Autor oryginału: PSYchOtiC-teNdencieS
Tytuł oryginału: Who wants to live forever?
Ani bohaterowie ani historia nie należą do mnie, jedynie tłumaczenie.
Kto chce żyć wiecznie?
Ma piętnaście lat. Nadal jest dzieckiem - kościstym i niezręcznym, niczym kukiełka zwisająca z drżących sznurków. Ma krzywy uśmiech, a jego rumieniec sięga aż szyi. Mężczyźni ponad trzykrotnie od niego szersi i wyżsi o parę głów odpychają go na bok, ciągną za kołnierz tuniki i posyłają na ziemię zwykłym klepnięciem w plecy. Inne dzieci śmieją mu się w twarz i odwracają się do niego plecami odzianymi w futra. Kobiety przewracają oczami i mamroczą do siebie, dziewczyny obracają w dłoniach topory z niebezpiecznym błyskiem w oczach.
Usidla bestię, która mogłaby zmienić w popiół ich najsilniejszych ludzi równie łatwo, jak but miażdży małego żuka. Wypuszcza ją. Ona mu wybacza, a jego lęki zaczynają znikać. Tam gdzie inni widzą jedynie zło, on odnajduje magię. Oddaje skrzydlatemu stworzeniu to, co mu odebrał. Wrogów przemienia w przyjaciół, kończy wojnę i zgładza potwora - beż żadnej broni ani jakichkolwiek mięśni. Wyłącznie bystrym umysłem i silnym sercem.
Piętnaście lat, a jego ludzie już szanują jednonogiego jeźdźcę smoków. Ale nadal nie znają zranionego dziecka, które nigdy nie chciało brać udziału w tej wojnie.
Znajduję go w wiosce, śpiącego w cieniu swojego smoka. Jego nos jest okrągły i usiany piegami, więc uśmiecham się i dmucham na niego zimnym powietrzem, obserwując jak wykrzywia twarz. Przypomina mi niezadowolonego kociaka marszczącego w niesmaku pyszczek. Wybucham śmiechem. Otwiera szeroko zielone oczy. Znajdują się zaledwie kilka centymetrów od moich własnych, jasno-niebieskich.
Krzyczy.
Widzi mnie.
Drzemiący dotąd smok budzi się i doskakuje do mnie niczym niedźwiedzica broniąca swoje młode. Ale chłopiec powstrzymuje go, zanim zdoła odgryźć mi głowę i jedyna osoba, która we mnie wierzy wysłuchuje mojej legendy.
Nazywam się Jack Frost. Naginam wiatr do swojej woli i maluję lodem. Jestem niewidoczny.
On nazywa się Hiccup Horrendous Haddock III. Lata ze smokami i odbudowuje ruiny. Jest niesłyszalny.
Rozmawiamy. On śmieje się i przewraca oczami, a ja cały czas się uśmiecham i nie mogę ustać w miejscu. Przypomina sobie historię o chłopcu stworzonym z wiatru, pokrywającym wodę lodem i kradnącym dzieciom ciepło z nosów i uszu, którą kiedyś usłyszał od pewnej staruszki. To sprawiło, że zaczął zastanawiać się nad tym co widzą oczy, a czego nie. Nadal ma w sobie tę dziecięcą mądrość, która skłaniała go do zadawania sobie pytania co jeśli? Jeśli poczuł na twarzy zimny wiatr przypominający lodowate palce czy znalazł na zamarzniętych jeziorach wzory przypominające rysunki na płótnie, kim był, by powiedzieć, że to nie było dzieło niewidzialnego chłopca?
Mówię mu, że jest więcej takich jak ja, jednakże niewidocznych tylko dla niewielu. Tych, którzy są w stanie żyć tak długo, jak długo ktoś ich widzi. Od kiedy księżyc wyciągnął mnie z zapomnienia, jeszcze nikt mnie nie ujrzał. Byłem samotny przez dwa, może trzy wieki. Zabijałem czas psotami i lodową sztuką, obserwowałem dzieci bawiące się w śniegu, który dla nich stworzyłem i udawałem, że mogę być częścią ich zabawy. Ale gdy tylko któreś z nich za bardzo się do mnie zbliżyło, przechodziło prosto przeze mnie jak przez powietrze.
Już się nie uśmiechamy. Ale on mnie widzi, a ja go słyszę.
Spotkam go ponownie jutro i każdego dnia potem.
Ma siedemnaście lat. Jest już prawie dorosły. Nie jest już tak mizerny jak dawniej, ale nadal mały. Ma szersze ramiona, choć jego kończyny i talia pozostały tak samo szczupłe jak zawsze. Jest cichy i niepewny, ale się nie boi. Potrafi mówić silnym, wyraźnym głosem i przyciągnąć uwagę swoich słuchaczy. Ale ludzie nadal cenią siłę nad rozum.
Jego najlepszymi przyjaciółmi są kreatury nie potrafiące mówić i chłopiec, którego nikt nie widzi. Parę razy całuje go dziewczyna, ale nic z tego nie wychodzi. Jego ojciec mocniej próbuje się z nim dogadać.
Próbuje.
Droczę się z nim i udaje mi się go namówić do zabawy, a on śmieje się, jakby znowu był małym dzieckiem. Dzieli się ze mną pomysłami, na które nigdy bym nie wpadł przed poznaniem go. Kłócimy się. Łapię go zanim upadnie. Dotyka mnie i już nie czuję się taki zimny. Potrafię kończyć za niego zdania. On potrafi czytać z moich oczu.
Kocham go.
Trzymałem to w sekrecie, ale on mnie zna. Więc mówię mu, że nie mogę skazać go na miłość, którą nie będzie mógł podzielić się ze światem, która nigdy nie da mu dzieci, która nigdy nie będzie ciepła. Mówi, że rozumie.
I tak mnie całuje.
Ma siedemnaście lat. Nasza miłość jest prosta. Trzymamy się za ręce, całuję go gdzie tylko mogę dosięgnąć, a jego ciche pojękiwania doprowadzają mnie do szału. Nie możemy znieść rozdzielenia. Kochamy się po raz pierwszy, po czym owijam się wokół niego i szepczemy tak długo, aż nie ucisza nas sen.
Ma dwadzieścia trzy lata. Nosi zbroję i strzeże sekretów. Inne klany wypowiadają jego klanowi wojnę, by zyskać klucz do dominacji and smokami. Teraz nawet jego ojciec pragnie wysłuchiwać jego rad. Walczy z grzbietu smoka, rozbrajając, udaremniając ataki, nigdy nie raniąc, jeśli tylko jest taka szansa. Nigdy nie zabijając. Prowadzi młodych jeźdźców do coraz to nowych zwycięstw i za każdym razem wraca jeszcze bardziej zmęczony niż poprzednio.
Nie mogę mu pomóc.
Zamiecie śnieżne jedynie ukrywają wroga i hamują smoki. Mogę spowolnić ich nadciągające statki i atakować wroga lodowatymi wiatrami. Ale nie mogę ich dotknąć, nie mogę uderzyć w nich najgorszą zimą, jaką tylko mogli sobie wyobrazić i równocześnie chronić swojego kochanka.
Mówi, że jestem przy nim i to wszystko czego potrzebuje.
Chciałbym móc walczyć.
Jego twarz w moich dłoniach nie jest już okrągła, a jego ciało przestało być takie ustępliwe. Pod ciężarem zbroi nabiera coraz więcej mięśni. Ale nadal jest niski, a na jego twarzy nie widać ani cienia zarostu, więc nadal mogę nazywać go dzieciakiem i otrzymywać w zamian jego śmiech.
Pewnego dnia we wrogim klanie pojawia się nowy taktyk. Jednoczy ze sobą kilka plemion i dowodzi ich połączonymi siłami na miejsce, które zacząłem nazywać domem. Początkowo jeźdźcy smoków odpychają wrogów, ale wtedy każdy harpun, każda strzała i każdy topór leci w stronę swojego celu.
Czarny smok unika pierwszej fali, potem drugiej, ale trzecia to dla niego za dużo. Coś trafia w jeźdźca i spadają.
Nurkuję. Strach popycha mnie do lotu szybszego niż kiedykolwiek. Podrywam go do góry tuż przed tym, gdy ma uderzyć w ziemię. Jego smok rozbija się o nią i zarówno człowiek jak i bestia pozostają w bezruchu.
Młody mężczyzna w moich ramionach ma jedynie sporą ranę na głowie, jednak nie mogę go dobudzić. Najeźdźcy w powstałym zamieszaniu wdzierają się do wioski. Kobieta przejmuje dowodzenie nad jeźdźcami i zdezorientowana smocza armia ponownie staje do walki. Ale upadek pogromcy smoków podniósł morale wrogów i ich siła przytłacza jeźdźców.
Zabieram mojego ukochanego z dala od walki i staram się go dobudzić.
Ma dwadzieścia trzy lata i cudem otwiera oczy na polu walki.
Najeźdźcy widzą jak się unosi i ich zabobonne serca drżą ze strachu na ten widok. Nie widzieli jak ratuję go przed upadkiem. Wiara, że pogromca smoków jest czymś więcej niż człowiekiem rozprzestrzenia się niczym ogień i wróg drży ze strachu.
Ledwo udaje mu się utrzymać na nogach, ale to wystarcza. Najeźdźcy przegrali. Rannych można opatrzyć.
Ale ja nie chcę go puszczać. Tego dnia tak bardzo zbliżył się do śmierci i po raz pierwszy to do mnie dotarło, tnąc niczym nóż.
On umrze.
Wiedziałem to. Te słowa dźwięczały w mojej głowie już wiele razy. Ale dopiero teraz rozumiem co to znaczy. Pewnego dnia nie będę już trzymać go w ramionach. Już nigdy nie będziemy się razem śmiać, przekomarzać, nie będziemy dzielić dotyków i jęków, już nigdy nie spojrzymy sobie w oczy. On odejdzie na zawsze, a ja zostanę tu na wieczność.
Wygląda na tak wyczerpanego, ledwo utrzymuje przytomność.
Nigdy nie chcę go puścić.
Ma trzydzieści jeden lat i ludzie zaczynają się zastanawiać dlaczego jeszcze nie ma żony.
Plemię liczy coraz więcej ludzi. Szef wioski jest coraz wolniejszy. Każdy patrzy na nieżonatego syna, ubiegając się o jego aprobatę, porady i uczucia. Trenuje nowych jeźdźców, pokazuje młodym jak zdobyć lojalność smoka i zbudować przyjaźń inną niż wszystkie inne. Wioska wypełniona jest jego rzemiosłem - od dzieci biegających z teleskopami na wzgórza po kobiety doglądające młyna na nabrzeżu. Jego księga smoków jest już pełna.
Jego włosy są odrobinę dłuższe, bardziej potargane, a rankami na jego twarzy widnieje lekki zarost.
Ja jestem taki jak zawsze.
Ale on mnie kocha, nigdy nie przestaje tego powtarzać, nawet teraz - albo zwłaszcza teraz, z wszystkimi tymi kobietami walczącymi o jego względy.
Stoi dumny, wyprostowany i pewny siebie. Nadal się rumieni, nadal dogryza mi tak jak zawsze, a w jego zachowaniu nadal można dostrzec dawną pokorę. Nie nosi już dłużej zbroi - dawne spory pomiędzy klanami zostały zażegnane. Nosi cięższe futra niż dawniej, ale i tak są one skromne w porównaniu do jego starzejącego się ojca.
Widziałem sposób w jaki uśmiecha się na widok dzieci, które dopiero uczą się jeździć na smokach. Na początku jego uśmiech staje się tak jasny, tylko po to, by potem przygasnąć, gdy dziecko puszcza się biegiem w objęcia matki czy ojca. Spędza więcej czasu niż kiedykolwiek z najmłodszymi członkami wioski. Razem ze swoim czarnym smokiem u boku sprawia, ze dzieciaki piszczą z radości i skaczą wokoło z entuzjazmem . Gdy spędza z nimi czas, jego oczy nabierają łagodnego wyrazu, a uśmiech staje się czasem tęskny.
Ma trzydzieści jeden lat. Powinienem pozwolić mu odejść.
Ale jednej nocy, gdy leżymy w plątaninie kończyn, zmusza mnie do obietnicy. Obiecuję mu, że nigdy go nie opuszczę.
Kocha mnie, mówi. I to mu wystarcza.
Płaczę.
Ma trzydzieści trzy lata.
Na krawędziach twarzy pojawiają mu się małe zmarszczki. Znajduję u niego siwe włosy i śmieję się z jego przerażonej miny. Wytyka mi, że nadal jestem od niego starszy o co najmniej parę wieków, żeby już nie wspominać o tym, że jeszcze bardziej siwy. Ale musi przyznać, że wyglądam całkiem nieźle jak na swój wiek.
Jego ojciec odchodzi. Pomiędzy klanami zapanowuje napięty nastrój, dopóki nowym szefem nie zostaje pogromca smoków. Wszyscy świętują, wiedząc, że jest zarówno dobry jak i mądry. Stali się ludźmi, którzy cenią sobie więcej niż mięśnie i waleczność. W czasach pokoju czytanie stało się powszechne wśród młodszych mieszkańców wsi. Starsi drwią z nich, mówiąc, że za ich czasów ścinali bestię i najeźdźców celnym ciosem wyszczerbionych toporów. Dzisiejsza młodzież jedynie o tym czyta...
Na jego biurku znajduję małą książkę wypełnioną mitami i legendami. Ostatnie strony są zapisane innym atramentem. To krótka historia o chłopcu, który maluje szronem i tańczy w powietrzu. Tytuł brzmi Jökul Frosti.
Ma pięćdziesiąt trzy lata, a dla mnie nadal jest tym samym piętnastolatkiem, którego poznałem tyle lat temu.
Ma sześćdziesiąt dwa lata i nadal śmieje się jak dziecko, choć jego umysł nie jest już tak sprawny jak dawniej i często dokuczam mu z powodu coraz gorszej pamięci.
Ma siedemdziesiąt cztery lata. Porusza się już tak wolno. Nie może już walczyć na smoku. Ciągle oddala się od teraźniejszości i za każdym razem zastanawiam się czy wróci. Ale zawsze wraca z zaskakująco celną, sarkastyczną uwagą, która sprawia, że się śmieję, bo to nadal on, nadal jest tutaj ze mną.
Ma osiemdziesiąt lat i już nie wybudza się ze snu.
Nazywam się Jack Frost. Kochałem kiedyś chłopca całe jego życie.
Na imię miał Hiccup.
Kiedy miał piętnaście lat, jego uśmiech był krzywy, a rumieniec sięgał aż do szyi.
