Zgodnie z obietnicą wrzucam drugą historię! Ta zaczyna się w 6 tomie, ale spojlery będą aż do 7.
Wiem, że gdzieś w czeluściach FF jest historia, która zaczyna się podobnie - chętnie oddałabym tu ukłon w stronę jej autora, ale niestety pamięć ludzka jest zawodna. Jeśli ktoś ją czytał, chciałam tylko zapewnić, że ciąg dalszy będzie inny.
Oczywiście nie posiadam praw do cyklu opowieści o Sookie ani do True Blood.
część I, rozdział 1
Przyjrzałam się krytycznie swojemu odbiciu. Musiałam przyznać, że jak na swoje możliwości wyglądałam nienajgorzej. Chabrowy odcień zakupionego u Tary kompletu podbijał błękit moich oczu, a dopasowana bluzka podkreślała dokładnie te krzywizny mojego ciała, z których mogłam być dumna. Po namyśle poprawiłam ją, nie chcąc przesadzać z głębokością dekoltu – to ważne przy moim rozmiarze biustu.
Zdawałam sobie sprawę, że za część blasku w moich oczach tego wieczoru odpowiadało nie tylko moje podekscytowanie, ale też znaczne ilości wampirzej krwi, które spożyłam w ciągu ostatniego roku. Podobnie zresztą rzecz miała się z dobrą kondycją moich włosów (które nabrały tego wibrującego, świetlistego odcienia, jakiego na próżno poszukiwały na półkach drogerii wszystkie farbowane blondynki) i z kompletnym brakiem problemów z cerą.
Za to na opaleniznę zdecydowanie zapracowałam sobie sama, pomyślałam uśmiechając się do siebie. O, tak, teraz wyglądałam naprawdę dobrze. Lepiej niż od dawna.
Sięgnęłam po kasetkę z kosmetykami. Mój dzisiejszy makijaż był lekki, ale starałam się, aby dodawał mi nieco więcej tajemniczości i sex appealu niż zwykle. Nie myślcie, że na co dzień poświęcam mojemu wyglądowi aż tyle uwagi. Dziś miałam po temu solidne podstawy.
Miałam randkę. Wydarzenie, z przykrością muszę to stwierdzić, zbyt rzadkie w moim życiu. Powinnam chyba zaznaczyć dzisiejszy wieczór na czerwono w kalendarzu.
Kończąc przygotowania założyłam kolczyki i złoty łańcuszek po babci. Brakowało mi już tylko butów i czegoś do okrycia, bo bluzka była bez rękawów. Pomyślałam, że idealnie przyda mi się dziś czarny szal, który dostałam od Alcide'a, kiedy Debbie Pelt zniszczyła poprzedni. Była to piękna rzecz, której nie używałam na co dzień i dlatego pewnie odłożyłam osobno wkrótce po powrocie z Jackson. Zanurkowałam w jego poszukiwaniu do na wpół pustej szafy w gościnnej sypialni. Szybko zlokalizowałam potrzebny mi przedmiot i sięgnęłam po niego niecierpliwie, mimo że miałam jeszcze trochę czasu do przyjazdu Quinna.
Kiedy wyciągałam szal, spomiędzy ubrań wypadła na podłogę złożona kartka. Schyliłam się, żeby podnieść ją i wyrzucić, ale zobaczyłam, że jest na niej coś napisane. Zmarszczyłam brwi. List?
Na wierzchu napisane było moje imię.
Upuściłam kartkę jak oparzona.
Nie zrozumcie mnie źle, nie było nic złego w znajdowaniu starych listów, w dodatku skierowanych do mnie, w moim własnym domu, nie jest to w końcu coś szczególnie dziwnego, mimo że w tej chwili akurat nie mogłam sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek wcześniej widziała tę konkretną kartkę. Powodem, dla którego zareagowałam nerwowo, był charakter pisma, którym została opatrzona zagadkowa notatka – widywałam go na notkach dołączonych do prezentów i kwiatów, na zaproszeniach, a czasem na czekach ratujących moje wątłe finanse. Rozpoznałam go natychmiast.
List był od Erica.
Eric Northman, szeryf obszaru piątego, były Wiking, wojownik, polityk i biznesmen, właściciel wampirzego baru w Shreveport, inteligentny, przebiegły i śmiertelnie niebezpieczny. Eric, mój utracony i nieodżałowany kochanek, czuły, opiekuńczy i namiętny, jedyny mężczyzna, z którym kiedykolwiek, jakkolwiek krótko by to nie trwało, mieszkałam – do którego to stanu przyzwyczaiłam się zdecydowanie zbyt szybko, biorąc pod uwagę fakt, że wiedziałam od początku, że Eric zostanie u mnie tylko na krótko, póki nie zostanie z niego zdjęty urok niepamięci, jaki rzuciła na niego czarownica. Czego nie przewidziałam, to tego, że po pierwsze, zdążę w tym czasie rozwinąć w sobie ciepłe i silne, a co gorsza odwzajemnione uczucia do samego Erica w jego odartej ze wspomnień i całego bagażu wampirzej polityki wersji, a po drugie że po zdjęciu przekleństwa Eric zapomni o wszystkim, co wydarzyło się podczas gdy pozostawał pod jego wpływem. Co, przyznaję, przyjęłam z pewnym rodzajem ulgi (bałam się chwili, gdy będę musiała skonfrontować się z odczarowanym Erikiem i tego, co sądziłby o naszym krótkim, lecz intensywnym romansie), ale też nie bez (nie do końca przyjmowanego do świadomości) poczucia zranienia.
Nikt nigdy nie sprawił, bym czuła się tak piękna, silna i – paradoksalnie, bo tkwiłam wówczas w kołowrocie zagrażających życiu wydarzeń – bezpieczna, jak Eric przez te kilka dni. Raz w życiu czułam się potrzebna, adorowana i szczęśliwa. Oczywiście zanurzyłam się w tym uczuciu z głową nie dbając o emocjonalne konsekwencje. Głupia ja.
Dlaczego list od Erica znalazł się w mojej rzadko używanej szafie? Przypuszczalnie wypadł z jakiejś kieszeni. Problem polegał na tym, że naprawdę zupełnie nie pamiętałam, bym kiedykolwiek wcześniej go widziała – kartki od Erica były dość rozpoznawalne, zawsze wykonane z eleganckiego, kosztownego papieru, jak wszystko, co posiadał Eric, najwyższej jakości. Leżący u moich stóp świstek wyglądał na wyrwany w pośpiechu z notesu. Czy możliwe zatem, że była to jakaś nowa (przeoczona?) wiadomość, której dotąd nie czytałam? Szybko wykluczyłam tę możliwość – Eric był wprawdzie obdarzony poczuciem humoru, ale zakradanie się do mojej szafy, by ukryć w niej list, wydawało mi się bezcelowe, zwłaszcza, że istniało spore prawdopodobieństwo, że tym sposobem nigdy go nie znajdę – w końcu natknęłam się na niego czystym przypadkiem.
Nagle coś zaskoczyło w mojej głowie i lokalizacja listu raptem przestała być tak absurdalna, jak dotąd mi się wydawało. Zupełnie nie wiem, jak mogłam nie pokojarzyć od razu faktów. Szafa, w której znalazłam kartkę, nie była zwykłą szafą. Miała klapę w podłodze i stanowiła dzienny schowek, w którym chowali się czasem przed słońcem moi wampirzy goście (tak się jakoś składało, że zwykle byli to moi kochankowie. Tak, to prawda, chowałam swoich kochanków w szafie, możecie się śmiać, jeśli chcecie. Nie, żebym miała ich wielu – jak dotąd tylko dwóch i, żeby nie było wątpliwości, nie w tym samym czasie).
Poczułam, jak z nerwów ściska mi się gardło, kiedy z wolna ogarniało mnie zrozumienie. Patrzyłam na list, jakby był jadowitym pająkiem.
Nie, to niemożliwe, myślałam. To musi być jakiś przypadek. Może się pomyliłam i to wcale nie jest list od Erica. Czy naprawdę mogłam rozpoznać jego charakter pisma po jednym słowie? A jeśli nawet to on napisał, to na pewno po prostu jakieś stare zapiski, które wetknęłam do kieszeni i o których zapomniałam.
Im dłużej jednak wpatrywałam się w leżącą na podłodze kartkę, tym ciężej zalegało w moim żołądku złowróżbne przeczucie, że nie czytałam nigdy przedtem tego listu i że Eric zostawił go u mnie, kiedy poprzednim razem korzystał z mojej kryjówki.
Ostatnim razem, kiedy Eric spał u mnie, był przeklęty przez wiedźmę.
List był Erica z amnezją. Od mojego Erica.
I jak Wam się podoba?
Ponieważ będę tę historię uaktualniać rzadziej niż drugą, dla komentujących proponuję nagrodę w postaci teasera w poczcie zwrotnej - jeśli ktoś nie chce go dostawać i woli mieć niespodziankę, proszę mnie o tym ostrzec!
