Uwagi: AU, a może nie. W zamyśle kilkuczęściowe z garstką postaci. Wprowadzam je stopniowo, nigdy nie byłam zwolenniczką wrzucania wszystkich bohaterów na raz. Resztę odnajdziecie w tekście. Przed niczym nie przestrzegam. Wszystkiego po trochu.

31 Dni

Przycisnął twarz do rozmiękłej ziem, zaciskając powieki.

To tylko sen. Tylko sen. Zaraz się obudzę.

Ostrzał ustał tylko po to, by za chwilę rozpocząć się na nowo. Zatkał uszy, jednak na niewiele się to zdało. Na górze rowu wybuchł granat, obsypując go grudkami ziemi. Coś ciężkiego stoczyło się obok niego. Ostrożnie podniósł głowę. Zauważył, że „coś" oddychało jeszcze chrapliwie, dusząc się krwią, która pieniła się w kącikach ust.

- Wo-dy, wo-dy.

Kolejna eksplozja skutecznie zagłuszyła jego słowa, podczas gdy blondyn odsunął się do tyłu, nie mogąc jednak oderwać wzroku od tego widoku.

- Nie mam, nie mam wody – wydusił z siebie cicho, choć mężczyzna nie był w stanie go nawet zrozumieć.

- Raus, raus! – ktoś krzyknął gdzieś ponad nimi.

Zmrużył oczy, spoglądając w tamtą stronę. Zobaczył kilku żołnierzy, którzy nachylali się nad rowem. Leżący obok niego piechur jęknął cicho. Padł strzał i ciało drgnęło tylko, zanim zesztywniało. Lufa karabinu przesunęła się w jego stronę. Oczy mimowolnie rozszerzyły się ze strachu, podczas gdy palce wpiły się w ziemię. Broń wystrzeliła i w tej samej chwili rozległ się wysoki pisk budzika.

2012

30 Listopad

Ręka wyłoniła się niechętnie z łóżka, uderzając budzik i przywracając błogą ciszę. Coś pod kołdrą poruszyło się i wydało z siebie bliżej niezidentyfikowane odgłosy. Arthur Kirkland powoli wracał do codziennego życia, które przywitało go bladym światłem, wdzierającym się do sypialni zza opuszczonych żaluzji. Świat i praca nie były na tyle miłe, żeby poczekać, a dziwny sen – kolejny z prześladujących go od kilku tygodni, był już tylko niemrawym wspomnieniem w zakamarkach jego głowy.

Arthur był przeciętnym człowiekiem, takim jak wielu na świecie. Miał małe mieszkanie, samochód, pracę, trochę długów i oczywiście żadnej dziewczyny. Z ostatnią rozstał się kilka tygodni temu i od tego czasu nie planował dłuższego, stabilnego związku. Nie miał na to czasu. Z jego perspektywy każdy dzień wyglądał tak samo. Rozpoczynany tym samym, ostrym dźwiękiem budzika, za którym podążała poranna toaleta i przypalone tosty z jajkami na bekonie, których kawałek zawsze zostawał mu w ustach, gdy wypadał na klatkę schodową.

- Dzień dobry Arthurze, jak zawsze z samego rana do pracy?

Zatrzymał się w połowie drogi między trzecim, a drugim piętrem. Wziął głęboki wdech i odwrócił się powoli w stronę drobnej staruszki, która wyłoniła się zza drzwi, jakby tylko czekając na chwilę, w której będzie zbiegał po schodach.

- Dzień dobry pani Brigham. Jak zawsze. Mam nadzieję, że ból w krzyżu nie doskwiera jak wczoraj.

- Nie, nie. Jest znacznie lepiej! Chociaż Henry mówi, że znowu coś sobie wymyśliłam! Wyobrażasz to sobie! Przecież chyba wiem, kiedy faktycznie coś mnie boli!

- Tak, niewątpliwie, myślę że…

- Zresztą, on ostatnio cały czas narzeka. Mówi, że go męczę! Naprawdę! Po tylu latach małżeństwa, usłyszeć coś takiego!

- To na pewno musiało być…

- I jeszcze te dzieciaki wczoraj hałasowały pod oknem! Na pewno też to słyszałeś!

- Tak, jak najbardziej. Cieszę się, że już jest pani lepiej, ale teraz się śpieszę. Do widzenia! – krzyknął i nie dając kobiecie dojść do głosu, ruszył dalej.

Minął drzwi wejściowe, zerkając nerwowo na zegarek. Dziesięć minut dzieliło go od godziny siódmej. Normalnie wyjeżdżał piętnaście minut wcześniej, starając się uniknąć porannych korków, ale ostatnie problemy ze snem skutecznie mu to uniemożliwiały.

Odetchnął z ulgą, odnajdując mały, czerwony samochód, który szczęśliwie nie padł ofiarą szalejącej po osiedlu bandzie smarkaczy. Opony były całe. Zasiadł za kierownicą, przekręcił kluczyk w stacyjce i odpalił silnik. Po chwili z głośników popłynęło Stepping Stone Sex Pistols, w którego rytm zaczął bębnić palcami o kierownicę. Miał ponad pół godziny drogi stania w korkach, musiał się przygotować, żeby nie zasnąć. Ostatnio co raz częściej miał na to ochotę.

- Wyglądasz, jakbyś ostatnio nie spał za dużo.

Arthur przerwał wystukiwanie na klawiaturze żałobnego marszu i odwrócił się niechętnie do tyłu. Napotkał badawcze spojrzenie niebieskich oczu, które należało do pracującego z nim Bonnefoya. Irytującej kreatury z odmętów piekła, które powszechnie nazywano Francją.

- Wydaje ci się – prychnął, próbując pobudzić szare komórki do bardziej kreatywnej odpowiedzi. Odmówiły one jednak współpracy, nadal pamiętając męczącą noc.

- Nie starasz się nawet ukryć cieni pod oczyma – zauważył lekko Francis. – Ah, to nie było do ciebie, poczekaj chwilę, ma chérie – dodał, odsuwając od ucha komórkę.

- Co cię tak nagle interesuje moje zdrowie?

- Troszczę się o osobę, z którą pracuję plecy w plecy! Czy to takie dziwne? – spytał Francuz, nie bez pewnego rozbawienia w głosie.

Arthur w myślach dopasował mu kilka adekwatnych epitetów, odwracając się z powrotem do ekranu komputera. Mógł się domyślić, że ta rozmowa nie będzie miała sensu. Nic, co było związane z Francisem, go nie miało.

- Tak, to zdecydowanie dziwne i niepokojące – odparł tylko. – Nie powinieneś kazać Louise czekać.

- Trishy.

- Może być nawet i Richard. – wstał gwałtownie od biurka, rzucając w stronę współpracownika krzywy, nieprzyjemny uśmiech. – Skoro masz tak dużo czasu, żeby się o mnie martwić, pewnie też masz go na tyle, by zrobić część mojej pracy, gdy ja pójdę po kawę – stwierdził, wychodząc zza boksu.

- Kawę? Myślałem, że uważasz ją za świństwo.

Arthur zignorował jego słowa, zmierzając ku wyjściu. Wyszedł na korytarz i podszedł do maszyny, wrzucając w nią kilka drobnych, które znalazł w kieszeni spodni. Po chwili w jego dłoni znalazł się plastikowy kubek z ciemną, parującą zawartością. Westchnął cicho, wdychając ciężki aromat kawy. Upił trochę i skrzywił się momentalnie.

- Bo jest świństwem – mruknął.

Wrócił do mieszkania, nastawił wodę na herbatę i opadł ciężko na fotel. Powieki ciążyły mu, a on ostatkiem silnej woli starał się utrzymać je otwarte. Bonnefoy miał rację. Nie wysypiał się, ale to nie była jego wina. Chciał się wyspać. Jednak z jakiegoś powodu, od kiedy zaczęły prześladować go dziwne sny, rano budził się jeszcze bardziej zmęczony. Próbował sobie radzić z tym problemem, ale nic nie pomagało. Współczesna medycyna przegrywała w starciu z koszmarami, które przywodziły na myśl podręcznik do historii.

Czajnik zagwizdał, wyrywając go z zamyślenia. Z trudem podniósł się z miejsca, tylko po to, by po chwili wrócić do niego z powrotem, dzierżąc w ręku kubek. Sięgnął po książkę i otworzył ją na stronie, na której skończył ostatnio. Ziewnął przeciągle, upił trochę herbaty i zaczął czytać, przesuwając zmęczonym wzrokiem po kolejnych akapitach tekstu. Po jakimś czasie litery zaczęły się rozmazywać, a zdania tracić sens.

Chyba muszę iść spać… Tylko doczytam do końca rozdziału.

Została mu jedna strona, nie widział sensu przerywania w takim momencie. Ziewnął ponownie, walcząc z wyczerpaniem. Złapał się na tym, że po raz drugi przeczytał to samo zdanie. Wsparł głowę na ręce. Jeszcze tylko kilka linijek i… Organizm poddał się, mimo jego najszczerszych chęci. Świadomość odpłynęła, głowa osunęła się na oparcie, a powieki opadły. Książka wyślizgnęła się z rozluźnionego uścisku i upadła na podłogę.

Otworzył oczy.

Refleksy światła tańczyły, przesuwając się wzdłuż linii spękań czarnego asfaltu, znaczonych zielonymi pasmami młodej trawy. Podążył ich śladem, powiódłszy spojrzeniem po stojącym na środku ulicy samochodzie, porzuconym jakby w pośpiechu. Wszystko, łącznie z potężnymi szkieletami budynków i ich wybitymi oknami, zdawało się tworzyć historię. Straszną i opowiadaną najwyżej martwymi ustami wiatru, świszczącego między budynkami, ciszą oraz pustką. A teraz Arthur stał pośrodku tego wszystkiego i czuł, jakby świat miał mu coś za złe. Cofnął się o krok i zachwiał. Do jego płuc wdarło się ciężkie, przepełnione stęchlizną i zapomnieniem powietrze, zabierając na chwilę dech. Zaczął kaszleć intensywnie, zginając się w pół. Pył naokoło niego uniósł się, zawirował i opadł ponownie, przykrywając gęstą warstwą grunt pod nogami.

Arthur wyprostował się powoli, a jego twarz pobladła. Dłoń wysunęła się do przodu, chcąc dotknąć stojącej obok, wygiętej latarni – szukając namacalnego dowodu, że nie był to wytwór jego wyobraźni. Szybko cofnął ją jednak, niepewny i przestraszony. Stał tak, patrząc na coś, co kiedyś było tętniącym życiem miastem, a teraz przypominało wystawione na promienie słońca przegniłe truchło.

W końcu ruszył przed siebie.

Przemierzał opustoszałe ulice krok za krokiem. Mijał zniszczone, porastające miękkim mchem budynki. Przechodził obok pozostawionych w pośpiechu samochodów. Czasami widział oderwany z domu gruz, częściej szkło rozbitych szyb, ścielące się gęsto na chodnikach. Zawsze jednak towarzyszyła mu cisza. Skręcił w bok, wychodząc na jedną z szerszych ulic. Musiał zbliżać się do centrum. Dostrzegał zawieszone ponad ziemią, porozbijane telebimy, z których zwisały smętnie urwane kable. Mijał sklepy najlepszych marek, z których ostały się nieliczne, neonowe litery, a w witrynach straszyły powyginane manekiny o ludzkich kształtach, na których przetrwały strzępki materiałów. Doszedł do kina, którego ściany nadal reklamowały puszczane tuż przed katastrofą filmy.

Podszedł bliżej mrużąc oczy. Szedł wzdłuż rzędów wysokich, pożółkłych plakatów, które wyglądały zza porozbijanych szyb. Starte, sugerowały upływ czasu, który minął, od kiedy zostały zawieszone. Przystanął przed jednym z nich, dostrzegając datę premiery, wytłuszczoną dużymi, czerwonymi literami – 1 stycznia 2013. Zamrugał kilkukrotnie.

Niemożliwe.

Kątem oka dostrzegł zarys swojej twarzy, odbijającej się w kawałku brudnego szkła. Przypatrujące się mu uważnie zielone oczy i usta, które poruszyły się bezgłośnie. Skupił całą swoją uwagę na odbiciu, czując jak zimny dreszcz przebiega po jego plecach. W tym samym momencie coś skrzypnęło ostrzegawczo i w następnej chwili do uszu dobiegł głośny, metaliczny dźwięk.

Obudził się, oddychając ciężko. Nadal siedział na fotelu, zsunięty praktycznie na jego skraj. Pierś podnosiła się i opadała w zaburzonym rytmie, podczas gdy dłonie mimowolnie zacisnęły się na oparciach.

- Cholera, to tylko sen – parsknął pod nosem, próbując się uspokoić. Przymknął powieki i potarł skronie.

Sen. Pierwszy, który od dwóch tygodni nie dotyczył przeszłości, tylko bliskiej przyszłości. I jeśli wierzyć temu, co widział, dalsza i tak nie miała znaczenia.