Miniminiaturka.

Krzesła

Trzeba dostawić tam krzesło, żeby Ariana miała gdzie usiąść. Ona zawsze tam siada, naprzeciwko drzwi, obok niego. I jeszcze jedno nakrycie dla niespodziewanego gościa.

Aberforth pobiegł do kuchni i przyniósł pudding, który położył na białym obrusie. Następnie zajął się indykiem. W końcu na stole pojawiły się wszystkie potrawy. Mógł już usiąść.

Nie miał ochoty ani na indyka, ani na świąteczny pudding. Patrzył tylko na wszystkie pięć pustych krzeseł.

Były naprawdę bardzo ładne. Cisowe, ozdobione licznymi roślinnymi ornamentami. Leżały na nich atłasowe, mięciutkie poduszki, którymi często rzucał się z Albusem. Ale dzisiaj krzesła wydały mu się obrzydliwe. Puste.

Po co przygotował tę całą ucztę? Czy myślał, że wtedy przyjdzie matka, roześmieje się, pokręci głową i objaśni mu, że w ten sposób się nie robi puddingu? Czy ubierając choinkę, sądził, że nagle podbiegnie do niego Ariana i zacznie przystrajać ją razem z nim, a w jej ogromnych oczach znowu ujrzy odbijające się bombki? I na co ten śmieszny bałwan w ogrodzie? Przecież ojciec nie przyjdzie i nie włoży marchewki w śniegową głowę, a Albus nie otworzy okna i nie krzyknie, że przeszkadzają mu w nauce. Już nigdy.

Miał wrażenie, że wszyscy tam siedzą, jakby niewidzialni, i przyglądają się mu z uśmiechem. I czekają. Aberforth zadrżał, zamknął oczy i powędrował dłonią w kierunku krzesła Ariany, ale nie wyczuł jej ciepłej, szczupłej ręki.

Albus ucztuje pewnie teraz w Hogwarcie, uśmiecha się do każdego i udaje beztroskiego. Jest w tym naprawdę świetny i nikt, poza Aberforthem, nie zdaje sobie sprawy jak gorzkie są uśmiechy Albusa. Oczywiście zaprosił go do zamku, ale Aberforth jakoś nie miał ochoty spędzić tam świąt. To dziwne, bo przecież tęskni za bratem, po co więc przyszedł do dawno już opuszczonego domu Dumbledorów, gdzie nie ma nic poza pustymi krzesłami?

By nie patrzeć już na nie, podszedł do okna. Spojrzał na podwórko, gdzie królował jego nieszczęsny bałwan. Nagle usłyszał czyjś śmiech.

Ariana, to na pewno Ariana! Aberforth zna na pamięć jej śmiech, głośny, czysty, wysoki. Wybiegł na dwór, lekceważąc kapcie na nogach i brak szalika, za który z pewnością skarciłaby go matka.

- Gdzie jesteś?

Zapewne się schowała. Uwielbia się chować, a potem wyskakuje i woła swoim słodkim głosikiem a ku ku!

Ale dzisiaj nigdzie jej nie było. Za żadnym krzakiem, czy drzewem. I Aberforth miał dziwne przeczucie, że nigdy już jej nie znajdzie.

Zamiast niej pozostało mu puste krzesło.