23 sierpnia,
Wróciłam. Ta podróż była zbyt długa. Jednak czuję że w końcu wróciłam do miejsca które w pewien sposób należy do mnie. Mam wrażenie że minęły wieki odkąd wyjechałam z Mystic Falls. Już prawie zapomniałam zapachu czystego powietrza i tej wspaniałej atmosfery która roztaczała się nad miasteczkiem.
Po powrocie odżyły wszystkie wspomnienia. Szum dębowych liści latem, smak waty cukrowej, wypady do sklepów świeże ciastka pieczone przez babcię.
Przejeżdżając przez centrum Mystic Falls zauważyłam że wszystko zostało na swoim miejscu. Nic się nie zmieniło. Te same budynki, sklepy czy bar.
To właśnie moje miasto, nie byłam tu obca, wiedziałam wszystko o tym miasteczku. Dało mi to dużo pewności że wszystko wróci na swoje miejsce.
Ta podróż miała mi pomóc uporządkować myśli i wszystko co działo się ostatnimi czasy wokół mnie i moich najbliższych. Miała mi pomóc przebrnąć przez moją pogłębiającą się depresję. I chyba pomogło. Może to dlatego że nie była to normalna podróż a coś na kształt obozu naukowego dla czarownic. A może to dlatego że spotkałam więcej takich ludzi jak ja? Nie wiem. Z jednego się cieszę, wróciłam z większym bagażem doświadczeń z większą wiedzą a przede wszystkim zaczęłam akceptować siebie i swoją "inność".
Elena i Meredith jeszcze nie wiedzą że wróciłam. Z początku miała to być niespodzianka jednak doszłam do wniosku że powinnam dać sobie jeszcze trochę czasu. Chciałabym w spokoju nacieszyć się powrotem, jak i w spokoju założyć ochraniające zaklęcia, amulety na dom który odziedziczyłam po ciotce. Gdybym to robiła przy nich na pewno nie wywinęłabym się od niewygodnych pytań na które w większości nie mogłabym odpowiedzieć.
Zaczęłyby pytać oto skąd nauczyłam się tych zaklęć, skąd tyle wiem o ziołach, amuletach i po co to wszystko robię. Nie chciałam i nie chcę odpowiadać na te pytania.
Pewnie zdziwią się trochę kolorem moich włosów. Od dawna przestały być naturalnie rude. Poczochrane wyglądają jak ogień, jak prawdziwy ogień. Mój nauczyciel mówi że to prawdopodobnie przez magię lub co jest bardziej możliwe, choć moim zdaniem to nie prawda, rozjaśniły się w dziwny sposób od Słońca. Podczas podróży trochę się opaliłam przez co przestałam przypominać widma. Znajomi z podróży zmuszali mnie do wyjść na plażę bym przestała przypominać zjawy z ich koszmarów. Ciekawe co z nimi? Och nie mogę uwierzyć że już za nimi tęsknię!
Cóż mam nadzieję że dzisiaj zdążę z tymi zaklęciami, amuletami oraz że zbiorę choć trochę potrzebnych mi ziół do eliksirów.
Bonnie odłożyła pióro, spojrzała na koślawe, lekko pochylone literki. Pokręciła głową rozbawiona własnymi myślami. Wstając zatrzasnęła gruby zeszyt oprawiony kosztownym materiałem po czym płynnym ruchem wprawiła go w lewitację. Kolejnym machnięciem skierowała go do dużego kufra stojącego w nogach łóżka.
Całe popołudnie ustawiała meble, odkurzała te które po latach nieużytkowania oblepiły pajęczyny. Wypakowała swoje torby podróżne, poustawiała zioła w doniczkach na kuchennym parapecie.
Dopiero wieczorem zaczęła zakładać na dom ochronne zaklęcia i uroki. Odprawiła specjalne rytuały które alarmowały ją przed niepowołanymi gośćmi. Wszystkie zaklęcia były podstawowe jednak bardzo skuteczne. Nie wyczuwał ich żaden człowiek przez co nie czuli uczucia strachu lub powiewów magii.
Bonnie przez krótką chwilę myślała nad bardziej zaawansowanymi zaklęciami jednak darowała je sobie, gdyż nie miała odpowiednich warunków ani osoby która wspomogłaby ją mocą.
Skończyła późnym rankiem. Słyszała cały gwar porannego zamieszania związanych z zaprowadzeniem dzieci do szkoły czy wyjazdu do pracy.
Kiedy kładła się do łóżka ostatnią jej myślą były zaklęcia ochronne które założyła na swój dom oraz ile roślin leczniczych i tych zwykłych powinna jeszcze zdobyć. Tak bardzo ich potrzebowała do badań...
Nie powinna tego śnić! Nie po tym jak założyła tyle zaklęć w tym jedno przeciwko koszmarom. To nie było normalne.
Stała ukryta wśród cieni wielkich dębów na jednej z leśnych polan. Dobiegały ją odgłosy walki. Zaintrygowana jak i przestraszona podeszła bliżej polanki. To co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach.
Grupa potężnie zbudowanych mężczyzn pastwiła się nad czarnowłosym mężczyznom. Była to bardzo nierówna walka. Chociaż mężczyzna próbował się bronić nie miał szans z czwórką mężczyzn którzy działali bardziej jak dzikie zwierzęta. Oprawcy mieli przerażające twarze wykrzywione w nienaturalny sposób, Bonie czuła strach przed tymi którzy katowali mężczyznę. Natomiast czarnowłosy mężczyzna ledwo trzymał się na nogach całą twarz miał we krwi. Dziewczyna wiedziała że ofiara już długo nie wytrzyma.
Wtedy poczuła nieprzyjemnie ciarki które przeszły falą po jej plecach. Zorientowała się że coś nie gra w tym śnie. Dopiero po chwili zauważyła że jest widmową postacią a na przeciwległym końcu polanki stoi jakaś postać. Gdy wytężyła wzrok zauważyła nietypowy strój postaci. Była to tkana w całości jedwabna szara szata, przeplatana srebrną nicią. Tak samo jak ona wpatrywała się w nierówną walkę piątki ludzi:
-Pomożesz mu? Nie pomożesz? Racja, ty go nienawidzisz... Wiedźmo czas już na ciebie.- szeptała postać z drugiego końca polany. Pomimo sporej odległości doskonale słyszała to co mówił. Nie wiedziała kim jest ta postać jednak czuła od niej śmierć, okrucieństwo, wyrachowanie i wieki doświadczenia.
Bonnie nie mogła oddychać kiedy grupa katów podpala ubranie czarnowłosego. Przez polankę jak echo rozszedł się krzyk płonącego mężczyzny. Wiedźma spojrzała zszokowana okrucieństwem na postać w szarej szacie. Jego twarz wyrażała rozbawienie jak i satysfakcję z zadawanego bólu mężczyźnie. Postać nie odwracając wzroku od tragicznego przedstawienia zaczął ponownie szeptać:
-Wiedźmo... Idź już, dobrze ci radzę. I tak mu nie pomożesz. W głębi serca nadal go nienawidzisz. Nie pomożesz mu...
Gdy wypowiedział te słowa rozszalała się potężna wichura. Z nieba lunął deszcz który ugasił płomienie na czarnowłosym mężczyźnie. Bonnie ledwo widziała na oczy jednak jakby wbrew wszystkiemu użyła swojej mocy żeby pomóc nieznajomemu który prawie wyzionął ducha.
Wtem deszcz i wiatr zebrały na sile uderzając w widmową twarz wiedzmy jakby chciał rozmyć jej widmową postać. Ryk wietrzyska zagłuszał wszystko. Dopiero po chwili Bonnie zdała sobie sprawę z tego iż ten ryk należał do postaci przyobleczonej w szarość.
Wiedźma przeraziła się kiedy zobaczyła nieludzką twarz postaci. Każda komórka w jej ciele krzyczała żeby uciekała jak najszybciej, jednak dziewczyna objęła mocą zmasakrowane ciało mężczyzny. Dopiero gdy moc całkowicie objęła ciało czarnowłosego podjęła próbę magicznego wybudzenia się ze snu.
Zniknęła ze snu w tym samym momencie gdy postaci owinięta szarością ugodziła ją w ramię.
Obudziła się z krzykiem. Było późnie popołudnie. Oddychała szybko, jakby dopiero co przebiegła 200 metrów. Włosy miała sklejone od potu, drżała na całym ciele.
W pokoju panował rozgardiasz jakby przed chwilą przeszła tędy dzika nawałnica. Bonnie z konsternacją stwierdziła że to nie był sen.
To była jedna z tych sytuacji które nosiły miano podróży ducha. Polegała ona na wędrówce ducha czarownicy po nowym otoczeniu w którym zamieszkała. Było to niezwykle niebezpieczne gdyż w trakcie takiej podróży duch czarownicy mógł zostać łatwo zraniony a nawet zabity. Dusza która została zabita poza ciałem nigdy nie wracała do ciała, krążyła między światem żywych i martwych, gdyż ciało nadal pozostawało żywe.
Zerknęłana swoje ramię, było lekko rozcięte a z rany powoli sączyła się krew. Zrobiło się jej słabo kiedy uzmysłowiła sobie jak blisko była śmierci.
Powoli doszła do łazienki, musiała przytrzymywać się różnych rzeczy ponieważ nogi uginały się jej z wyczerpania. Był to prawdziwy dowód na to iż korzystała z mocy wiedźm by pomóc czarnowłosemu. Miała niejasne wrażenie że skądś go zna ale zanim zdążyła uchwycić tą myśl zmęczony umysł od razu odsunął obraz mężczyzny na obrzeża świadomości.
Przez następne dwa dni nic się działo. Bonnie po wyczerpującym spotkaniu z przyjaciółkami wypatrywała nieznajomego którego objęła mocą. Oczywiście cieszyła się że mogła porozmawiać i spotkać się z najlepszymi przyjaciółkami których nie widziała szmat czasu ale martwiła się.
Użyła całkiem potężnej magii żeby mu pomóc. Jej magia powinna podtrzymać nieznajomego przy życiu i sprowadzić go do domu w ciągu jednego dnia.
Bała się że nie zdążyła mu pomóc lub co gorsza postać w szarej szacie mogła złamać jej urok i czarnowłosy nie żyje. Nienawidziła być aż tak bezsilna.
Nie opowiadała Elenie i Meredith o tym śnie. Uważała że mimo wszystko przyjaciółki nie zrozumieją jej troski ani jak potężnej magii użyła żeby ocalić i sprowadzić tego mężczyznę do jej domu.
Pozostała jej jedynie nadzieja że większość jej mocy skierowana została na uleczanie dlatego przybycie nieznajomego trwa tak długo. Miała nadzieję ze żyje i wkrótce przybędzie do jej domu.
Jej babcia powtarzała jej zawsze że nadzieja jest jedną z nieodłącznych cech magii.
Nadzieja, tylko to jej pozostało.
Około trzeciej nad ranem następnego dnia usłyszała dobijanie się do drzwi. Zerwała się z łóżka tak szybko jak tylko potrafiła. Przeskakiwała po dwa stopnie mając nadzieję że za drzwiami zobaczy czarnowłosego mężczyznę ze snu.
Nie myliła się. Za drzwiami stała zakrwawiona i poparzona postać. Ubranie miał podarte, zakrwawione a w niektórych miejscach wypalone. Przez dziury w ubraniu widziała głębokie rany, niektóre sięgały kości. Dopiero po chwil zwróciła uwagę na jego zmasakrowaną twarz.
Zaschnięta krech częściowo przykrywała oparzony lewy profil. Jedno oko było kompletnie zapuchnięte. Natomiast po jego czarnych włosach praktycznie nic nie zostało.
Wtem mężczyzna zemdlał i upadł niczym kukiełka której odcięto sznurki. To jakby otrzeźwiło Bonnie, przeniosła go za pomocą magii do kuchni, tam zajęła się przygotowywaniem mężczyzny do rytuału leczniczego.
Nigdy by nie pomyślała że to właśnie JEMU uratuje życie! Była tak zaskoczona tym faktem aż nogi ugięły się pod nią. Obmywała jego ciało z zaschniętej krwi, błota i innych paskudztw kiedy rozpoznała zniekształconą twarz mężczyzny.
Była rozdarta pomiędzy dokończeniem tego co zaczęła tamta przerażająca grupa a wyleczeniem go. Dopiero teraz zrozumiała słowa postaci ubranej w szarą szatę. Wyłamywała sobie palce nie wiedząc co zrobić.
Było tak jak mówiła postać, po mimo wszystko nadal go nienawidziła. Jednak nie po to opuściła Mystic Falls żeby trzymać urazy za dawne sprawy, błahe z perspektywy czasu. Kiedyś na pewno dokończyłaby robotę tamtych zbirów jednak teraz po tym co przeszła na "obozie" nie mogła. Nie dlatego posiada moc. Nie po to zużyła tyle mocy by teraz się poddać!
Bonnie wymierzyła sobie mentalny policzek za wcześniejsze myśli. Podczas "obozu" uczyli ją żeby pomagała innym bez względu na to jakie uczucia nią targają!
Z ociąganiem zaczęła rysować specjalne okręgi dzięki którym mogła uzdrawiać. Ustawiła świece w miejscach gdzie będą znajdowały się rozciągnięte członki mężczyzny. Wzdłuż średnicy okręgów, poza kołem ustawiła trzy gliniane misy z wodą.
Gdy wszystko było gotowe rozebrała się do naga po czym założyła na siebie delikatną białą szatę oraz wieniec z dębowych liści na głowę. Przygotowana do rytuału ułożyła ostrożnie wewnątrz okręgów nagiego mężczyznę, wyciągając jego ręce i nogi ku świecom.
Bonnie spojrzała ostatni raz na mężczyznę:
-Mam nadzieję że po tym wszystkim będziesz mnie bardziej szanował, Damon.- szepnęła w kierunku nieprzytomnego wampira. Chwilę później wymawiała inkantacje zapalając w odpowiedniej kolejności świece.
Po zapaleniu ostatniej wiedźma wpadła w trans...
