Niebo było lekko zachmurzone, było dosyć duszno, a na ulicach pełno ludzi. Wszystko wskazywało na to, że jest to kolejny z tych zwykłych dni lata.
- Nienawidzę zwykłych dni – poskarżył się w przestrzeń Moriarty. - Są takie... zwykłe.
- Wiem, szefie.
Rozmowa się nie kleiła. Moran nigdy do gaduł się nie zaliczał, a dzisiaj najwyraźniej ponad rozmowę przekładał czyszczenie swojej broni. Jim przeciągnął się i wbił znudzone spojrzenie w paczkę sebastianowych papierosów, która leżała na brzegu stolika.
- Nudzę się.
- Wiem, szefie.
- Ja. Się. Nudzę.
- Przykro mi, szefie. Może kogoś zniszcz?
- Nuda!
- A co z Sherlockiem? Nic dla niego nie szykujesz na ten tydzień?
- Sherlock jest chory – poskarżył się znów James. - Słodki Johnny się nim opiekuje... Wiesz co, Moran?
- Nie wiem, szefie.
- Kupili sobie psa!
Sebastian nie odpowiedział. Wrócił do skrupulatnego czyszczenia snajperki. Cóż ma odpowiedzieć? Doskonale wie, do czego zmierza Moriarty.
- Sebuś?
- Nie, szefie.
- Seb! Jeszcze nic nie powiedziałem. Sprzeciwiasz mi się? - oczy Jima niebezpiecznie się zwęziły.
- Przepraszam, szefie.
- I MY też powinniśmy jakieś zwierzątko mieć.
- Wiedziałem...
- Moran! Tylko wiesz, jakieś groźne. I żeby jednocześnie słodkie było. No wiesz, tak jak Ty.
- …
- Więc jakie?
- Szefie, ja naprawdę nie mam czasu opiekować się niczym więcej, niż Tobą...
Moran odłożył snajperkę i westchnął. Tak. Nie ma czasu. Poza tym, domowe zwierzątka są upierdliwe. I przecież Jim żadnego nie chce. Po prostu robi sobie wyścig z Sherlockiem na „kto ma więcej i lepsze". A on musi na tym cierpieć. W taki momencie Sebastian czuł pokrewieństwo dusz z Johnem. Że też ich życie splotło się z takim dziwnymi ludźmi. Znów westchnął.
- To sam wybiorę dla nas zwierzątko – Jim wydął usta, lekko urażony.
Każdego innego już dawno by zabił w jakiś ciekawy sposób. Ale nie Sebastiana. Kłopotliwa sytuacja. Ale w sumie... taka inna. A szukanie zwierzaka może być zabawne. Moriarty uśmiechnął się szeroko. Kto wie, może wreszcie będzie ciekawie?
- Tylko uważaj, szefie...
- Myślisz, że nie poradzę sobie bez Ciebie? - Moriarty pozwolił sobie na paskudny uśmieszek.
- Ja nie myślę, szefie. Ja tu tylko zabijam. I czasem robię pranie.
James uśmiechnął się w odpowiedzi. Cóż, był późny ranek miał przed sobą praktycznie cały dzień.
- Co to jest, szefie?!
- Śliczny, prawda? - Jim z zachwytem przytulił do siebie kociaka.
- Ja się nie zgadzam! To urośnie duże. I trzeba będzie wytresować, żeby nie zrobiło nam krzywdy. Wspominanie Ci o tym, że zwierząt na wymarciu się nie hoduje, pewnie też Cię nie przekona. Ale zrób to dla mnie i odstaw tam, skąd wziąłeś!
- Ładny szantażyk emocjonalny, Sebby. Ale ruska mafia zwrotów nie przyjmuje.
- James! Przyniosłeś do domu syberyjskiego tygrysa albinosa!
- Jak damy mu na imię?
- Nie zmieniaj tematu, szefie...!
- Nazwę go Leon~
- Moran?
- Tak, szefie? - Sebastian niechętnie podniósł wzrok znad gazety.
Od tygodnia wytrwale trwał w tym, że nie będzie karmił, sprzątał ani tresował nowego pupilka szefa. Do tej pory wszystko szło dobrze. W każdym razie, Moran nie zaobserwował większego bałaganu niż był przedtem oraz żaden z domowników nie został zjedzony. Tygrys też nie wyglądał na zagłodzonego. Może rzeczywiście niepotrzebnie martwił się na zapas. Przecież Jim to jednak dorosły człowiek. I geniusz zła, bądź co bądź. Ale czy to, że jest konsultantem kryminalnym oznacza, że ma rękę do zwierząt? Że potrafi je dobrze wytresować, zadbać o nie?
- Gdzie jest bandaż?
W drzwiach stanął Moriarty. Jego lewe ramie obficie krwawiło.
- Szefie... ja wiedziałem! - Moran momentalnie znalazł się przy Jimie.
Obejrzał dokładnie ramie. Tygrys musiał go podrapać, wskazywały na to głębokie ślady po pazurach. Sebastian bez słowa złapał Moriartego i posadził na kanapie. Przyniósł podręczną apteczkę i zabrał się za opatrzenie rany.
- Nie trzeba, Seb. Poradzę sobie – delikatnie sprzeciwił się Jim. Mówił cicho i spokojnie, wcale nie wyglądało na to, żeby czymkolwiek się przejmował.
- Nie ma mowy! - zaprotestował snajper. - A tego tygrysa trzeba się pozbyć!
- Leon nie chciał...
- Oddam do ZOO!
- Moran!
- Nie, szefie! Tym razem nie ustąpię! To bydle nas zagryzie. Rozszarpie.
James nie odpowiedział. W milczeniu przyglądał się, jak Sebastian bandażował jego ramie. Jak składa wszystko i sprząta. Jak dzwoni do pobliskiego ZOO. Moriarty nie ruszył się, gdy Sebastian zabrał z domu Leona. Nie wyglądał na zmartwionego. Jego twarz nie wyrażała absolutnie nic. Kiedy Moran wrócił, siedział tam, gdzie snajper zostawił go wychodząc z domu.
- Szefie?
- Oddałeś Leona.
- Był zbyt niebezpieczny. Będziemy go odwiedzać.
- Oczywiście.
Jim nie przejawiał jakiejkolwiek tęsknoty za utraconym pupilem, ale Sebastian wiedział, że jest zły. To tak, jakby przegrał rundę z Sherlockiem. Mimo to bez słowa wyjął i zapalił papierosa. On też miał ciężkie życie. Ot, chociażby takie papierosy. Jak mu się skończą, to najbliższy sklep, w którym może je kupić, jest aż na końcu ulicy. Każdy ma swoje problemy.
- Jim.
Żadnej reakcji.
- Jimmy.
Zerknął na niego niechętnie.
- Zajrzyj do przedpokoju.
Moriarty przyjrzał się uważnie Moranowi, a potem uśmiechnął się szeroko.
- Myślę, że nie muszę.
- Słucham?
- Kupiłeś mi kotka.
- Ukradłem – sprecyzował. - Więc domyśliłeś się?
- Od początku na to czekałem.
- James!
- Myślisz, po co starałem się o tego tygrysa? Myślisz, że chciałem takie bydle w domu? Ale za to Ty w końcu nie wytrzymałeś i oddałeś go. Mając wyrzuty, sprawiłeś nowe zwierzątko. Czyli moje na wierzchu.
- Mogłem się tego po Tobie spodziewać, szefie – Seb z rezygnacją pokręcił głową.
Podszedł do Jima i usiadł obok niego na kanapie. Moriarty zerknął na niego z rozbawieniem, a potem przytulił się.
- Nazwiemy go Leon
- Tak jest, szefie – Moran objął go i pocałował lekko.
- Poczekaj chwilkę, Sebby. Wyślę sms'a do Sherlocka. A potem będziemy mieli czas tylko dla siebie~
Sebastian westchnął głęboko, ale nie zaprotestował. Cóż, może jeszcze chwilkę zaczekać. Nie spieszy mu się. Wypełnił wszystkie swoje obowiązki. Ludzie z listy Jima zabici, pranie zrobione. Nawet kot już jest. Moran uśmiechnął się lekko, kiedy Jim wysłał sms'a i odłożył telefon.
- Na reszcie, Jimmy.
- O, patrzcie go, jak się pcha z tymi łapskami...– Moriarty odwzajemnił uśmiech Sebastiana i zarzucił mu ręce na szyję.
- Coś się stało? Sherlock?
- Absolutnie nie.
- Widzę, że tak. Znów dostałeś od niego sms'a! Prosiłem, żebyś przestał... zmienił numer...
- John.
- Tak?
- Potrzebujemy drugiego psa. Albo świnki morskiej.
- O, z pewnością nie!
- I wspólnej nocy.
- Sherlock! Ale...!
Holmes uśmiechnął się bez słowa. Cóż, nie może być przecież gorszy od jakiegoś konsultanta kryminalnego. A John nie ma tu nic do gadania.
