Słowem wstępu: To opowiadanie stanowić będzie sequel to mojej poprzedniej historii "Węże, lwy i feniksy" gdzie opisałam możliwe losy bohaterów, kiedy Voldemort został pokonany. Długo się zbierałam by coś więcej napisać w uniwersum HP i ostatnio natchnienie wróciło. Ten rozdział będzie próbą, bo sama nie wiem czy forma i pomysł przypadnie komuś do gustu. Nie wiem też ile zajmie opowiadania, bo "Węże, lwy i feniksy" miały być miniaturką, a wyszło ponad 240 tys słów, więc ja już nic nie mówię. Stosując bezczelną autoreklamę, polecam przeczytanie "Węży", ponieważ wówczas będzie łatwiej. Dla tych co jednak nie chcą brnąć przez 240 tys słów, telegraficzny skrót tego co było: Lucjusz, Draco i Bella przechodzą na stronę Zakonu, po śmierci Narcyzy. Po wielu perypetiach Zakon Feniksa oraz Ministerstwo pokonuje Voldemorta i zaczyna się dzielenie tortu. Wychodzi bardzo różnie, bowiem sława gubi Rona, Hermiona wychodzi za Lucjusza a Minister Scrimgeour żeni z młodą, dość nerwową czarownicą z Departamentu Przestrzegania Prawa o imieniu Elaine. Na łono rodziny wraca też Andromeda i zbliża do Belli, kiedy razem mszczą śmierć Narcyzy a na koniec wychodzi za Rabastana i rodzi mu dwoje dzieci. Teraz zaś dzieci dorastają a Minister Scrimgeour zaczyna szukać sojuszników za granicą, a dokładnie w Polsce.
Ostrzeżenia: absolutny brak politycznej poprawności a wręcz jej przeciwieństwo. Bohaterowie nie będę dobrzy i źli z klucza rasy czy też orientacji seksualnej. Fluff, polityka i inne elementy szalonej mieszanki.
Pairingi: Draco/Pansy, Lucjusz/Hermiona, Rufus/OC, Tonks/Remus, Bella/Rudolf, Andromeda/Rabastan i oczywiście polscy czarodzieje.
Disclaimer: Harry Potter nie należy do mnie, lecz do JK Rowling. Obrazek w tle przedstawia postać (Béatrice Hiéronyme, linki do strony wcięło niestety) z serialu BBC Versailles. Serialu nie oglądałam ze względu na niestrawną dla mnie ilość scen rodem z pornosów, ale postacie mi wizualnie pasowały (Ludwik zwłaszcza). Znalazłam serial dzięki dokumentowi Helen Castor oraz Lucy Worsley gdzie wklejono sceny z serialu.
Edit: 25.01.2017 poprawka błędów. Nazwa "Justycjariusz" zaproponowana przez Toraacha. Dzięki!
Edit: 25.01.2017: zbetowane dzięki Freji. Jesteś wielka!
Sytuacja społeczno-polityczna w obecnym świecie magicznym różniła się dość znacząco, a zależało to w sumie od kultury jej mieszkańców. Po niedawnych rozruchach w Wielkiej Brytanii sytuacja stopniowo się uspokajała, podczas, gdy we Francji dopiero zaczynało się robić gorąco. Jednak to na środkową część Europy kierowały się spojrzenia wspólnoty czarodziejów. W Magicznej Polsce panował spokój, który był wręcz nienaturalny jak na państwo, położone między dwoma silnymi i dążącymi do panowania sąsiadami, choć obecnie zdolnymi tylko do prężenia muskułów. Niedzielny poranek dla społeczności czarodziejów był dość leniwy i w porównaniu do mugoli nie czuli się oni zobowiązani do wczesnego wstawania. Wręcz przeciwnie, korzystali z wolnego dnia i odpoczywali po podjętej uprzedniego dnia działalności towarzyskiej, jaką były różne przyjęcia i bale. Niektórzy, owszem, zażywali kąpieli powietrznych, jakim były spacery, ale było to podyktowane zamykaniem lokali przez okolicznych właścicieli barów. W końcu oni też muszą kiedyś udać się na spoczynek.
Interesującym zjawiskiem okazała się być grupka osób, wyglądająca niezwykle osobliwie z dwóch względów. Po pierwsze – żaden szanujący się czarodziej o siódmej rano nie spacerował po pustej, nieco zabrudzonej od działalności imprezowiczów ulicy. I to w niedzielę właśnie. Po drugie, ich odzież odbiegała stanowczo od kanonów mody i stanowiła znakomity temat do plotek dla okolicznych przekupek, które wprawdzie smacznie spały, ale gdyby miały możliwość spokojnie obgadałyby zgodnie ze zwyczajami panującymi na ziemiach kwestie ubioru przybyszów. W końcu obdarte i nieco poszarpane ubrania nie świadczą o wysokim statusie osób. Ewentualnie mogli być wzięci za tzw. nowobogackich*, których może
i stać na ubrania z jedwabiu Akromantuli, ale klasy nabyć nie mogli, bo z tym się rodzi, albo i nie. Opcjonalnie można było wziąć owych przybyszy za grupę osób propagujących awangardowe pojęcie mody, co i tak spotkałoby się z pobłażaniem ze strony każdego czarodzieja – czy to pierwszego czy kolejnego pokolenia. Idąc ulicą Babiogórską za grupą mężczyzn można było wyczuć ewidentnie brak entuzjazmu z ich strony.
Można to było wyjaśnić aurą. W porównaniu do krajów zachodnich w Polsce panowała dość kapryśna pogoda, choć na tyle przewidywalna, że każdy, kto chociaż raz był na tym terytorium podczas przedwiośnia wie, że powinien mieć się na baczności i nie ubierać się jakby wyjeżdżał do Turcji, tylko co najmniej na zachodnią ścianę Rosji. Pomimo słońca dzień był dość chłodny, a perfekcyjnie wyszyte szaty miały podstawową wadę, bo nie chroniły przed zimnem. Jedna z postaci ewidentnie wydawała się dość sfrustrowana i dała to dość wybitnie do zrozumienia towarzyszom:
- Dlaczego mamy stać na tym zimnie? Ziąb jak jasna cholera, a w dodatku tu nikogo nie ma! – warknął z frustracją
- Pamiętaj o naszych powinnościach. – pouczył towarzysza drugi z mężczyzn natchnionym głosem - Musimy nieść światło, gdy ci barbarzyńcy próbują swą ciemnotą opanować świat. – wyglądało to dość komicznie z uwagi na wygłoszoną uwagę przerywaną szczękaniem zębów.
- Tylko ci barbarzyńcy, jak ich trafnie określiłeś, bracie, śpią sobie spokojnie. – wtrącił pierwszy - Mam pomysł! Poczekajmy na nich w jakimś ciepłym miejscu i tam na spokojnie obgadamy kwestie nadania praw skrzatom i wilkołakom. – po chwili jednak zmienił temat – Gdzie podział się Ahmed i jego ekipa? Mieliśmy się spotkać a oni zrobili nas w konia! Lataliśmy jak kot z pęcherzem po tym potwornym mieście pełnym zanieczyszczeń. Już kicham!
- Znasz ich! – mruknął lekceważąco trzeci apostoł – Pewnie zaleli w trupa
i zapomnieli o eliksirze na kaca. Trzeba przeszukać wszystkie meliny na mieście. W końcu dostaliśmy adres od naszej wysłanniczki. Nasza siostra na pewno nas pokieruje odpowiednio.
Po krótkiej wymianie zdań, trójka mężczyzn uznała, że o wiele lepiej czekać na zaginionych kompanów w gospodzie Pod Złotą Kaczką niż na ulicy, zwłaszcza, kiedy marcowy wiatr ze wschodu przewiewał na wylot ich jedwabne szaty i dawał wrażenie iż zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Sprawiedliwość społeczna sprawiedliwością a lodowate powietrze przedwiośnia to inna sprawa. Nawet poświęcenie wojowników o prawa uciskanej mniejszości mają swoje granice i właśnie trafili na jedną z nich.
Pomstując na koszmarne miejsce jakim była magiczna Warszawa, ruszyli w kierunku gospody snując plany co się zmieni, jeśli wilkołaki zyskają należyte prawa. Pogarda do stylu życia polskich czarodziei nijak nie przeszkadzała im w piciu miodu, czy innych specjałów, lecz jak podkreślali z ubolewaniem, musieli się poświęcić i zniżyć do poziomu prostaków. A cierpieli ogromnie, zwłaszcza, że żaden z nich nie potrafił uwarzyć eliksiru na kaca, co w przyszłości mogło przysporzyć im wielu kłopotów.
Dwie główne ulice polskiej magicznej dzielnicy o wdzięcznych nazwach – Babgiogórska i przecinająca się z nią Smocza - były dość przestronne i znajdowało się tam wiele użytecznych lokali. Klienci mogli nabyć, podobnie jak na londyńskiej Pokątnej, miotły w wersji tradycyjnej jak i dla sportowców. Dla amatorów szlachetnej sztuki warzenia sklepy oferowały wysokiej jakości składniki eliksirów i inne alchemiczne artefakty. A i ceniący schludny ubiór mogli znaleźć coś dla siebie. W dużym, dwupiętrowym centrum handlowym, każdy urodzony w magii mógł nabyć różdżkę w zależności od potrzeby, akcesoria do ich konserwacji jak pasty i ściereczki, czy inne przyrządy magiczne przewodzące magię, jak chociażby miecze i pistolety. Te ostatnie były dość popularne na wschodniej ścianie kraju z uwagi na liczne potyczki z rosyjskim sąsiadem. Miecze przewodzące z kolei były bardzo użyteczne podczas kampanii przeciw Grinewaldowi, którego wojska dość nierozważnie zaatakowały południową granicę Polski.
Nasz tercet nie był jednak zainteresowany ni historiami ni legendami owego miejsca, a już na pewno nie w przejmujący ziąb. Nasi trzej bohaterowie mieli swoją misję zleconą przez organizację, której posiadali członkowstwo, czyli Śmieciarze, każący nazywać się Czyścicielami po wygranych wyborach we Franci. Wpierw wysłali swą światłą siostrę jako posła do tego barbarzyńskiego kraju, a potem grupkę rzutkich działaczy. Niestety działacze przepadki jak kamień w wodę i owa trójka miała ich znaleźć, chociaż na razie znaleźli mniej lub bardziej czyste gospody nie tylko na ulicy Smoczej czy Białogórskiej ale i cieszącej o wiele gorszą sławą ulicą Bazyliszka. Wedle opowieści w piwnicy mieszkać miał Bazyliszek, a ciała martwych nieszczęśników stanowić miały dowód. Lecz jednak bazyliszki zabijały wzrokiem a nie nożami, niemniej jednak ulica miała podobną sławę co londyński Nokturn.
. . . . . . . . . . . . . . .
Trójka przemarzniętych Czyścicieli nie byli jedyni osobami, które obudziły się w paskudnym humorze. Inna osoba także miała ciężki poranek, chociaż ze wszech miar mogła uchodzić za szczęśliwą. Ktoś, kto wygrał wolną elekcję na stanowisko króla magicznej Polski w wieku czterdziestu lat z pewnością mógł uchodzić za wybrańca losu. Zwyczaj wolnych elekcji przetrwał w niezmienionej formie od czasów, kiedy istniał w świecie Mugoli, z tym, że zamiast szlachty i magnaterii wyboru dokonywali czarodzieje, którzy przyszli na świat w magicznym świecie, „urodzeni w magii" jak ich nazywano. Status ten mieli wszyscy, nawet dzieci czarodziei z rodzin mugolskich, lecz warunkiem posiadania prawa do głosowania w elekcji mieli tylko urodzeni z czarodzieja i czarownicy, bez wyjątku.
Prawo to wielce mierzwiło nie tylko Czyścicieli, ale także ludzi pokroju Artura Weasleya i członków nieistniejącego już Zakonu Feniksa. Doszło z tego powodu do niejednego tarcia dyplomatycznego, lecz na szczęście nie na dużą skalę i sprawy mówiąc kolokwialnie rozeszły się po kościach. O sprawach zawiłości polityki nie myślał na pewno szczęśliwy zwycięzca ostatniej elekcji, kiedy przeklinał pod nosem słoneczne promienie. Bankiet na zamku na cześć rosyjskiej delegacji mógł prowadzić tylko do jednego: ogromnego kaca, na którego pomagała li tylko potężna dawna eliksirów połączonych z diabelnie mocną kawą. Nic dziwnego, że szczęśliwy wybraniec narodu wyglądał na raczej kupkę nieszczęścia. Aleksander Orłowski, najmłodszy zwycięzca elekcji w ostatnim stuleciu, postanowił wstać z szerokiego, miękkiego łoża wszak nawet on nie mógł spędzić całego dnia na spaniu. A może właśnie on, skoro miał służyć za przykład i takie tam dla prasy i młodzieży.
W magicznej Polsce istniały nie tylko ulice pełne sklepów z produktami potrzebnymi do czarowania, ale także replika zamku królewskiego sprzed zniszczenia w świecie Mugoli. Czarodzieje polscy uważali bowiem, że dobre pomysły należy wykorzystywać i przyswajać, nie patrząc zbytnio na pochodzenie, czy to ze świata magii, czy pozbawionego magii. Wcześnie rano w niedzielę nikt jednak nie myślał o dobrodziejstwach łączenia odmiennych światów, a już na pewno nie lokator największej i najpyszniejszej komnaty w pałacu.
Aleksander Orłowski mógł uchodzić za przystojnego nawet w wieku czterdziestu paru lat. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o sięgających do ramion, czarnych włosach oraz zawadiackiej, koziej bródce przyciągał damskie spojrzenia zanim jeszcze został wybrany w ostatniej elekcji. Teraz jednak do męskiej urody dochodziło jeszcze znakomite, dożywotnie stanowisko, co miało swoje minusy choćby w postacie czekoladek nasączonych amortencją czy innymi, równie niebezpiecznymi wywarami. Ilość prób, które przechodziła przychodząca doń korespondencja oraz paczki przypominała kontrolę w laboratorium z niebezpiecznymi substancjami.
- Eliksir na kaca podano Sire – usłyszał za sobą wysoki, kobiecy głos mający w sobie coś metalicznego.
- Dziękuję Dobroniego – odwrócił się do postaci, która weszła do komnaty cicho niczym kot na polowaniu.
Była to wysoka, niezwykle szczupła kobieta mogąca uchodzić za atrakcyjną w oczach postronnych. Metaliczny głos a rząd ostrych jak brzytwa zębów skutecznie przerywały urok. Kiedy wyciągnęła dwoje szczupłe, zakończone ostrymi paznokciami dłonie, nie pozostawało wątpliwości, że była to wiła nie zaś ludzka kobieta. Dobroniega pełniła na zamku rolę pomocy oraz ochronną. Wiły bowiem zmieniały się w razie potrzeby w drapieżnego ptaka.
- Dokumenty czekają na pański podpis – wskazała na stos listów na stoliku – a nic tak nie pomaga w tej czynności jak kawa w eliksirem na kaca.
- Przeklęta papierkowa robota – warknął zirytowany i spojrzał z pewną nadzieją na drzwi za którymi zniknęła jego pracownica, zbierając się w sobie by sięgnąć po swoistą „mirrę" (czyli eliksir na kaca) - Czy oni w tych urzędach nie mają nic lepszego do roboty niż produkowanie tych stert? – narzekał, kiedy tylko wiła wyszła. Będąc człowiekiem tradycyjnym nie przeklinał przy kobiecie. Nieważne, czy była człowiekiem czy demonem.
W długim, ciepłym szlafroku zasiadł do pokaźnej kupki korespondencji i dokumentów do podpisania. Wszystko rzecz jasna nie cierpiało zwłoki i wymagało podpisu na wczoraj. Gdyby nie kawa, zapewne by zasnął nad ową śmiertelnie nudną lekturą będącą skuteczniejszym sposobem na bezsenność niż eliksiry nasenne. Same w sobie dokumenty ministerstwa nie miały w sobie niczego szczególnego. Kolejny urzędniczy bełkot, ustawa o okresie polowań na wilkołaki czy też zakaz przebywania w okolic cmentarzy gdzie mieszkały wampiry. Strażnicy mieli znacznie ważniejsze zadania niż ratowanie bezmyślnych młodzieńców ze szponów i kłów upiorów.
„Czego chce znowu ten idiota?" – mruknął nieprzyjaźnie, biorąc do ręki różowawą papeterię pachnącą lawendą, cholerną słodką lawendą niczym w domku sentymentalnej staruszki. Niestety ów dokument nie stanowił listu zwariowanej czarownicy chcącej go zaczarować, lecz listem od francuskiego Ministra Magii. Tak, francuski Minister Magii pragnąc całemu światu pokazać swą wrażliwość słał listy na różowej, pachnącej papeterii. Aleksander poczuł jak sam zapach czyni jego kac stokroć gorszym i duszkiem wypił drugą z buteleczek przyniesionych przez wiłę. „Należy zakazać wysyłania czegoś takiego" – mruknął patrząc ze wstrętem na wymyślne literki na mdłym tle. Tekst listu był stokroć gorszy niż wygląd, gdyż treść bowiem wspominała o coraz durniejszych pomysłach jak prawa wyborcze dla wilkołaków. Prawa wyborcze dla zwierzyny łownej… ze śmiechu prawie opluł pergamin kawą. W porównaniu z podobnymi bzdurami raport z ministerialnego Działu Współpracy Międzynarodowej brzmiały niczym krynica mądrości. Listy Francuzów sprawiały, że suchy, urzędniczy mógł sprawiać o wiele mniej koszmarne wrażenie.
Kiedy dotarł już do połowy raportu, trzepot skrzydeł kruka pocztowego wyrwał go ze stanu półsnu. W Polsce, podobnie jak w Anglii, używano ptaków do przenoszenia listów, lecz przecież kruk lecąc przez mugolską część kraju przyciąga o wiele mniejszą uwagę niż sowa. Anglicy jednak mieli swoje sowy i nie chcieli słyszeć o zmianach, narzekając potem raz po raz na trudności w zachowaniu tajności. Odruchowo podchwycił list z ptasiego dzioba, głaszcząc swego ulubieńca po czarnych piórach.
- W klatce czekają przysmaki – szepnął, po czym ptak odleciał, robiąc eleganckie kółka w powietrzu.
Nie zamierzał czytać na razie prywatnej korespondencji, lecz tylko mimowolnie rzucił okiem na list. Był to niewielki kawałek pergaminu zapisany starannym pismem bez zbędnych ozdobników. Mimowolnie się uśmiechnął i zerknął na treść. Lecz wpierw raport z ostatnich wydarzeń we Francji.
Sytuacja we Francji nie wyglądała zbyt dobrze. Można by rzec, że wyglądała źle. Powodowała, iż pozostałe społeczności czarodziejskie, zwłaszcza hołdujące tradycyjnym poglądom, poczuły się zaniepokojone groźbą ewentualnych rozruchów w ich krajach. W końcu rząd reprezentowany przez frakcję Czyścicieli, słusznie relegowanych z kraju przez angielskiego Ministra Magii, Rufusa Scrimgeoura, zaczął wprowadzać nieco absurdalne pomysły. Jednym z nich było wprowadzenie praw wyborczych dla likantropów. Co więcej wg ustawy pełnia stanowiła wybitny okres ochronny dla wilkołaków i każdy, kto próbowałby wysłać wilkołaka na wieczne łowy mógłby mieć gwarantowany wyrok za tzw. przestępstwo z nienawiści. Winnego nie wysyłano do więzienia, tylko skazywano na 'prace społeczne' w dzielnicach zamieszkałych przez wilkołaki. Z uwagi na cenzurę panującą w tamtejszych mediach, nie można było dowiedzieć się o późniejszych losach więźniów, choć niezależne dzienniki jak polski Czarodziejski Kurier, czy angielski Prorok Codzienny zamieszczały notki informacyjne o nowych nieszczęśnikach, którzy zachorowali na likantropię.
Król był coraz bardziej poirytowany i co chwila marszczył brwi zwłaszcza, że nie zgadzał się z koncepcją zakazywania używania Eliksiru Tojadowego. To tak jakby zakazać magicznym kobietom dobrodziejstw magii podczas naturalnych cykli. Oczywiście były takie, które zaadoptowały mugolską wykładnię moralności obowiązującą w Polsce i powiązanymi z tymi odpowiednimi wersetami, chciały zgodnie z naturą przejść przez ten bolesny czas, ale to była ich autonomiczna decyzja, a nie odgórny zakaz. W końcu Eliksir Tojadowy został uznany za specyfik stygmatyzujący, co tylko poirytowało Jego Wysokość. Uznał, ze jest zbyt trzeźwy na podobne bzdury.
Wtedy zwrócił uwagę na list przyniesiony przez kruka. Natychmiast rozpoznał nadawcę i szybko przeczytał wiadomość. Wówczas zaklął kilkakrotnie o wiele bardziej paskudnie, korzystając ze słownictwa dalekiego od języka dyplomacji. „Nigdy nie wysyłać listów do pijaku! Zamorduję cię Podolak" – wygrażał swemu wieloletniemu przyjacielowi i jednemu z najlepszych śledczych. A treść wiadomości mogła uchodzić za niewinną.
„Drogi Saszo,
Wielce mnie cieszy twa zgoda na nasze spotkanie. Chociaż wielce cenię sobie naszą wymianę myśli poprzez listy, intryguje mnie, kto też trzyma w dłoni pióro, którym odpisuje na wiadomości.
Nie myśl przyjacielu, że pragnę naciskać, czy nie uszanuję twej potrzeby zachowania prywatności. Rozumiem i nie wracałabym do tematu, gdybyś sam wczoraj nie napisał odpowiedzi twierdzącej na moją prośbę. Czy „Kwiat Paproci" wydaje się odpowiednim miejscem? Jest tam więcej miejsca niż w „Strzydze" i zapewnia swobodę rozmowy przy aromatycznej herbacie oraz szarlotce. W poniedziałkowe popołudnie znaleźć można wygodne fotele w małej, zacisznej salce bez konieczności wcześniejszej rezerwacji
Z pozdrowieniami
Natalia"
„Zamorduję cię Podolak!"- wykrzyknął głośno. Tylko Podolak mógł poznać równie idiotyczną tajemnicę rodem z romansidła czytanego przez urzędniczki i zaproponować rozwiązanie z równie tandetnej historii. Nigdy nie wysyłać listów do pijaku, nigdy.." Nie czytał oficjalnej korespondencji po paru głębszych, lecz w kwestiach prywatnych… no cóż, tutaj bywało różnie. A cała historia rodem z sentymentalnej powieści zaczęła się przecież od wysłanego po pijaku listu, po tym jak oddychał z ulgą po zakończeniu romansu z atrakcyjną zawodniczką żeńskiej drużyny Quidditcha o wdzięcznej nazwie „Strzygi z Polesia". Kobieta po wygraniu Mistrzostw Europy była nieomal bohaterką narodową a romans z gwiazdą sportu był wręcz w dobrym tonie. Dziewczyna miała gibkość i biegłość w wielu sprawach, lecz niestety jej trajkotanie przyprawiało o ból głowy po kilkunastu minutach.
To było niedługo po akcji z czekoladkami z marcepanem, a właściwie z eliksirem miłosnym. Standardowo sprawdzano wszelkie przesyłki pod kątem klątw lub trucizn, lecz nie amortencji. Dlatego pewnie pudełko trafiło na jego stół. Na swoje szczęście nienawidził marcepanu, i mógł znieść takowy wyłącznie jako zakąskę do wódki, o ile marcepan był polany gorzką czekoladą. Na pewno nie zaś z herbatą z miodem i mlekiem. Oddał więc wielkodusznie prezent swemu sekretarzowi który lubił owo paskudztwo a jego córka, którą ściągnął na praktyki, wręcz uwielbiała marcepan. Oboje ciężko pracowali i zasłużyli na nagrodę a młoda czarownica na dobre referencje. I wtedy zdarzyła się katastrofa.
Dziewczyna zjadła naraz kilka czekoladek i zaczęła nieomal napastować jednego ze Justycjariuszów. Bredziła coś o pięknych oczach oraz silnych dłoniach mężczyzny. Justycjariusz bez trudu rozpoznał działanie substancji odurzającej a pechowej amatorce czekoladek dostarczono antidotum. Po tej historii zaczęto sprawdzać przesyłki także na obecność eliksirów miłosnych, a praktykantka przysięgła nigdy nie tknąć marcepanu. No cóż, przynajmniej było trochę wesoło.
Podobnych przesyłek było więcej. Będąc obecnie „kawalerem na wydaniu" jak elegancko nazywała sprawę Dobroniega, a znacznie dosadniej Podolak, przyciągał uwagę czarownic. Pół biedy kiedy ograniczały się do trzepotania rzęsami i innych sztuczek. Gdyby w młodości nie przeszedł wpierw treningu Justycjariusza a potem nie został wysłany do Anglii w charakterze członka korpusu dyplomatycznego być może by się nabrał. Teraz co najwyżej odczuwał znużenie i irytacja, zaś rola zwierzyny łownej na polowaniu nie była wcale czymś pożądanym. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że i tak był w bardziej komfortowej sytuacji niż swego czasu Bohater Brytyjskiego Świata Magii, czyli Harry Potter, czy taki Lucjusz Malfoy, Pierwszy Nawrócony. Albo chociażby Rufus, jego angielski odpowiednik. Tak, jednak bycie Królem Polski nie jest aż tak niebezpieczne w sensie matrymonialnym. Co najwyżej męczące. Podczas jednej z wizyt Instytucie Alchemii, która była obligatoryjna dla dobrego samopoczucia uprawnionych obywateli do wolnej elekcji miał możliwość obserwacji i zapamiętania pewnej pracownicy/ Cóż, jako władca musiał przejść przez przemowy urzędników jednocześnie przy tym poprawiając morale swoich podwładnych. Były pewne minusy takich wycieczek, jak choćby próby przyciągnięcia jego wzroku przez co liczniejsze czarownice. Jednak w tamtym momencie Pierwszy Obywatel skupił się na młodej brunetce o której tylko subtelnie wspomniano. Młoda niewiasta nie tylko odpowiadała na każde pytanie dość składnie i klarownie, ale i wydawała się być zainteresowana przekazaniem wiedzy postronnym, a jej opanowanie działało na niego jak balsam. Fakt, że jej dopasowana szata była dodatkowym bonusem tego dnia dzięki któremu mógł przetrawić tematykę wykładu o dziełach słynnego Nicolasa Flamela, dodatkowo umniejszał jego wewnętrzny bunt przeciw takim kurtuazyjnym wyjściom. Podolak, jego serdeczny przyjaciel, o konsumpcji niepewnej jakości bimbru, poradził przyjacielowi wysłanie listu incognito powołując się przy tym na dzieło, które aktywnie absorbowała aktywnie jego żona, Gertruda. Król ją szanował i wydał jej nieograniczone wejścia i wyjścia na terytorium zamku. Była porządna i miała dość dobrze ułożone w głowie. Zapominał jednak o sferze 'psyche' i że każda kobieta nieważne jakby się zapierała od czasu do czasu lubiła sięgać po literaturę romantyczną. Było to akceptowane przez męża Gertrudy, który pozwalał jej na opowiadanie tych wymyślnych historii. Na tyle akceptowane, że uciekał gdy tylko słyszał wstęp do kolejnych. Jednak będąc pod wpływem 'płynnego szczęścia' był skory udzielać kamratowi pewnych rad, nie zawsze słusznych. Złośliwi stwierdziliby, że po prostu szalonych.
Naprawdę nie należy pisać listów do pijaku, na szczęście Aleksander miał wówczas dość przytomności, by użyć jednego z niezliczonych pseudonimów, nie zaś prawdziwych imion i nazwiska. Miał dość godności, by nie podpisać się od tak sobie pod słowami „pani badania w kwestii alchemii są interesujące". A kiedy owa brunetka, Natalia Walewska jak sama siebie nazywała, naprawdę zaczęła pisać odpowiedzi, żona Podolskiego chodziła z triumfującą miną. Nie żeby pisanie listów było czymś złym, ale spotkanie tak naprawdę mogło wprowadzać niepotrzebne komplikacje. „Niech cię południca porwie Wania" – zagroził rosyjskiemu posłowi, bo przecież z rosyjską delegacją wczoraj pili, a on jak idiota wyraził zgodę na durną propozycję. Nie było niczego złego w pragnieniu spotkania osoby z którą się korespondowało od prawie dwóch lat, ale okoliczności nijak nie były zwyczajne. Dlatego należało uprzejmie odmówić.
- O nie, Sire – powiedziała Dobroniega stanowczo – spotkanie to doskonały pomysł! W końcu, to rozmowa z uprzejmą kobietą z przyzwoitej rodziny, a nie spotkanie stada głodnych wilków. Nic złego się nie stanie Sire – zapewniała – co najwyżej gazety to podchwycą, a robiąc z tego romantyczną historię, tylko zwiększą twą popularność wśród czarodziejskiej społeczności. Niczym postać z bajki, jak ten car z bajki co w prostym przebraniu szukał..
- O nie – przerwał – nie potrzebuję jeszcze więcej czekoladek z amortencją! Dziękuję bardzo, nie mogę tknąć nawet moich ulubionych z Ognistą! – pożalił się ochmistrzyni
- Rozsądna kobieta zrozumie, a na głupią szkoda czasu – zauważyła rozważnie wiła – Sire, czekają już interesanci, łącznie z Francuzicą – ostatnie słowo demonica wypluła nieomal z odrazą.
. . . . . . . . . . . . . . .
Przedstawicielka Ministerstwa Francji miała w sobie urok koszmaru, a głos piękny jak paznokieć przesuwany po tablicy. Niestety w swoim własnym przekonaniu, kobieta uważała się za elegancką oraz kuszącą, a co najgorsze przekonującą. W takich chwilach stanowisko króla elekcyjnego już nie jawiło się równie kuszącym, a już na pewno nie użeranie z głupcami, uważającymi swe idee za niezwykle.
Kończąc poranną kawę założył luźną, ciemną szatę czarodzieja w nieco odmiennym kroju niż te noszone w Zachodniej Europie. Długa, sięgająca do ziemi szata nie wymagała by nosić pod nią mugolskie stroje co konserwatyści uważali za niedopuszczalną frywolność. Pod szerokim, wymyślnie schowanym pasem schować można było sztylet oraz truciznę, co jeszcze w połowie dwudziestego wieku uchodziło za zwyczajowy gest. Poły szaty zdobiły misterne, srebrne hafty tworzące całość z wzorami na pasie. Ów strój zapewniał tak wygodę jak i niezbędną swobodę ruchów, a wygoda była potrzebna dla słuchania długiego gadania. Nie wszyscy uznawali świętość niedzieli.
Czując na sobie wzrok wiły, napisał odpowiedź o spotkaniu w przyjemnej herbaciarni w mugolskiej Warszawie. To był sprawdzony sposób na dyskretne spotkania z dala od nazbyt ciekawskich uszu. Prawo, co prawda, zakazywało używania magii w obecności Mugoli, lecz nie zaklęć zwodzących i wszystkiego, co zapewniało dyskrecję. Zdecydowanie nie miał czasu myśleć na reakcję adresatki.
Znienawidzona Francuzka okazała się równie okropna, co zwykle. Kiedy tylko zbliżał do pokoju przeznaczonego na podobne spotkania, już słyszał głos kobiety. Przywodziła na myśl zawodzenie banshee lub równie nieprzyjemnego stworzenia. Banshee jednak można potraktować nasyconym magią mieczem z goblińskiej stali, czego niestety nie sposób uczynić z wysłanniczkę jaśnie oświeconego Ministerstwa Magii Francji.
- To ohydna zbrodnia nienawiści na tle klasowym – zawodziła kobieta w kierunku nieszczęsnego Szefa Departamentu Międzynarodowej Współpracy czarodziei przy Ministerstwie. Król, zbliżając się do Sali, poczuł jak bliżej nieokreślone organy w jego ciele zaczęły tańczyć walca. Naprawdę różdżka swędziała go, by zrobić coś tej istocie z piekła rodem…
W Polsce podobnie jak w innych krajach istniał aparat urzędniczy i Ministerstwo z zachodnich krajów, chociaż z wydzieloną częścią ustawodawczą i wykonawczą. Zajmujący się dyplomacją oraz zagraniczną współpracą czarodziej serdecznie nienawidził Francuzki co dawał odczuć przy każdej możliwej okazji.
- A czy istnieją dowody tejże rzekomej zbrodni? – krzyknął rozwścieczony Szef Departamentu – zadziwiające, że ludzi pozwalający pożerać potworom swoich obywateli prawią nam morały w kwestii walk z ulicznymi bandytami!
- Wilkołaki to wrażliwa i prześladowana grupa społeczna, ofiara wielowiekowej dyskryminacji – nie dawała za wygraną kobieta - Francja niesie światło tolerancji a apostołowie tejże tolerancji zostali zamordowali tutaj za głoszenie prawdy!
Dopiero wówczas jasnym się stało, co tym razem sprowadziło kobietę. Kilka dni temu dość hałaśliwa grupa zaczęła głośno wygłaszać bezsensowne hasła na środku ulicy Babiogórskiej. Czarodzieje w poszarpanych szatach krzyczeli coś o czyszczeniu społeczeństwa z wielowiekowego mułu oraz o konieczności nadania praw wyborczych czarodziejom zrodzonym w rodzinach Mugoli. Pomysły wywołały śmiech politowania, ale i wściekłości u przechodniów.
. . . . . . . . . . . . . . .
Wezwani na miejsce zajścia Justycjariusze próbowali przemówić do rozsądku mówcom, oni jednak nie zamierzali poddać się woli opresyjnego reżimu jak mawiali. Nic dziwnego, że doszło dość szybko do walki w wyniku której dwóch prowodyrów zginęło a dwóch trafiło do miejskich lochów w oczekiwaniu na proces. Akcja nie była ni długa ni trudna, bowiem grupa młodzieży która nawdychała się oparów nielegalnych eliksirów nie stanowiła dla nich większego wyzwania.
Dopiero w trakcie śledztwa wyszło na jaw, że nie byli to zwyczajni chuligani, lecz przedstawiciele organizacji nazywającej się Czyścicielami. W przypływie nagłej złośliwości, Aleksander Orłowski podpisał dokument by wysłać ocalałych do Anglii, do atrium tamtejszego Ministerstwa korzystając z międzynarodowej sieci Fiuu. Pod rządami Rufusa Scrimgeoura owa grupa miała status niebezpiecznych terrorystów za dostarczenie których pod sąd dawano tysiące galeonów nagrody. Strażnicy, którzy złapali bandytów zasłużyli na równie hojny datek, a owa decyzja połączona ze słowami o „szacunku dla tych, co walczą z zagrożeniami dla społeczności czarodziejów". Nie było to tylko i wyłącznie zwykłe, polityczne gadanie. W większości starych rodzin czarodziejskich, a wyłącznie przedstawiciele takowych mogli w ogóle rozważać czynny udział w wolnej elekcji, nie brakowało wojowników czy weteranów tej czy innej wojny. Wpierw walczyli z Grindelwaldem a potem z siłami jego następcy, Riddle'a co wybrał idiotycznie brzmiący pseudonim Voldemort. Nie walczyć stanowiło skazę na honorze, na co nie mogli pozwolić sobie ci, którzy mieli w swym drzewie genealogicznym dość pokoleń czarodziei by uchodzić za szlachtę czy wręcz magnaterię. Poza tym Rufus Scrimgeour był pierwszym brytyjskim Ministrem Magii od wielu lat, którego Polacy poważali za wygraną walkę z Voldemortem i jego świtą.
Francuzka usiłowała użyć swych wątpliwych zdolności perswazji, by wydobyć z więzienia pozostałych bandytów, czyli wedle jej bełkotu szacownych przedstawicieli szacownego francuskiego Ministerstwa Magii.
- Niestety panno D'Artoix, spełnienie pani prośby jest niemożliwym, bowiem Czyściciele zostali wysłani do Anglii, gdzie oczekują na proces – czarnowłosy mężczyzna nie mógł sobie odmówić owej przyjemności.
Widok jasnowłosej Francuzki był bezcenny. Przez chwilę stała jak wryta, niezdolna wypowiedzieć choćby słowa. Otworzyła usta, lecz nie wydobył się z nich żaden najmniejszy dźwięk. Dwaj Polacy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, mówiąc bezgłośnie „Chwała niech będzie Swarożycowi za ciszę", bo faktycznie wrzaski kobiety mogły przyprawić o ból głowy prawie tak skutecznie jak kac.
Niestety wszystko co dobre nie może trwać długo. Francuzka najwyraźniej niezdolna nic powiedzieć, poczęła ronić łzy. Zaczęła ronić łzy i wycierać je nerwowo, czym kompletnie wprawiła w osłupienie słuchających ją Polaków. Co to za dyplomacja by używać kobiecych łez w charakterze argumentu? Krzyk nie należy może do subtelnej metody, lecz niewątpliwie bardziej skutecznej niż łzy rozlewane nad rzekomo „zbrodnią to niesłychaną", co zaprezentowała Francuzka. O tak, przyjmowanie interesantów było naprawdę koszmarnym zajęciem o czym przekonywał się każdy na wysokim stanowisku.
Kiedy do atrium Ministerstwa Magii w Londynie dostarczono związanych i obezwładnionych Śmieciarzy, pracownicy Biura Aurorów oniemieli niepewni, co zrobić. Pytanie dlaczego wysłano im groźnych przestępców i komu właściwie należało wysłać nagrodę. Wszak za zdolnych za przesłuchanie przed Wizengamotem, oferowano tysiąc galeonów zaś w atrium stało trzech Śmieciarzy złapanych i skrępowanych przez polski odpowiednik Biura Aurorów.
Niektórzy okazali euforię, a reporterzy z „Proroka Codziennego" tłoczyli by zrobić możliwie najlepsze zdjęcia. Poszukiwani przestępcy niecodziennie spacerowali po ministerialnym atrium, toteż należało ich zabrać. Harry Potter, Szef Biura Aurorów nakazał natychmiast ich stamtąd zabrać, nim bandyci napadną jakiegoś przypadkowego czarodzieja i czarownicę. Wezwał też przez wewnętrzną sieć Fiuu Percy'ego Weasleya, którego kontakty w Departamencie Międzynarodowej Współpracy bywały bezcenne przy co większych akcjach.
- Zostali wysłani przez Fiuu z Warszawy – wyjaśnił Percy swoim zwyczajowym, pompatycznym tonem – no cóż, byli wielce nierozważni udając się do Polski.
- Dlaczego? – spytał Harry przeczesując wiecznie poczochrane włosy - wiem, że ich Aurorzy, znaczy Strażnicy, są doskonale wyszkoleni, ale…
- Polacy są bardzo konserwatywni – powiedział Percy – kiedy wysyłaliśmy do nich delegację, musieliśmy starannie dobrać czarodziei bo, cóż powiedzmy niespecjalnie lubią rozmawiać z kimś kto pochodzi z Mugolskiej rodziny.
- Ale przecież Hermiona… – krzyknął Harry oburzony.
- Wiem Harry – zapewnił Percy – ale kiedy ślemy naszych ludzi do obcego kraju, musimy wziąć pod uwagę nawet ich najdziwaczniejsze przesądy. Zwłaszcza jeśli zamierzamy ich pozyskać do naszej sprawy a Polacy to ważny gracz międzynarodowej scenie, są mocarstwem.
- Nie! – przerwał Percy – poczytaj co robili śmierciożercom, których złapali. Powiedzmy że nakarmienie wilkołaków stanowiło powszechną karę. – powiedział dość spokojnym tonem, choć wewnętrznie TAKIE metody wywoływały w nim samym lekkie obrzydzenie i strach - Nie, oni po prostu uważają dzieci z rodzin Mugoli za zbyt świeże, zbyt mało znające nasz świat i uważają, że tylko ktoś kto dorastał z magią w pełni takową rozumie. A kampania Hermiony na rzecz wyzwolenia skrzatów, dowodzi słuszności tej tezy.
- Sam się śmiałem z WSZY, ale to jak niektórzy traktują te biedne istoty – zaczął Harry – Percy, wiem, że znasz wielu zagranicznych czarodziejów, trzeba dowiedzieć się kto ich wysłał i w jakim celu.
Percy skinął głową na równie rozważną postawę, lecz nie istniała potrzeba wszczynania dochodzenia. Kiedy dwójka rozmawiała nad możliwymi scenariuszami, zostali wezwani w trybie pilnym do gabinetu Ministra Scrimgeoura. Wymienili spojrzenia zdając sobie sprawę, że do ich szefa najwyraźniej już dotarły wieści o niecodziennych wydarzeniach.
Weszli do przestronnego gabinetu, obserwując jak Rufus Scrimgeour raz po raz czyta jakiś pergamin. Minister marszczył brwi jakby nie całkiem dowierzając tekstem przed oczami. Nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego, raczej zaskoczonego lecz także… ubawionego.
- Ach Percy, Harry podejdźcie – nakazał – bardzo mnie cieszy Harry, że nakazałeś zabrać tych bandytów z atrium. Ostatnie czego nam trzeba to ataku na oczach dziennikarzy z „Proroka" i „Czarownicy". Potem wydam oświadczenie – zapewnił Rufus.
- Oświadczenie? – spytał Percy.
- Nie tylko w nasze ręce wpadło trzech terrorystów, ale też zacieśniamy relacje dyplomatyczne. Ten list – wskazał na pergamin – napisał osobiście Aleksander Orłowski, mój polski odpowiednik, prosząc o przyjęcie „daru przyjacielskiej pomocy".
- Czyli najwyraźniej czarodzieje z Departamentu Międzynarodowej Współpracy przekonali polskiego króla, że Anglia stanowi cennego sojusznika?
- Wiarygodnego – poprawił go Rufus – przez nieudolność Knota, zbrodnie Voldemorta a także w jakimś sensie działanie Albusa Anglia wiele straciła i teraz przed nami wiele wyzwań. Opanowaliśmy sytuację w kraju, czas wyjść poza.
- Ale przecież dyrektor Dumbledore był Najwyższą Szychą Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów – zauważył Harry – znaczył..
- O wiele mniej za granicą niż chciał byśmy uważali. Ludzie poważali go za pokonanie Grindelwalda, lecz znali jego wcześniejsze powiązania z nim i czasem kwestionowali jego metody - powiedział Rufus – niemniej jednak teraz nadszedł dla nas lepszy czas, a problemy Francji tylko świadczą na naszą korzyść.
Percy zareagował entuzjazmem, tym większym, że z Audrey zostali zaproszeni na kolację do państwa Scrimgeour. Harry nie dostał zaproszenia, bowiem nie wyszedł by bez Ginny a żona Ministra nienawidziła Ginny ze wzajemnością. Potter jednak nie narzekał, bowiem ukochana przeżywała jeden z najdłuższych okresów swego spokojnego nastroju. Może nie spokojnego, bowiem rudowłosa nie przestała być wulkanem energii, lecz żywiołowość i spontaniczność nie przekraczała granic za którymi zagrażały innym.
Zamiast tego mieli udać się do Nory, bowiem Artur i Molly nigdy nie mieli dość wnuków. Ginny nawet w swoich najgorszych napadach uspokajała się w rodzinnym domu, a teraz mogło być tylko lepiej skoro małżeństwo przeżywało na nowe swój kwitnący okres. Temperament rudowłosej znajdował ujście w o wiele przyjemniejszych czynnościach niż tłuczenie naczyń a portret Walpurgi Black wyrażał nadzieję na nowych potomków zabójcy bezczelnego oszusta półkrwi, co oznajmiała wszem i wobec z właściwą sobie subtelnością.
Harry nigdy nie przestał cenić kuchni swej teściowej, zaś Molly czuła nieustanną potrzebę dokarmiania. Nawet wzięła wolne w swojej restauracji by się zająć przybranym synem. Nigdy nie protestował, nie przeciw klopsikom w sosie pomidorowym czy też tarcie z truskawkami. Był zbyt objedzony by myśleć, a co dopiero prowadzić rozmowę. A już na pewno nie na temat przysłanych z Polski czarodziei.
- To nie do pomyślenia z kim się zadaje Scrimgeour – krzyczała głowa rodziny Weasleyów znad „Proroka" - żeby wysłać ludzi przez kominek międzynarodowej sieci Fiuu niczym paczkę! Harry wiedziałeś o tym?
- Aurorzy zabrali Czyścicieli, gdzie zostali zamknięci w oczekiwaniu na proces przed Wizengamotem.
- Gdzie zostaną skazani na śmierć co wiemy! – nie dawał za wygraną Artur – jak możesz popierać reżim, co zabija na niepoprawne poglądy?
- Śmieciarze, czy też Czyściciele, zabijali niewinnych ludzi – pokręcił Harry głową z wyraźnym smutkiem – nie można atakować przypadkowych osób, nieważne, czy w imię wyższości czarodziei czystej krwi, czy walki o prawa Mugolaków. Przemoc nigdy nie stanowi dobrego wyjścia. Poza tym z tego co wiemy z raportów, to w przypadku poprzednich Polacy nawet nie kłopotali się ze złapaniem winnych ale zabijali ich na miejscu.
- Za walkę o prawa dzieci Mugoli i istot magicznych? – zapytał Artur zaszokowany.
- Za zabójstwa – wyjaśnił Harry, nie chcąc dłużej rozmawiać na temat Czyścicieli.
Artur Weasley jednak nie zamierzał odpuszczać. Odkąd na niego spadła konieczność dbania o dom, bowiem, to Molly prowadząc rodzinną restaurację zarabiała na ich utrzymanie, wiele czasu rozmyślał i coraz chętniej czytał nielegalne ulotki reklamujące filozofię Czyścicieli. Fakt, że Zakon Feniksa osłabł nijak go nie zniechęcił. Zakon potrzebował misji, potrzebował celu a ostatnie wydarzenia stanowiły impuls do działania.
Prasa wiele pisała o dyplomatycznych zabiegach brytyjskiego Ministerstwa w stosunku do Warszawy. Właśnie wówczas specyficzne zwyczaje i prawa magicznej Polski stały się coraz bardziej znane. Ustrój w którym w wyborach, zwanych wolną elekcją, wybierano dożywotnio króla zainteresował wielu przedstawicieli starych rodów. Niejeden z nich z chęcią by wystartował w podobnym wyścigu i pełnił dożywotnio najważniejsze stanowisko. A fakt, że w wyborach głosować mogli tylko ci, co mieli przynajmniej rodziców za czarodziei tym bardziej ich elektryzował. Prawo nie tylko zabraniało Mugolakom w ogóle startować w wyborach, ale nawet głosować. Przebąkiwano nad możliwością wprowadzenia podobnych obostrzeń w Anglii.
Hermiona na swoje szczęście nie od razu wyczytała o tak ostrych regulacjach, zajęta bardziej dziećmi i pochłanianiem zawartości biblioteki Malfoy Manor. Kiedy zaś przeczytała… no cóż Lucjusza czekała niejedna gorąca dyskusja, lecz arystokrata zawsze podkreślał, że żadna z jego żon nie była ni głupia ni bezmyślnie za nim podążająca.
. . . . . . . . . . . . . . .
W magicznie powiększonym mieszkaniu w Warszawie, czarownica o brązowych włosach czytała uważnie list. Nie po raz pierwszy zadbany kruk przyniósł papier zapisany starannym pismem. Korespondowała z tajemniczym Saszą Starowickim od prawie dwóch lat. Nie wiedziała czy ów czarodziej w ogóle podał swoje prawdziwe nazwisko, bowiem wyjątkowo niechętnie opowiadał o swoim życiu. Aż do tej niedzieli odmawiał spotkania, a mimo to Natalia nie przestała pisać. Wyczuwała podskórnie, że nie rozmawia z Saszą Starowickim, bowiem ktoś taki najprawdopodobniej nie istnieje. Na pewno jednak istniał dowcipny i bystry odbiorca listów, z którym mogła rozmawiać o alchemii, polityce i praktycznie wszystkim poza jego życiem. Podejrzewała, że zapewne ma żonę i stąd owa tajemniczość. Lecz w ich korespondencji nie padło ani jedno słowo mogące stanowić dowód romansu, zaś rozmowy na temat wojny domowej w Anglii czy zagrożenia jakie stanowią Czyściciele nie stanowiły najwyżej dowód chęci poszukiwania rozmówcy.
Teraz jednak dostała propozycję spotkania w przytulnej herbaciarni w mugolskiej części Warszawy. Miejsce wydawało się podejrzane, zupełnie jakby ktoś szukał kryjówki. Czarodzieje bowiem chadzali do świata Mugoli albo kiedy próbowali załatwić podejrzane interesy bez świadków, albo ukrywali romans, albo będąc znanymi osobistościami pragnęli odpocząć od sławy. Młoda kobieta natychmiast obstawiła drugą możliwość i postanowiła poważnie porozmawiać z mężczyzną. Wynajmując mieszkanie w mugolskiej Warszawie potrafiła po takowej spacerować i nie rzucać się w tłum, podobnie jak rzucać dobrze Confundusa. Lokum w części zamieszkanej przez Mugoli kosztowało znacznie mniej a dobrze rzucone zaklęcia zmieniały ciemną kawalerkę w jasny apartament. Prawo nakazywało wówczas tylko zbudowanie barier ochronnych i informujących o pojawienia Mugola w pobliżu mieszkania. Natalia czytała list raz po raz, kiedy wybierała strój na spotkanie.
To nijak nie miała być schadzka. Porozmawia spokojnie i wyjaśni, że nic z tego dobrego. Nie wyrazi zgody na żadne potajemne wypady i już żałowała utraty znamienitego rozmówcy. Niepotrzebnie nalegała na owo wyjście. Pewnie dlatego założyła prostą, sięgającą nieco za kolana, grafitową spódnicę oraz jasną, koszulową bluzkę. Mogła uchodzić za pracownicę mugolskiego urzędu, a owo przebranie zawsze działało. By nie zwracać na siebie uwagi przechodniów narzuciła ciemny, dopasowany płaszcz, nie zapomniała o szaliku, rękawiczkach, kapeluszu a przede wszystkim zaklęciu ogrzewającym. Bez tego ostatniego zamarzłą by na kość w marcowy dzień i nawet złość by jej nie ogrzała. Być może gdyby miała cień podejrzenia kogo spotka założyła by inne ubranie i makijaż. Być może wówczas rozmówca uznałby, że próbuje go uwieźć lub podejść i spotkanie naprawdę było ostatnie. Przekroczyła próg herbaciarni nieświadoma, pamiętając by szczękać z zimna dla nadania wiarygodności.
Nigdy wcześniej nie była w tym miejscu, ale nie mogła odmówić twórcom smaku czy wyczucia. Tuz przy wejściu czekały kelnerki w schludnych mundurkach, wyraźnie gotowe posadzić gości. Natalia wciągnęła zapach ciast oraz egzotycznych herbat, a na ustach kobiety zagościł szczery uśmiech.
- Mam spotkanie z.. ze znajomym – zaczęła Natalia – rezerwacja na nazwisko Starowicki, znaczy Aleksander Starowicki.
- Oczywiście – kelnerka skinęła głową i uśmiechnęła szeroko – to ten elegancki, uprzejmy pan z fryzurą bohatera fantasy?
- Coś nie tak z jego włosami? – zapytała Natalia zaniepokojona.
- Nic, ale sięgają to ramion – wyjaśniła kelnerka.
- Uważam że to urocze – wyjaśniła Natalia – proszę mnie zaprowadzić, to nasze pierwsze spotkanie od jakiegoś czasu i nie chce się spóźnić.
Czarodzieje często nosili długie włosy, co jednak uchodziło za dziwaczne w oczach Mugola, a dla Natalii zdecydowanie przyjemne w widoku. Poprawiła jeszcze tylko włosy i podziękowała w myślach wszystkim bóstwom opiekuńczym, że przynajmniej poprawiła rzęsy. Powinna wyglądać niczym uprzejma, elegancka dama i poważna czarownica, jak na osobę zajmująca badaniami nad alchemią przystało. Alchemik nie może się płoszyć. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku wskazanego miejsca.
Kelnerka prowadziła ją do zacisznego, przytulnego kącika gdzie ustawienia szafek oraz zasłon zapewniały zasiadającym przy okrągłych stolikach względną prywatność. Wysokie oparcia obitych na szaro foteli skutecznie odgradzały od reszty zgromadzonych. Musiała przyznać, że zaproszenie do herbaciarni „Magiczne Fusy" stanowiło dowód poczucia humory tajemniczego Saszy. Wzięła głęboki oddech, a potem… potem poczuła jakby dostała Confundusem między oczy. Rzadko kiedy brakowało jej słów, ale nadeszła właśnie owa chwila kiedy stała niezdolna ni zebrać szczęki z podłogi nie mówiąc o powiedzeniu czegokolwiek. Ostatnim razem zabrakło jej słów podczas studiów alchemicznych kiedy zamiast przygotowanego wcześniej referatu wzięła listę zakupów.
Potrzebowała chwili by oczy przywykły do panującego półmroku. Nie, nie do światła lecz do skojarzenia niemożliwego bowiem zmęczony pracą nad alchemią umysł pracował wolniej. Na wysokim fotelu siedział przystojny, ciemnowłosy mężczyzna z zawadiacką kozią bródką. W idealnie skrojonych garniturze mógł uchodzić za zamożnego Mugola, albo wysokiego rangą urzędnika albo zamożnego przedsiębiorcę. I dlatego pewnie nie od razu zrozumiała kogo właściwie widzi, a już na pewno nie przyczyny kpiącego spojrzenia mężczyzny.
A/N: I jak się podoba mój pomysł?
