Autor: epizit (zgoda jest)
Tytuł: Fight me
Link: s/9387299/1/Fight-me
Tłumaczenie: Emerald
Rating: 12+
Pairing: HL/WG
― Nawet nie wiem, czemu tu przyszedłem… Ja… Chyba chciałem pogadać ― mruknął Will z gorzkim uśmiechem.
― Wejdź. Nie mam nikogo umówionego ― odparł doktor Lecter i pokrzepiającym gestem zaprosił, aby wszedł i spoczął w fotelu. ― O czym chciałbyś porozmawiać?
― Chodzi o to, że… Ja…― Profiler urwał, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. Nerwowo otarł twarz i przeczesał palcami zmierzwione włosy. ― Czuję się, jakbym stał naprzeciw niepokonanego przeciwnika. Znam go i nie daję mu rady.
― Kim ten przeciwnik jest, Will?
― To mój własny umysł ― odparł agent, wpatrując się w przestrzeń.
― I myślisz, że nie możesz go pokonać?
― Jestem tego pewien.
― Chyba w tym tkwi sedno problemu, Will. Jesteś tak bezsilny i bezbronny, jak sądzisz, że jesteś. Nikt i nic cie nie pokona, jesteś na to zbyt silny. Musisz sam w to uwierzyć.
― Może nie dość silny. ― Oczy Willa zaszkliły się, a dolna warga lekko zadrżała. Nagle wstał i zaczął krążyć po gabinecie, odsuwając się od psychiatry. Wreszcie przystanął przy oknie.
Hannibal patrzył na niego uważnie, pozwalając na to, aby Will miał tyle przestrzeni, ile potrzebował. Wzrok profilera utkwiony był na to, co znajdowało się za szybą, lecz mężczyzna zdawał się tego nie widzieć.
Myśli kłębiły się niczym wężowisko. Przyszedł tu bez zapowiedzi, bez zaproszenia, bo nikomu innemu na tyle nie ufał. Teraz jednak wolałby być sam.
Minuty mijały powoli i w ciszy gabinetu niemal zapomniał o tym, gdzie i z kim obecnie przebywa.
Po dłuższym czasie odwrócił się, niemal pewny, że Hannibal zdrzemnął się w fotelu, bo się nie odezwał ani razu, odkąd on stanął przed oknem. Nie, psychiatra obserwował go uważnie i Will miał wrażenie, jakby mężczyzna nie spuszczał go z oczu przez cały czas.
― Chyba powinienem już pójść. Przyszedłem pogadać, a zmarnowałem jedynie twój czas. ― Ruszył w kierunku płaszcza leżącego na kanapie, lecz w tym samym momencie Hannibal wstał i zagrodził mu drogę.
― Wygrasz każdą bitwę, ale jedyne, co musisz, to walczyć. Inaczej przepadniesz.
Will powoli uniósł oczy i ich spojrzenia się spotkały. Doktor Lecter przewiercał go wzrokiem na wylot.
― Boję się... ― przyznał po chwili agent łamiącym się głosem.
Natychmiast zerwał kontakt wzrokowy.
Sekundę później poczuł, że uderza plecami o szczeble ruchomej drabiny, a na jego szyi zaciska się dłoń Hannibala, utrudniając mu złapanie oddechu.
― Co ro...― wykrztusił, a przestrach rozszerzył jego oczy.
― Pokonaj mnie, Will ― odparł psychiatra z kamienną twarzą.
― Hannibal... Prze...stań!― Gardło zaczęło go boleć, złapanie tchu było naprawdę trudne, a mówienie graniczyło z niemożliwością. Ręce natychmiast złapały za ramię psychiatry w bezsilnej próbie uwolnienia się z tego żelaznego uchwytu.
Nie mógł uwierzyć, że Hannibal próbuje go udusić, ale to beznamiętne, chłodne spojrzenie mówiło co innego.
Serce Willa waliło jak oszalałe. Krew szumiała i dudniła w uszach, tłumiąc wszystkie inne dźwięki. Piekielnie silne i zręczne palce wbijały się w jego krtań. Przerażony już nie na żarty agent zaczął się słabo szamotać, aby oderwać ręce Hannibala od swojej szyi.
― Nie jestem silniejszy niż twój umysł, Will. Możesz się uwolnić równie łatwo, co pokonać prawdziwego przeciwnika.
― Nie... ...gę.. ...chać!
―Wiem o tym.
Z niedotlenienia kręciło mu się w głowie. Niewiele widział poprzez łzy, w uszach miał jedynie głuchy łomot. Doktor Lecter musiał doskonale wyczuwać jego gwałtowny puls.
― Pokonaj mnie, Will.
― Nie... ...gę!
― W takim razie, zginiesz.
Złapanie oddechu było niemal niemożliwe, a co za tym idzie, robiło mu się słabo i zawroty głowy przyspieszyły. Zaraz straci przytomność, aż za dobrze znał te oznaki. Pole widzenia powoli zaczynało się zmniejszać i wszystko ciemniało. Nawet ta jasna plama, którą była twarz Hannibala.
Czyżby tak się to miało skończyć? Miał zginąć z rąk swojego psychiatry, jedynego przyjaciela? Jedynego człowieka, na którym mógł polegać? Taki nędzny koniec czekał Willa Grahama?
Nagle z jego ściśniętego gardła wyrwał się zduszony, bolesny krzyk. Rzecz jasna na tyle, na ile pozwalała mu dłoń psychiatry. Zebrał w sobie resztki sił i kopnął go, jak mógł najmocniej. Wytrącił Hannibala z równowagi i zaciskająca się na jego szyi ręka mężczyzny znikła.
Will opadł na szczeble, ciężko dysząc, kaszląc. Obrócił się bokiem i trzęsącą się dłonią złapał się drabiny, ale ledwo był w stanie ustać na nogach. Wzrok i słuch powoli wracały. W tym czasie, kiedy on walczył z bólem o każdy oddech, Hannibal odzyskał równowagę i ostrożnie położył rękę na jego plecach, a drugą go podtrzymał, ignorując wzdrygnięcie agenta.
― Nie dotykaj mnie! ― Głos profilera był słaby i straszliwie schrypnięty.
― Oddychaj, Will. Oddychaj.
Jego drżąca dłoń powędrowała do obolałego gardła. Nadal bardzo ciężko mu się oddychało, ale czuł większą, pewniejszą dłoń na plecach. Gładziła je w uspokajającym, łagodnym geście. O ironio, to chyba ta sama, która przed chwilą go dusiła.
― Oszalałeś, do kurwy nędzy?! ― wychrypiał podniesionym głosem Graham i skrzywił się z bólu.
― Wybacz. Musiałem ci uzmysłowić, że jesteś silniejszy od swojego umysłu.
― Dusząc mnie?!
― Zmuszając do walki.
― Omal mnie nie zabiłeś!
― A ty niemal się poddałeś. ― Wzrok Hannibala ponownie wwiercał się w jego głowę, chłodny i karcący.
Psychiatra wiedział, jaka była prawda. Will miał wrażenie, jakby został przyłapany na gorącym uczynku. Znów uciekł wzrokiem, masując obolałą szyję. W tym samym momencie, doktor Lecter ostrożnie przyłożył palce do najbardziej bolącego miejsca. Agent drgnął niespokojnie i syknął z bólu.
― Przepraszam ― powiedział Hannibal, delikatnie masując. Dopiero po pewnej chwili Will pozwolił sobie na rozluźnienie, gdy przypuszczał, że kolejny atak nie nastąpi. Nadal jednak przyglądał się drugiemu mężczyźnie dość podejrzliwie i niepewnie.
Przełknął z ogromnym trudem i uznał, że przełykanie śliny boli bardziej niż oddychanie.
― Bardzo mi na tobie zależy, Will. Nie wolno ci się poddać. Nigdy. ― Dłoń Hannibala ujęła jego policzek, głaszcząc jego twarz.
Po wpływem tego dotyku, Will poczuł, że się rozpada na kawałeczki, a ciepło spojrzenia doktora Lectera ogrzało go od środka.
Jakim cudem czuł się tak bezpieczny w objęciach kogoś, kto jeszcze przed momentem go dusił?!
Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale w tej chwili jakakolwiek odpowiedź była mu obojętna. Skinąwszy głową, uśmiechnął się blado, wdzięczny za te słowa. Wciągnął powietrze powoli i wypuścił drżące westchnienie. Nigdy wcześniej nie lubił dotyku innych ludzi, sam go nie szukał. Tym razem było inaczej. Chciał i to bardzo.
Powoli i ostrożnie pochylił się, opierając głowę o pierś Hannibala okrytą elegancką marynarką. Nie miał pojęcia, czemu się tak zachowuje, dlaczego czuje potrzebę tak bliskiego kontaktu z drugą osobę. Dlaczego tak bardzo pragnie oprzeć o tego szczególnego mężczyznę? Po prostu to zrobił.
Z zamkniętymi oczami powoli oddychał. A zapach, jaki zarejestrował zmysłem węchu, stał się całym światem.
W pewnym momencie zrobiło mu się nieswojo. Znów działał pod wpływem impulsu i zupełnie nie pomyślał o Hannibalu. Nie przyszło mu do głowy, jak psychiatra się może poczuć w tak niezręcznej sytuacji. Zapewne był zbyt opanowany i uprzejmy, żeby go odtrącić.
Zanim jednak się odsunął, objęły go silne ramiona, przyciągając, przytulając. Nikt tego nie zrobił, może poza Allaną jakiś czas temu i nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebował.
Uniósł ramiona i przez krótką chwilę nie wiedział, co z nimi zrobić, czy odwzajemnić uścisk, czy też nie. Doktor Lecter zacieśnił objęcia, przyciągając go do siebie mocniej. Położył policzek na zmierzwionych, ciemnych włosach, a jego ręka wolno głaskała plecy pacjenta. Will z kolei miał wrażenie, że serce zaraz mu wyskoczy z piersi, co psychiatra też musiał czuć. Powoli położył dłonie na plecach Hannibala i zacisnął je delikatnie na materiale marynarki.
Nigdy nie czuł się tak bezpieczny, jak w tym momencie.
