Listopad
John miał ambiwalentny stosunek do spraw poza Londynem. Z jednej strony Londyn zapewniał większe rozeznanie, z drugiej sprawy poza miastem bardziej angażowały Sherlocka i nie narzekał na nudę kilka razy w ciągu godziny. Ta, która sprawiła, że od trzech dni tkwili w małej wiosce w sporym oddaleniu od jakiekolwiek miasta początkowo nie wydawała się szczególnie zajmująca. Zdradzający mąż nie był sprawą godną Sherlocka, ponieważ, jak kiedyś powiedział Johnowi, dziewięćdziesiąt dziewięć procent zdrad da się przewidzieć wcześniej. Jako, że ta sprawa należała do tego jednego procenta, tkwili teraz w zapadłej dziurze, w której nie było hotelu, ani czegoś choć trochę go przypominającego, więc zmuszeni byli spać w wynajmowanym kątem pokoju u jednego z mieszkańców.
Pogoda była typowa jak na tę porę roku, co w praktyce oznaczało denerwujący mżący deszcz i porywisty wiatr, który czasem ustępował pod wpływem bladego słońca. Sherlock przyjął tę sprawę, ponieważ nie spodobały mu się motywy zdradzanej żony, i faktycznie, okazało się, że zgłoszenie się do Sherlocka Holmesa miała być tylko pretekstem dla pozbycia się niewygodnego męża. Sherlock czekał tylko na ostateczne dowody, więc zapowiadała się ostatnia noc poza domem. John bardzo cieszył się ze zbliżającej zamiany zatęchłego pokoju na własną sypialnie. Zapas ciepłych swetrów, w których zmuszony był spać nawet w nocy też powoli mu się kończył. Musiał jednak przyznać sam przed sobą, że przyzwyczaił się do spania z Sherlockiem w jednym pokoju. O dziwo, Sherlock chodził tutaj spać dość regularnie, więc kiedy John budził się czasem w środku nocy i nie mógł znów zasnąć, to wsłuchiwał się w oddech Sherlocka, który zazwyczaj był jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Działało to na niego w dziwnie uspokajający sposób, wskutek czego zasypiał znowu. Kładąc się dziś do łóżka, po raz kolejny zdziwił się, że Sherlock śpi w jedwabnej piżamie nawet w miejscu takim jak to. Jedwab, jak podejrzewał John, najwyżej jakości w połączeniu ze ścianami o odcieniu wypłowiałej zieleni, zdezelowanymi łóżkami i dziurawymi zasłonami stanowił oryginalne połączenie. John ułożył się do snu, mając nadzieję na spokojną noc.
Usłyszał wystrzał i zanim zorientował się, co się dzieje, stał już na nogach, szukając broni przy pasku spodni. Dopiero po kilku przyśpieszonych oddechach zorientował się, gdzie się faktycznie znajduje. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu Sherlocka, i chociaż jego wzrok nie przyzwyczaił się jeszcze do ciemności usłyszał, że porusza się on na drugim łóżku.
- To jakiś samochód – dobiegł Johna jego cichy głos.
John kiwnął głową, chociaż Sherlock nie mógł tego widzieć i przysiadł na brzegu łóżka. Starał się uspokoić oddech, czuł, że koszulka na plecach lepi się od potu. Na drugim łóżku Sherlock znowu się poruszył, potem John usłyszał ciche kroki i poczuł, że materac obok niego się ugina. Sherlock usiadł kilkanaście centymetrów od niego, a John, nie bardzo wiedząc czego się spodziewać, zamarł. Minęło kilka chwil w ciszy, żaden z nich się nie poruszył, więc John rozluźnił się nieco. Nadal siedzieli w ciszy, do pokoju nie dobiegały prawie żadne dźwięki z zewnątrz. Wzrok Johna przyzwyczaił się już do ciemności i co jakiś czas zerkał na sylwetkę siedzącą obok. Sherlock oparł się o ścianę, wyciągając w poprzek łóżka swoje długie nogi i patrzył przed siebie. Cisza wydawała się Johnowi coraz bardziej pochłaniająca.
Obudził się znowu, jednak nie tak gwałtownie, jak zeszłym razem, a jakby pod wpływem jakiegoś impulsu. Zanim jeszcze otworzył oczy poczuł, że coś jest nie tak z jego szyją. Otworzył więc oczy i natychmiast zamknął je znowu. Musiał zasnąć, a w czasie snu z jakiegoś dziwnego powodu położył głowę na ramieniu siedzącego obok Sherlocka. Poczuł, że jest obserwowany i był zmuszony w końcu otworzyć oczy. Zdążył jeszcze panicznie pomyśleć o tym, co powinien powiedzieć, kiedy Sherlock odezwał się:
-Chrapiesz. Cicho, ale jednak – zakończył z ledwo skrywaną satysfakcją. Podniósł się z materaca i wrócił do swojego łóżka.
Ogłupiały John dyskretnie zerknął na zegarek. Zasypiał starając się nie myśleć, że przespał trzy godziny na ramieniu swojego współlokatora. Pocieszył się, że przynajmniej obudził się, kiedy było jeszcze ciemno.
GrudzieńJohn spojrzał na twarze ludzi w pomieszczeniu. Matka rozstawiała dekoracje na stole, zajęta swoimi myślami. Ojciec zajmował duży fotel w rogu, potajemnie czytając książkę. Siostra Johna, Harriet żuła miętową gumę, która miała za zadanie zakryć zapach ponczu do ciasta, potajemnie popijany przez nią, kiedy matka nie patrzyła. John przyjechał w tym roku na święta już w Wigilie, trochę przez wyrzuty sumienia spowodowane bardzo krótką wizytą w ubiegłym roku (spędzali święta z Sherlockiem, świąteczne śniadanie zjedli z panią Hudson, a na popołudniową herbatę wpadli Molly i Lestrade). W tym roku pani Hudson wyjechała do brata, a Sherlock kategorycznie odmówił wyjazdu z Johnem. Po komentarzach Sherlocka na temat bezsensowności pogańskich obyczajów przejętych przez wyznawców religii John wywnioskował, że ten ma zamiar spędzać święta samotnie. John jakoś powątpiewał w radosną wizytę Mycrofta i wspólne śpiewanie kolęd przez braci Holmesów.
On sam zakładał, że jakoś uda mu się wytrzymać te dwa świąteczne dni, które planował spędzić z rodziną. Ale kiedy zasiedli do świątecznego obiadu, z coraz bardziej wstawioną Harry, która kurtuazyjnie odmawiała kieliszka wina do kolacji, matką, która udawała, że nie dostrzega tego, że Harry wypiła już wcześniej i ojcem, który zazwyczaj nie dostrzegał niczego, wiedział, że ma dość. Nie był jednak w stanie wytłumaczy rodzinie, że nie może znieść ich postępującej hipokryzji i woli wrócić do swojego współlokatora do Londynu. Zdawał sobie sprawę z tego, że Harry bez wątpienia nie powstrzyma się od komentarza o rodzinnych podobieństwach. Udał więc, że otrzymał pilny telefon od kolegi z pracy, pełniącego dyżur w przychodni w czasie świąt, który rzekomo poważnie się rozchorował i John musiał go zastąpić, aby nie pozostawić londyńczyków bez opieki medycznej w tym ważnym czasie. Po przekazaniu wiadomości pokój wypełniły współczujące okrzyki rodziców, a Harry rzuciła mu tylko ironiczne spojrzenie. Nastąpiła godzina zamieszania, w trakcie której mama pakowała jedzenie na zapas oraz utyskiwała nad świętami bez swojego synka i John siedział wreszcie w taksówce, oddychając z ulgą. Czekały go kilka godzin podróży w zatłoczonym pociągu i tłum, którego tak chciał uniknąć. W zasadzie nie wiedział, czy w ogóle zastanie Sherlocka w mieszkaniu (przez chwilę w jego wyobraźni pojawił się obraz Sherlocka spędzającego wieczór z bezdomnymi), ale lepsze siedzenie w pustym mieszkaniu, niż z rodziną, której zwyczajnie nie mógł znieść. Postanowił nie uprzedzać Sherlocka o swojej decyzji, bo nie miał ochoty smsować z nim bez końca, aby po powrocie wysłuchać dedukcji na temat jego fatalnych relacji rodzinnych.
Na Baker Street dotarł przed dwudziestą drugą, zmęczony długa podróżą i tłumem ludzi, w towarzystwie których podróżował. Spojrzał w okna, ale zarówno na parterze, jak i pierwszym piętrze było ciemno. Otworzył drzwi i zaczął powoli wspinać się na górę. Gdy wszedł do mieszkania, jego oczom ukazał się pogrążony w mroku salon, który rozświetlał jedynie nikły blask telewizora. Po chwili dostrzegł Sherlocka, siedzącego na kanapie pod kocem. Z niedowierzaniem zauważył, że Sherlock ma na sobie jakiś szeroki T - shirt. John gotów był przysiąc, że Sherlock nie ma tak niestylowych ubrań. Sherlock spojrzał na niego, gdy zamykał drzwi.
- Magia świąt nie zadziałała?
John uśmiechnął się pod nosem i odstawił walizkę.
- Ona w zasadzie nigdy nie działa, jakbyś nie wiedział.
Zaniósł walizkę do pokoju, wrócił z jedzeniem zapakowanym przez mamę i podgrzał porcję. Sherlock przez cały ten czas nie odrywał oczu od telewizora.
John stanął nad Sherlockiem z dwoma talerzami i mruknął:
- Posuń się.
Sherlock zabrał część koca, przez co John zauważył, że ma na sobie dresowe spodnie. Wyglądał w tym zestawie jak rozczochrany piętnastolatek. W Johnie budziło to jakieś niejasne uczucie w tych kątach serca, do których rzadko zaglądał. Wręczył Sherlockowi jeden talerz, będąc przy tym pewnym, że Sherlock nie zjadł nic od czasu porannego śniadania przed wyjazdem Johna.
- Co się stało z twoimi zwyczajnymi ubraniami? – mruknął, zabierając się do jedzenia.
- Muszą odwiedzić pralnie. Dość pilnie. – dodał Sherlock.
- Pewnie nie chce wiedzieć czemu, co?
Przez chwilę jedli w milczeniu, wpatrując się w telewizor. Temperatura ciała Johna zaczęła wreszcie wzrastać, dzięki czemu miał szansę odtajać przez snem.
- Okazało się, że nawet stuprocentowy jedwab miewa czasem problemy. Ze zdrowiem twojego ojca wszystko w porządku?
- Tak, a czemu pytasz? – John spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Twoje zeszłoroczne jedzenie świąteczne jedzenie było bardziej słone. U ciebie w domu gotuje matka, starając się dostosować do gustów ojca. Jako, że jemu na pewno nie podoba się mniej słone jedzenie, musi to być motywowane troską. Sól wpływa na nadciśnienie, więc prawdopodobnie to jest przyczyną zmiany nawyków żywieniowych twoich rodziców.
John zastygł z widelcem zawieszonym w połowie drogi.
- Teraz zaczniesz mieć wyrzuty sumienia, bo nie dostrzegłeś tego ani jako lekarz, ani jako syn, a kulturową powinnością syna jest troska o ojca. Wyrzuty sumienia są niesłuszne, jako że twoi rodzice, jak widać, stosują profilaktykę w dziedzinie zdrowia – dokończył Sherlock.
- Mówił ci ktoś, że jesteś niezwykły? – zapytał cicho John.
- Obraźliwe synonimy tego słowa były bardziej popularne, począwszy od grupy rówieśniczej w szkole – odpowiedział Sherlock, zapadając się z powrotem w poduszki.
John uśmiechnął się pod nosem. Kiedy z jego życiem zdarzyła się ta dziwna rzecz, że wolał spędzać święta z mrukliwym Sherlockiem niż z rodziną? Bez wątpienia warto było wrócić, chociażby dla widoku Sherlocka w dresach.
- Był Mycroft? – zapytał, kiedy skończyli jeść.
Sherlock posłał mu jakąś dziwną wersję skrzywionego uśmiechu. – Mycroft spędza święta ze swoją asystentką, ale prawdopodobnie inną niż w zeszłe święta. Romans z asystentką dobrze wygląda przy pozycji Mycrofta, prawda z kim spotyka się naprawdę trochę gorzej. Aby jednak trwać w rodzinnym świątecznym nastroju przysłał mi prezent. – wskazał podbródkiem na ciemny kąt pokoju.
- I nie rozpakowałeś go?
- Dał mi koszulę, zawsze to robi. – Sherlock zaczął zmieniać kanały.
Wieczór spędzili na oglądaniu telewizji, przeplatanym ironicznymi komentarzami Sherlocka. Pomimo, że John siedział w stosownej odległości od Sherlocka, jakimś cudem czuł jego ciepło. Wytłumaczył sobie, że to przez przemarznięcie w trakcie podróży. Następny dzień świąt spędzili podobnie, oglądając telewizję i grając w gry planszowe. John zmuszony był wysłuchać narzekania Sherlocka na leniwych przestępców i na ich brak logiki. Sherlock był zdania, że świąteczna atmosfera powinna wręcz zachęcać do morderstw. Kiedy wieczorem John kładł się spać zdał sobie sprawę, że były to prawdopodobnie najlepsze święta w jego życiu.
StyczeńPrzyszedłeś jak zwykle, po wyniki badań albo żeby wykorzystać przez jakiś czas laboratorium. Za oknem utworzyły się olbrzymie zaspy śniegu, a ty miałeś kilka płatków śniegu we włosach. A ja jak zwykle nie potrafię ci odmówić. Głupia Molly, mówię do siebie za każdym razem. Powinnam to uciąć póki jeszcze mogę, choć w głębi duszy zdaję sobie sprawę z tego, że ten czas już dawno minął. Przebywanie w twojej obecności jest moim narkotykiem, nałogiem, z którym nie chce i nie mogę walczyć. Przez ten czas mogę chociaż na ciebie patrzeć, nawet za cenę kolejnego zbłaźnienia się. Nie tylko ty to widzisz, widzi też całe otoczenie. Pomimo tego nie potrafię przestać. Chociaż wyraźnie pomogło mi, kiedy przyprowadziłeś ze sobą Johna. Nie wiem skąd go wziąłeś, ale był w ciebie wpatrzony jak w obrazek. Twoje umiejętności dedukcji i inteligencja robiły na nim wrażenie, którego nawet nie próbował ukrywać. Przy pierwszym spotkaniu nie zwróciłam na niego uwagi, uznałam go za kolegę ze szpitala. Potem, pomimo że to ty byłeś dla niego najważniejszy, jego dobre wychowanie wzięło górę i rozmawiał ze mną o mało istotnych rzeczach. Muszę przyznać, ze go lubię. Dobrze wychowany, odważny, zawsze troszczy się o innych, ma charakter, poczucie humoru i potrafi na ciebie wpłynąć. Obserwowałam jego metamorfozę. Na początku był tobą zwyczajnie zafascynowany, potem zaczął cię poznawać. O dziwo, nie uciekł. Został i nadal jest w ciebie zapatrzony, ale ty też jesteś zapatrzony w niego, nieważne co sądzisz o chemicznych defektach mózgu.
Wiedziałam, że nie mam u ciebie szans, dawałeś mi to do zrozumienia kilka razy. Byłam dla ciebie zwyczajnie przezroczysta. Zastanawiałam się, czy jesteś gejem czy po prostu mnie nie chcesz. Żadna ze znających cię osób nie potrafiła powiedzieć nic o twoich spotykaniu się z jakimkolwiek potencjalnym partnerem, co mnie trochę pocieszyło. Więc John. Obecnie, a znacie się już prawie dwa lata, zna cię prawie na wylot. I wykorzystuje to, pozwalając sobie na o wiele więcej w stosunku do twojej osoby niż ktokolwiek inny. Oczywiście, udajesz, że mu na to nie pozwalasz, ale to tylko pozory. Gdybyś chciał, sprawiłbyś, żeby już nigdy więcej nie chciał zamienić z tobą słowa. Ale ty tego nie chcesz, chcesz mu imponować, chcesz by został z tobą. Ciągle czarujesz go i popisujesz się przy nim, ale żadna z osób, które cię nie znają tego nie widzi. Normalny człowiek powiedziałby, że czasem traktujesz go tak okropnie, ze John jest chyba masochistą (raz widziałam cię z batem, byłoby dobrze dla niego, gdyby nim był).
W jakiś zadziwiający sposób pasujecie do siebie idealnie. Nigdy nie chciałeś mieć do czynienia z żadną osobą zbyt długo, a teraz mieszkasz z Johnem. Byłam w waszym mieszkaniu kilka razy. John tego nie widzi, ale ja widzę. Jesteś bałaganiarzem, co John ciągle podkreśla, ale tak naprawdę starasz się. Przed poznaniem Johna twoje mieszkanie przypominało melinę. Teraz jest tam po prostu bałagan. Wasz związek jest dziwny, nie jestem nawet pewna czy go tak nazywacie. Gdybym ja mogła cię dotknąć, Sherlocku, to nie mogłabym się powstrzymać. John natomiast, chociaż jestem zupełnie pewna, że może to zrobić, powstrzymuje się (jak?).
Wiem, ze spotyka się z kobietami, ale wiem też, że jest w związku z tobą. Zastanawiam się, czy kiedyś dorośnie do tego, żeby przyznać przed sobą, ile dla niego znaczysz. A ty? Tu sprawa jest trudniejsza. Jesteś zbyt inteligentny i przenikliwy, żeby nie wiedzieć. Chyba że pod wpływem miłości możesz być głupcem, jak inni i udawać, że nic się nie dzieje? Nie, chyba nie, ty przypuszczalnie wiesz. Wiesz, ale nic z tym nie robisz, jesteś nienaganny jak zwykle. Czy dlatego, że boisz się go stracić? A może nie wiesz, jak to zrobić? Oglądasz coś pod mikroskopem, a ja ci się przyglądam. Nie bezkarnie, bo ty pewnie to widzisz. Trudno, zostało mi chociaż to. Jesteś ubrany w nienaganny garnitur, jak zawsze. Powiedziałeś, że potrzebujesz zbadać coś do sprawy. Nie dopytuje, nigdy nie dopytuje, zajęłam się swoją pracą. Z doświadczenia wiem, że twoje badania mogą trwać od kilku minut do kilku godzin. Nie trzeba być tak mądrym jak ty, żeby wiedzieć, które wolę. Zazwyczaj wtedy milczysz, odzywając się tylko w koniecznych przypadkach, ale czasem rozmawiamy. Tak zwyczajnie, o pracy, doświadczeniach naukowych. Zaletą bycia niedostrzegalną przez większość jest to, że mogę bezkarnie obserwować.
Na przykład teraz, kiedy John wchodzi do laboratorium. Nie podnosisz wzroku znad mikroskopu, ale wiesz, że przyszedł. Twoja twarz jest ukryta, ale wiem, że pozwoliłeś sobie na niewielki uśmiech, bardziej drgnięcie ust. Wiem, bo robisz tak prawie za każdym razem, kiedy widzisz Johna. On oczywiście nie jest tego świadom, wita się najpierw ze mną, zagadując na chwilę. Potem rozmawia z tobą na temat wyników śledztwa, a ty zaczynasz popis. Uwielbiasz się popisywać, wszyscy o tym wiedzą, ale przed Johnem popisujesz się inaczej. Chcesz, żeby na ciebie patrzył, chcesz, by cię podziwiał. Robisz to dyskretnie, by nie przekroczyć granicy. To teatr grany tylko dla jednego widza. I naprawdę, czasem widzicie tylko siebie nawzajem, inni ludzie znikają. Pytasz Johna o opinie, chociaż odpowiedź na zadane pytanie znasz od dawna.
A John? Czuje się z tobą swobodnie, dostrzegam to, kiedy czasem odwiedzam was w domu. Dba o ciebie, raz widziałam jak zmuszał cię do jedzenia. Oczywiście, że go irytujesz, nie da się tego uniknąć w przypadku twojej osoby. Ale wytrzymuje z tobą. Pewnie oboje tego nie widzicie, ale pozwalacie sobie nawzajem wchodzić w prywatna przestrzeń. Na przykład teraz, kiedy pokazujesz mu ślady z miejsca zbrodni, wyciągasz rękę tylko na tyle, by John podszedł bardzo blisko twojego ramienia. Gdybyś pokazywał te ślady innej osobie, położyłbyś próbki na blacie, tak, żeby dana osoba nie znalazła się zbyt blisko ciebie. Mnie podałbyś je do ręki, udaję, że mi to nie pochlebia. Zastanawia mnie tylko kwestia dziewczyn Johna. Nie mam pojęcia, jak je znosisz i dlatego nadal nie znaleźliśmy ciała żadnej z nich. Jesteś niewiarygodnie cierpliwy, to ci trzeba przyznać. Czasem zastanawiam się kiedy wreszcie to zauważycie. Teraz proponujesz Johnowi kolację w jednej z restauracji i chociaż wydaje się to czysto przypadkowe, to wiem, że pewnie dokładnie ją wcześniej sprawdziłeś. John oczywiście z grzeczności nalega, bym poszła z wami. Prawie mam ochotę odpowiedzieć mu, że nie chce przerywać waszej randki. Zamiast tego na krótką chwilę zerkam na ciebie, a potem wymiguje się nadmiarem pracy. John proponuje nawet, że w drodze powrotnej możecie podrzucić mi coś do jedzenia.
Rozumiem, czemu go wybrałeś. Naprawdę.
LutyJohn wiedział, że dzień nie będzie najlepszy, kiedy rano prawie spóźnił się do pracy. Godziny ciągnęły się niemiłosiernie na stawianiu błahych diagnoz przewrażliwionym staruszkom, a po pracy spóźnił się na najbliższy pociąg metra. Kiedy wreszcie prawie dwie godziny później otwierał drzwi przy Baker Street 221B był przemoczony, zmęczony i w naprawdę podłym humorze. Otworzenie drzwi do mieszkania nie poprawiło mu humoru, z niejakim zaskoczeniem zobaczył, że w jego fotelu siedzi Harry, natomiast nigdzie w zasięgu jego wzroku nie było Sherlocka. Kiedy zobaczyła Johna wstała i przybrała typowy dla siebie wyraz twarzy: rozbawienie wymieszane z ironią.
- Co ty tu robisz? – zapytał John odkładając zakupy na podłogę i z całych sił zapewniając się w myślach, że nie da się wyprowadzić z równowagi.
- Jak zawsze miło cię widzieć – Harry uśmiechnęła się krzywo wsuwając ręce do kieszeni dżinsów.
- Więc? – John przeniósł zakupy do kuchni i zaczął je rozpakowywać.
Harry weszła za nim i oparła się o futrynę - Byłam u Sherlocka.
John zatrzymał się w połowie ruchu z cytryną w dłoni.
- Nie bój się tak – roześmiała się Harry – Chcę go wynająć do pewnej sprawy.
John policzył w myślach do dziesięciu, wrócił do rozkładania zakupów i z pozornym spokojem w głosie zapytał – Jakiej?
- Podobno z nim pracujesz, więc wszystko ci powie – Harry nie przestawała się uśmiechać – W ogóle to ciekawe, bo kiedy Sherlock wychodził podał w przybliżeniu godzinę twojego powrotu, mówiąc przy tym, że spóźnisz się na najbliższy odjazd metra, bo będziesz dokańczał papiery, żeby odciążyć recepcjonistkę, która ma chore dziecko.
John poczuł, jak czerwienieją jego kąciki uszu
– Ciekawy z niego gość. I nieźle cię wytresował, że mu się tak tłumaczysz.
- Nie tłumacze mu się – odparł John przez zaciśnięte zęby, patrząc w głąb lodówki, jakby znalazł na jej ścianie jakieś niesamowite arcydzieło malarskie – On to wydedukował.
- Zrobisz mi kawy? – zapytała nagle Harry innym tonem.
John odwrócił się do niej z zaskoczeniem, ale widząc jej obojętną minę skapitulował. Dokończył rozkładanie zakupów i przygotował dwie filiżanki kawy, które postawił obok kanapy. Pili w niezręcznej ciszy.
- Pamiętasz, jak w ostatnie wakacje w Great Baddow lało i nudziliśmy się śmiertelnie? – zapytała nagle Harry.
John przyjrzał się jej. Zbyt wiele nie zmieniła się od czasu, kiedy widział ją po raz ostatni. Miała tylko trochę dłuższe włosy. Zawsze była szczupła, a w jej twarzy odnajdywał pewne wspólne cechy z tą, którą codziennie widywał w lustrze.
- Pamiętam, na szczęście to były ostatnie wspólne wakacje, na które wysłali nas rodzice. Nudziłem się tam śmiertelnie. Wieś, na której absolutnie nic się nie działo.
Harry roześmiała się – Tak mniej więcej było. Ja chociaż miałam się do kogo odezwać.
- No tak. Była tam ta dziewczyna, jak jej było? – zapytał John, pociągając łyk z filiżanki.
- Kate.
- A, no właśnie- Ja w zasadzie nie nudziłam się z nią aż tak bardzo – Harry uśmiechnęła się kącikiem ust.
John spojrzał na nią bezwiednie, a potem jeszcze raz, tym razem w skupieniu. - Żartujesz? – w jego głosie słuchać było bezbrzeżne zdumienie.
Harry zaśmiała się cicho i pokręciła głową.
- Ile ty miałaś wtedy lat, dziesięć? – John nadal się na nią gapił.
- Trzynaście. Ty miałeś szesnaście.
John patrzył na nią w osłupieniu.
Harry poklepała go lekko po ramieniu. – Nie przejmuj się. Zawsze byłeś kiepski w dostrzeganiu delikatnych relacji. I nawet nie próbuj zaprzeczać – dodała, kiedy John nabrał powietrza, by jej odpowiedzieć - Wiesz – zmieniła nagle ton – tym razem naprawdę mam zamiar z tego wyjść.
John westchnął - Który to już raz, Harry? – zapytał zrezygnowanym tonem.
- Tak, wiem, że wszystkie zeszłe razy też były naprawdę. Ale teraz mam kogoś, dla kogo naprawdę chcę przestać i wreszcie zacząć normalnie żyć. Chociaż normalne związki to dla nas egzotyka, co?
Zanim John zdecydował się odpowiedzieć dodała, spoglądając na Johna: - Pewnie nigdy mi nie wybaczysz, co?
- Słuchaj, ja wiem, że alkoholizm to choroba… - zaczął John powoli.
- Ale tyle razy dawałeś mi szansę i ufałeś, że teraz już nie jesteś w stanie? – dokończyła za niego –Mam nadzieję, że kiedyś mi jeszcze uwierzysz. Będę się zbierać. – zakończyła i szybko wstała z kanapy.
John niezgrabnie podniósł się za nią, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Harry założyła płaszcz i zamarła na chwilę.
- Ciekawi mnie tylko jedno. Mamy tak rzadki kontakt, bo jestem alkoholiczką. Ale to, że Sherlock jest narkomanem ci nie przeszkadza?
- On nie…- zaczął John czując krew napływającą do twarzy.
- Bo on już nie bierze i on to co innego, co? Wiesz, jak to jest z nami, uzależnionymi. Przenosimy swoje uzależnienia na coś innego – Spuściła na chwilę wzrok, uśmiechając się lekko. – Chcesz zgadnąć, na co przeniósł swoje Sherlock?
Nie czekając na odpowiedź Johna otworzyła drzwi i zaciskając rękę na klamce powiedziała: - Na ciebie, braciszku.
