Rozdział pierwszy: New & Better

Tegoroczna jesień w Szkocji była nadzwyczaj ciepła. Uczniowie Hogwardu z zadowoleniem spędzali czas na zewnątrz szkoły, korzystając z pięknej pogody. Jedni z okazji, że był weekend wybrali się na spacer do Hogsmeade, drudzy poświęcali się innym aktywnością fizycznym na terenie szkoły, takim jak na przykład trening quidditch.

Harry siedział pod swoim ulubionym drzewem obserwując wszystkich w zasięgu wzroku. W powietrzu widział swojego brata Jimmego latającego na miotle marki Firebolt, którą dostał w prezencie od swojej matki chrzestnej – Alicji Longbottom. Niedaleko zaś siedziała jego młodsza o rok siostra Rose, rozmawiając ze swoimi najlepszymi przyjaciółkami Ginny Weasley i Luną Lovegood. Zapowiadała się kolejny piękny dzień.

Niespodziewanie Harry poczuł chłód. Po chwili stwierdził, że nie spowodowała tego pogoda, a zimno przez niego odczuwalne sięgało w głąb niego. Zupełnie jakby drżała jego dusza. Te rozmyślania zostały jednak gwałtownie przerwane przez masywny ból głowy, który dopadł Harrego. Już pierwszy atak powaliłby go na ziemie, gdyby w tym momencie stał. Nim jednak zdołał się otrząsnąć, ból ponowił się ze zdwojoną siłą i zdawał się narastać. Zaczął słyszeć krzyk i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to jego własny. Czuł się jakby ktoś wbijał w jego mózg gwoździe, a zaraz potem zaczynał wiercić w nim wiertarką i walić młotami. Innymi słowy, do jego głowy wprowadziła się ekipa remontowa o smykałce do sadyzmu. Na granicy świadomości zdał sobie sprawę, że ktoś woła jego imię i trzyma za rękę. Rose.

Choć zdawało się, że trwało to wieczność ból w końcu minął równie szybko, jak się pojawił. Harry otworzył oczy i nagle wszystko stało się jasne.

- Pamiętam – powiedział słabym głosem. – Pamiętam wszystko.

- Harry, co ci jest? – w głosie Rose słychać było wyraźne zaniepokojenie. Nic dziwnego. Nie co dzień zdarzało się, aby jej normalnie zachowujący się bardzo cicho brat zaczął przeraźliwie krzyczeć i zwijać się z bólu trzymając za głowę. – Zaraz przybiegnie tu Madam Pomfrey. Bałam się ciebie ruszyć, aby cię do niej zaprowadzić, kiedy krzyczałeś.

Harry powoli zaczynał do siebie dochodzić. Wcześniejsze porównanie było bardzo trafne. Jego umysł został całkowicie przebudowany, a ściślej rzecz ujmując duża jego cześć została odsłonięta. Kiedy sprawdzał zmiany jakie w nim zaszły, ponownie poczuł chłód. Tym razem znał jego przyczynę.

- Dementorzy – wyszeptał, ale usłyszała go jego siostra.

- Dementorzy? O czym ty mówisz? Dementorzy są w Azkabanie strzegąc więzienia – nie mogła nic z tego zrozumieć. Najpierw jej brat szaleje z bólu, a teraz mówi o demonicznych strażnikach. A co w tym wszystkim chodziło?

- Nie ma czasu – powiedział. – Gdzie jest mama?

- Poszła razem z trzecioklasistami na ich pierwszy wypad do Hogsmeade.

- Niedobrze – dopiero teraz zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa w jakim będą znajdowali się wszyscy uczniowie na drodze ze szkoły do wioski. – W takim razie idź bezpośrednio do Dyrektora. Powiedz mu, że Dementorzy są blisko. Niech zawiadomi kogo trzeba i zbierze nauczycieli zdolnych do wyczarowania Patronusa, aby chronili szkołę do czasu aż przybędą aurorzy. Wątpię, aby za cel obrali sobie Hogsmeade, ale ostrzeżenie ich nie zaszkodzi.

Rose nie widziała jak zareagować. Dementorzy tutaj? Gdyby powiedział jej to Jimmy wiedziałaby, że to jeden z kolejnych jego dowcip, ale Harry taki nie był. A już na pewno nie żartował z tak poważnych rzeczy. Już dawno nauczyła się wierzyć we wszystko, co powiedział jej brat, nawet jeżeli brzmiało to nieprawdopodobnie. Nim zdążyła wykonać jego polecenie, zobaczyła jeszcze jedno niesamowite zdarzenie.

- Accio Firebolt! – wykrzyczał Harry wzywając swoją miotłę. Prezent od ojca chrzestnego Syriusza Blacka. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Rose nigdy nie widziała swojego brata latającego na miotle. Właściwie wujek Syriusz podarował mu najnowszy model miotły na rynku licząc, że może w ten sposób uda mi się zaszczepić w chrześniaku miłość do latania, która zawsze wyróżniała Potterów. Próby te niestety jak do tej pory okazały się bezskutecznie.

Tym większe było zdziwienie Rose, kiedy zobaczyła zbliżającego się z ogromną prędkością Firebolta, a następnie Harrego, który w biegu wskoczył na rozpędzoną miotłę i wzbił się w powietrze. Wyczyn, którego dokonał zdawało się z niezwykłą łatwością, byłby wyzwaniem dla zawodowego gracza quidditch. Kiedy jej brat nauczył się tak latać? Nie było jednak czasu, aby się nad tym rozwodzić. Trzeba było zawiadomić Dyrektora. Dementorzy są blisko.

Rose biegnąć w kierunku szkoły poczuła dziwne zimno.

Lily Evans-Potter planowała spotkać się dzisiaj w Hogsmeade ze swoją przyjaciółką Alicją Longbottom. Dlatego właśnie zgodziła się przy okazji pokazać trzecio roczniakom drogę do wioski. Pogoda jak na połowę października było bardzo przyjemna i znakomicie nadawała się na spacer. Tym większe było zdumienie Lily, kiedy nagle poczuła chłód. Chwilę zajęło jej zrozumienie skąd się wziął, a jeszcze dłużej zaakceptowanie przyczyny. Dementorzy na terenie Hogwardu, byli czymś ponad jej wyobrażenia. Nie było jednak czasu do stracenia. Gdy spojrzała w górę zobaczyła zbliżającą się złowrogą ciemność.

- Stać! – krzyknęła. Wszyscy uczniowie znieruchomieli. Nie często zdarzało im się słyszeć Profesor Evans krzyczącą, więc oczywistym było, iż miała ważny powód. – Natychmiast wracajcie do szkoły. Biegiem!

Z początku uczniowie nie widzieli jak zareagować. Zrobili coś złego, że ich opiekunka zdecydowała się zakazać wszystkim ich pierwszego wypadu do Hogsmeade? Co po niektórzy, chcieli zacząć z nią dyskutować na ten temat, kiedy poczuli chłód. Nienaturalny chłód. Kilkoro uczniów spojrzało w stronę, w którą patrzyła profesor i również zauważyli zbliżający się mrok. To im wystarczyło, aby bez dyskusji zaczęli biec w stronę szkoły.

Lily szybko oceniała odległość od szkoły oraz szybkość zbliżania się Dementorów. Nie było szans, aby zdołali im uciec, chyba, że ktoś ich zatrzyma dając czas reszcie na oddalenie się. Nie było żadnych wątpliwości kto miał być tą osobą. Przywołując swoje najszczęśliwsze wspomnienia wyczarowała Patronusa – łanie i czekała na zbliżających się szybko demonicznych strażników.

Nie minęła minuta, kiedy pierwsi Dementorzy ją dopadli. Jej Patronus dzielnie sobie radził i odpędzał napastników. Niestety z każdą minutą było ich coraz więcej i Lily zaczęła czuć jak powoli wysysane są jej szczęśliwe wspomnienia oraz opadając ją siły. Od początku wiedziała, że nie ma szans na stawienie czoła tak licznej grupie Dementorów. Miała tylko nadzieję, że jej poświęcenie pozwoli dzieciom bezpiecznie dotrzeć do szkoły. Ostatkiem sił odnowiło zanikającego Patronusa i czuła zbliżającą się ciemność, gdy światło jej wyczarowanej łani zaczęło coraz bardziej blaknąć. Pomyślała o swojej rodzinie, przyjaciołach, a w szczególności o dzieciach. Mimo że cała trójka bliska była już pełnoletniości i tak martwiła się jak sobie bez niej poradzą.

Kiedy straciła już całą nadzieję na nieoczekiwaną pomoc, zza muru otaczających ją Dementorów usłyszała wykrzykiwane zaklęcie.

- Expecto Patronum!! – potężny świetlisty kształt wleciał między demonicznych strażników odpędzając ich od ofiary. Tuż za nim podążała osoba na miotle, która sprawnie chwyciła Lily i usadowiła przed sobą, natychmiast zmieniając kierunek lotu w stronę, z której dopiero co przyleciała. W stronę Hogwardu. Lily w tym wszystkim zdołał zarejestrować tylko charakterystyczną bujną czuprynę włosów swojego wybawcy.

- James? – nie mogła powstrzymać zdziwienie. Co on by tu robił?

- Nie – odpowiedział jej tajemniczy ratownik. Znała ten głos.

- Harry?! – o ile pierwsza próba odgadnięcia tożsamości sprawiła, że czuła się zdezorientowana, to teraz całkiem się pogubiła. W przypadku Jamesa jedynym zapytaniem było co robił teraz w Hogwardzie, kiedy wiedziała, że dzisiaj ma ważne spotkanie. W przypadku Harrego fakt, że był w okolicy nie dziwił, nie to co cała reszta. Lily zawsze uważała, że poświęca swoim pociechom wystarczająco dużo czasu, przez co często posądzano ją (a robiły to głównie jej własne dzieci) o nadopiekuńczość, dlatego sądziła, że zna ich zwyczaje i charaktery czasem lepiej niż one same. Nie w tym wypadku. Chociaż Lily wiedziała, że powinna bardziej się dziwić zdolności przywołania Patronusa przez swojego syna, bardziej zaskakiwał ją fakt latania przez niego na miotle. Bardzo umiejętnego latania.

- Trzymaj się mamo! – krzyknął, po czym kilkoma szybkimi zmianami kierunku lotu próbował zmylić Dementorów nie pozwalając im ich otoczyć. – Nie damy radę ich prześcignąć lecąc razem. Ty leć do Hogwardu, a ja postaram się ich tu zatrzymać do czasu przybycia posiłków.

- Chyba oszalałeś, jeżeli sądzisz, że cię zostawię samego przeciw tym bestiom! – oburzyła się na niego.

- Nie sądzę, dlatego: Volare – rzucił szybki zaklęcie zmuszające miotłę do dalszego lotu bez udziału osoby kierującej po czym zeskoczył na ziemię w locie wyczarowując pod sobą miękki materac, który zamortyzował upadek z niewielkiej wysokości. Nim Lily zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, miotła w bardzo szybkim tempie zaczęła ją oddalać od miejsca, gdzie pozostał jej syn i w żaden sposób nie dawała się zatrzymać. Gdyby nie fakt, że była całkowicie wyczerpana, powtórzyłaby wyczyn swojego syna i zeskoczyła na ziemię, jednak w obecnej sytuacji pozostało jej tylko jak najszybciej dotrzeć do szkoły i wezwać pomoc, modląc się, aby Harry do tego czasu wytrzymał.

Dementorzy nie tracili czasu. Od razu gromadą otoczyli Harrego odcinając mu wszelką drogę ucieczki. Młody Potter nic sobie jednak z tego nie robił. Nie zdecydował się nawet na wyczarowanie Patronusa. Pozwolił, aby Dementorzy zaczęli powoli zacieśniać krąg wokół niego. Z każdym chwilą czuł jak narasta w nim zimno, jak wysysane są z jego umysłu radosne wspomnienia, a na wierzch wypływają najgorsze koszmary z jakimi miał do czynienia. Trwało to ponad minutę. Minutę, po której niejeden najsilniejszy nawet czarodziej zostałby powalony na ziemię pod natłokiem złych wspomnień i negatywnej energii koncentrującej się na jego osobie. Harry jednak trwał , w końcu się odezwał.

- To wszystko na co was stać? – powiedział z pogardą. – Jest was tu prawie trzy dziesiątki, a nie jesteście sobie w stanie poradzić z jednym dzieciakiem?

Dementorzy rozumiejąc obrazę, podwoili wysiłki, posuwając się nawet do próby złożenia Śmiertelnego Pocałunku, pozbawiającego ich ofiarę duszy.

- Mieliście swoją szansę – odpowiedział spokojnie Harry, który zdawał się całkowicie nie poruszony złowrogą prezencją strażników Azkabanu. – Czas na moją kolej. Patronum Acies.

Z końca różdżki wydobyło się ostrze światła długości ponad pół metra. Chwytając ją jak rękojeść miecza, Harry zaczął umiejętnie ciąć świetlnym promieniem otaczających go przeciwników. Dementorzy reagowali przeraźliwym krzykiem na każdy kontakt z magiczną bronią, a z miejsc cięć poczęła się wydobywać czarna mgła.

Harry miał długą i niezbyt szczęśliwą historię spotkań z Dementorami. Dlatego też poświęcił wiele czasu na opracowanie technik skutecznej walki z nimi. Jedną z nich była całkowita kontrola emocji podczas wystawienia na złowieszcze działanie aury demonicznych strażników. Była to zdolność zbliżona do Oklumencji, techniki broniącej dostępu do umysłu czarodzieja przed inwazją wrogich mu osób, jednak wyspecjalizowana tylko i wyłącznie do obrony przed Dementorami. I jak każda taka umiejętność wymagała praktyki, stąd chwilowe droczenie się młodego czarodzieja z napastnikami. Pomijając oczywistą chęć zdenerwowania ich niemożliwością złamania upatrzonej ofiary.

Drugą techniką jaką Harry opracował podczas swoich studiów, był sposób na w miarę łatwe i skuteczne zranienia, a i nawet zabicie Dementorów. Patronus choć skuteczny przy odpędzaniu nijak się do tego nadawał. W tym celu powstało Patronum Acies – Ostrze Patronusa. A efekty dało się widzieć gołym okiem. Mroczni strażnicy z okropnym skrzekiem zaczęli odlatywać od niebezpiecznego przeciwnika, który znalazł sposób, aby zadać im ból. Próbowali z oddali zmiękczyć go wpływem swojej złej aury. Ale Harry nie miał zamiaru dać im na to czasu. Od razu doskoczył do najbliższego i ciął go przez całą długość od dołu. Z powstałej szpary wyleciała czarna mgła, a Dementor wydał z siebie okrzyk, który zmroziłby krew w żyłach praktycznie każdego, tylko nie młodego czarodzieja. Była to muzyka dla jego duszy. Nie czekając, aby zobaczyć co się stanie, skierował się w biegu na następnego i z rozpędem wbił mu świetlne ostrze, tam gdzie u ludzi znajdowałoby się serce. Dementor nagle jakby zaczął się wypełniać światłem, coraz to jaśniejszym, aż w końcu objęło całą jego postać, by w oślepiającym blasku sprawić, że zniknął.

Pozostali jego towarzysze zawahali się. Harry był pewien, że to wystarczy, aby zniechęcić mrocznych strażników przed dalszymi atakami. I zapewne by tak się stało, gdyby nie nagłe pojawianie się na niebie posiłków – co najmniej dwukrotnie większej gromady kolejnych Dementorów.

- No to pięknie – skomentował po czym zbierając w sobie najszczęśliwsze wspomnienia przywołał Patronusa. Nie miał szans z taką gromadą przy bezpośrednim zwarciu, a ich prezencja dawała mu mimo zastosowania technik umysłowych, coraz bardziej w kość. Wyczarowany świetlisty strażnik w formie gryfa, zaczął krążyć wokół swego stwórcy odganiając atakujących z coraz większą zawziętością napastników.

I byłby to zapewne koniec historii Harrego Pottera, który swego czasu co prawda odpędził ponad setkę Dementorów, przy czym zrobił to nie będąc wystawiony na ich ataki, jednak jakby wyczuwając odpowiedni moment, od strony Hogwardu, pojawiła się odsiecz. Znaczna grupa aurorów wspierana przez nauczycieli i młodych stażystów chórem wykrzyczała zaklęcie, po którym na demonicznych strażników rzuciła się gromada świetlistych stworzeń różnej maści i rodzaju.

Harry uznał, że to dobry moment, aby w końcu zemdleć z wyczerpania.

Harry odzyskał przytomność. Wiedziony doświadczeniem nie otworzył od razu oczu, aby nie zdradzić powrotu do świadomości. Z początku nie wiedział, gdzie się znajduje, ale charakterystyczny zapach ziół i eliksirów oraz miękkość łóżka na którym leżał uświadomiły mu, że znajduje się w izbie chorych Hogwardu. Czyli zwyczajowym miejscu, gdzie kończył po każdej swojej większej przygodzie. Kiedy już uspokoił się co do swojej lokalizacji, zwrócił uwagę na głosy osób, które najwyraźniej stały niedaleko jego łóżka.

- Co z nim Poppy? – zapytała jego matka. Jej głos rozpoznałby wszędzie.

- Jest wyczerpany, ale kto by nie był, po takim spotkaniu z tymi demonami. Zważywszy na liczność grupy jaka go otoczyła, to cud, że jest w tak dobrym stanie – powiedziała poważnie pielęgniarka.

- Możesz być dumna ze swojego syna Lily – włączył się do rozmowy stary, przywodzący na myśl ukochanego dziadka, głos. Dyrektor Dumbledore. – Harry wykazał się dzisiaj niezwykłą wręcz odwagą, dzięki której udało nam się odeprzeć niespodziewany atak Dementorów, który w innym wypadku za pewne skończyłby się wieloma ofiarami.

- Mnie bardziej zastanawia skąd o nim wiedział – wtrącił swoje trzy grosze głos jednoznacznie przywodzący na myśl Profesora Snape.

- Coś sugerujesz Snivellus?! – wypalił obecny również Syriusz Black.

- Ty… - zaczął Snape, ale nie skończył.

- Spokojnie – przerwał im od razu Dyrektor. – Nie czas i nie miejsce na rozpamiętywanie starych urazów.

Harry stwierdził w końcu, że znudziło mu się wysłuchiwanie rozmowy dorosłych i zdecydował się obwieścić swoje przebudzenie w sposób w jaki niewątpliwie od niego oczekiwano. Pojękując.

- Budzi się – Lily zaraz znalazła się przy nim. – Harry… Harry jak się czujesz?

- Mama? Gdzie… gdzie jak jestem? – Harry w duchu pogratulował sobie umiejętności aktorskich. Nie byłoby zbyt roztropnie pokazać, że mógłby już teraz z miejsca stanąć do kolejnej walki z liczną grupą Dementorów. Spowodowałoby to zbyt dużo pytań. Jakby już teraz nie było ich zbyt wiele.

- Jesteś w Hogwardzie – odpowiedziała. – Już nic ci nie grozi.

- Panie Potter – wtrąciła się pielęgniarka. – Jak wiele pan pamięta z tego co się działo nim stracił pan pamięć.

- Dementorzy – zaczął Harry. – Mnóstwo Dementorów. Odpędzałem ich Patronusem, ale zdawało mi się, że z każdą chwilą ich przybywa.

Co akurat było prawdą.

- Panie Potter – przyszła kolej na Dyrektora. – Nie chce cię przemęczać po tak intensywnym przeżyciu jakim było niewątpliwie starcie z gromadą Dementorów, ale mam kilka pytań, na które chętnie poznałbym odpowiedź. Teraz, jeżeli to możliwe.

„Jasne, że teraz – pomyślał ponuro Harry. – Pewnie ściska cię w dołku, że w Hogwardzie działo się coś o czym mogłeś nie wiedzieć, a uściślając: znajdował się tu uczeń, z którego potencjału nie zdawałeś sobie sprawy."

- Dyrektorze nie sądzę, żeby to był dobry moment na… – chciała mu przeszkodzić Lily, ale przerwał jej Harry.

- Niech pan pyta Dyrektorze – „równie dobrze możemy mieć to już za sobą".

- Doskonale – ucieszył się stary czarodziej. W jego oczach zdawało się pojawiły się światełka. – Pierwsza sprawa, to czy mógłbyś nam powiedzieć, skąd wiedziałeś o zbliżających się Dementorach.

- To bardzo proste – odpowiedział szczerze. – Wyczułem ich.

- Wyczułeś? – nie zdołał ukryć zaskoczenia Dyrektor. To samo uczucie malowało się na twarzach reszty zebranych.

- Dokładnie. Zbliżaniu się Dementorów towarzyszy pojawienie się nienaturalnego mróz. Jak odkryłem kilka lat wcześniej jesteś można powiedzieć na nich uczulony i ten chłód wyczuwam znacznie wcześniej niż przeciętny czarodziej – wyjaśnił.

- Rozumiem, ale to by znaczyło, że miałeś już styczność z Dementorami, skoro byłeś wstanie rozpoznać ten konkretny rodzaj chłodu – drążył dalej Dumbledore.

- Raz, kiedy byłem z tatą u niego w pracy, aurorzy załatwiali jakieś sprawy z Dementorami. Wtedy też odkryłem, że moja reakcja na nich jest znacznie gwałtowniejsza niż innych czarodziei nawet przy poprawce o fakt, że mieli już z nimi wcześniej styczność. Głównie dlatego tak stwierdziłem, bo znajdowałem się kilka pomieszczeń dalej a i tak zamarzałem – dobre kłamstwo opiera się w połowie na prawdzie. Harry był kilka razy u swojego ojca w pracy. Tak samo bywali tam czasem Dementorzy. To, że nigdy nie trafili w to miejsce jednocześnie, to szczegół nieistotny, bo też mało komu chciałoby się sprawdzać zapisy odwiedzających biura aurorów z ostatnich kilku lat. A nawet gdyby, to nie ma pewności, że Harry, kiedy był małym chłopcem ze względu na swój wiek nie został pominięty przez strażników przy wpisie, zadowalających się tylko wpisem jego ojca. – Wtedy też pomyślałem, że przydałoby się wiedzieć, jak obronić przed tymi stworami. Dlatego nauczyłem się wyczarowywać Patronusa.

- Rozumiem – pokiwał głową Dyrektor, który chciałby móc jakoś sprawdzić prawdomówność chłopca, ale obecność jego matki, wybitnej czarownicy, uniemożliwiała nawet delikatną inwazję umysłu. Musiał przez to zaakceptować prawdopodobnie brzmiącą historię. – W zasadzie, to wszystko o co chciałem się zapytać. Może jeszcze tylko jedno – gdzie się tak nauczyłeś latać na miotle?

- To Dyrektorze… – odpowiedział Harry uśmiechając się kącikami ust, wiedząc, że nie musi odpowiadać. - …jest mnie wiedzieć, a tobie dopiero odkryć.

- Ha – zaśmiał się pod nosem Syriusz widząc zszokowane twarze zebranych, po zuchwałej odpowiedzi Harrego. Zawsze wiedział, że jego chrześniak ma w głębi duszy ukrytego Marudera. Być może w końcu zacznie on z niego wychodzić.

Cały Hogward huczał od plotek już kilka godzin po całym zdarzeniu. Pamiętając, że największą prędkością przesyłu informacji we Wszechświecie jest prędkość światłą, można z całą pewnością przyjąć, że prędkość plotki znajduje się na drugim miejscu. I jak każda plotka im miała mniej dokładne źródła tym stawała się bardziej niewyraźna. Tym razem jednak źródło w postaci Rose Potter, jednej z pośrednich uczestniczek całego zdarzenia oraz siostry obiektu plotek, pozwoliło na uzyskanie w miarę precyzyjnych informacji.

Tak więc w godzinach kolacji wszyscy już wiedzieli o odważnym wyczynie Harrego, który nie tylko ostrzegł wszystkich przed zbliżającymi się Dementorami, ale także sam stawił im czoła ratując życie Profesor Evans, swojej matce. Ponieważ jednak, wszystko to było dla większości uczniów zasłyszanymi opowieściami, większość skoncentrowała się w rozmowach na tym co widziała, czyli wybitnych umiejętnościach Harrego na miotle.

- Kiedy on się tak nauczył latać? – zastanawiał się Theodore Nott, jeden ze studentów należących do domu Slytherin.

- Pojęcia nie mam – odpowiedział jego przyjaciel Blaise Zabini. – Ale z tego co pokazał byłby z niego dużo lepszy szukający niż Malfoy.

Niedaleko przysłuchiwał się temu siedzący przy stole Gryffindor brat bohatera ostatnich wydarzeń - James Jr. Potter, przez przyjaciół nazywany Jimmy. Eufemizmem byłoby powiedzieć, że w nim wrzało, bardziej trafnie można by stwierdzić, iż złość rozsadzała go od środka. A działo się tak z wielu powodów. Po pierwsze Jimmy nienawidził, kiedy ktoś kradł mu należne mu miejsce w świetle reflektorów. Ale to zdarzało się często i zawsze w końcu znowu wracał do centrum uwagi, więc nie przeszkadzało mu to tak. Po drugie nie dość, że osoba, która to zrobiła wykazała się wielką odwagą, graniczącą z okazaną przez niego w czasie drugiego roku nauki w Hogwardzie, kiedy to razem z Nowymi Maruderami w postaci Rona Weasley'a, Deana Thomasa i Seamusa Finnigana uratował siostrę Rona - Ginny oraz stawił czoła Bazyliszkowi, to jeszcze na dodatek pokazał umiejętności latania na miotle rywalizujące z posiadanymi przez Jimmiego. Ale to trzeci powód był tym, który najbardziej rozłościł Jamesa Juniora. Wszystko to zrobił jego brat. Zakała rodu, który pozwolił się dać przydzielić do Domu Slytherin. Ten sam, który przez ostatnie pięć lat siedział tam, gdzie było jego miejsce, czyli w cieniu, nie psując jeszcze bardziej reputacji Jima oraz jego siostry Rose. Młody Potter wiedział, że będzie trzeba coś z tym zrobić, kiedy przyjdzie pora.

Zupełnie inną reakcję wykazywała Rose Potter. Była bardziej niż szczęśliwa mogą opowiedzieć każdemu kto chciał słuchać o dzisiejszych wyczynach jej ukochanego brata. Tego cichego i zdawałoby się nieśmiałego chłopca, który mimo że był w innym niż ona domu, zawsze znalazł dla nie czas i pomógł w potrzebie. Zupełnie inaczej niż jej drugi brat, co kiedyś prawie kosztowało życiem jej przyjaciółki. W czasie trwania ich pierwszego roku nauki, Ginny Weasley zaczęła się dziwnie zachowywać. Na początku Rose myślała, że to jej reakcja na pierwszy tak długi pobyt poza domem z dala od mamy i taty. Ale kiedy z upływem czasu, objawy się pogorszyły wiedziała, że coś tu nie gra. Została przydzielona do Domu Ravenclaw, przez co nie mogła mieć cały czas oka na swoją przyjaciółkę. W tym celu zwróciła się do swojego starszego brata Jima, który oczywiście, aby jej się pozbyć obiecał pomoc, a potem zupełnie o niej zapomniał. Wszystko to się stało już w listopadzie. Gdyby faktycznie wtedy jej już pomógł uniknięto by wielu późniejszych tragedii. W końcu zdesperowała Rose przemogła swój strach i zdecydowała się udać po pomoc do swojego drugiego brata. Harry zawsze był chłodny i zdystansowany w stosunku do wszystkich. Trochę jakby nieobecny. A kiedy trafił do Slytherinów stał się praktycznie niedostępny dla Rose, która obawiała się co też chodzi po głowie jej brata. Jednak w desperacji zdecydowała zagadnąć do niego w bibliotece, gdzie spędzał większość wolnego czasu, czytając książkę za książką rywalizując pod tym względem z innym molem książkowym z jego rocznika – Hermioną Granger. Z perspektywy czasu Rose stwierdziła, że powinna tak zrobić na samym początku.

Harry wysłuchał co miała mu do powiedzenia, a potem zadał kilka pytań o to czy Ginny na początku roku nabyła jakiś nowy przedmiot, z którym teraz się nie rozstawała. Rose nie wiedziała o niczym takim, ale pamiętała, że Ginny wspomniała coś o pamiętniku. Harry zastanowił się przez chwilę po czym powiedział, że to by się też nadało. Następnie kazał jej się udać do Dyrektora Dumbledore i powiedzieć mu, że Ginny Weasley oraz pewien specyficzny pamiętnik są odpowiedzialni za otwarcie Komnaty Tajemnic i zapewne podążając jej śladem odnajdzie potwora, który terroryzował szkołę. Rose byłą zszokowana. Wiedziała, że jej przyjaciółka miała kłopoty, ale nigdy by nie powiązała ich z tragediami jakie wstrząsnęły szkołą. Zaufała jednak bratu i zrobiła jak kazał.

Dyrektor Dumbledore przyjął ją, jednak w swój typowy dobroduszny sposób dał jej jednoznacznie do zrozumienia, że ma ważniejsze prawy na głowie niż zajmowanie się problemami pierwszo roczniaka. Jego nastawienie zmieniło się od razu, gdy usłyszał o co chodzi. Natychmiast wezwał do siebie Profesora Snape, Profesora Flitwicka oraz jej mamę i wyruszyli na poszukiwanie Ginny. Z późniejszych relacji od swojej mamy dowiedziała się co stało się dalej. Dyrektor wraz z Profesorami odnaleźli Komnatę Tajemnic, a w niej opętaną przez złego ducha Ginny oraz, co bardziej zaskakujące, Nowych Maruderów pod przewodnictwem jej brata. Jak się potem domyśliła znudzony ciągłym siedzenie z powodów bezpieczeństwa w Wieży Gryffindorów, Jimmy musiał sobie przypomnieć o jej wcześniejszej prośbie i dla zabicia czasu zaczął obserwować Ginny. Jakie było zapewne jego zdziwienie, kiedy zobaczył ją wymykającą się z powszedniego pokoju i udającą się w sobie znanym celu. Po zebraniu swoich przyjaciół zdecydował się ją śledzić, i w ten sposób trafił za nią do Komnaty Tajemnic, do której wejście na jego oczach najmłodsza z Weasley'ów otworzyła w nieużywanej dziewczęcej łazience.

Na ich szczęście Dyrektor przybył w samą porę nim Maruderzy stali się posiłkiem dla Bazyliszka. Doszło do walki, w której wspólnymi siłami nauczyciele zdołali pokonać złego ducha oraz zabić bazyliszka. W całym tym wydarzeniu Jimmy i jego towarzysze byli tylko i wyłącznie obserwatorami, co nie przeszkodziło im później rozgłosić, że brali w nich czynny udział. Słuchając ich opowieści można by prawie rzec, że samodzielnie uporali się z bestią. Udział Ginny został zatajony.

Od tamtej pory ego jej brata oraz jego przyjaciół zdecydowanie przerosło ich możliwości. Stali się jeszcze bardziej aroganccy i zdawało się, że uważają Hogward za tylko ich terytorium. A prawda była taka, że gdyby nie przenikliwy umysł Harrego nie żyli by od trzech lat. Wkład jej brata nigdy nie został ujawniony. Dyrektor Dumbledore sądził, że Rose sama połączyła fakty, w końcu była bystrą dziewczyną, a chodziło o jej najbliższą przyjaciółkę, którą uważnie mogła obserwować i w odróżnieniu od nauczycieli zauważyć niepokojące zmiany w jej zachowaniu i połączyć ze zdarzeniami w szkole. Mimo wszystko Rose poprosiła żeby o jej wkładzie również nie wspominać, aby nikt przypadkiem nie trafił przez nią do Ginny. Maruderzy sami szukali kłopotów, więc nie było dziwnym, że znaleźli się w samym ich centrum, jednak Rose wzbudziłaby zbyt wiele podejrzeń. Prawdziwi bohaterowie pozostali ukryci w cieniu.

Teraz jednak Rose nie miała zamiaru na to pozwolić. Jej brat wykazał się prawdziwym bohaterstwem i należała mu się za to chwała oraz rozgłos, który powinien otrzymać już kilka lat temu.

Harry spędził noc w izbie chorych. Nawet mu to odpowiadało. Miał wiele do przemyślenia i nie chciał z nikim rozmawiać. Jego gościa poszli już kilka godzin temu. Ostatnia oczywiście wyszła jego matka, życząc mu dobrej nocy. Dopiero gdy Madam Pomfrey najwyraźniej sama również poszła spać, Harry pozwolił sobie na wyrażenie tego co od kilku godzin chodziło mu po głowie.

- Ja pierdolę, udało się! – wykrzyknął po wyczarowaniu wokół siebie sfery wyciszenia. Kilka razy podskoczył w górę oraz pozwolił sobie na taniec zwycięstwa, który choć w normalnych warunkach wydałby się mu idiotyczny i wstydliwy, to teraz był dla niego idealnym sposobem rozładowania emocji kotłujących się w nim. W końcu zmęczony padła na łóżko. – Udało się.

Następnego dnia Lily Evans-Potter zleciła poprowadzenie lekcji Charms jednemu ze swoich asystentów. Ze względu na wzrastającą z roku na rok liczbę studentów, Dyrektor zdecydował się przydzielić po dwóch profesorów do każdego z bardziej obleganych przedmiotów oraz pozwolił im wynająć stażystów w roli asystentów. Teraz wysługując się jednym Lily zdecydowała się poświęć swój dzień dla syna przebywającego dalej w izbie chorych. Syna, którego do wczoraj zdawało jej się, że znała bardzo dobrze. Teraz już niekoniecznie.

Gdy weszła do izby, zobaczyła Harrego siedzącego na łóżku i przeglądającego Daily Prophet. Był jedynym aktualnie uczniem przebywającym pod opieką Poppy. Stwierdzając, że jej nie zauważył, poświęciła trochę czasu na dokładne przyjrzenie się mu. „Wydoroślał", stwierdziła „coraz bardziej przypomina ojca, choć tylko z wyglądu". Tak właśnie było. Kiedy to Harry przejął po ojcu prawie cały wygląd pomijając szmaragdowe oczy otrzymane niewątpliwie od jego matki, Jimmy wrodził się w ojca pod względem charakteru. Zwłaszcza złych jego cech – arogancji, szukania kłopotów oraz znęcania się nad słabszymi wykręcając im zazwyczaj mało śmieszne kawały. Harry był pod tym względem inny. Cichy, zamknięty w sobie, prawie nieobecny. Lily pamiętała do dzisiaj, kiedy zdała sobie z przerażeniem sprawę, że jej młodszy o kilka minut syn w ogóle się nie uśmiecha. Ani na dobrą sprawę nigdy nie płacze. Zgłosiła się z tym do wielu Medycznych Czarodziei, ale po gruntownym przebadaniu chłopca stwierdzili, że nic mu nie jest, a dziwne zachowanie jest za pewne wynikiem jego charakteru.

Lily czasem cieszyła się z tego, że nie miała z Harrym takich problemów jak najpierw z Jimem a potem z Rose. Nocne wstawanie, ciągłe zamartwienia się czemu płaczą, kiedy już ich nakarmiła i przewinęła. Harry kiedy jeszcze nie mógł sam się sobą zająć, kiedy czegoś potrzebował próbował gaworzyć, ale jak tylko był już samodzielny, przestał się w ogóle odzywać nie pytany. Lily często czuła się winna, że nie poświęca mu tyle uwagi ile pozostałym dzieciom, nawet jeżeli tej uwagi najwyraźniej nie potrzebował. A najgorszy był w tym wszystkim jego obojętny stosunek do kontaktu fizycznego. Małe dzieci dążą do bycia blisko mamy, do przytulania jej i czucia jej ciepła. Harry tego nie robił, przez co Lily czuła się przez niego odrzucona. Zupełnie jakby nie uważał jej za swoją matkę. Jakby nie odczuwał w stosunku do niej żadnych emocji. Potem zauważyła, że zachowywał się tak nie tylko w stosunku do niej, ale również innych łącznie z rodzeństwem. Nie zelżyło to jednak bólu w jej sercu.

Teraz ten sam Harry siedział przed nią w łóżku i na jego twarzy widziała coś czego nie myślała, że kiedykolwiek zobaczy – lekki uśmiech. Ten sam którym potraktował Dyrektora Dumbledora, kiedy uniknął odpowiedzi na pytanie, gdzie nauczył się tak latać na miotle. Jej syn zmienił się w przeciągu kilku godzin. A najbardziej widoczną zmianą był żywy wyraz oczu na jego twarzy, które wydawały się palić wewnętrznym ogniem, zupełnie różne od martwego i obojętnego spojrzenia jakie normalnie gościło na jego twarzy. Lily zastanawiała się czy to wszystko było skutkiem otarcia się o śmierć podczas spotkania i Dementorami.

- Nie żeby mi to przeszkadzało mamo, ale przyglądasz mi się jakbyś mnie widziała pierwszy raz w życiu – zaskoczył ją mówiąc nie odrywając oczu od gazety. Najwyraźniej cały czas zdawał sobie sprawę z jej prezencji.

- Bo tak się właśnie czuję – odpowiedziała szczerze siadając na łóżku obok, aby nie inwadować jego osobistej przestrzeni. Zdecydowała się przejść bezpośrednio do setna swoich przemyśleń. Bezpośrednie podejście jak do tej pory było najskuteczniejszym sposobem radzenia sobie z jej dziećmi. – Zupełnie jakbyś stał się zupełnie innym człowiekiem w przeciągu ostatnich kilkunastu godzin. To przez spotkanie z Dementorami?

- Co mogę powiedzieć? To jest mnie wiedzieć, a tobie dopiero odkryć, mamo – posłał jej półuśmiech, który powoli stawał się jego znakiem rozpoznawczym na poziomie błyszczących oczu Dumbledora oraz szyderczego uśmiechu Snape. I tak samo frustrujących na dłuższą metę. Nim jednak zdążyła na to jakkolwiek zareagować Harry po raz kolejny tego dnia ją zaskoczył. Wstał z łóżka po czym podszedł do niej i usiadł zaraz obok. I przytulił ją.

- Cieszę się, że nic ci nie jest mamo – powiedział. Z początku Lily była jak zamurowana. Zupełnie nie widziała jak się zachować i siedziała bez ruchu. Jej umysł był jak pusta kartka. Widząc jej brak reakcji, Harry z widocznym błyskiem zawodu i smutku w oczach, zdecydował się ją puścić. To wystarczyło, aby Lily odzyskała rozum i natychmiast pochwyciła go w łamiącym kości uścisku. Do jej oczu napłynęły łzy.

- Już dobrze mamo – Harry poklepywał po plechach płaczącą matkę, nie do końca wiedząc jak się zachować. Nie takiej spodziewał się reakcji. W zasadzie nie wiedział jakiej się miał spodziewać. Wiedział, że przez całe swoje życie był dla mamy osobą zdystansowaną i prawie że oschłą, dlatego kiedy na początku nie odwzajemniła jego uścisku sądził, że ich więź między matką a dzieckiem została całkowicie zniszczona. Widać bardzo się mylił.

– Byłbym wdzięczny gdybyś choć trochę zelżyła ten uścisk mamo, bo zaczynam mieć problemy z oddychaniem – próbował rozładować atmosferę żartem, ale przyniosło to efekt zupełnie odwrotny. Jego matka jeszcze bardziej się rozpłakała. Widać kilka lat wzbieranych emocji musi w końcu znaleźć swoje ujście.

- Lepiej? – zapytał kiedy Lily przestała już płakać. Widząc poprawę uśmiechnął się do niej pełnym uśmiechem. I prawie tego pożałował, kiedy zobaczył kolejne łzy formujące się w oczach jego matki. Tym razem jednak nie rozpłakała się, ale uśmiechnęła.

- Być może zabrzmi to egoistycznie, ale mam nadzieję, że to ty jesteś moim synem, a nie ten Harry, który siedział w twoim ciele przez wcześniejszą część życia – uśmiechnęła się. Przeszło jej przez myśl, że może jej syn został opętany, jak Ginny trzy lata temu, ale ufała swojemu matczynemu instynktowi, że tak nie było.

- Powinienem czuć się urażony. Jeżeli mnie pamięć nie zawodzi byłem bardzo spokojnym dzieckiem – zażartował.

- Za spokojnym – odparła Lily.

- W takim razie trzeba, to będzie zmienić. Niech drżą Nowi Maruderzy, nadchodzi żartowniś, który za ojca miał nie jednego, ale dwóch przedstawicieli starej generacji – nawiązywał do faktu, iż Syriusz „Padfoot" Black był jego ojcem chrzestnym.

- Nie! – przeraziła się nie na żarty jego matka. W jej oczach widać było prawdziwy strach. Nie chciała oby ledwo pozyskany syn, na nowo został przez nią stracony, stając się drugim mini-Jamesem.

- Spokojnie mamo – powiedział do niej miękkim głosem. – Nie mam w planach rozpoczynania rywalizacji z Jimmym o tron największego brutala w szkole. Co nie znaczy, że nie poczęstuje go kilkoma numerami, aby trochę schłodzić, tę jego głowę w gorącej wodzie kąpaną.

- Skoro tak mówisz, ale lepiej żebym nie widziała, że to ty – znowu się uśmiechnęła. Jej starszy syn już dawno sam nie padł ofiarą żadnego dowcipu. Od czasu odejścia bliźniaków Weasley był razem ze swoimi Maruderami absolutnym królem żartobliwych numerów w szkole.

- A o czym to w ogóle rozmawialiśmy? – zażartował Harry. Lily coraz bardziej lubiła, tą nową wersję jej syna.

Harry został wypuszczony z izby chorych rankiem następnego dnia. Nie zaglądając nawet do Lochów Slytherinów udał się do Wielkiej Sali na wczesne śniadania, licząc na ominięcie tłumów. Tak jak się spodziewał o tej porze, niewielu uczniów siedziała przy stołach zajadając posiłek. Mimo wszystko Harry czuł na sobie ich ciekawski wzrok. Jedna osoba przyglądała mu się z szczególną intensywnością.

Kiedy skończył jeść, Harry szybko opuścił salę i udał się w kierunku kwater Slytherinów, aby zabrać książki potrzebne na dzisiejsze zajęcia. Wtedy to poczuł. Ktoś go śledził i Harry miał całkiem niezłe przeczucie kim była to osoba. Aby to sprawdzić zmienił kierunek marszu i udał się do najbliższej opuszczonej klasy. Dawniej nie było problemu z odnalezienie takiej, ale od czasu boomu narodzin i wzrostu liczby uczniów oraz zajęć, pozostało już tylko kilka takich.

Po wejściu do środka rozsiadł się przy biurku i czekał. Nie minęła chwila jak do środka weszła młoda dziewczyna o długich, platynowych włosach i arystokratycznych rysach twarzy. Daphne Greengrass. Lodowa Piękności, Królowa Śniegu, Dziewczyna O Zamrożonym Sercu itd. Harry podejrzewał, że posiadała ona więcej przezwisk niż on sam lub niedaleko szukając Voldemort. Może powinni otworzyć klub? Ludzi, których nikt nie nazywa po imieniu.

- Kim jesteś i co zrobiłeś z Harrym Potterem? – dziewczyna nie owijała w bawełnę, to Harry musiał jej przyznać.

- Ostatnio, kiedy przeglądałem się w lustrze zdawało mi się, że to ja jestem Harrym Potterem – odpowiedział spokojnie, a na jego ustach pojawił się półuśmiech.

- Być może zdołałeś zmylić innych, ale ja wiem, że nie jesteś prawdziwym Harrym. Nie jesteś… - nie skończyła zdania.

- Chłopakiem, który robił za twojego powiernika przez ostatnie pięć lat? – dokończył za nią Harry. Jego relacja z Daphne była bardzo specyficzna i trochę jednostronna. Królowa Śniegu, którą wszyscy posądzali o nieposiadania żadnych emocji, była tak naprawdę utrapioną duszą, która poszukiwała towarzystwa i zrozumienia. Czyli wszystkiego czego nie można było otrzymać w Domu Slytherin. Tutaj jakakolwiek słabość oznaczała zgubę oraz znalezienie się na samym dole hierarchii, co nie wróżyło dobrze na przyszłość. Pewnego dnia Daphne zupełnym przypadkiem natrafiała na Harrego w jednej z opuszczonych klas, kiedy ten siedział i patrzył się przed siebie niewidzącym wzrokiem.

- Co robisz? – zapytała po upływie kilku minut podczas, których chłopak nie wykonał żadnego ruchu.

- Czekam – odpowiedział dalej wpatrując się w przestrzeń.

- Na co? – nie powstrzymała się przed zadaniem kolejnego pytania.

- Na siebie – dał jej tajemniczą i kompletnie bezsensowną odpowiedź. Jak mógł czekać na sobie skoro tu był? Jakkolwiek całe zajęcie wydało jej się bezcelowe od czasu do czasu przychodziła z nim posiedzieć, choćby żeby odpocząć od ciągle plotkujących dziewczyn z jej pokoju. Jak odkryła po pewnym czasie Harry przychodził tu tylko wieczorami, kiedy z jakiegoś powodu nie miał ochoty na czytanie książek, jedynego zajęcia przy jakim widywała go w jego wolnym czasie. Wyglądało jakby gapienie się w ścianę było dla niego taką samą formą relaksu jaką dla innych było granie w quidditch.

Sama Daphne poświęcała ten czas na przemyślenia. Pewnego razu nie spostrzegła, iż zaczęła mówić na głos. Do czasu aż Harry się odezwał.

- Jeżeli naprawdę sądzisz, że z Tracy Davis może być dobra przyjaciółka, to spróbuj z nią porozmawiać na początek o jakimś temacie szkolnym i zobaczysz, gdzie to cię doprowadzi – odpowiedział na jej rozmyślania, czy powinna zaufać jedynej dziewczynie z jej roku, która wydawała się rozsądna. Choć z początku Daphne była zszokowana, szybko odkryła w osobie Harrego pewnego powiernika. Potrafił ją wysłuchać, z rzadka dając dobrą i logiczną radę. I nigdy nie zdradził nic z ich rozmów, nawet tego o czym powiedziała mu, że nie jest żadnym sekretem.

- Wiem o co się martwisz – wyrwał ją z zamyślenia Harry. – Czy moje sekrety są z nim bezpieczne? Z tym pseudo-Harrym? Wcześniej prawie się nie odzywał, a nawet gdyby to i tak nie miał przyjaciół, którym mógłby zdradzić te informacje. Ale teraz jest bohaterem. Inni uczniowie będą szukać jego osoby i starać się z nim zaznajomić. I ta nagła zmiana charakteru – mój Harry nigdy by tak nie mówił. No dobra może przesadziłem z tym „mój", ale idea tego co ci chodzi po głowie jest chyba dobra.

- Słuchaj no ty! Nie wiem kim jesteś i czego chcesz, ale spróbujesz powiedzieć cokolwiek z tego co tutaj usłyszałeś, a ja ci… - dla potwierdzenie słów, które miały zaraz paść, chciała wyciągnąć różdżkę. Nie zdążyła. Harry zaraz znalazł się na nogach i w mgnieniu oka był przy niej chwytając za rękę.

- A a a – pokiwał palcem. – Uważam się za osobę o anielskiej cierpliwości, ale bardzo źle znoszę groźby.

- Puść mnie – próbowała się wyrwać z uścisku, ale trzymał ją mocno.

- Nie musisz się obawiać, twoje sekrety są ze mną bezpieczne – spojrzał jej głęboko w oczy. Żywa zieleń spotkał się z lodowatym błękitem. Żywa. Daphne w końcu uchwyciła największą zmianę jaką dostrzegła w Harrym. Jego oczy były żywe, pełne energii, a nie nieruchome, prawie martwe, jak wcześniej. I wtedy zrozumiała. Zrozumiała co miał na myśli kilka lat wcześniej, gdy mówił, iż czeka na siebie.

- Doczekałeś się – wyszeptała. Harry na początku wyglądał na zaskoczonego, ale po chwili zrozumiał o czym mówi.

- Tak – puścił jej rękę. Daphne uważnie mu się przyglądała. A więc to jest prawdziwy Harry. Nie ten, którego znała. Zupełnie jakby odnalazł się zagubiony element układanki, cześć której ciągle brakowało. Był w końcu całością. Pytanie tylko, jak wpłynie to na ich relacje.

- Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale chciałabym to mieć już za sobą w przypadku odmownej odpowiedzi – zaczęła mówić. Harry dał znać żeby kontynuowała. – Jesteś, a za razem nie jesteś Harrym, którego znałam. Dlatego pytam, czy chcesz być dalej moim przyjacielem.

Głos Daphne był zimny i w pewien sposób formalny, ale Harry nie dał się zmylić. Był całkiem niezły w czytaniu ludzi. Widział w jej oczach głęboko zamaskowaną niepewność i strach przez utratą. Jak samotne musi być jej życie, jeżeli uważała głównie milczącego towarzysza jej rozmów za swojego przyjaciela.

- Jeżeli takie jest twoje życzenie, to z przyjemnością pozostanę twoim przyjacielem. A może bezpieczniej będzie powiedzieć, zostanę nowym skoro niewątpliwie nie jestem do końca już tą samą osobą – uśmiechnął się do niej ciepło. Daphne pokiwała głową. Nie była jeszcze pewne tego nowego Pottera, ale była skłonna przynajmniej na razie dać mu kredyt zaufania. Przez wzgląd na dawne czasy.

Minęło kilka dni od niewielkiego incydentu z Dementorami, jak nazywało Ministerstwo Magii zniknięcie z Azkabanu prawie połowy tamtejszych demonicznych strażników i ich niespodziewany atak na Hogward. Ponieważ nic nikomu się nie stało, wszyscy bardzo szybko przeszli nad tym do porządku dziennego. Zapominając o nim, chcieli sprawić, aby niebezpieczeństwo znikło. Ale zamknięcie oczu, nie spowoduje zniknięcia samochodu, który właśnie jedzie prosto na ciebie. Harry wiedział, że prędzej czy później Dementorzy dadzą o sobie znać. I tym razem nie obędzie się bez ofiar.

Siedząc w Wielkiej Sali i jedząc obiad, Harry miał czas na przemyślenie ostatnich dni. Nie miał czasu na aby spędzić wiele czasu ze swoją mamą, która była zajęta prowadzeniem lekcji, a kiedy była wolna on sam musiał zajmować się swoimi zajęciami. Dlatego niecierpliwie czekał na weekend. Dużo lepiej szło mu z Daphne. Z początku bardzo niepewna i zdystansowana w stosunku do niego, powoli zaczęła się przełamywać i nawet kilka razy uśmiechnąć słysząc zabawny komentarz z ust Harrego. Z pewnością była to dla niej nowość, nie być jedyną mówiącą osobą w ich rozmowach, ale wyglądało na to, że szybko się do tego przyzwyczajała i zaczynała nawet doceniać. Z innymi osobami Harry nie miał jeszcze czasu bliżej się zaznajomić, ale widoczna zmiana w jego zachowaniu sprawiała, że kilka z nich samodzielnie zaczęło do niego zagadywać w wolnym czasie.

Osobną sprawą były zajęcia. Dzięki swojej wiedzy zmagazynowanej poprzez przeczytanie prawie całej biblioteki Hogwardu, część teoretyczne nigdy nie stanowiła dla Harrego problemu. Gorzej z praktyką. Jednak teraz i w tej części zaczął wykazywać niesamowite postęp, który wprawiła w zdumienie większość nauczycieli. Okazało się również, że szczęśliwym trafem był w na zajęciach z Eliksirów u Profesora Slughorna zamiast u Snape. Ponieważ jednak w przyrodzie musi zostać zachowana równowaga, Charms miał z Profesorem Flitwickiem, którego lubił, ale wolałby móc spędzić więcej czasu ze swoją mamą nawet jeżeli było to w czasie zajęć. Harry zastanawiał się czy można by go nazwać maminsynkiem, ale po dłuższym rozważaniu tego problemu ocenił, że nie. A każdy kto twierdził inaczej powinien się zastanowić, jak on by się zachował gdyby miał w końcu okazję poznać swoją matkę, której nie znał przez całe życie.

Z zamyślenia wyrwała go nagła nienaturalna cisza dookoła. Gdy spojrzał w stronę stołu nauczycielskiego zobaczył stojącego Dumbledora.

- Mam dla was wszystkich znakomitą wiadomość – rozpoczął. – Departament Międzynarodowej Współpracy Magicznej wraz z jego odpowiednikami z innych krajów, zdecydował się na zorganizowanie Wielkiego Turnieju Pojedynków Magicznych dla czarodziei od lat 16 do lat 21. Z wielką przyjemnością mogę wam ogłosić, że po sukcesie Turnieju Trójmagicznego, to właśnie naszą szkołę wyznaczono na miejsce zawodów.

W sali rozległy się radosne okrzyki, które przerwały mowę Dyrektorowi. Pozwolił on na ochłonięcie uczniom i kontynuował dalej.

- Ze względu na niemożliwość uczestnictwa uczniów w ogólnokrajowych eliminacjach, każda z największych szkół otrzymała cztery wolne miejsca dla najlepszych spośród studentów. Dlatego w tym miesiącu pod nadzorem Profesora Flitwicka, który jak wiecie jest byłym Mistrzem Świata w Pojedynkach Magicznych, zorganizujemy wewnętrzne zawody wyłaniające czempionów reprezentujących Hagward.

Powszechna radość jaka zapanowała wśród wszystkich uczniów powyżej wyznaczonej granicy wiekowej, była ogłuszająca. Turniej Pojedynków Magicznych był dla Harrego ciekawym zdarzeniem, w którym z pewnością chciał wziąć udział. Realnie oceniając swoje możliwości wiedział, że wśród uczniów nie ma w Hogwardzie nikogo kto miałby z nim choćby najmniejsze szanse, chociaż byli tacy, przy których ze pewnością musiałby się wysilić, aby wygrać. Jednak przeciwnicy z innych krajów, to było coś na co Harry czekał z niecierpliwością. Doskonały test jego umiejętności radzenie sobie z nieoczekiwanymi zaklęciami i rozwiązaniami taktycznymi, jakie preferowali czarodzieje z różnych zakątków świata. Harry wiedział, że jest potężny, w końcu walczył i przeżył spotkanie z Vodemortem. Prawdą było też, że za każdym razem pomagało mu w tym jakieś zrządzenie losu, jak na przykład nieoczekiwane Priori Incantatem w czasie pojedynku na cmentarzu. Innymi słowy praktyki nigdy za wiele.

- Właściwy Turniej rozpocznie się za miesiąc, a szkolne eliminacje w przyszłym tygodni – kończył podawanie informacji Dumbledore. – Wszyscy chętni proszę zgłosić się do Profesora Flitwicka lub pomagającej mu Profesor Evans.

W końcu nadszedł długo oczekiwany przez wszystkich weekend. Harry planował spędzić go z mamą nadrabiając stracone lata, gdy trzymał ją na dystans. I lata, kiedy była po prostu martwa.

- Chcesz się zapisać do turnieju? – Lily patrzyła się na swojego syna jakby wyrosła mu trzecia głowa. Wyrośnięcie drugiej zdołała już zaakceptować tydzień wcześniej. – Zapomniałeś jak skończyłeś w ostatnim pojedynku z bratem? A wcześniej walcząc z Ronem. A jeszcze wcześniej z Draco.

Była to smutna prawda. Harry jakkolwiek nie był zły w pojedynkach i dysponował ogromną wiedzą o zaklęciach, większą nawet niż trzej wymienieni wcześniej przeciwnicy razem wzięci, to brakowało mu potrzebnej w takich walkach determinacji. Posiadał chłodną logikę, ale nie było w nim dążenia do zwycięstwa oraz woli walki. Przez to właśnie co zdolniejsi przeciwnicy byli w stanie go pokonać, a najlepsi praktycznie pomiatać nim po macie. Ale miało się to zmienić i to znacznie.

- Spokojnie mamo, ćwiczyłem. Już tak łatwo im nie pójdzie – chociaż prawda była taka, że żadna z walk, w których go pokonali nie była dla nich łatwa, a najwięcej obrażeń zdołali zadać mu dopiero, gdy sam stwierdził, że został pokonany i przestawał się bronić. Brak woli walki bywał bardzo bolesny. – Jeżeli chcesz możesz mnie przetestować.

- Myślisz, że masz szanse w tak doświadczoną czarownicą jak ja? – wiedział, że jego matka nawiązywała do jej przynależności do Zakonu Feniksa podczas Pierwszej Wojny z Voldemortem oraz aurorskiego treningu jaki otrzymała wtedy od jednego z najbardziej doświadczonych łowców mrocznych czarodziei - Alastora "Mad-Eye'a" Moody'ego. Nie wspominając o wielu potyczkach z Death Eaterami, w których brała udział. Mimo wszystko Harry nie mógł powstrzymać się od komentarza.

- Doświadczona w sensie, że stara? – zapytał z niewinną miną.

- Och ty! Zapłacisz mi za to – udała złość Lily. – Niech będzie pojedynek. Pozamiatam tobą podłogę i pokażę ci kto tu jest młody w sensie niedoświadczony.

- Jeśli dasz radę – Harry przeszedł na koniec pokoju w którym się znajdowali. Jego matka rzuciła kilka zaklęć zwiększonych przestrzeń oraz przesuwających przedmioty z miejsca gdzie wyznaczyła kwadrat 15m na 15m będący ograniczeniem wielkości pola walki. Obydwoje stanęli twarzą do siebie i wykonali formalne ukłony. Lily spodziewała się szybkiego ataku ze strony Harrego. Czego się nie spodziewała, to rzucenia przez niego zaklęcia bezsłownie. Z tego co się orientowała magia bezsłowna była przerabiana na lekcjach DADA dopiero w drugiej połowie zimowego semestru. Czyli za około miesiąc. A tutaj okazuje się, że jej syn nie tylko potrafi to robić, ale czyni to szybko i bez problemu.

Lily otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, wykonała kilka uników oraz wyczarowała kilka magicznych tarczy do obicia lub wchłonięcia lecących w jej kierunku zaklęć. Harry praktycznie nie przestawał bombardować ją czarami. Normalny czarodziej przestałby już dawno nie chcąc się wyczerpać magicznie, ale Harry wyglądał nie tylko jakby w ogóle nie zauważał znacznej utraty sił magicznych, ale dopiero co zaczynał się rozkręcać. Lily wiedziała, że nie ma szans będąc ciągle w defensywie. Wykorzystując swoje mistrzowskie umiejętności w Charms zdecydowała się przejść do ofensywy. Kilkoma ruchami różdżki stworzyła trzy idealne iluzje swojej osoby po czym korzystając z sekundowej przerwy w ataku, rozbiegła się na różne strony. Harry przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego. Korzystając z zaskoczenia, Lily przeszła do kontrataku. Oryginał oraz kopie równocześnie zaczęły rzucać serie zaklęć w stronę swojego przeciwnika. Harry chociaż wiedział, iż trzy z czterech serii czarów są tylko iluzjami, nie wiedząc które są które, musiał obronić się przed wszystkimi. Ale kiedy jego mama była niekwestionowaną mistrzynią Charms, Harry był niekwestionowanym mistrzem DADA i z mgnieniu oka potrafił ocenić które klątwy rzucona w jego stronę zrobią mu poważne obrażenia, a które mają tylko odciągnąć jego uwagę i rozproszyć. Korzystając z tej zdolności i wiedząc, iż nie ma szans w środku walki przełamać iluzji stworzonej przez jego matkę, zdecydował się na przyjęcie na siebie kilku mniej poważnych zaklęć i widząc, które okazały się prawdziwymi odkryć położenie prawdziwej Lily. Kiedy już je znał, w mgnieniu oka wykonał kilka uników i znalazł się tuż przed jedną z postaci. Lily sądząc, że jej syn popełnił błąd zaatakowała go w plecy ze zdwojoną siłą całkowicie ignorując obronę. Jakie było jej zdziwienie, kiedy Harry szybko odskoczył od iluzji, przetoczył się po podłodze i wymierzył różdżkę posyłając bezgłośnego stunnera. To było ostatnie co Lily zobaczyła podczas tej walki.

- Jak się czujesz – na twarzy Harrego malowała się troska, gdy patrzył na powoli dochodząca do sobie matkę.

- Stara i niedoświadczona – zażartowała. – Masz moje poparcie i doping na turnieju. I pozwolenie na wynajęcie prywatnego instruktora podczas wakacji, jeżeli chcesz rozwijać się w tym kierunku. Taki talent nie powinien się marnować. Mogę porozmawiać z Profesorem Flitwickiem żeby udzielił ci kilku lekcji. Oczywiście po dopiero po eliminacjach szkolnych.

- Dzięki mamo, jesteś najlepsza – ucieszył się Harry. Być może normalnie zastawiał by się jaka matka, zachęca swojego syna do udziału w czymś tak potencjalnie niebezpiecznym jak magiczne pojedynki, ale udział w wojnie zmienia w ludziach sposób postrzegania świata. I tak to co kiedy wydawało się niebezpieczną zabawą, teraz stało się doskonałym przygotowaniem do walki w prawdziwym świecie, chociaż Lily bardzo mocno się modliła, aby jej dzieci nigdy nie musiały przeżywać tego co było udziałem jej młodości.

Zajęcia z Arytmetyki należały do jednych z ulubionych Harrego. Nauka o teorii kryjącej się za każdym czarem, możliwość zrozumienia na jakich zasadach to wszystko działa była bardzo pociągająca. Magia w sama w sobie była niepowstrzymaną energią przenikającą całą materię. Czarodzieje posiadali zdolność zmuszania tej mocy, aby działała zgodnie z ich wolą. Jednak oddziaływanie bezpośrednio na magię poprzez swoją wewnętrzną siłę było bardzo wyczerpujące i na dłuższą metę kompletnie nieużyteczne. Zwykłą lewitacja przedmiotu pozostawiała przeciętnego czarodzieja prawie kompletnie wyczerpanego. Na szczęście okazało się, że są sposoby aby pomóc w okiełznaniu magii. Zaczęto pleść zaklęcia. Zaklęcie było gotową formułą, którą czarodziej musiał wypełnić, aby uzyskać zamierzony przez niego efekt.

Było wiele sposobów opracowywania zaklęć. Runy, które dzięki znakom kształtowały magię. Alchemia używającą magii skrytej w już istniejących substancjach. Arytmetyka, która koncentrowała się na matematycznym podejściu do zagadnienia uzupełnionym potem odpowiednim poruszaniem różdżką i słowami. Czego nie zdawała sobie sprawy większość czarodziei, opracowanie nowego zaklęcia to coś więcej niż wymyślanie jego słów i pomachanie różdżką. Podstawy Arytmetyki uczone w szkole również nie dawały nawet przedsmaku tego, czym to się naprawdę je. Każdy ruch różdżki był dokładnie opisany poprzez równania w przestrzennym układzie współrzędnych, zaś każde słowo zaklęcia opierało się nie na tym co znaczyło, ale na wyliczonej odpowiedniej tonacji głosu. Co ciekawsze okazało się, że czary z różnych dziedzin były zbliżone do siebie w formie wykonania. I tak Charms zazwyczaj posiadały długie zaklęcia, prawie śpiewane oraz pociągłe ruchy różdżką, kiedy czary bojowe, praktycznie się wykrzykiwało oraz wykonywało krótkie, stanowcze szarpnięcia różdżką. Oczywiście doświadczony czarodziej mógł pominąć jakiś element rzucania czaru i na przykład nie wymawiać inkantacji, ale wymagało to dużo większej koncentracji oraz mocy.

Chociaż Harry znał na pamięć materiał, który przedstawiano na zajęciach nie nudził się. Były dwa powody. Profesor Vector, była bardzo dobrą nauczycielką o ogromnej wiedzy, którą chciała jak najlepiej przekazać uczniom. Nie raz, zdarzało się, że powiedziała w formie ciekawostki coś o czym Harry nie słyszał, albo nie zwrócił uwagi. To po pierwsze. Drugi bardziej prozaiczny wiązał się za faktem, że Septima Vector uznawana była za jedną z trzech najbardziej seksownych nauczycielek w szkole. Typ porządnej dziewczyny z zawsze dokładnie zapiętym ubraniem, która mimo to działała jak magnez na napalonych nastolatków. Pozostałymi dwiema nauczycielkami były Aurora Sinistra oraz Lily Evans. Harry nie przepadał za astronomią, a w drugim przypadku wiadomo. Tak więc Arytmetyka pozostawała jedynym przedmiotem, gdzie z przyjemnością patrzył się w stronę nauczyciela zamiast gapić się przez okno.

Kiedy zajęcia się skończyły i wszyscy zbierali się do wyjścia Profesor Vector zwróciła się do Harrego.

- Panie Potter proszę chwilę zostać – spojrzała na niego. Harry nie widział o co chodzi, ale jak sięgał pamięcią nie zrobił nic, za co mógłby oczekiwać kary, więc spokojnie poczekał, aż wszyscy opuścili klasę.

- Sprawdziłam twoją pracę na temat Time-Turnerów oraz możliwości podróży w czasie – zaczęła mówić. Było to zadanie na przyszły tydzień, które Harry oddał najwcześniej z wszystkich. Temat nie był mu obcy, więc napisanie zadania zajęło mu tylko dwa dni zamiast dwóch tygodni. – I muszę powiedzieć, że w całej mojej karierze jako nauczycielka nie spotkałam się z tak kompleksową pracą na ten temat. Niektóre z twoich twierdzeń oraz równań dalece wybiegały poza to co przedstawiliśmy na lekcji oraz jest dostępne w bibliotece. Musiałam się skonsultować z jednym moim przyjacielem ze czasów studiów.

Harry milczał. W zasadzie to, co napisał w zadaniu nie prezentowało nawet jednej dziesiątej co wiedział na ten temat, ale już teraz wiedział, że i tak przesadził. Teraz trzeba było stawić konsekwencją, jakiekolwiek by nie były.

- Czy myślałeś już czym chcesz się zająć po ukończeniu Hogward – zapytała nagle nauczycielka.

- Co proszę? – Harry nie zdołał ukryć zaskoczenia. Sądził, że zaraz przyjdzie mu stawić czoła przedstawicielom z Departamentu Tajemnic, którzy będą chcieli go przesłuchać w sprawie podejrzanie wielkiej wiedzy w zakresie podróży w czasie. Zupełnie jakby sam ją odbył.

- Panie Potter… Harry – Profesor Vector zwróciła się do niego po imieniu. Oznaczało to tylko jedno – uznała go za kogoś równego sobie, a sama rozmowa przeszła z oficjalnej na bardziej osobistą. – Nawet nie jestem w stanie wyrazić, jakie to dla mnie szczęście mieć w klasie kogoś tak uzdolnionego jak ty. Mój przyjaciel powiedział, że kilka z twoich tez, jeżeli okaże się prawdziwymi stałoby się przełomem na poziomie zbliżonym do Teorii Upływu Czasu Alberta Einsteina.

W tym momencie Harry wiedział, że przesadził ze swoim zadaniu. Wszystko przez to, że nie chciało mu się sprawdzać w książkach jaki poziom wiedzy w tej materii aktualnie prezentuje Świat Czarodziei. Albert Einstein, dla mugoli genialny fizyk teoretyk, dla czarodziei równie genialny teoretyk arytmetyki magicznej. To jego odkrycia stały za późniejszym utworzeniem Time-Turnerów.

- Ale taki talent nie może się zmarnować – ciągnęła dalej nauczycielka. – Dlatego pytam co chcesz dalej robić ze swoim życiem. Mój przyjaciel powiedział, że jego koledzy po obejrzeniu tej pracy razem zgłosili się do Rektora ich uczelni, aby przyznał ci stypendium, jeżeli wykażesz zainteresowanie dalszej nauki u nich na uczelni. W Massachusetts Institute of Magic.

Harrego kompletnie zatkało. Możliwość nauki w MIM była marzeniem większości czarodziei, którzy swoją przyszłość wiązali z pogłębianiem swojej wiedzy oraz odkrywaniem nowych zastosowań dla magii. MIM był jedną z najlepszych szkół magii w świcie. Ale prawdziwą sławę przynosił mu oddział uczelni wyższej, gdzie najlepsi z najlepszych opracowywali nowe zaklęcia oraz inne zastosowania dla magii. To MIM stworzył MV (Magic Vision), czarodziejski odpowiednik TV.

- Nie musisz teraz odpowiadać – powiedziała widząc, że nie może odnaleźć głosu. – Masz jeszcze dwa lata nauki tutaj przed sobą, ale chciałabym abyś dobrze przemyślał tę propozycję.

- Oczywiście – zdołał w końcu z siebie wykrztusić. Jakby tu było coś do myślenia. Jasne, że ją przyjmie. Ale na razie wolał, żeby nikt o tym nie wiedział, a oficjalne potwierdzenie z jego strony na pewno nie pozostałoby bez echa. – Dobrze to przemyślę.

- Harry! Zaczekaj! – Rose biegła po korytarzu próbując dogonić brata, który najwyraźniej jej nie słyszał w tłumie ludzi jaki dzielił ich od siebie. Lawirując pomiędzy kolejnymi przeszkodami w postaci innych uczniów, Rose skracała odległość od brata, aż w końcu przy kolejnym manewrze potknęła się i poleciała w kierunku ziemi. Zamknęła oczy i była przygotowana na bolesne zdarzenie, kiedy poczuła, że ktoś ją pochwycił.

- Zdawało mi się, że mama zabroniła ci biegać po korytarzach – usłyszała głos jej wybawiciela.

- Chciałam z tobą porozmawiać – nie dała się speszyć bratu. Już nie. Ale z początku, kiedy zaczął sobie z niej żartować była bardziej niż zszokowana. Wcześniej Harry nigdy, przenigdy nie żartował. Przez chwile obawiała się, że może się on przeistoczyć w drugiego Jimmiego, ale Harry pozostał Harrym. Miłym i zawsze pomocnym bratem. Przestał być tylko cichy, a tej cechy Rose wcale nie żałowała. – Widziałeś już tabele turniejową?

- Nie, a już jest wywieszona?

- Tak. Szczęśliwie zgłosiło się 36 osób, więc nie było problemu z losowym podziałem wszystkich na 4 grupy, w których odbędą się pojedynki każdy z każdym. Osoba z największą liczbą zwycięstw dostaje przepustkę do głównego turnieju. W przypadku remisu dochodzi do dogrywki między osobami z równą ilością zwycięstw – wytłumaczyła sytuację.

- Rozumiem – Harry pokiwał głową. – Z kim przyjdzie mi się zmierzyć.

- W twojej grupie są Dean i Seamus – zdradziła mu Rose.

- Ciekawe, bardzo ciekawe – na twarzy Harrego pojawił się charakterystyczny półuśmiech. – Wiesz co, Blaise Zabini chłopak z mojego domu, organizuje zakłady. Z tego co wiem, współczynnik ta to, że przejdę do turnieju jest 1 do 24. Dlatego pomyślałem, że można by postawić 10 galeonów.

- Hazard? Co by na to powiedziała mama? – udała oburzenie Rose.

- Jaki hazard? Byłby hazard gdyby była jakaś szansa na to, że nie wygram, ale nie ma – odpowiedział pewnie. – Jako uczestnik nie mogę brać udziały w zakładach, ale dam ci pieniądze i to ty je postawisz. Ponieważ moje fundusze dzielimy się 3 do 1 dla mnie. Dla ciebie to, żadne ryzyko finansowe a możesz zarobić 60 galeonów. Co ty na to?

- Zgoda – odpowiedziała po chwili zastanowienia. Harry proponujący jej udział w hazardzie. Do czego na tym świecie doszło?

Pierwszego dnia pojedynków Harry miał się zmierzyć z Deanem oraz dwoma siódmo rocznikami, których znał tylko z twarzy. Jego pojedynki rozpoczynały się dopiero w środku dnia, dlatego spokojnie mógł pooglądać zmagania innych. Oceniając poziom możliwości uczniów, zakładał, że największe szanse na awans mieli jego brat, Ron Weasley oraz Draco Malfoy. Szczęśliwie dla nich, każdy z nich był w innej grupie. Jeszcze więcej szczęścia mieli, gdy żaden nie trafił do grupy Harrego.

Kiedy przyszła kolej na pojedynek Harrego, udał się do jednego z czterech podestów, na których toczona pojedynki. Wymiar był standardowy, 20m na 20m, co pozwalało, na wykorzystanie sprawności fizycznej w unikaniu czarów, a nie opierać się tylko na magii, jak było w przypadku podestów starej daty, gdzie były ona bardzo długie, ale wąskie.

Harry stanął na środku maty razem ze swoim przeciwnikiem – Deanem Thomasem. Sędziował Profesor Flitwick. Po wymianie ukłonów obydwaj przeciwnicy udali się do przeciwległych rogów oczekując na sygnał do walki. Harry wiedział, że może skończyć tę walkę w mniej niż 10 sekund i wcale nie dlatego, że był tak dobry. Dlatego, że jego wcześniejsze ja było za bardzo przewidywalny. Na przykład zawsze na samym początku rzucał tarcze ochronną. Jeżeli Dean będzie się tego właśnie spodziewał i pozwoli sobie na brak koncentracji, drogo mu przyjdzie za to zapłacić.

Dean był pewien łatwego zwycięstwa. Brat Jima nie był zły w pojedynkach, ale brak mu było zacięcia, łatwo przechodził do defensywy i zawsze rozpoczynał od zabezpieczenia się przed atakiem. Dean zastanawiał się jakiego użyć czaru do przełamania magicznej bariery, kiedy usłyszał sygnał rozpoczynający walkę. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, usłyszał tylko wykrzykiwany przez Harrego czar oraz zobaczył lecący w jego kierunku czerwony promień. Zanim w niego trafił, Dean w końcu zrozumiał jak czar usłyszał z ust swojego przeciwnika. Stupefy.

Cała walka trwała niecałe pół minuty, wliczając w to czas jaki całkowicie wstrząśnięty Profesor Flitwick potrzebował, aby w końcu zareagować i ogłosić zwycięzcę. Następnie zszedł z maty i udał się, aby sprawdzić stan drugiego z zawodników, który przed chwilą został z niej gwałtownie usunięty i pozbawiony przytomności.

Następne pojedynki Harrego nie odbyły się już tak szybko. Nagła zmiana taktyki, mogła zaskoczyć tylko raz. Potem każdy już się miał na baczności. Mimo wszystko, obyło się bez niespodzianek i na koncie Harrego wylądowały tego dania 3 zwycięstwa. Następnego dnia czekały go jeszcze cztery walki, w tym tylko jedna, która mogła stanowić dla niego, jeżeli nie wyzwanie, to przynajmniej interesujący pokaz umiejętności jednego z Nowych Maruderów.

Kiedy w końcu doszło do pojedynku miedzy Harrym i Seamusem, obydwaj mieli jeż za sobą sześć zwycięskich pojedynków, co oznaczało, że to między nimi wyłoni się 4 przedstawiciel Hogwartsu na turnieju. Pozostałe 3 miejsca zagwarantowali sobie zgodnie z przewidywaniami Jimmy, Ron i Draco. Walki co prawda toczyły się dalej, ale pierwsze miejsca grup były już pewne.

- Nieźle ci idzie Anty-Potter, ale tu się kończy twoje passa – Seamus zagadał do niego przed walką. Anty-Potter był pseudonimem jakim Nowi Maruderzy obdarowali Harrego gdy został przydzielony do Slytherinów. – Udało ci się zaskoczyć Deana, ale na mnie już to nie zadziała. Cokolwiek byś nie zrobił, będę przygotowany.

- Ach tak? – zaciekawił się Harry. – To dobrze się składa, bo mam dla ciebie kilka niespodzianek.

Tak jak zawsze przed pojedynkiem ukłonili się sobie i udali do przeciwległych rogów. Seamus z niecierpliwością czekał na sygnał startu. Spodziewał się, że Anty-Potter zaatakuje od razu, tak jak w przypadku Deana, ale był na to przygotowany. Kiedy w końcu sędzia dał znak do rozpoczęcia, Seamus miał już na końcu języka czar obronny. Jednak ku jego zdziwieniu zamiast zaatakować jego przeciwnik wykonał kilka zamaszystych pociągnięć różdżką mamrocząc coś pod nosem. Przez sekundę sądził, że Anty-Potter powrócił do starej taktyki rozpoczynania od stworzenia bariery, ale szybko został wyprowadzony z błędu kiedy zobaczył efekt zaklęcia. A był on piorunujący. Teraz przed nim stał nie jeden Anty-Potter, ale czterech. I każdy z nich zaczął rzucać w jego stronę zaklęcia, przy okazji zmieniając swoje pozycja aby go otoczyć.

Harry był całkiem zadowolony z iluzji jaką mu się udało stworzyć. Oczywiście nie była ona nawet blisko poziomu tej, której wykonała jego matka podczas ich pojedynku i każdy bardziej doświadczony czarodziej w kilka sekund odgadłby, który z czterech klonów jest prawdziwy. Na jego szczęście Seamus nie był doświadczonym czarodziejem. Przynajmniej nie aż tak. Bo jego przynależność do Nowych Maruderów powodowała, że nie obce mu były różnego rodzaju iluzje, więc gdy tylko się otrząśnie z początkowego zaskoczenia z pewnością będzie w stanie znaleźć sposób na zdemaskowanie Harrego. Ale Harry nie miał zamiaru dać mu tyle czasu. Zmasowany atak ze wszystkich stron sprawił, że Seamus w pewnej chwili się pogubił i nie zdołał zablokować wszystkich czarów. Na jego nieszczęście były one tymi prawdziwymi. W kilka sekund znalazł się bez różdżki i nie mogąc poruszyć nawet palcem. Sędzia ogłosił zwycięstwo Harrego.

- Mówiłem, że mam dla ciebie niespodzianki – powiedział do Seamusa Harry, gdy ściągał z niego paraliż oraz oddawał różdżkę. Młody Irlandczyk zdecydował się zachować milczenie.

Room of Requirement. Magiczny pokój zapewniający wchodzącym tam, to czego w tej chwili najbardziej potrzebują. Aktualnie służący za miejsce spotkań Nowych Maruders przyjmując postać pokoju powszedniego w Wieży Gryffindor.

- Nie wierzę, że daliście się tak łatwo pokonać temu wężowi – oburzał się już od kilku minut Ron. – Gryffindor nie daje sobą pomiatać byle Slytherinowi.

- Jasne. Ciekawe co ty byś pokazał, gdybyś był na naszym miejscu – odparł zdenerwowany Dean. Sam nie wiedział jak mógł dać się tak łatwo podejść, ale naprawdę kto by się spodziewał po Anty-Potterze, że nagle zmieni swoje przyzwyczajenia.

- Jest dużo lepszy niż dawniej – wtrącił się Seamus. – Przegraną Deana możemy tłumaczyć podstępem, ale pozostali przeciwnicy nie byli słabi, a i tak sobie z nimi poradził. I widzieliście tę iluzję, dzięki której mnie pokonał? Niekonwencjonalna taktyka, zupełnie nie w stylu Anty-Pottera. On zawsze działał według książki.

- To i tak was nie tłumaczy – nie dał się przekonać Ron. – Powinniście wygrać i dać nauczkę temu wężowi. Prawda Jimmy?

Jimmy Potter czuł się zagubiony. W ciągu kilkunastu ostatnich dni wszystko co do tej pory wiedział o swoim bracie, zaczęło szybko tracić na aktualności. Najpierw sprawa Dementorów, potem zmiana charakteru na bardziej otwarty, teraz wzrost umiejętności pojedynkowania. Coś tu nie grało i tego był pewien, nie widział tylko co. Ale miał zamiar się dowiedzieć.

- Nie ważne. Jeżeli trafi na nas w turnieju damy mu należną nauczkę – Jimmy powiedział pewnie. – A teraz zajmijmy się rozplanowaniem treningu. Kiedy zaczną się zawodu musimy być w jak najlepszej formie.

Hermiona Granger była powszechnie uznawana za samotniczkę i mola książkowego. Z tego co wszyscy wiedzieli nie miała żadnych przyjaciół oraz o takich nie zabiegała. Jedynym momentem, kiedy ktokolwiek zwrócił na nią uwagę był Yule Ball w jej czwartym roku edukacji, na który zaprosił ją Victor Krum. Zrobiła na wszystkich piorunujące wrażenie. Jednak efekt szybko zaniknął, kiedy Hermiona powróciła do swoich normalnych ubrań, nadmiernie puszystych włosów i ukochanych książek.

Teraz też siedziała wśród swoich jedynych przyjaciół. Jedynych którzy jej nie oceniali, nie przezywali molem książkowym albo encyklopedią. Jednak dzisiaj siedząc w swoim zwykłym miejscu w bibliotece Hermiona czuła się jeszcze bardziej samotna niż zwykle. Być może zabrzmi to egoistycznie, ale zawsze uważała i pocieszała się myślą, że w Hogwarts była osoba będąca większym outsiderem od niej. Harry Potter. Chłopak, który prawie do nikogo się nie odzywał i spędzał na czytaniu więcej czasu niż Hermiona. Tak było do niedawna. Do powszechnie już obgadanego incydentu z Dementorami, gdzie Harry wykazał się ogromnym bohaterstwem ostrzegając wszystkich przed niebezpieczeństwem, a potem ratując Profesor Evans. Od tego czasu Harry przestał być sobą. Nie była to zmiana na gorsze, nie wyglądało żeby chwilowa sława w jakikolwiek sposób uderzyła mu do głowy. Nie tak jak jego bratu kilka lat wcześniej. Zamiast tego stał się bardziej otwartą osobą, przyciągając do siebie ludzi, którzy wcześniej w ogóle go nie zauważali.

Hermiona poczuła się przez to w pewien sposób zdradzona. To przecież ona była mu towarzyszką przez te ostatnie kilka lat i dobrowolnego osamotnienia w bibliotece. A teraz Harry był po drugie stronie barykady i czuł się tam jak ryba w wodzie, zawierając znajomości, żartując z kolegami z zajęć oraz omijając bibliotekę. To właśnie najbardziej bolało Hermionę. Od czasu tamtego incydentu, Harry ani razu nie odwiedził biblioteki.

Ich wzajemne relacje nigdy nie wyszły poza krótkie rozmowy na temat jakiegoś problemu magicznego, zawsze rozpoczynane przez Hermionę, ale przez ten czas kiedy był dla niej jedyną bliską duszą zaczęła uważać go za w pewnym rodzaju swojego przyjaciela. Dlatego gdy dowiedziała się o jego spotkaniu z Dementorami pobiegła do izby przyjęć, aby dowiedzieć się co z nim jest. Ale nie weszła do środka. Chociaż dla niej był ona najbliższą osobą do tego żeby mogła nazwać go przyjacielem dla niego była niczym więcej niż dziewczyną, która przesiaduje w bibliotece w tym samym czasie co on. Dlatego zdecydowała się poczekać aż wydobrzeje i porozmawiać z nim, kiedy znowu przyjdzie do biblioteki. Było to dwa tygodnie temu.

W oczach Hermiony zalśniły łzy. Jedyny jej przyjaciel, chociaż o tym nawet nie widział przestał nim być. Nie czuła się tak samotna od czasu, kiedy zaczęła naukę w Hogwardzie. A nie płakała z tego powodu od czasu pamiętnej nocy Hallowenowej, kiedy w szkole pojawił się troll. Po kolejnym obraźliwych wyzwiskach ze strony Rona i Jimmiego, uciekła i zamknęła się w żeńskiej toalecie. Tu znalazł ją troll. Ogromna, zielona i strasznie śmierdząca kreatura z maczugą. Zaatakował ją i na pamiątkę po uderzeniu, która wtedy dostała do dzisiaj lekko się garbi i kuleje na lewą nogę. Zapewne by zginęła gdyby nie cudowny ratunek w postaci Harrego. Odciągnął uwagę trolla o niej i wyprowadził go z toalety. Nie widziała co stało się dalej, ale po chwili Harry znowu do niej wrócił i zaczął rzucać znane mu zaklęcia leczące. Hermiona straciła wtedy przytomność z bólu. Kiedy się obudziła nauczyciele powiedzieli jej, że znaleźli ją pod drzwiami izby chorych. Ponieważ powiedziała, że nie pamięta jak tam się znalazła stwierdzono, iż w szoku po uderzeniu sama musiała się tam dostać. Troll został znaleziony jedząc duże porcje mięsa, które jakimś cudem znalazły się w jednym z korytarzy. Jak się potem dowiedziała podejrzewano udział elfów domowych, ale żaden z nich nigdy by się nie przyznał do tego nie przyznał w obawie przed naganą za samodzielne działanie, albo jeszcze gorsza nadmierną pochwałą.

Hermiona długo zastanawiała się czy tamten Harry, który ją uratował był prawdziwy czy też miała przewidzenia związane z jedyną osobą, którą uważała, że mogłaby się zainteresować jak brakiem obecności na kolacji w Wielkiej Sali. Jakby nie było, zawsze uważała, że ma wobec niego dług wdzięczności, który chciała kiedyś spłacić, ale jak widać jej czas w tym względzie minął. Tamtego Harrego już nie było.

- Hej – ktoś szepnął zaraz koło jej ucha. Hermiona aż podskoczyła ze strachu. Był to Harry. – Co taka urocza dziewczyna jak ty robi w taki piękny dzień w szkole? Powinnaś pozwolić jesiennemu Słońcu trochę cię pooglądać nim całkiem już zniknie za chmurami.

Powiedzieć, że była zaskoczona, to powiedzieć mało. Oto stał przed nią obiekt jej rozmyślań i proponował jej spacer?

- Gryffindorzy nie zadają się z Slytherinami – wypaliła pierwsze co przyszło jej do głowy. Od razu tego pożałowała. Straciła swoją szanse szybciej niż ją otrzymała.

- Ranisz me serca – Harry teatralnym gestem położył dłonie na klatce piersiowej. – A co z solidarnością Stowarzyszenia Żywych Moli Książkowych? Czy to dla ciebie już nic nie znaczy?

Hermiona nie miała pojęcia skąd wychowany w świcie magii Harry wiedział o filmie, do którego nawiązywał, ale i tak zaśmiała się z żartu.

- Choć, przyjdą ulewy będziesz miła sporo czasu aby posiedzieć z książkami. Teraz spacer – chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Nie stawiała oporu.

- Przestałeś zaglądać do biblioteki – zaczęła w końcu mówić, kiedy byli już na zewnątrz i spacerowali wzdłuż jeziora. Nad wodę wyłoniła się macka i pomachała w ich stronę. Harry też jej pomachał.

- Miałem sporo zajęć. Ludzie do poznania, rodzina do pokochania, Nowi Maruderzy do zdenerwowania, można tak ciągnąć i ciągnąć – odpowiedział. – Ale masz racje zaniedbałem cię.

- Co? – Hermiona szeroko otworzyła oczy.

- Powinienem już wcześniej z tobą porozmawiać. Założyłem, że wśród swoich ukochanych książek nawet nie zauważysz mojej nieobecności. Mój błąd. Przepraszam – powiedział poważnie. Hermiona nie wiedziała co powiedzieć.

- Nie martw się – pocieszyła go. – Przez pierwszy tydzień faktycznie nie zwróciłam nawet uwagi na brak twojej obecności.

- Ale przez drugi zastanawiałaś się czemu cię unikam – skończył z nią. – A ja wtedy byłem bardziej zajęty eliminacjami do turnieju zamiast zadbać o przyjaciela.

- Jestem twoim przyjacielem? – w oczach Hermiony znowu zajaśniały łzy.

- Jasne. Każdy kto z własnej woli przesiadywał z takim mruczkiem jak ja i jeszcze próbował z nim rozmawiać więcej niż jeden raz z pewnością zasługuje na takie miano – uśmiechnął się do niej, a Hermiona płakała.

- Pewnie sądzisz, że jestem głupia. Zamiast się cieszyć, płaczę – starała się hamować łzy.

- Mam już pewne doświadczenie. To są te słynne kobiece łzy szczęścia, tak? Moja mam mi zaprezentowała je, kiedy przytuliłem ją pierwszy raz w życiu z własnej inicjatywy dwa tygodnie wcześniej – starał się wprowadzić lżejszy ton do rozmowy.

- Nigdy wcześniej tego nie robiłeś? – zdziwiła się. – Dlaczego?

- Krótka odpowiedź jest taka, że nie czułem potrzeby.

- A długa?

- To mnie wiedzieć, a tobie dopiero odkryć – posłał jej półuśmiech.

Termin turnieju zbliżał się nieubłaganie. Wszyscy czterej czempionie Hogwardu przygotowywali się pełną parą. Zwolnieniu z zajęć cały swój czas poświęcali tylko jednemu – doskonaleniu umiejętności. Każdy czynił to na inny sposób. Lucius Malfoy wynajął dla swojego syna najlepszych instruktorów w Brytanii, kiedy Nowi Maruderzy trenowali walcząc między sobą. A Harry? Harry miał nieco inny plan.

- Hermiona to Daphne Greengrass jedyna dziewczyna w Slytherinie, która wie co to komputer – zaczął przedstawiać sobie dziewczyny, kiedy spotkali się wspólnie w opuszczonej klasie. – Daphne to Hermiona Granger jedyna dziewczyna w Gryffindor, która wie… no w zasadzie to ona wie praktycznie wszystko.

- Zadajesz się z Gryffindorem Potter? Aż tak nisko upadłeś – powiedziała chłodno Daphne. Nie podobała jej się idea dzielenia się Harrym z kimkolwiek, a już na pewno z jakiś głupim Gryffindorem. Fakt, że była jej pochodzenie było mugolskie był dla niej obojętny. Nie wierzyła w idee lepszej krwi, ale nigdy by się do tego głośno nie przyznała.

- Jeżeli poprawi ci to humor uznaj, że to kolejna dziewczyna, która podłą ofiarą moich machinacji, aby wykorzystać jej talent w realizacji moich niecnych planów – zażartował, ale widzą błysk niepewności w oczach Hermiony szybko ją uspokoił. – Nie martw się. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Moja matka by mnie chyba zabiła.

- Może nie zabiła, ale dostałbyś porządną nauczkę – usłyszał głos swojej mamy stojącej w drzwiach.

- Mama? Co ty tu robisz? – Harry patrzył się na uśmiechającą Lily i stojącą obok Rose.

- Pomyślałyśmy, że przyda ci się każda pomoc w przygotowaniu do turnieju, ale widać sam już o to zadbałeś – wyjaśniła mu jego siostra.

- Zawsze się obawiałam czy znajdziesz sobie dziewczynę, a tutaj widzę za moimi placami zapoznałeś się z dwiema pięknymi kobietami – Lily zdecydowała się zakłopotać swojego syna. Bez skutku.

- Powiedziałbym jakiś zabawny komentarz, ale ten który przychodzi mi do głowy prawiłby, że Daphne zażądałaby mojej głowy a Hermiona spaliła się ze wstydu. Poza tym są wśród nas dzieci – zdecydował się zemścić na siostrze, która na jego gust zbyt się cieszyła słysząc wypowiedź ich mamy.

- Nie jestem dzieciakiem! – Rose poważnie się zdenerwowała. Była przecież młodsza tylko o rok.

- Oczywiście – Harry posłał jej swój markowy półuśmiech.

- Nie drażnij się z siostrą – starała się go surowo upomnieć Lily, ale efekt psuł uśmiech goszczący na jej twarzy. – Jak już powiała Rose, przyszłyśmy ci pomóc. W szczególności, że twój brat jest w tej chwili szkolony razem z Ronem przez twojego ojca.

- Tata pomaga Jimowi? Świetnie – ucieszył się Harry czy zdziwił wszystkich obecnych. – Może jeżeli doszłoby do naszego pojedynku będzie jakimś wyzwaniem.

- Nie jesteś zbyt pewny siebie Potter? – zapytała Daphne. Nie chciała zwracać się do niego po imieniu przy tak dużej ilości osób, których nie znała. Nie musieli wiedzieć jak bliskie są ich relacje, nawet jeżeli dwie z tych osób były dla Harrego rodziną. – Do niedawna nie miałeś z nimi żadnych szans. Widziałam twoje spektakularne zwycięstwa na Thomasem i Finniganem, ale nie był to poziom przy którym możesz być absolutnie pewien wygranej z innymi. A zwłaszcza ze swoim bratem, który było nie było jest prawdopodobnie zaraz obok Draco najlepszy w pojedynkach wśród uczniów naszej szkoły.

- Zgadzam się, ale to co pokazałem to nie był nawet czubek góry lodowej tego co umiem. Prawda mamo? – spojrzał znacząco w jej stronę.

- Musze przyznać w tym względzie rację mojemu synowi. Nie umniejszając jego dotychczasowym przeciwnikom nie miał jeszcze okazji pokazać na co naprawdę go stać – Lily powiedziała dziewczyną. – Co nie zmienia faktu, że przyda ci się solidny trening. Do tego turnieju zakwalifikowali się najlepsi w czarodziejskich pojedynkach mający poniżej 21 lat. Kilku z nich brało już udział w Mistrzostwach Świata w Pojedynkach Magicznych i zajmowało wysokie miejsca. Ja ci w tym względzie nie pomogę, ale może twój ojciec chrzestny.

- Może – zastanowił się Harry. – Ale przedtem mam dla was bojowe zadanie. Potrzeba mi wszystkich możliwych do zdobycia informacji o uczestnikach turnieju.

- Mogę opracować informacje zawarte w o nich w książkach i gazetach – zaproponowała Hermiona.

- Spróbuję dowiedzieć się co nieco mniej oficjalnych rzeczy poprzez kontakty mojego ojca – tajemniczo dodała Daphne.

- Napisze do moich znajomych z innych szkół, żeby mi powiedzieli z jakich przedmiotów się wyróżniali – dorzuciła Lily.

- A ja – chwilę zastanowiła się Rose. – A ja posłucham jakie o nich chodzą plotki. Pewnie niezbyt przyda ci się wiedza, z kim aktualnie się umawiają, ale może usłyszę też coś innego.

- Doskonale – ucieszył się Harry. – Dziękuję za waszą pomoc. A teraz do roboty.

Ze względu chęć zapewnienie jak najlepszych warunków do treningu dla swoich czempionów, Rada Hogwardu pod przewodnictwem Luciusa Malfoya przyznała im stałą przepustkę poza teren szkoły. Nikt się nie łudził, że Malfoyowi Seniorowi chodziło o coś więcej niż zapewnienie Draco możliwości odwiedzania wynajętych instruktorów, ale pozostali również czempioni skąpliwie czerpali z tego przywileju.

Przy pierwszej nadarzającej się okazji Harry zdecydował się odwiedzić swojego ojca chrzestnego. Nie chodziło nawet o pomoc w przygotowaniach. Po prostu chciał móc się spotkać i pogadać ze Syriuszem. Ale nim to nastąpi, miał ważniejszą sprawę do załatwienia.

Gdy znalazł się poza magicznymi barierami chroniącymi szkołę, Harry Disapparate, aby po chwili znaleźć się w jaskini nad morzem. Po sprawdzeniu, że nikogo nie ma w pobliżu udał się w jej głąb. Maszerował kilkanaście minut nim dotarł na miejsca, które wydawało się ślepym zaułkiem. Wydawało się. Harry przyłożył rękę do ściany i wypowiedział kilka słów w dawno już zapomnianym języku atlantydów. Przed nim zmaterializowały się drzwi przez które bez obaw przeszedł.

Znalazł się w ogromnej komnacie. Na jej granitowych ścianach wyrzeźbione były runy oraz napisy w różnych językach, zaś w centrum znajdowała się kryształowa konstrukcja w kształcie panelu. Była to Komnata Merlina. Dzieło całego jego życia, nigdy nie ukończone. Harry rozejrzał się po pomieszczeniu. W jednym rogu stała starta bardzo staro wyglądających książek. Ruchem ręki zmniejszył je o schował do kieszeni. Rozejrzał się jeszcze raz po komnacie po czym wyciągnął różdżkę i rozpoczął ją systematycznie niszczyć.

Czarodzieje sądzili, że pierwszą osobą, która dokonała przełomu w badaniu relacji magii i czasu był Albert Einstein. Nic bardziej mylnego. Pierwszą osobą i to już aż tysiąc pięćset lat temu był Merlin. A i on w swoich odkryciach opierał się o strzępy wiedzy jaka przetrwała po zagładzie Atlantydy – pierwszego magicznego miasta. Merlin całe swoje życie poświęcił dwóm rzeczą. Idei idealnego społeczeństwa, gdzie czarodzieje oraz ludzie żyliby w harmonii i dobrobycie, czego próbą choć średnio udaną był Camelot, oraz idei podróży w czasie, dzięki której można by zapobiec wielu niepotrzebnym tragedią. Merlin choć powierzchownie był cynikiem, wierzył, że znalazłaby się chociaż jedna osoba, której można by powierzyć tak potężne i nie użyłaby go do egoistycznych celów. Harry nie wierzył. A nawet gdyby ktoś taki istniał nie miał zamiaru ryzykować, że o istnieniu Komnaty dowiedziałby się nieodpowiednie osoby. Została raz użyta i uratowała świat. Spełniła swoje zadanie, nie było potrzeby ryzykować, że następnym razem sprowadziłaby zagładę.

Harry niszcząc kolejne elementy zaczął rozpamiętywać o swoim poprzednim życiu oraz tym które miał teraz przed sobą. Voldemort gdzieś tam krył się w cieniu i czekał na okazję do ataku. Zdrada Dementorów była tylko sygnałem, że coś szykuje. Na szczęście w tej linii czasowej nie odzyskał jeszcze ciała. Nie jak w tamtym czasie podczas Turnieju Trójmagicznego, który został tutaj wygrany przez Cedrica, który otrzymał należną mu nagrodę zamiast śmierci, jaka spotkała go w innym czasie.

Inny Czas. Tak właśnie dla rozróżnienia nazywał go Harry. Śmierć Cedrica i powrót Voldemorta była dla niego katalizatorem. Nie mógł sobie pozwolić na ułudę bycia zwykłym chłopcem. Z jakiegoś powodu Mroczny Lord upatrzył go sobie na ulubioną ofiarę, przez co wszyscy którzy go otaczali byli w niebezpieczeństwie. We wakacje Harry odkrył coś co całkowicie zmieniło jego postrzeganie świata. Sprzątając strych u Dursley'ów przewrócił pudełko, które wcześniej nawet nie pomyślał żeby otwierać. Było jednym z wielu na strych a sprzątanie i tak zajmowało sporo czasu bez przeglądania wszystkich pudełek. Zawartość tego konkretnego było porażająca – były w nim dzienniki Lily Potter. To z nich Harry dowiedział się o istnieniu proroctwa mówiącego, że albo zabije on Voldemorta, albo Mroczny Lord zabije jego. Być może Harry byłby wściekły na Dumbledora za ukrywanie tak kluczowej informacji o jego życiu, która być może uratowałaby życie Cedricowi, ale miał ważniejsze sprawy na głowie. Pewnego Mrocznego Lorda do zabicia.

Zaraz po powrocie do Hogwardu rzucił się w wir nauki. Przesiadywał w bibliotece większą część dnia czytając każdą książkę, która mogła mu się przydać. W nocy zaś zakradał się do Restrykcyjnej Sekcji i uczył się każdego zaklęcia które pomogłoby mu w zabiciu Voldemorta. Jakby było mu mało problemów z samym Mrocznym Lordem, musiał jeszcze rodzić sobie z upartymi zaprzeczeniami Ministerstwa Magii w sprawie powrotu Sam-Wiesz-Kogo, jak lubili go nazywać. Nie należało również zapominać o niekompetentnej nauczycielce DADA, która zamiast uczyć wolała torturować uczniów nie zgadzających się z jej poglądami. Harry nie mógł pozostać obojętny. Zbliżała się wojna, studenci musieli wiedzieć jak się obronić. Założył nielegalny klub pomocy w DADA – Armia Dumbledora. Nazwa okazała się kluczowa, kiedy zostali nakryci. Dumbledore jako potencjalny przywódca rewolucji musiał zniknąć z Hogwardu. I wtedy stało się najgorsze. Syriusz został pochwycony przez Voldemorta w Ministerstwie Magii. A właściwie tak sądził Harry i oczywiście ruszył na pomoc. Wizje zesłane przez Mrocznego Lorda okazały się fałszywe, a ceną za pochopną reakcję okazało się życie nikogo innego jak Syriusza właśnie.

Po całym incydencie, kiedy Minister na własne oczy zobaczył uciekającego Voldemorta, rozpętało się prawdziwe piekło. Mroczny Lord mający prawie rok na ciche przygotowania zaatakował na wielu frontach jednocześnie w kilkunastu krajach na całym świecie, planując wojnę totalną przeciw zarówno czarodziejom oraz muglom. Ci z początku zdezorientowania szybko połapali się w stacji i rozpoczęli kontratak nie patrząc na to który czarodziej był z Voldemortem, a który nie. Planowali zabić ich wszystkich. Początki mieli bardzo obiecujące. Czarodzieje kompletnie nie zaznajomieni z nowoczesnymi technikami mugoli padali jak much od pocisków wstrzelonych z różnych rodzajów broni. Tak było do czasu aż Voldemort nie zdecydował się pokazać dlaczego w młodości był uważany za jednego z najzdolniejszych czarodzieja swojego pokolenia. Szybko opracował zaklęcia oraz amulety, które noszone sprawiały, że kule omijały noszące je osoby. Następnie odpracował bariery chroniące przed wybuchami pocisków i bomb i nagle okazało się, że jedyną szansą jaką mieli mugole na zabicie czarodzieja było zwalić mu budynek na głowę. A i to okazywało się średnio skuteczne skoro mógł się stamtąd teleportować. Ci ciekawe Voldemort swoje odkrycie udostępnił wszystkim czarodziejom słusznie przypuszczając, że teraz prawie wszyscy przyłączą się do jego krucjaty przeciwko muglom.

I zapewne skończyłoby się to tak jak zaplanował Mroczny Lord – czarodzieje jak panowie świata z muglami jako ich niewolnikami. Niestety, któryś z przywódców jednego z atomowych mocarstw stwierdził, że wolność jest ważniejsza od życia i użył broni ostatecznej (Harry miał przeczucie, że było to USA, ale nie zdołał tego nigdy zweryfikować, nie pozostały żadne dowody). W ślad z nim poszły inne kraje i w ciągu kilkunastu godzin ludzkość przestała praktycznie istnieć. Harry przeżył tylko dlatego, że ukrył się w niedawno przez siebie odkrytej podczas poszukiwań sposoby na pozbycie się Voldemorta Komnacie Merlina, która znajdowała się tak głęboko, że służyła za naturalny schron przeciwatomowy. Kiedy wyszedł na powierzchnie chroniąc się przed radioaktywnością naprędce opracowanym czarem, jego oczom okazał się koniec. Miasta kompletnie zniszczone, ludzie którym dane było przeżyć wybuch umierali w męczarniach przez śmiertelne promieniowanie. Totalna zagłada.

Kiedy starał się odnaleźć, kogokolwiek z jego przyjaciół odszukał go Voldemort. I o dziwo nie chciał zabić. Harry wiedział dlaczego. Już wcześniej odkrył, że Mroczny Lord był nieśmiertelny dzięki utworzeniu horcruksów – naczyń, w których skrył fragmenty swoje duszy. Ale czym była nieśmiertelność jeżeli miał ją spędzić w kompletnej samotności. Voldemort nie potrzebował przyjaciół, ale potrzebował sług. Zagłada tego świata nie była tym o czym marzył. Harry wiedział, że sam sobie nie poradzi, dlatego zaproponował Voldemortowi układ. Obydwoje zajmą się ukończeniem Komnaty Merlina, a potem w pojedynku zadecydują, który z nich z niej skorzysta, aby dokonać zmian w czasie. I tak dwaj śmiertelni wrogowie zaczęli współpracę.

Wszystko opierało się na czasie. To czas ich naglił i to czas chcieli pokonać. Harry mimo swojego zaklęcia powoli zaczynał odczuwać objawy choroby popromiennej. Tak samo Voldemort, którego nienaturalne ciało bez pomocy czarów radziło sobie z promieniowaniem, ale również zaczęło powoli słabnąć. Co prawda Mroczny Lord nie mógł umrzeć, ale jego ciało tak, a niedługo na świecie nie pozostałby już nikt kto mógłby odprawić rytuał przywracający mu jego cielesną powłokę.

Im bliżej byli końcowego sukcesu tym bardziej stawali się sobie nieufni. Co prawda na początku obydwoje przysięgali na swoją magię, że do czasu ukończenia Komnaty nie będą sobie wzajemnie szkodzić, ale wiedzieli, że nawet najdokładniej przygotowana przysięga zawsze ma jakieś dziury dzięki którym można ją nagiąć do swoich potrzeb. O dziwo jednak nie wykończyli się nawzajem przed skończeniem pracy.

Na miejsce pojedynku wybrali ruiny Hogwardu – szkoły która odmieniła ich życia. Obydwaj byli maltretowanymi sierotami, które odkryły dzięki niej piękno magii. Niestety Tom Marvolo Riddle zdecydował użyć jej do swojej osobistej zemsty, kiedy Harry James Potter postanowił dzięki niej ratować potrzebujących. Pojedynek który stoczyli tamtego dni, gdyby ktoś jeszcze żył aby go obserwować, z pewnością zapisałby się w historii jako jeden z najbardziej spektakularnych i był przywoływany w jednym rzędzie z tym stoczonym między Merlinem a Morganą, między Godriciem Gryffindorem a Salazarem Slytherinem, miedzy Albusem Dumbledorem a Gellertem Grindelwaldem. Kiedy jednak tamte pojedynki toczyły się godzinami a czasem i dniami, ten nie trwał nawet półgodziny. Główną przyczyną była ciągle wspominana radiacja, która całkowicie już zaczęła niszczyć ich organizmy. Ostatecznie Harry wygrał w bardzo mało spektakularny sposób. Zmęczony Voldemort potknął się w pewnym momencie o kamień i stracił równowagę. Nie upadł, ale ta chwila wahania dała czas Harremu na posłanie w jego stronę potężnego Reducto, które pozbawiło Mrocznego Lorda głowy.

Nie tracą ani chwili Harry od razu przeniósł się do Komnaty Merlina i resztkami sił uruchomił urządzenie. Z początku nic się nie działo, ale po chwili runy na ścianach zaczęły zażyć się na czerwono a od kryształów bić oślepiające światło. W końcu z panelu przed Harrym wyleciał biały promień i pochłonął go. Młody czarodziej znalazł się strumieniu czasu. Niewiele pamiętał z tego co tam zobaczył, jego percepcja nie do końca była w stanie pojąć otaczającą go rzeczywistość. Wiedział jednak, że mógł zmienić trzy zdarzenia z przeszłości sprawdzając jak wpłyną na teraźniejszość z której przybył.

Harry już wcześniej sporo czasu spędził myśląc, które zdarzenia miały największy wpływ na jego życie. Jedno z pewnością zasługiwało na pierwsze miejsce – proroctwo. Wiedział, że nie mógł zapobiec jego powstaniu, mógł jednak sprawić, że nikt go nie usłyszał. I tak feralnego dni Dumbledore spóźnił się kilka minut na przesłuchanie nowej nauczycielki wróżbiarstwa z powodu małego wypadku w jego osobistym laboratorium. Snape, który wcześniej podsłuchał proroctwo i poinformował o nim Voldemorta nie kłopotał się słuchaniem co miała do powiedzenia nawiedzona kobieta, skoro nie było z nią Dyrektora.

Problemem było że mimo iż nie znana, przepowiednia dalej był w mocy. Tutaj po raz drugi zdecydował się działać Harry, który podczas swoich interwencji miał co prawda postać ducha, ale dysponował pełnią swojej magii. Zakon Feniksa zdecydował się na zastawić na Voldemorta pułapkę w Potter Manor. Mroczny Lord był już znacznie zdenerwowany ciągle uciekającym mu małżeństwem Potterów i zdecydował się na atak w ich domu. Czego nie widział, to że Syriusz Black odkrył zdradę Wormtaila i ostrzegł wszystkich przed nadejściem Voldemorta. Zbiegiem okoliczności było, iż całe zdarzenie działo się dokładnie w tym samym dniu co w Innym Czasie Mroczny Lord próbował zabić Harrego.

Plan był prosty. Pozwolić Voldemortowi dostać się do posiadłości a potem ją magicznie zamknąć odcinając go od Death Eaterów na zewnątrz, którymi mieli się zająć Aurorzy wraz z Zakonem. Po pokonaniu sług przyszedł czas na zajęcie się ich panem. Potter Manor zostało zbudowane na ruinach starego domu Godrica Gryffindora i zachowało cześć jego magii, przez co wydostanie się stamtąd stanowiło wyzwanie nawet dla tak potężnego czarodzieja jakim był Voldemort. Jakie było jego zdziwienie, kiedy w pewnym momencie usłyszał dziecięcy śmiech dobiegający z pokoju na piętrze. Gdy tam trafił zobaczył małego chłopczyka bawiącego się zabawkami. Jedyne wyjaśnienie jakie przyszło mu do głowy, to spontaniczne Apparition dziecka po jego zabawkę nim posiadłość została odcięta. Jakkolwiek by nie było z uśmiechem rzucił w jego stronę zabójcze zaklęcie Avada Kedavra. W tym miejscu znowu interweniował Harry. Używając starożytnego rytuału poświęcenia, którym kiedyś uratowała go matka oraz ofiary w postaci ducha Potter Manor, które przez wieki stało się istotą żywą, odbił klątwę i zniszczył ciało Voldemorta oraz tworząc przy okazji między nimi więź. Następnie Harry przeniósł swoje młodsze ja z powrotem do bezpiecznego domu, gdzie był ukryty z bratem. Zakon, który później znalazł szaty i różdżkę Voldemorta stwierdził, że najwyraźniej Potter Manor miało w sobie więcej magii niż wszyscy sądzili i zniszczyło Mrocznego Lorda, co nie odbiegało wiele od prawdy. Każdy też czuł, że magia tego miejsca umarła tamtej nocy.

Harremu pozostała jedna zmiana do dokonania w czasie. Nim jednak zdecydował się na nią, ze zdziwieniem na własne oczy zobaczył co to znaczy efekt motyla. Dumbledore nie poznał proroctwa przez co nie porzucił większości planów zwalczania Voldemorta, koncentrując swoje starania na zapewnieniu bezpieczeństwa Harrego. Dzięki temu jego brat, urodzony tego samego dni, ale kilka minut starszy, który również był potencjalnym wybrańcem, otrzymał potrzebną mu pomoc medyczną gdy złapał czarodziejską grypę na czas. W Innym Czasie nim Dumbledore znalazł wystarczająco w swoim mniemaniu zaufanego medyka było już za późno.

Ostatnią decyzją na jaką zdecydował się Harry było ocalenie rodziców Nevilla przed szaleństwem wywołanym długotrwałym wystawieniem na torturujące zaklęcie Crucio. Odpowiednie osoby dostały informacja o ataku na Longbottomów i przybyli na czas, aby im pomóc i pochwycić Death Eaterów. Harry z zadowoleniem zaobserwował, że do czasu w którym jego dusza ponownie trafi do ciała łącznie ze wspomnieniami z poprzedniego życia, większość zdarzeń układało się po jego myśli. Oczywiście dalej zdarzały się tragedie, ale żadna z nich nie miała nic wspólnego z Voldemortem i jego ludźmi.

Jedynym minusem całego procesu był fakt, że do czasu powrotu do ciała kiedy nadejdzie pora, Harry będzie bez emocjonalnym robotem wykonującym wcześniej podświadomie polecenia. Takie jak czytanie jak największej ilości książek w Hogwardskiej bibliotece, czy uratowanie pilnowanie Hermiony, ponieważ dokładne polecenie, aby uratował ją przed trollem było zbyt skomplikowane dla tej formy przekazu. Widząc, jak potoczyły się losy Ginny i jej uratowanie dzięki przeczuciom Rose, zrezygnował z polecenia pilnowania najmłodszej z rodziny Weasley. Również brak podstępów Voldemorta w Turnieju Trójmagicznym, sprawił, że miał o kolejną rzecz mniej do martwienia się. Pozostał tylko powrót. Powrót, który nie mógł odbyć się w lepszym czasie, dzięki czemu zdołał uratować swoją matkę przed Dementorami.

Kończąc niszczenie ostatnich elementów Komnaty Merlina Harry wyciągnął z kieszeni wcześniej zamówioną bombę od bliźniaków Weasley, którzy byli bardziej niż chętni zaprezentować mu najsilniejsza jaką mieli na składzie, kiedy zaproponował im bycie cichym parterem oraz głównym sponsorem w otwarciu ich sklepu z żartami i śmiesznymi przedmiotami. Umieścił bombę na środku pomieszczenia i ustawił licznik na piętnaście minut po czym pośpiesznie opuścił jaskinię. Kiedy z niej wychodził usłyszał tylko odległe echo eksplozji kończącej destrukcję Komnaty. Z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku Harry udał się na spotkanie ze swoim ojcem chrzestnym.

Posiadłość rodu Black - Number 12, Grimmauld Place, nigdy nie była miejscem przyjaznym dla ludzi. Ciemne tapety i przygaszone światła pogłębiały tylko uczucie mroku jaki ogarnął, to miejsce. Syriusz od lat próbował odświeżyć swój rodzinny dom, ale z marnym skutkiem. Zupełnie jakby ono samo nie chciało być bardziej radosne.

- Słyszałem, że zakwalifikowałeś się do turnieju – Syriusz powiedział do swojego chrześniaka, kiedy rozsiedli się w salonie. Obecny był również Remus Lupin, bliski przyjaciel i nieoceniony doradca Syriusza. – Gratuluje.

- Dzięki – odpowiedział Harry przyglądając się Remusowi. Niedawno była pełnia i widać było zmęczony wyraz twarzy u wilkołaka. W tym czasie Harry nie dowiedział się o klątwie z jaką musiał sobie radzić jego przyszywany wujek. Klątwie, która nie pozwalała mu znaleźć szczęścia na tym świecie. O ile Syriusz bardzo sobie cenił swoje życie kawalera, o tyle Remus marzył o odnalezieniu osoby, z którą mógłby spędzić resztę swojego życia. Niestety jego mały futrzasty problem, jak nazywał to Syriusz, oraz strach przed skrzywdzeniem potencjalnej partnerki skutecznie powstrzymywał go od poszukiwań. Harry pamiętał, że w Innym Czasie Remus wpadł w oko jednej z członkiń Zakonu – Tonks, a i ona nie wydawała się być obojętna Lupinowi. Zakodował w pamięci, żeby sprawdzić jak jest w tej rzeczywistości.

- Twoje odwiedziny zapewnie oznaczają, że wiesz o pomocy jaką James udzielił Jimowi – ciągnął dalej Syriusz. – I sam chciałbyś o taką poprosić. Nie musisz, jako twój ojciec chrzestny czuję się zobowiązany udzielić ci każdej pomocy jaką będę w stanie. Remus także pomoże.

- Tak? – zdziwił się Lupin. Nie planował wtrącać się w rywalizacje między swoimi przyjaciółmi, którzy teraz próbowali przekazać ją na następne pokolenie. Normalnie by go to bawiło, ale czuł mały niesmak w stosunku do Jamesa, że faworyzując jednego syna zapomina o drugim. Na szczęście Syriusz widział w Harrym swojego spadkobiercę, którego z powodu swojego trybu życia, nie doczeka się w bardziej naturalny sposób. Kiedy James nie widząc w swoim młodszym synu szans na sprostaniu jego wymaganiom jako żartownisia, Padfoot nigdy się nie poddał i próbował wyrwać chrześniaka z pancerza, którym odgrodził się od świata. Do dzisiaj Remus uśmiechał się na myśl jak kilka tygodni temu, Syriusz wpadł do domu krzycząc radośnie i podskakując jak dziecko. Chwilę zajęło nim był w stanie powiedzieć o co chodziło – Harry żartobliwym komentarzem zbył Dumbledora. To było coś czego w czasach szkoły nie odważyli się zrobić nawet Maruderzy. Syriusz w końcu doczekał się zmiany w Harry. Zmiany na lepsze.

- Tak – potwierdził Black. – Nie wątpię, że gdyby Pronghorn miał okazję, zrekrutował by cię jako pierwszy. Ale się spóźnił. Teraz pracujesz dla mnie.

- Dobra – Remus nie miał zamiaru się kłócić. Zresztą podejrzewał, że James i tak wynajął do pomocy swoich towarzyszy z Korpusu Aurorskiego. Harry może mieć przynajmniej pomoc w postaci dwóch weteranów wojny z Voldemortem.

- To świetnie – ucieszył się Harry. Obydwaj Maruderzy nie mogli się napatrzeć na uśmiech, który normalnie nigdy nie gościł na jego twarzy. – To chyba najwyższa pora wziąć się do roboty. Nie zostało już wiele czasu przed Turniejem.

W następnym odcinku:

- Turniej czas zacząć!

- Tajemnice rodzinne!

- Potter vs Potter!