Pewien przybysz z Kontynentu wywraca życie Diego do góry nogami. Z założenia raczej na wesoło i z humorem :) Miłej lektury!

Disclaimer: Poza własną satysfakcją nie czerpię żadnych korzyści z pisania i publikowania. Postaci nie należą do mnie.

Grzech młodości

Rozdział pierwszy

Dyliżans zatrzymał się przed gospodą. Victoria wyjrzała z ciekawością, czy przypadkiem nie przyszedł list od któregoś z jej braci, ale chłopak odbierający pocztę od woźnicy pokręcił głową. Señorita Escalante chciała już wrócić do swoich zajęć, ale jej uwagę przykuł niecodzienny widok.

Z powozu wysiadła dziewczynka, może dziesięcioletnia. W podróżnej sukience, z ciemnymi włosami zaplecionymi w warkocze i z kolorowym szalem zarzuconym na ramiona wyglądała dorośle, a zarazem bardzo dziecinnie. Zaraz za nią pojawiła się szczupła, zasuszona zakonnica. Victoria uniosła brwi. Rzadko kiedy widywała w pueblo podróżujące osoby duchowne, które zwykle wybierały bardziej uczęszczane szlaki i omijały małe puebla, takie jak Los Angeles. Zaskakująca była również ilość bagaży, które woźnica zaczął ściągać z dachu. Obie podróżne stały wśród całego tego bagażu i rozglądały się, dziewczynka z ciekawością i lękiem, zakonnica z zagubieniem.

- Witajcie w Los Angeles – Victoria zeszła prędko z werandy i z uśmiechem zwróciła się do przybyszek. – Mogę wam w czymś pomóc?

- Czy możesz mi powiedzieć, moje dziecko, gdzie znajdziemy hacjendę de la Vegów? – zapytała siostra. Wyglądała, jakby z trudem powstrzymywała się od trzymania dziewczynki za rękę.

- Trzy kilometry stąd – odparła señorita. – Czy zostaniecie dłużej w Los Angeles? Mam wolne pokoje w gospodzie.

- Nie sądzę, señorita... – zaczęła ponownie zakonnica, ale przerwał jej sierżant Mendoza, który zobaczył podróżne.

– Jestem sierżant Jamie Mendoza - powiedział i wyprężył się. – Pozwólcie, że powitam was w Los Angeles i pobiorę podatek od podróżowania.

- Podatek? – dziewczynka po raz pierwszy zdecydowała się odezwać. W jej głosie pobrzmiewało szczere zdumienie, ale i zaciekawienie, jakby sierżant powiedział jej właśnie o jednej z lokalnych atrakcji. Victoria spojrzała na nią i zorientowała się, że dziewczynka ma niebieskie oczy.

- Sierżancie Mendoza, poczekajcie chwilę – zrugała go Victoria. – Nie widzicie, że obie mają za sobą długą podróż? A więc, siostro, zechcecie pokój, żeby się odświeżyć?

- Nie, nie mogę – zakonnica odmówiła i obrzuciła gospodę spojrzeniem. – Mój dyliżans jedzie dalej za chwilę, jak tylko konie zostaną wymienione. A skoro mówicie, że do hacjendy są aż trzy kilometry – siostra popatrzyła bezradnie na towarzyszące jej dziecko.

- Musieliście ją mijać po drodze – zauważyła Victoria. – Szkoda, że wasz woźnica o tym nie wiedział. Ale, jeśli mogę spytać, dlaczego szukacie de la Vegów?

- To jej jedyni krewni – odparła zakonnica, wskazując na dziecko. – Jestem siostra Evita, a to jest Isabel Bonilla. Przebyła długą drogę aż z Hiszpanii.

- Victoria Escalante – przedstawiła się w końcu Victoria. Nadal nie mogła do końca ogarnąć sytuacji. – Aż z Hiszpanii? Zupełnie sama?

- Nie, broń Boże! – siostra wydawała się być przerażona samą myślą. – Teraz jesteśmy już prawie na miejscu, a okazuje się, że nie zdążę na mój dyliżans. Mam do załatwienia pilne sprawy w Monterey w imieniu mojej przeoryszy.

- Niech się siostra nie martwi. Odwiozę Isabel do hacjendy – zapewniła ją Victoria. – Sierżancie, pomożecie z bagażami?

- Si, señorita – Mendoza kiwnął głową, tak samo jak i ona ciekawy tej krewnej de la Vegów, która przebyła tak długą drogę. Zakonnica popatrzyła jednak niepewnie na Victorię.

- Skąd mam wiedzieć, że mogę ci zaufać? – zapytała.

- Don Diego i don Alejandro de la Vegowie to moi przyjaciele – odparła Victoria. – Jeśli zechcecie, możemy przejść obok do kościoła, do padre Beniteza. On to potwierdzi.

- Si, siostro, proszę się nie lękać – zawtórował jej Mendoza. Zakonnica wahała się jeszcze, ale decyzję podjęła Isabel, która podeszła do Victorii i wpatrywała się w nią błyszczącymi z przejęcia oczami. Zaraz jednak spojrzała na swoją opiekunkę.

- Znów mnie przekazujecie komuś innemu – powiedziała butnie. – Nie martwcie się, siostro, przywykłam już, że jestem przekazywana jak jakiś pakunek. Na szczęście to już ostatni raz!

- Drogie dziecko, wiesz przecież, że żadna z sióstr nie mogła ci towarzyszyć przez całą drogę – zaczęła się bronić siostra Evita. – Jedź z Bogiem i nie przynieś wstydu!

- Siostro, jedziecie dalej? – zawołał tymczasem woźnica, który skończył oporządzać konie.

- Tak, tak. Żegnajcie – siostra zaczęła się z nimi żegnać. – Zaopiekujcie się nią – poprosiła.

- Vaya con Dios, siostro Evito! – zawołała Isabel, gdy zakonnica spiesznie wróciła do powozu. Patrzyła za nią, aż drzwiczki zamknęły się i dyliżans ruszył dalej. Dopiero wtedy obróciła się ku swojej nowej opiekunce.

- Isabel, pewnie jesteś zmęczona i głodna – odezwała się do niej Victoria. Dziewczynka była ciekawa wszystkiego, ale widać było, że pokrywa tym swoje zdenerwowanie.

- Nie, nie chcę nic jeść – zaprzeczyła. – Chciałabym pojechać do hacjendy. Proszę, bardzo mi na tym zależy.

- Dobrze, dobrze – roześmiała się señorita.- Chodź, odwiozę cię.

- Byłaś tu kiedyś? - zagadnęła Victoria. Razem z Isabel przyprowadziły wóz ze stajni, bo dziewczynka nie chciała odejść od niej na krok. - Nie pamiętam cię.

- Nie, señorita, nigdy - odparła panienka i chwyciła pierwszy kuferek. - To moja pierwsza podróż do Ameryki, urodziłam się i wychowałam w Madrycie.

- I nie miałaś tam żadnej rodziny? - zdziwiła się señorita Escalante. Wydawało jej się niepojęte, że dziewczynka przejechała taki szmat drogi, żeby dotrzeć do swoich krewnych. Jednocześnie była bardzo ciekawa, kim ta mała jest dla Diego. Z tego co pamiętała, matka Diego pochodziła z Hiszpanii, więc może to jakaś jego mała kuzynka? Albo może dalsza siostrzenica czy bratanica? Victoria nie znała panieńskiego nazwiska Felicidad, więc nazwisko dziewczynki nie było żadną wskazówką.

- Nie - Isabel posmutniała. - Kiedy mama umarła, zostałam sama. Przed śmiercią powiedziała mi, że mam pojechać do Los Angeles w Kalifornii i odszukać Diego de la Vegę. Wyruszyłam tydzień później pod opieką padre Avalos, a potem przekazywali mnie od misji do misji, aż dotarłam tutaj.

- Wybacz, nie wiedziałam - spłoszyła się Victoria. Dziewczynka miała dziewięć, może dziesięć lat. Z tego wynikało, że była bardzo mała, kiedy Diego był w Madrycie, ale nic nie stało na przeszkodzie, by znał się z jej rodzicami. - A twój ojciec? - zapytała zaciekawiona. Isabel rzuciła jej kose spojrzenie i nie odpowiedziała. - A w ogóle kim dla ciebie jest Diego?

Ale dziewczynka milczała. Nie odezwała się ani słowem, kiedy załadowały na wóz resztę bagażu, ani potem w czasie jazdy do hacjendy.

- Witaj, Victorio, co cię do nas sprowadza? - przywitał się uprzejmie Diego. - I kim jest twoja urocza towarzyszka?

- Twoją krewną, Diego. Poprosiła mnie, bym ją tutaj przywiozła - odparła Victoria. Dziewczynka tymczasem wpatrywała się w młodego de la Vegę szeroko otwartymi oczami.

- Diego de la Vega? - powtórzyła, jakby chciała się upewnić. Młody caballero niepewnie skinął głową. Reakcja panienki przeszła jego najśmielsze oczekiwania.

- Tato! - dziewczynka z okrzykiem i łzami w oczach rzuciła mu się na szyję.

Diego był wdzięczny za ścianę za plecami, bo w przeciwnym razie niechybnie zlądowałby na ziemi, zbity z nóg impetem dziewczynki, ale przede wszystkim szokiem. Odruchowo pochylił się, bo ręce dziecka oplecione na jego szyi ciągnęły się w dół. Tato? To dziecko powiedziało do niego "tato"? Diego posłał Victorii błagalne spojrzenie, jakby oczekiwał od niej pomocy, ale jego przyjaciółka stała równie zaszokowana jak on i wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.

- Przepraszam? - wykrztusił z siebie w końcu, gdy dziewczynka puściła go i odsunęła się trochę, jakby chciała mu się dobrze przyjrzeć. - To... To chyba jakaś pomyłka - wyjąkał.

- Nie - dziewczynka spojrzała na niego hardo. - Jesteś Diego de la Vega - stwierdziła pewnie. Diego kiwnął głową.

- A ty? Jak się nazywasz?

- Isabel Bonilla - odparła mała i popatrzyła na niego wyczekująco. Diego zasłonił ręką oczy. Tak, teraz wszystko było już jasne.

- Magdalena - szepnął do siebie. - Madre de Dios, jesteś córką Magdaleny?

- Si - potaknęła Isabel. - Mam od niej list. Powiedziała mi, gdzie mam pojechać.

- Diego? - wtrąciła się w końcu Victoria. - Isabel przyjechała tu prosto z drogi - zauważyła. Diego jakby otrząsnął się.

- Oczywiście, wybaczcie mi. Proszę, chodźcie do środka - młody de la Vega automatycznie poprowadził je do domu. W holu prawie wpadł na Felipe. Diego uśmiechnął się zakłopotany, widząc pytający wzrok swojego wychowanka.

- Felipe. To Isabel Bonilla - przedstawił dziewczynkę, bo wciąż nawet w myślach nie mógł przetrawić słowa córka. - Isabel, to jest Felipe.

- Kto to jest, tato? - zapytała Isabel, wyraźnie zaciekawiona chłopakiem. Felipe wytrzeszczył oczy na Diego. – Miło cię poznać, Felipe – uśmiechnęła się do niego.

- Erm... Tak... - młody de la Vega rozejrzał się niezdecydowany. - Victorio, zaczekajcie w salonie, dobrze? Przyniesiemy rzeczy z twojego wozu - powiedział i zgarnąwszy Felipe ramieniem czmychnął na zewnątrz. Jak tylko trzasnęły drzwi, chłopak zaczął dziko gestykulować. Diego tylko westchnął.

- Nie pytaj. Po prostu o nic nie pytaj, dobrze? - poprosił. Felipe nie dał się zbyć i nadal domagał się wyjaśnień. – Nie wiem, nic jeszcze nie wiem poza tym, że ta mała jest córką kobiety, którą... która była mi kiedyś bliska – wyjaśnił w końcu i zaczerwienił się, kiedy Felipe machnął ręką w stronę drzwi i wskazał, jak bliska musiała być ich znajomość. Diego nie miał nawet siły się oburzyć. Jego wychowanek popchnął go w stronę hacjendy, dając do zrozumienia, że sam się zajmie bagażami.

Victoria i mała Isabel usadowiły się wygodnie na sofie, więc Diego przemknął jeszcze do kuchni i porozmawiał chwilę z Marią, nim wrócił do nich. Señorita Escalante nadal wyglądała na zszokowaną, a dziewczynka rozglądała się z ciekawością po pokoju i gdyby nie obecność drugiej kobiety, z pewnością wędrowałaby już po wszystkich zakątkach hacjendy. Na widok Diego zerwała się z kanapy, podekscytowana.

- Dlaczego ten chłopiec się ze mną nie przywitał? – zapytała na wstępie. – To niemiło.

- Felipe przywitał się z tobą na swój sposób – odparł Diego. – Jest głuchoniemy. To mój wychowanek, ale jak mi się zdawało, mamy mówić o tobie. Usiądź, proszę – powiedział, a gdy dziewczynka usiadła ponownie koło Victorii, sam zajął fotel. – Możesz mi powiedzieć, w jaki sposób trafiłaś tutaj do Los Angeles? – Diego ponownie zerknął na przyjaciółkę, ale ta nie wyglądała, jakby zamierzała mu pomóc.

- Siostry franciszkanki pomogły mi się tutaj dostać – odparła Isabel. – Zostałam sama, kiedy mama umarła, i...

- Magdalena nie żyje? – przerwał jej gwałtownie Diego. Dziewczynka spuściła głowę. – Co się stało?

- Siostry mi nie powiedziały – mała podniosła na niego wilgotne oczy. – Wiem, że mama chorowała, ostatnie dwa miesiące mieszkałyśmy w klasztorze. Wtedy powiedziała mi, że... że... – zająknęła się i zaczęła drżeć - że kiedy umrze, mam pojechać do taty. W Madrycie nie miałam nikogo, kto by się mną zajął, a mama nie chciała, żebym została w przytułku u sióstr. – Isabel wyglądała tak żałośnie, że Victoria przysunęła się do niej i przytuliła ją. Diego oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Nie sądził, że po tylu latach wiadomość o śmierci Magdaleny tak go zaboli. Nie był zaskoczony, spodziewał się tego od momentu, kiedy ta mała powiedziała, czyją jest córką, ale mimo wszystko...

- Ile masz lat? – Diego uniósł w końcu głowę i napotkał wzrok dwóch par oczu – jednych niebieskich, tak podobnych do jego własnych, błyszczących ciekawością i smutkiem, drugich ciemnych, aktualnie sypiących na niego gromy. Dios, Victoria była na niego wściekła. O co? O to dziecko, czy o jego zachowanie?

- W październiku skończę dziewięć – odparła dziewczynka. Diego na moment przymknął oczy i przeliczył. Tak, to by się zgadzało... – Mama powiedziała, że mam ci to dać – przypomniała sobie nagle i spod sukienki wyjęła niewielką sakiewkę. Rozwiązała sznureczek i wyciągnęła ze środka złożoną kopertę. Wychyliła się do przodu i podała ją Diego, który wziął ją odruchowo. Wyciągnął ze środka list, rozprostował go i zaczął czytać.

Drogi Diego,

Wierzę, że po tylu latach możesz mnie nawet nie pamiętać po tym, jak się rozstaliśmy. Nie pisałabym do Ciebie, gdyby nie konieczność. Nie mam wyboru, piszę te słowa prawdopodobnie w ostatnich dniach życia i uważam, że muszę Ci wszystko wyjaśnić.

Ta kłótnia, która była naszym ostatnim spotkaniem – wierz mi, dotąd żałuję, że tak to się skończyło. Byłam młoda, oboje byliśmy. Moi rodzice, kiedy dowiedzieli się o naszym romansie, zmusili mnie do zerwania go natychmiast. Ani słowo z tego, co powiedziałam wtedy, nie było prawdą. Kilka tygodni później dowiedziałam się, że jestem przy nadziei. Rodzice wysłali mnie do rodziny na wieś i zakazali mi się z tobą skontaktować. Miałam wtedy dosyć czasu, by wszystko sobie przemyśleć. Ja - dziewczyna z miasta, córka kupca, owszem, ale tylko mieszczanka. Ty – bogaty caballero z Kalifornii, ze szlachetnymi korzeniami sięgającymi dalej niż możesz się dowiedzieć, w dodatku spokrewniony z rodziną królewską. Dziecko poczęte w wyniku romansu zniszczyłoby ci reputację w Madrycie, a tego nie chciałam. Dlatego kiedy wróciłam po ponad roku, samotna, za to z córką, nie odezwałam się ani słowem. Widywałam cię czasami, ty mnie – chyba nigdy. Nie dowiedziałbyś się o Isabel, ale moja rodzina jej nie akceptuje. Rodzice może jeszcze łożyliby na jej wychowanie, ale oboje nie żyją, a moi bracia nie chcą jej znać. Nie mam komu zostawić Isabel, a wiem, że między innymi dziećmi w przytułku będzie nieszczęśliwa. To dobre dziecko, pełne życia i ciekawości świata. Wiem, że ma to po Tobie. Proszę, byś przejął swoje zobowiązania, kiedy ja już nie będę mogła. Nie chciałam tego robić, ale jesteś jej to winien, to twoja córka.

Isabel zna cię z opowieści. Nie chciałam, by rosła, nie wiedząc, kto jest jej ojcem. Nie wiem, ile zrozumiała, starałam jej się wyjaśnić, jak to z nami było. Wiedz jedno – nigdy nie usłyszała o Tobie złego słowa. Myślę, że kocha obraz ojca, jaki powstał w jej głowie i wierzę, że pokocha również Ciebie, jeśli tylko jej na to pozwolisz. I wybacz mi, jeśli potrafisz. Za późno już, żeby spotkać się jeszcze raz, ale powierzam Ci, co miałam najcenniejsze – naszą córkę. Dbaj o nią dobrze.

Twoja na zawsze

Magdalena

- Dios... Dios – jęknął Diego. – Ty jesteś moim dzieckiem – zauważył bezsensownie.

- Więc Diego de la Vega ma przeszłość jeszcze ciekawszą, niż myślałam – powiedziała Victoria. Wydawało się, że nie wie, czy ma być zaskoczona, zdenerwowana czy zdegustowana. – Czy to dlatego nigdy nie opowiadałeś wiele o latach spędzonych w Madrycie?

- Nie... – młody de la Vega posłał jej błagalne spojrzenie. – O, Felipe, pokój jest gotowy? – zapytał nagle, bo chłopak wsunął się do salonu. – Chodź, Isabel, pokażę ci twój pokój – powiedział łagodnie do dziewczynki i wstał. Mała poderwała się ochoczo.

- Tato? To znaczy, że mogę zostać? – zapytała podekscytowana.

- Na razie na pewno – odparł Diego, ale myślami był gdzieś bardzo daleko. – Chodź – powtórzył i niezdarnie objął córkę ramieniem. Zaprowadził ją do jednego z gościnnych pokojów, jak zauważył tego, który był najbliżej jego własnej sypialni. W środku krzątała się jeszcze Maria, która powitała dziewczynkę ciepłym uśmiechem, po czym posłała młodemu de la Vedze pytające spojrzenie spod uniesionych brwi. Diego pomyślał przelotnie, że powinien zacząć się przyzwyczajać, skoro zgodził się, żeby Isabel została w hacjendzie. Ojciec będzie następny... Ojciec! Diego omal nie potrącił wazy na stoliku przy ścianie, gdy dotarło do niego, co go czeka.

- Na pewno chcesz się odświeżyć i przebrać – powiedział do dziewczynki, nie mając pojęcia, jak się do niej zwracać. – Zostań w hacjendzie, gdybyś czegoś potrzebowała, daj znać Marii albo poproś Felipe o pomoc. Ja muszę na razie wyjść – zakończył niezgrabnie i wysunął się na korytarz. Victoria zrozumiała jego błagalne spojrzenie i poszła razem z nim.

- Kim ona była? Ta Magdalena? – zapytała cicho Victoria, kiedy oboje odeszli kawałek od pokoju. Diego westchnął.

- Kimś, kogo kochałem w czasie pierwszego roku studiów – odparł krótko. – Rozstaliśmy się, nie miałem pojęcia o tym, że... o Isabel.

- Ahaaa – Victoria patrzyła na niego sceptycznie, jakby uważała, że nie wszystko jej powiedział.

- Victorio, wybacz mi, muszę wyjść – Diego nie pozwolił jej powiedzieć nic więcej. – Ojciec powinien wrócić niedługo, wolałbym go uprzedzić bez świadków. Obawiam się, że jego reakcja może być... gwałtowna.

- W to nie wątpię – prychnęła Victoria. – Jedź, zostanę z Isabel. Chyba dobrze się czuła w mojej obecności. Pilar sobie poradzi z gospodą i zamknie na sjestę – dodała łagodniejszym tonem, litując się nad roztrzęsionym Diego.

- Gracias, Victorio. Jesteś dobrą przyjaciółką – Diego odetchnął. Perspektywa zostawienia małej Isabel tylko z Felipe, bo Maria z pewnością miała masę innych zajęć, była niepokojąca i czuł się spokojniej wiedząc, ze Victoria będzie miała oko na jego... córkę.

- Nie ma za co, Diego – Victoria uśmiechnęła się do niego. – Twoja córeczka jest urocza – przyznała wesoło i z trudem powstrzymała się od śmiechu, gdy zobaczyła minę, jaką zrobił Diego na słowo „córka". Młody de la Vega okręcił się na pięcie i wypadł z hacjendy, jakby goniło go stado diabłów.

Victoria uśmiechnęła się do siebie. Diego był tak autentycznie przerażony faktem bycia ojcem, i to ojcem całkiem sporej dziewczynki, że wyglądał jak obraz nieszczęścia. Ona sama także nadal nie mogła się otrząsnąć ze zdumienia. Nie, nie dlatego, że dziecko Diego przejechało pół świata, żeby znaleźć swojego ojca, ale raczej dlatego, że Diego w ogóle był zdolny do romansu. Młody de la Vega, którego znała, zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na kobiety, a tej jednej, którą kochał, nigdy nie wyznał swoich uczuć, jak jej kiedyś przyznał. Victoria uważała swojego przyjaciela za zbyt nieśmiałego, by powiedzieć cokolwiek, więc próba wyobrażania go sobie w romantycznym związku, i to dość uczuciowym, by jego owocem była mała, żywiołowa Isabel, kończyła się pełnym niedowierzania uśmiechem. A jednak... Isabel była za bardzo podobna do ojca, by Victoria mogła mieć jakiekolwiek wątpliwości. To, czego się dowiedziała, rodziło pytanie, czego jeszcze nie wiedziała o swoim przyjacielu, który, zdawałoby się, nie miał żadnych tajemnic. Równie zagadkowa była sama mała Isabel, więc Victoria poszła z powrotem do jej pokoju.

Zaskoczyło ją to, co zobaczyła. Isabel, w czystej, choć nieco pogniecionej zielonej sukience, z rozpuszczonymi włosami, siedziała na łóżku i zanosiła się płaczem. Obok na podłodze leżała zawartość chyba całego największego kufra, z którym przyjechała.

- Isabel, co się...? – Victoria podeszła do niej spiesznie i przykucnęła, żeby móc spojrzeć jej w twarz.

- On mnie nie chce – wychlipała dziewczynka. – Myślałam... mama mówiła... to mój tata! A on mnie nie chce, nie chce mnie znać, nie pokocha mnie – szlochała.

- Ciii, to nie tak, moja mała – powiedziała łagodnie Victoria. – Jesteś sporym zaskoczeniem.

- Ale on mnie nie chce – powtórzyła z uporem Isabel. – Uciekł!

- Nie, Isabel, nie. Zrozum, Diego jest zaskoczony, musi się oswoić z myślą, że ma córkę, i to taką śliczną – señorita zaczęła ostrożnie tłumaczyć.

- To dlaczego pojechał? Dlaczego nie chciał mnie poznać? – upierała się mała. Victoria westchnęła. Jak miała powiedzieć tej dziewczynce, że była sporym zamieszaniem, i to upokarzającym dla jej przyjaciela?

- To nie tak – Victoria usiadła obok na łóżku i przytuliła Isabel. – Diego pojechał porozmawiać najpierw ze swoim ojcem, wolał go uprzedzić. Wiesz, nie codziennie człowiek dowiaduje się, że ma taką dużą córkę albo wnuczkę – uśmiechnęła się. – Jestem pewna, że Diego szybko cię pokocha.

- Tak myślisz? – dziewczynka ożywiła się. – A jaki on jest? Mama mówiła...

- Tak? – teraz to oczy Victorii rozbłysły ciekawością. – Jak twoja mama go opisywała? Wiesz, Diego rzadko mówi o tym czasie – mrugnęła do niej porozumiewawczo. Isabel poprawiła się na łóżku i posłała starszej towarzyszce uśmiech, który zapewne miał oznaczać wspólne sekrety. Zaczęła opowiadać żywiołowo nie o Diego, ale o swojej mamie, o tej tajemniczej Magdalenie, o której Diego nie chciał jej nic powiedzieć. Kiedy jednak przeszła w końcu do tego, co mama opowiadała jej o de la Vedze, oczy Victorii rosły ze zdumienia. Z opisu wyłaniał się bowiem człowiek zupełnie inny niż ten, którego znała. Ale czy tak naprawdę znała swojego przyjaciela? Szczyt zdumienia osiągnęła jednak, gdy Isabel zapytała nagle:

- Myślisz, że pokaże mi, jak się fechtuje? Macie tutaj turnieje szermiercze?

- Turnieje? – powtórzyła Victoria. – W Monterey pewnie są, u nas rzadko kiedy się odbywają. To mała mieścina, prędzej zobaczysz tutaj aukcje bydła czy zawody zręcznościowe między vaqueros.

- Szkoda... Ale chyba caballeros lubią się fechtować? Mama mówiła, że tata brał udział w wielu turniejach.

- Diego? W turniejach szermierczych? – parsknęła z niedowierzaniem Victoria. – Oj, chyba nie, Diego nie nosi broni.

- W Madrycie nosił! I był bardzo dobry – fuknęła dziewczynka. – Mama chodziła na różne turnieje, już potem, jak się urodziłam i byłam mała. Mówiła, że zajmował wysokie miejsca, że wygrywał!

- Ale... – zaczęła Victoria i urwała. Dzisiejszy dzień już wystarczająco pokazał, że Diego był zdolny zrobić więcej, niż się po nim spodziewano. Jeśli więc Isabel twierdziła, że według opowieści jej matki Diego nie dość, że wiedział, za który koniec trzyma się szpadę, to jeszcze umiał się nią dobrze posługiwać, to może coś w tym było. Będzie musiała zapytać później Diego.