Karuta"


- Ciekawe co u Araty?

- Nie wiem. Ostatnio przestał się z nami kontaktować.

- Ah, no tak...

- Więc widzisz. Spróbuj odpocząć.

- Ej, Taichi jak myślisz? Co się stanie jeśli w końcu uda mi się zostać królową?

- A co się ma stać?

- No bo wiesz, jak już osiągnę swój cel to będę potrzebować następnego, żeby piąć się cały czas do góry. Co zrobię jeśli nie uda mi się znaleźć czegoś…

- Czegoś?

- Czegoś co pokocham bardziej niż karutę?

- Rozwiązanie jest bliżej ciebie niż myślisz.

- Co?

- Nieważne. Idź spać, bo jutro musisz mieć mnóstwo siły.

- Mhm, racja. Dzięki, Taichi!


Wtedy tego jeszcze nie rozumiałam. Tej delikatnej, od której mogło się zmienić całe moje życie. Jak głupia kompletnie tego nie przemyślałam i dałam się całkowicie pochłonąć karucie. Nawet powrót Araty nie poprawił mojego stanu. Oddalałam się jeszcze bardziej od ludzi. Nie zauważyłam uczucia, które żywił do mnie Taichi. I ono przepadło. Bezpowrotnie. Kiedy w końcu udało mi się osiągnąć mój cel, byłam przeszczęśliwa. Chciałam się tym od razu pochwalić – przecież miałam tyle przyjaciół. Jednak zmienili numery telefonów. Głupota - nawet o takie rzeczy zapomniałam pytać. Byłam lekko zrozpaczona, ale zaraz miałam ręce pełne roboty. Otworzyłam własny klub karuty. Widok tylu dzieciaków jak i dorosłych chcących się uczyć grać sprawiał, że miałam codziennie siłę, by iść naprzód. Jednak to złudne szczęście szybko minęło, gdy w końcu sprawdziłam pocztę. Był w nim list od Taichiego. W którym wyznawał mi swoją miłość. Gdy spojrzałam na datę nadania byłam przerażona. Prawie dwa lata temu. Czy naprawdę w tym okresie przeistoczyłam się w żywego trupa? Przez moją głupotę straciła osobę bardzo dla mnie ważną. Czy go kochałam? Nie wiem. Ale jestem pewna, że dowiedziałabym się, gdybym wtedy dała mu szansę. Ale już za późno. O wiele za późno. Lekko zaczęłam podupadać psychicznie. Nie miałam jak się z nim skontaktować. Tak samo jak z Aratą. Moje życie się zmieniło. Straciłam na wszystko siły. Największym ciosem - który kompletnie mnie powalił na kolana - był ich widokiem. Zauważyłam jak spacerują po parku trzymając się za ręce. Wyglądali tak szczęśliwie. Podświadomie czułam, że oboje szukali w sobie pocieszenia po mojej utracie. To zabolało i to bardzo. Nie podeszłam do nich. Nie zagadałam. Nie chciałam niszczyć pięknego obrazka, który razem tworzyli. Mimo tego to mnie zabiło. Z zawsze uśmiechniętej, pełnej energii Chihayi nic nie pozostało. Najzabawniejszy jest jednak fakt - co doprowadziło mnie do takiego stanu?

Karuta – gra która kiedyś zawładnęła moim sercem, teraz zniszczyła je na dobre.