Gibbs nienawidził Zivy. Pracowała dla niego zaledwie miesiąc i już zdążyła go zdenerwować tym, że kręciła się wokół Tony'ego i dokuczała mu na wszelkie możliwe sposoby. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie wyraźnie seksualne napięcie między nimi. To była tylko kwestia czasu aż oboje skończą w łóżku pomimo zasady 12. Nie mógł na to pozwolić, przecież Tony był jego! No może niezupełnie, bo sam zainteresowany o tym nie wiedział, ale wystarczyło, że Gibbs wie i z pewnością nie zamierzał dopuścić, by ktoś dotykał jego własności. Tylko co on mógł zrobić w takiej sytuacji? Miał pewien plan, nie mógł go jednak sam wykonać. Potrzebował pomocy.
- Ducky, mógłbyś do mnie wpaść? Musisz mi pomóc.
- Jethro?
- W piwnicy.
Trzymając swoją torbę, Ducky zszedł schodami do piwnicy, ale zatrzymał się już w połowie, gdy zobaczył ciało leżące przy łodzi.
- Mój Boże. Jethro, co się stało? – zapytał, szybko podchodząc do zwłok. Gdy odwrócił je na plecy, jego szok jeszcze się powiększył. – Czy to Ziva?
Gibbs przytaknął. Na jego twarzy nie malowały się żadne emocje.
- Co jej się stało? – Ducky na wszelki wypadek sprawdził puls, by na pewno stwierdzić zgon. Miał nadzieję, że kobieta jeszcze żyła. Próżno się jednak łudził, Ziva była martwa.
- Spadła ze schodów. – wyjaśnił po prostu Jethro.
- Jak to się stało?
- Grawitacja, Ducky.
- Nie o to pytałem, Jethro. Co Ziva robiła o tej porze w twoim domu?
- Zaprosiłem ją.
- Po co?
- Żeby zepchnąć ją ze schodów.
- Co? - Ducky spojrzał na swojego wieloletniego przyjaciela i wprost nie mógł uwierzy w to, co usłyszał. – Jeśli to jakiś twój żart, Jethro, to jest wyjątkowo niesmaczny.
- Nie żartuję. Zepchnąłem ją ze schodów. I pomijając twoje następne pytanie, tak, zrobiłem to celowo. Zabiłem ją.
- Ale dlaczego? – Ducky nic z tego nie rozumiał. Gibbs nie zabijał niewinnych ludzi. Nigdy.
- Flirtowała z DiNozzo. – wycedził przez zęby, patrząc z pogardą na ciało Zivy.
- Z Anthonym? – zdziwił się patolog. – Jethro, czy ty...
- Tak, Ducky. – odpowiedział, nim przyjaciel zadał do końca pytanie. – DiNozzo jest mój. Nie miała prawa nawet myśleć o nim, że kiedyś będzie jej.
- Jethro, zdajesz sobie sprawę, że Anthony kocha cię jak ojca, ale nie jak kochanka? – zapytał Ducky. Zachowanie Gibbs zaczęło go niepokoić, nigdy się tak nie zachowywał.
- Wiem to. Ale jeśli ja go nie mogę mieć, to nikt nie będzie miał. – powiedział ze spokojem.
- Zamierzasz więc teraz zabijać każdego, kto tylko się do niego zbliży?
- Otóż to.
- To absurd, Jethro! Nie możesz zabijać kogoś tylko dlatego, że flirtuje z Anthonym. Zabijasz niewinnych ludzi.
- Nie obchodzi mnie to.
- Zostaniesz złapany, Jethro. Zamkną cię w więzieniu.
- Nie, jeśli mi pomożesz. A pomożesz, prawda, Ducky?
- Nie jestem pewien, czy chcę, Jethro.
- Proszę, Ducky.
Ducky spojrzał na przyjaciela z politowaniem. Było mu go naprawdę żal. Wiedział, że nieszczęśliwa miłość może doprowadzić ludzi do różnych czynów, nawet do morderstwa, ale widząc w takim stanie swojego przyjaciela, który zawsze był jak skała... Naprawdę żałował, że Tony nie może kochać Gibbsa w taki sposób, by nikt nie ucierpiał. Niestety to było niemożliwe.
- Pomogę ci, Jethro. Ale tylko ten jeden raz.
- Dziękuję ci, Ducky. – Gibbs podszedł do ciała Zivy i przyjrzał się ranie na jej głowie. Musieli teraz wymyślić, jak ją wytłumaczyć. – Pomóż mi ją przenieść do samochodu.
- Nie mogę uwierzyć. – przyznał Tony, gdy razem z Gibbsem, McGee i Abby siedzieli w małym barze, by uczcić pamięć Zivy. Wszyscy z wyjątkiem Jethro chcieli iść na pogrzeb, ale ojciec Zivy zażyczył sobie, by sprowadzić jej ciało z powrotem do Izraela i tam pochować.
- Ciekawe, komu tak bardzo zależało na śmierci Zivy. – zastanawiała się Abby. Nie lubiła zbytnio zastępczyni Kate, ale powoli się do niej przyzwyczajała, a tu coś takiego się wydarzyło.
Podczas całego spotkania Gibbs zachowywał się normalnie, rozmawiał i pił razem z resztą, jedyną różnicą było to, że on pił z powodu radości, a nie smutku.
- Rachunek. – powiedziała kelnerka, kładąc na stole świstek papieru. Uśmiechnęła się przy tym zalotnie do Tony'ego, a ten odpowiedział tym samym, co nie uszło uwadze Gibbsa.
Jethro stał na tyłach baru i spoglądał w niebo. Wszyscy rozeszli się jakąś godzinę temu, życząc sobie dobrej nocy. Dla Gibbsa z pewnością taka była.
Wzdychając, wyciągnął z kieszeni telefon i wykręcił numer.
- Ducky, wiem, co mówiłeś dwa dni temu, ale... potrzebuję twojej pomocy. – powiedział patrząc na ciało kelnerki leżące na zimnym chodniku. Wiedział, że to był początek niebezpiecznej obsesji, ale nie chciał jej zakończyć. Tony był jego, nawet jeżeli nie mógł go posiadać tak, jak tego chciał.
