Pamiętasz jak opowiadałaś. Mężczyźnie, zawsze okrytemu w cień i kobicie także okrytej. Lubili twoje historie. Śmiali się gdy była zabawna i bali się, gdy była straszna. Mówiłaś o zwierzęciu na skraju drzew, o domu, który miał oczy. I o ustach, grążące każdemu kogo zobaczą.

Pamiętasz jak byłaś ubrana w biel. Biel, która zamieniła się później w błękit. I czerwień, powoli wylewającej się z stołu.

Pamiętasz jak znalazłaś nowych słuchaczy. Kogoś w kołysce, a może jednak to było coś? I znowu mężczyzna tym razem z pięknym uśmiechem. Oczu nie możesz sobie przypomnieć.

Biel od zawsze każdemu towarzyszy. Przy narodzinach, przy odnalezieniu miłości. Tylko na końcu jakoś jej nie ma.

Pamiętasz krzesło na środku pokoju. I coś dyndało. Próbując sobie przypomnieć, zawsze sądziłaś, że to ty. Tylko ty. Huśtałaś się na sznurki. I raz i dwa, w tą stronę i w tamtą.

Tutaj zawsze było czysto. Wszelkie brudy pozostawały na zewnątrz albo w zamknięciu. Pamiętasz tak wiele, ale jednak jak tu się znalazłaś to już nie. A tak się cieszyłaś, że przypominasz sobie więcej.

Lampka mrugała do ciebie przyjaźnie. Mrug, mrug. Trzysta dziewięćdziesiąt siedem... Mrug.

Zawsze zabierają jednego. Ewentualnie dwóch. Pamiętasz jak bardzo się niecierpliwiłaś? Niedługo twoja kolej, zobaczysz te szkarłatne kwiaty! Mówili, że są bardzo różne od bieli.

Nie pamiętasz co było dalej. Zabrali cię i co? I nic, tylko klatka. Masz wrażenie jakbyś już w niej była. Ale bez raciczek, bez maski bez tego ohydnego stroju. Nie ma już bieli.

Nie pamiętasz też swojego imienia. I imienia kogokolwiek.