem i nie dowierzał.
To nie tak miało być. Gdzie ta cała pewność siebie i chęć zemsty? Ta motywacja, która towarzyszyła mu przez trzy tygodnie?
Był przerażony i zniechęcony. Najchętniej założyłby papierową torbę na głowę i w niej pokazał się Flourite'owi.
Było mu niewygodnie. Zarówno w tym sensie psychicznym, jak i fizycznym.
Ubrania, które miał na sobie, choć wyciągnięte z jego własnej szafy zdawały się należeć do kogoś innego. Były zbyt obcisłe, było ich zbyt dużo, by mógł poczuć się komfortowo.
Szczerze mówiąc, nie miał pojęcia, skąd w jego szufladzie wzięły się te skórzane rękawiczki bez palców. Bez wątpienia pasowałyby motocykliście. Jednak Kurogane nie przypominał sobie, aby miał w swym życiu jakieś poważniejsze przygody z lakierowanymi jednośladami… No cóż, skoro rękawiczki były na dnie szuflady, a sam ich nie zakupił, musiał je w takim razie dostać w prezencie. I zwyczajnie zapomniał o ich istnieniu. Ale najważniejsze, że odnalazły się akurat w chwili, gdy brakowało mu do zestawu (sztuk osiem, tak, tak, nie zapominajmy) ostatniego elementu odzieżowego.
Jeszcze raz przeszedł się do toalety. Wykonał kółko po całym mieszkaniu, z czułością spoglądać na znajome sprzęty. Żołnierz wyruszający na wojnę nie poczyniłby lepszego pożegnania ze swoim domem, niż Kurogane, który wychodził na niecały kwadrans do sąsiada, aby zaprezentować mu swój ostro trenowany popisowy numer.
Nim wyszedł znów zatrzymał się przed lustrem.
- Ojcze, gdziekolwiek jesteś - przebacz mi to, co zamierzam uczynić – przemówił głębokim, poważnym głosem.
Gdzieś daleko, przywołany ojciec szedł wraz z małżonką ulicą, gdy poczuł nieznośne swędzenie w nosie. Podrapanie się po wspomnianej części ciała było nieco utrudnione ze względu na ogromne torby pełne zakupów, które dzierżył w obu dłoniach. Na szczęście Los obdarzył go domyślną żoną, która prędko zażegnała tę niekomfortową sytuację. Mężczyzna wyraził przypuszczenie, że jakoby ich jedyny syn zamierzał uczynić w najbliższym czasie coś niezmiernie głupiego. Przypuszczenie podparł stwierdzeniem, iż nos jeszcze nigdy nie zawiódł go w podobnych sytuacjach. Żona zapewniła, że zadzwoni do juniora zaraz jak tylko znajdą się w domu. Zanim dotarli do mieszkania zapomnieli o całej sprawie.
Przy zamykaniu drzwi dotarło do Kurogane, że nie wie, co zrobić z kluczami. No cóż, wsadzi je do kieszeni kurtki. I oby klucze nie narobiły bałaganu, kiedy kurtka zostanie widowiskowo odrzucona. Na pewno narobią rumoru. No i trudno.
Fai otworzył mu natychmiast. Co najmniej jakby czyhał pod samymi drzwiami czekając na przyjście Kurogane.
- Cześć. Podoba mi się twój dzisiejszy image, sensei – powiedział na wstępie z uśmiechem.
Komplement spotkał się z burkliwym i pełnym nieufności „dzięki". Fai też wyglądał dobrze. Tak jak zawsze. Z umiarem, ale szykownie. Beżowe spodnie z materiału, ciemnobrązowy pasek i bordowa zapinana koszula z krótkim rękawem. Wraz z piaskowymi skarpetkami dawało to zestaw (4). Jeszcze z tydzień, dwa i Kurogane pozbędzie się tego absurdalnego przelicznika ze swej głowy.
O ile przeżyje ten dzisiejszy występ.
Bez słowa wyjaśnienia podetknął Faiowi pod nos kartkę z notatnika. Zabawa w listy? Jak wszyscy, to wszyscy, proszę bardzo.
Krótki regulamin, który potraktować masz piekielnie poważnie:
1). NIE DOTYKAJ MNIE!
2). Nie próbuj w trakcie płacić/rzucać we mnie pieniędzmi/wsadzać mi GDZIEKOLWIEK te pieniądze, bo ręczę, że cię zabiję, jeśli tylko to zrobisz.
3). Spróbuj mnie w jakiś sposób nagrać, a zabiję cię po raz drugi, tyle że wolniej, niż za pierwszym razem.
- Czy mam rozumieć, że z punktem pierwszym nie wiążą się kary fizyczne, o których mowa w punktach pozostałych? – zapytał figlarnie Flourite składając kartkę w pół i odkładając ją na szafkę.
- Jeśli masz lepszy refleks, niż ja i zdążysz się uchylić… to tak.
- Punkt drugi…
- Nie podlega dyskusji! – uciął Kurogane.
Fai wygiął usta w podkówkę. Znów sięgnął do szafki, by po chwili powachlować się grubym pękiem papierków.
- Ale chciałem cię ośmielić, stworzyć odpowiedni klimat! Przygotowałem... o – pokazał wyższemu mężczyźnie.
Wuefista wgapił się bezmyślnie w plik banknotów.
- To przygotowałeś? – upewnił się.
- Uhm.
- To są banknoty z Monopoly – zauważył beznamiętnym głosem.
- Uhm!
- I uważasz, że to jest…?
- Właściwe? W porządku względem ciebie? – Fai wzruszył ramionami. Wrzucił kolorową walutę do szuflady i czyniąc obrażoną minę skierował się do barku. – Byłby profesjonalista, byłyby prawdziwe banknoty – uściślił.
Wredny gnojek. Co za tupet.
Nie to, że Kurogane przyjąłby od niego prawdziwe pieniądze, na pewno nie!
Flourite wytargał z barku sporą butlę wypełnioną ciemnobursztynowym płynem.
- Napijesz się czegoś, Kuro-myu?
Odpowiedziało mu warknięcie.
- A ja owszem – rzekł Flourite i niespiesznie udał się do kuchni.
Pozostawiony sam w pokoju brunet przestąpił z nogi na nogę.
Czy ten kretyn robił to specjalnie? Na pewno. Czekanie było dodatkowym stresem, więc Fai nie mógł sobie odmówić, aby i w ten sposób uprzykrzyć życie wuefisty.
Tyle dobrze, że Yuuiego nie było nigdzie widać.
Wreszcie blondas pojawił się z pobrzękującą lodem szklaneczką w dłoni.
- A może jesteś głodny? – zapytał troskliwie.
Kurogane zamamrotał. Nie, cholera, nie był głodny, jedzenie było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Chciał zacząć. Czym szybciej zacznie, tym szybciej skończy.
- Gorąco tu… – wyburczał.
- Dopiero będzie – sprostował chemik.
Brunetowi nie było do śmiechu.
Flourite, nim przysiadł na kanapie, usunął sprzed niej stolik. No, teraz miał idealny, niczym niezmącony widok na drugiego mężczyznę. Mógł bez przeszkód popijać swojego drinka z colą (dobrze, że to nie butelka piwa, piwsko byłoby istnym przegięciem) i patrzeć, jak Kurogane czyni najbardziej niekurogańską rzecz jaką tylko można sobie wyobrazić.
- Możesz zacząć w każdej chwili. Jestem gotowy – zakomunikował mu lekko blondas.
Kurogane mimowolnie schował twarz jeszcze głębiej w fałdy obszernej chusty, która i tak zasłaniała mu połowę twarzy.
Czuł się onieśmielony. Czuł się upokorzony, mimo że na tę chwilę nie robił nic oprócz sterczenia na środku pokoju w pełnym umundurowaniu.
Bogowie, w całym swoim życiu nie był aż tak onieśmielony. Wstyd stał się niemal namacalny, materializował się wokół bruneta w postaci twardej, zbitej ściany, która odbierała oddech i nie pozwalała się poruszyć ani o krok.
A wszystko to z powodu kretyńskiego zakładu! Niech będą przeklęte piwa z wkładką!
Cóż z tego, że codzienna praca wuefisty polegała na tym, że obserwowały go i słuchały (z mniejszym lub większym zaangażowaniem) dziesiątki par oczu i uszu?
Nie sądził, że kiedy przyjdzie co do czego, wzrok Faia stanie się tak irytująco onieśmielający. To uczucie można było porównać do przemówieniem przed salą pełną ludzi… Ale podczas przemówienia człowiek nie musiał się rozbierać. W walce z tego typu stresem radzono, aby wyobrazić sobie słuchaczy w samej tylko bieliźnie. W jaki sposób miałoby to niby uspokajać, Kurogane nie wiedział. I wcale nie podobało mu się dokąd zmierzają jego myśli.
Szczególnie, że przypomniało mu się kolejny incydent z Faiem w roli głównej.
Ten przeklęty fitness. Swego czasu w Horitsubie odbywały się wieczorne zajęcia z jakiegoś rodzaju aerobiku (Kurogane nie odróżniał; tych rodzai było zwyczajnie za dużo) - zajęcia były darmowe, żadnych ograniczeń wiekowych i płciowych, trzeba było tylko zapisać się na nie kilka dni wcześniej, bo ilość miejsc była ograniczona. Prowadziła je Souma. Raz, tylko jeden jedyny raz nie mogła się na nich zjawić i Kurogane przejął jej obowiązki. No i kogo zastał w pierwszym rzędzie uczestników? Blond chudzielca w wydaniu sportowym. Na samo wspomnienie ogarniała go irytacja. Fai okazał się być bardziej skupionym na nachalnym gapieniu się na Kurogane, niż na wykonywaniu ćwiczeń. Ale nie to było najgorsze, gapienie w gruncie rzeczy było zupełnie bezbolesne. Najgorszy był entuzjazm Faia. I jego pełne zapału pokrzykiwania, które wciąż rozpraszały bruneta i wybijały go z rytmu. Brrr.
A teraz…
Przecież się przygotował. Cholera, przygotował się jak nigdy… Czy choć raz Los łaskawie może stanąć po stronie wuefistów, a nie faworyzować pierdzielonych chemików?!
Powinien wyobrazić sobie, że nie jest sobą, tylko kimś innym. Wcielić się w rolę. Wtedy byłoby mu dużo, dużo łatwiej. Wtedy nie byłby już porządnym, prostolinijnym facetem, który ma zamiar ściągną z siebie wszystko do rytmicznej muzyki. I to przed… no, przed przyjacielem. Którego nie znosił, ale to już inna sprawa.
Obmyślał tę strategię z „innym sobą" z tuzin razy w ciągu ostatnich kilku tygodni. Problem w tym, że Kurogane nie miał w sobie za krzty duszy aktorskiej.
Mógłby sobie wyobrazić… Mógłby wyobrazić…
Mógłby sobie wyobrazić, że jest zblazowanym, profesjonalnym żigolakiem, który obraca się w najwyższych z wysokich sfer. Że znajduje się w posesji wartej… a niech będzie z osiem milionów dolarów (amerykańskich!), a naprzeciwko, na sofie obitej… err, jedwabiem? pluszem? siedzi nie przygłupi magister chemii, a bratanek jednego z najpotężniejszych potentatów naftowych na świecie. Właśnie tak. I tenże bratanek wkrótce, jeśli tylko spodoba mu się taniec Kurogane, zasypie wspomnianego Kurogane rolexami, zakupi mu lamborgini, nakarmi kawiorem i napoi najdroższym szampanem. Ale wcześniej pójdą do tego tam wielkiego, mahoniowego łoża i…
ŹLE! Nie pomaga!
Tylko zawstydza jeszcze mocniej.
Jeszcze raz.
Mógłby sobie wyobrazić, że jest żigolakiem, ale pracuje w tym fachu od niedawna, a wszystko to dlatego, że obrał sobie za cel pomszczenie swojej małej… siostrzyczki? Nie, siostrzyczki raczej nie bywają uwikłane w konflikty narkotykowe. Może lepiej… O. Musi pomścić śmierć ojca, który został raz-dwa uprzątnięty w jakimś śmierdzącym zaułku za długi, których nie był w stanie spłacić. I właśnie ten uśmiechnięty sukinsyn w garniaku - cwany, dobrze rokujący boss szajki narkotykowej - który siedzi na skórzanej kanapie, tuż przed samym nosem bruneta, jest sprawcą tego całego gówna, w które Kurogane wpakował się na własne życzenie, kierowany słuszną chęcią zemsty. Ale też i ten sam sukinsyn ma słabość do młodego żigolaka, widać to po jego głupiej mordzie, więc Kurogane zatańczy, nie zapominając o uwodzicielskim uśmieszku. Cwany sukinkot zrelaksuje się to tego stopnia, że zupełnie zapomni o ostrożności w kontaktach z nieznajomymi. I znów dla Kurogane wszystkie te obietnice o tuzinach nielegalnie sprowadzanych rolexów, puszek kawioru, brudnych milionach…
Ale zanim obietnice zostaną zrealizowane pójdą do tego tam wodnego łóżka, właśnie tak, pójdą do niego, Kurogane usiądzie temu niczego nie spodziewającego się gnojkowi na biodrach, by następnie wyciągnąć (skąd? erm, z skądś… czy to ważne?) dobrze ukryty krótki pistolet z założonym tłumikiem i wpakuje sukinsynowi ze dwie kule prosto do otwartej ze zdumienia gęby.
Tkliwy uśmiech rozkwitł pod arafatką. Taak, ta wizja uskrzydlała. Zemsta wyimaginowanego żigolaka zlewała się w jedno z jego własną.
Byłby gotów uciszyć tę rozpromienioną blond gębę nawet w tej chwili!
Ale nie zapędzajmy się.
Najpierw taniec, potem zabawa.
Wreszcie uzyskał pożądaną pewność, że odwali pokaz, o którym chemikowi nawet się nie śniło.
A/N Cd.: Tak, właśnie w takich momentach nie powinno porzucać się fików!
Ale ja skończę to opowiadanie *z dumną miną uderza się w wątłą pierś* Muszę tylko wykonać szczegółowy research (łuhu), znaleźć sensowną proporcję między crackiem a ero, no i jakoś wcisnąć w to wszystko fluff. No.
Nie pogniewam się za opinie. Może powinnam napisać: czym więcej opinii, tym więcej zrzuconych części garderoby…?
Oj no, żartowałam! ;3
