Outcats
Nazwa Outcats pochodzi od słowa outcasts czyli wygnańców. Zmieniłam nazwę na outCATS, ponieważ wydawało mi się fajnym nawiązaniem do kotów Harry'ego.
Cichy trzask przy aportacji sprowadził Dracona na ziemię. Rozejrzał się z ociąganiem w około sprawdzając, czy aby przypadkiem nikt nie zauważył jak nagle pojawił się na środku drogi. Jednak w uliczce na której wylądował nie było żywej duszy, tylko śmierdzące śmietniki i martwy gołąb na chodniku. Draco zmarszczył z obrzydzenia nos. Strzepał niewidoczny pyłek ze swojej sportowej bluzy i wyjął z kieszeni mały przedmiot. Zaklęciem powiększył walizkę, którą trzymał na dłoni do normalnych rozmiarów i biorąc ją za rączkę oddalił się w kierunku stacji metra. Chciał chociaż z pozory przypominać zagubionego turystę, który jest tak zadumany w sobie, że nie poprosi o pomoc żadną napotkaną osobę. Jednak udawanie zagubionego nie było potrzebne, bowiem świetnie orientował się w mieście, w którym się znalazł. I chociaż rzadko bywał po tej „innej" (jak zwykł mawiać na niemagiczną stronę) Londynu, świetnie się w niej orientował.
Kiedy doszedł do stacji metra, położył walizkę obok swoich nóg i zaczął przyglądać się rozkładowi. Ile to już lat? 3? Tak, trzy lata ciągłego ukrywania się przed magicznym światem. Musiał sprawić sobie nową różdżkę, gdyż ta stara mogłaby być z łatwością znaleziona przez tych tępych aurorów przed którymi młody Malfoy musiał się ukrywać. Teraz bezpiecznie zajmuje miejsce w jego wysokim, masywnym bucie i nogawce spodni, dotykając przy tym jego nogi. Ten dotyk wpływał na niego kojąco, i Draco nie czuł się wtedy taki bezbronny.
Można pomyśleć, że po wojnie z Voldemortem wszystko stanie się lepsze, a jego życie będzie wyłącznie szło z góry w dół. Jak bardzo się mylił! Nowy minister magii zarządził, że trzeba wyplewić (jak sam określił w Proroku Codziennym) wszystkich byłych śmierciożerców i czarodziejów, którzy mieli minimalną styczność z Tomem Riddlem.
Draco westchnął głęboko, nie zrozumiawszy nic z planu podziemnego metra. Co jak co, ale pewnych mugolskich rzeczy nie potrafił zaakceptować.
Przez ostatnie trzy lata podróżował po świecie starając się jak najbardziej unikać kontaktu ze światem magicznym, chociaż całe jego serce i dusza ciągnęło go na „tamtą stronę". Zwłaszcza teraz, kiedy był tu w Londynie, blisko Expresu Hogwart, ulicy Pokątnej, swojego byłego domu. Matka i ojciec zginęli, po jakimś miesiącu od ostrego zarządzenia nowego ministra magii, Alberta Flickermana. Teraz samotny jak nigdy Draco skierował się do pierwszego metra, które podjechało, ciekaw gdzie wysiądzie. O ile się nie mylił, było około godziny trzeciej trzydzieści, słońce ledwo wstawało, więc całe metro miał praktycznie dla siebie. Nie licząc dwóch śpiących żuli, od których wydzielał się nieprzyjemny zapach. Draco postanowił usiąść jak najdalej od tych dwóch zaśmierdłych mężczyzn, kładąc wygodnie walizkę między swoje nogi.
Kiedy usłyszał znajomą nazwę stacji, pośpiesznie wysiadł. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, poirytowany zmniejszył walizkę i wsadził ją do kieszeni bluzy, nawet nie interesując się tym, że stacja powoli zapełniała się ludźmi. Wyszedł po schodach na powierzchnię i odetchnął, świeżym powietrzem, wdychając zapach znajomego miasta. Szedł w kierunku centrum, mając nikłą nadzieję, że znajdzie jakiś przyzwoity bar w którym mógłby zjeść naprędce śniadanie.
Jak zabawny potrafi być świat. W Melbourne, w Australii gdzie wcześniej się ukrywał, bowiem mieszkaniem nie można było tego nazwać, byłaby teraz godzina 20.30. Coś niesamowitego, pomyślał Draco patrząc na wschodzące słońce uśmiechając się do siebie lekko. Może przez to, że prawie każdego miesiąca był w innym państwie, w innym mieście, przybierając różne imiona i nazwiska się trochę rozczulił? Potrafił dostrzec w każdej budowli i szczególe coś pięknego, coś na co nikt inny nie zwróciłby wcześniej uwagi.
Powolnym krokiem skierował się do centrum, by tam poszukać hotelu na jakiś nocleg i mlecznego baru, w którym mógłby zjeść śniadanie. Mugolom można zarzucić wiele, ale nikt, kto nie spróbował wcześniej mlecznych koktajli nie powinien ich krytykować. To bóstwo dawało siły Draco na kolejny dzień ukrywania się przed aurorami.
Chociaż prawie wszyscy współcześni aurorzy to banda Flicermańskich debili, Draco musiał być czujny. Zdawały się być pewne perełki i przez swoje zapomnienie, czasami zostawał zauważony przez czarodziejskie władze i musiał szybko aportować się do pobliskich miejsc. Zauważywszy jeden z droższych hoteli, Draco pośpiesznie powiększył swoją walizkę, uprzednio sprawdzając czy nie ma świadków. Skierował się leniwym krokiem do recepcji.
Skąd Draco bierze pieniądze na wszystkie dość kosztowne hotele oraz wygody jakimi się zawsze otaczał? Decyzja nie była prosta, ale musiał sprzedać Malfoy Manor zanim jeszcze aurorzy dopisali go do listy „poszukiwanych". Zdobyte galeony razem z resztą majątku wymienił na mugolskie funty, które w danych krajach wymieniał na odpowiednią walutę. Zaradny dziedzic Malfoyów swoimi zdolnościami i wewnętrznym urokiem osobistym założył konto w banku, które miało wysokie oprocentowanie. Także, na dzień dzisiejszy nie musiał pracować, co było chyba jedną z nielicznych zalet uciekania.
-Dzień dobry.- przywitał się uprzejmie, wklejając na usta sztuczny uśmiech, którym zawsze obdarowywał mugolki.
-Dzień dobry, w czym mogę panu służyć?- młoda, na oko dziewiętnastoletnia dziewczyna uśmiechała się miło i nazbyt szeroko. Draco westchnął w duchu. Czyżby kolejna, nie potrafiąca mu się oprzeć kobieta?
-Potrzebuję jednoosobowego pokoju. Na dobę.- Draco wyciągnął szybko kartę kredytową z portfela, mając nadzieję, że jeśli przyśpieszy wszystkie czynności, będzie mógł wcześniej pójść się położyć. Był bardzo zmęczony ostatnią podróżą, jednak recepcjonistka ani śniła mu ulżyć w cierpieniach guzdrząc się niemiłosiernie.
-Jakiś określony numerek?- zapytała niby to przypadkiem oblizując językiem dolną wargę. Malfoy zmarszczył czoło i ręką pomasował swoje skronie w geście rezygnacji.
-Na najwyższym piętrze.- odpowiedział niemrawo.
-Proszę uprzejmie, pokój 369.- podała mu kluczyk ręką muskając jego dłoń. Szybko złapał metalowy przedmiot dziękując w myślach bogu. Kiwnął głową i szybko ruszył w kierunku windy.-W razie czego się stąd nie ruszam!- zawołała za nim, ale Draco już jej nie słuchał. Przymknął na chwilę oczy, wyraźnie wyczerpany. Gdyby któryś z aurorów przypadkiem znalazłby się w tym właśnie hotelu, nie walczyłby, tylko od razu oddałby się do Azkabanu. Kiedy wreszcie winda stanęła na jego 5 piętrze, ślamazarnym krokiem skierował się do drzwi 369, który stał na końcu korytarza. Nawet nie kłopocząc się z rozpakowaniem walizek zatrzasnął za sobą drzwi i opadł na łóżku od razu zasypiając.
Obudził się i od razu spojrzał na zegarek stojący na komodzie. 10.30. Czyli odpowiednia pora na konsumpcje śniadania. Podniósł się z łóżka i ze zdziwieniem stwierdził, że ma na sobie pełne ubranie oraz buty. Te szybko ściągnął i rozprostował palce, wyjmując różdżkę i kładąc ją na szafkę nocną blisko łóżka. Podszedł do łazienki i powoli zaczął ściągać z siebie brudne ubrania. Wszedł pod prysznic i szybko umył się w zimnej wodzie, który na dobre rozbudziła jego zmysły. Przymknął oczy i pozwolił by zimna strużka wody spływała po jego blond włosach i całej twarzy. Po dziesięciu minutach wyszedł i okrył się ręcznikiem.
Zaklęciem rozpakował wszystkie swoje 6 walizek, które wyciągnął z kieszeni bluzy. Wybrał ciemnozieloną koszulkę z półdługim rękawem i z kilkoma guzikami oraz czarne spodnie idealnie opinające jego zgrabne nogi oraz tyłek. Zapinając guziki postanowił nie ubierać swoich standardowych czarnych, skórzanych butów, które nieodłącznie towarzyszyły mu w każdej podróży, tylko te, które mugole pospolicie nazywali trampkami.
Kiedy skończył układać fryzurę w wymarzony nieład i uprzednio sprawdziwszy, że wygląda jak grecki pół-bóg wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz. Nie chciał jeść w hotelowej restauracji śniadania, bowiem to zawsze przypominało mu o tym, że nie ma domu w którym mógłby zjeść śniadanie z rodziną. Westchnął głęboko i szybko przebiegł przez recepcje, by czasem nie napotkać tej natrętnej, chętnej do wszystkiego recepcjonistki.
Po śniadaniu złożonego z kilku mlecznych koktajli Draco postanowił zwiedzić jak najwięcej Londynu, by powspominać czasy w których był jeszcze szczęśliwym dzieciakiem. Kiedy znów studiował rozkład, tym razem londyńskich autobusów usłyszał głośne i pełne pragnienia „oh" grupki dziewczyn. Pewny, że to na jego widok odwrócił się do dziewczyn uśmiechając się z tą typową pewnością siebie. Jednak gdy zauważył, że trójka szesnastoletnich dziewczyn nie wpatrywały się w niego, tylko w jakiś wielki bilbord na jednym z wielkich wieżowców, poczuł lekkie zażenowanie.
Spojrzał w tamtym kierunku co one, chcący dostrzec to co przykuło ich uwagę. Bilbord był najzwyklejszy w świecie. Przestawiał pół nagiego chłopaka ubranego w parę dżinsów, z rękami wciśniętymi w kieszenie. Obok tego było jakieś dziwne logo i napisy, których z tej odległości Draco dojrzeć nie mógł. Nie wiedział skąd, ale twarz modela była aż nadto znajoma, a gdy spojrzał na jego odsłonięte czoło, już wiedział.
-Potter?! Do jasnej cholery, to ty?!- wykrzyczał sam do siebie zwracając uwagę trzech dziewczyn, które przestały wzdychać do bilbordu.
-Oh! Znasz go?- zapytała jedna z nich, gruba, brzydka i pryszczata mugolka.
-Tak.- warknął.- chodziłem z nim do szkoły.- powiedział krzyżując ramiona na piersi. Nastolatki pisnęły uradowane i obtoczyły lekko zszokowanego Draco.- Gdzie on pracuje?
-W C&A!- wykrzyknęła inna, nieco ładniejsza od koleżanki. Ależ Draco, czy ty musisz wszystkich mugoli oceniać na podstawie ich marnego wyglądu?
-Gdzie mają siedzibę?- spytał od niechcenia. W jego głowie już kiełkował się niecny plan wypytania Pottera.
-W centrum, można dojechać tam czwórką, ale nie wpuszczają gdy nie ma się umówionej wizyty. Próbowałyśmy.
-Pewnie nie dostatecznie się starałyście.- młody Malfoy szybko się oddalił nie chcąc rzucić na te dziwne nastolatki jakiegoś uroku. Niemożliwie go wkurzyły. Wsiadł do „czwórki" na którą musiał czekać aż sześć minut. Wysiadł na przystanku, który był najbliżej budynku z bilbordem i tym wielkim owalnym logiem. Pośpiesznym krokiem wszedł do bogatego budynku, w którym królował jego ulubiony kolor- zieleń.
-Dzień dobry pani.- powiedział uprzejmie do starszej kobiety siedzącej przy biurku. Uśmiechnął się zniewalająco, aż staruszka oblała się delikatnym rumieńcem.
-W czymś mogę pomóc kochaneczku?- zapytała, nie chcąc patrzyć w przeszywające spojrzenie blondyna.
-Gdyby była pani tak uprzejma podać mi adres zamieszkania mojego kolegi, Harry'ego Pottera.- Draco w ostatniej sekundzie powstrzymał się od powiedzenia „bliznowatego". – Przeprowadziłem się do Londynu w tamtym tygodniu i chciałem mu zrobić niespodziankę. Znaliśmy się już w szkole, ale nasze drogi się rozeszły, a Harry to naprawdę niesamowity kolega.- ta! Akurat! Już miał parsknąć śmiechem, ale wtedy jego plan spaliłby na panewce. Starsza kobieta wreszcie podniosła wzrok i miała już coś powiedzieć, ale Draco się odezwał:
-Widziałem ten wielki bilbord na budynku. Strasznie się ucieszyłem, że Harry spełnił swoje marzenie o byciu modelem. Od początku szkoły pragnął nim być. Wtedy przyrzekliśmy sobie, że będziemy do końca przyjaciółmi, którzy spełnią swoje marzenia. Ten adres byłby szansą na spotkanie Harry'ego. Bardzo panią proszę.- uśmiechnął się jeszcze szerzej, palcami prawej ręki dyskretnie wystukując rytm na blacie. Staruszka zacisnęła swoje usta w cienką linię, wyglądając przy tym prawie tak samo jak McGonagall. Poprawiła swoje okulary w różowej oprawce na sznureczku i westchnęła głośno. Chwilę bazgrała na małej, żółtej, samoprzylepnej karteczce i zerkając na boki przylepiła ją na dłoń Malfoya, która nadal wystukiwała rytm na blacie.
-Nie masz tego ode mnie, jasne?
40 minut i 6 tysięcy sprzecznych myśli później, Draco stał przed drzwiami gustownego, pomalowanego na kremowo domu Harry'ego Pottera. Od przeszło 10 minut wahał się czy zapukać do domu, czy też może wiać do swojego hotelu i zapomnieć o tym, że Potter jest w niemagicznym Londynie.
Jakaś wewnętrzna siła pchała Draco do odnalezienia Bliznowatego i wypytania go o wszystkie rzeczy, jakie dręczyły młodego Malfoya. Czemu Potter zrezygnował ze świata magicznego? Dlaczego zamieszkał tu w Londynie i jako model podbijał serca nastoletnich pryszczatych mugolek? Jednak jakiś głęboko ukryty głosik mówił Draco, że chce się dowiedzieć, czy Harry Potter jest tak kurewsko przystojny naprawdę, czy to może przez jakieś dziwne mugolskie sztuczki tak cholernie bosko wyszedł na tym bilbordzie.
Wreszcie, po kolejnych pięciu minutach zapukał pośpiesznie do domu i po niespełna 30 płytkich oddechach drzwi się otworzyły i stanął w nich Harry Potter we własnej osobie.
-Malfoy?
