Disclaimer: Świat Harry'ego Pottera należy do J. K. Rowling. Postacie też. A przynajmniej ich nazwiska…
Lord Voldemort był zirytowany. Nic nie szło po jego myśli. Miał nadzieję, że kiedy odzyska w pełni sprawne ciało, będzie mógł wreszcie przejąć władzę nad światem. Niestety Potter i jego brawurowa ucieczka z cmentarza po raz kolejny pokrzyżowały mu plany. Właściwie wszystko się waliło. Poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Usiadł na podłodze i zaczął wykonywać ćwiczenia medytacyjne, przyzywając energię Zen. Poradził mu to jego psychoterapeuta, próbując wyleczyć go z depresji.
Spokojnie, nie przejmuj się. Wdech. Odepchnij od siebie wszystkie negatywne emocje. Wydech. Świat jest piękny i kolorowy.
Nagle usłyszał krzyk sowy wlatującej przez okno.
– AVADA KEDAVRA! – ryknął, zrywając się na równe nogi, po czym wydał z siebie niezadowolony jęk. Będzie musiał zaczynać uspokajanie od początku.
Później. Podszedł do leżącego na podłodze ptaka i podniósł przyniesione przez niego wydanie Proroka Codziennego.
Przejrzał je raczej bez zainteresowania. Jak zawsze jakieś kłamstwa Pottera i trochę oczerniania jego starego przyjaciela Albusa Dumbledore'a. Już miał wyrzucić gazetę do specjalnego kosza na papier (co jak co, ale trzeba być eko), kiedy jego uwagę przykuło ogłoszenie.
UWAGA!
Zatrudnię nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią!
Chętni proszeni są o zgłoszenie się za pomocą sowy
do Dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart
Albusa Dumbledore'a.
Uśmiechnął się pod nosem. Odkąd rzucił klątwę na tę posadę, Dumbledore nie miał zbyt wielu chętnych. Ciekawe, czy w ogóle kogoś znajdzie.
I wtedy Lord Voldemort doznał olśnienia.
Zgłosi się do tej pracy.
Oczywiście nie mógł tak po prostu wkroczyć do Hogwartu. Mimo że tylko kilka osób znało jego prawdziwą tożsamość, jego wygląd był dość specyficzny. To wszystko przez horkruksy.
Nie to, że Voldemort nie zastanawiał się nigdy nad powrotem do wizerunku przystojnego Toma Riddle'a. Po prostu biała, wężowata twarz działa na jego korzyść, jeśli chodziło o bycie strasznym i MROCZNYM czarodziejem. Teraz jednak musiał skorzystać ze znalezionych kiedyś zaklęć pozwalających cofnąć nieco szkody wyrządzone przez bardzo MROCZNĄ magię.
Dwa tygodnie wystarczyły, by osiągnąć efekt.
Stał właśnie przed lustrem w pozie, którą podpatrzył na okładce Vouge'a. Kruczoczarne włosy, ostre rysy twarzy i wysokie kości policzkowe. Nie można powiedzieć, że ma więcej niż czterdzieści lat. Wyglądał naprawdę dobrze. A raczej był nieziemsko przystojny. Wyszczerzył się sam do siebie. Był bardziej sexy niż Edward Cullen ze Zmierzchu i Cedric Diggory z Harry'ego Pottera razem wzięci.
Jedynym „mankamentem" były jego oczy. Naprawdę nie był w stanie nic zrobić ze swoimi krwistoczerwonymi tęczówkami. Jakiego zaklęcia by nie użył, wciąż stawały się bordowe po kilku minutach. Szczerze mówiąc nie przeszkadzało mu to. Dzięki temu wyglądał bardziej MROCZNIE.
Napisał do Dumbledore'a list z prośbą o spotkanie. Następnego dnia otrzymał zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną.
Wielki dzień. Rozmowa o pracę. Ubrał się najlepiej jak mógł. Muszę zrobić dobre pierwsze wrażenie, pomyślał, całkowicie ignorując fakt, że znają się z Dumbledorem od ponad pięćdziesięciu lat.
Pewnym krokiem wszedł przez drzwi Hogwartu.
Doszedł do pomniku gargulca, który strzegł wejścia do gabinetu, gdzie miała się odbyć rozmowa. I tu zaczęły się problemy. Jakie było hasło? Dumbledore wspomniał o nim w liście, ale Tom był zbyt zajęty wykonywaniem swojego tańcu zwycięstwa, by zaprzątać sobie tym głowę.
– Avada Kedavra – mruknął, mając nadzieję, że zadziała. Niestety nic się nie stało.
Kolejne pół godziny spędził, mówiąc wszystkie znane mu nazwy słodyczy. Już miał ochotę znów załamać się psychicznie, kiedy doznał olśnienia. Gdyby czarodzieje mieli elektryczność, nad jego głową zaświeciłaby teraz żarówka.
– KREMÓWKI WADOWICKIE! – wykrzyknął tryumfalnie.
Gargulec odsunął się, wpuszczając Voldemorta na schody, którymi wspiął się do gabinetu dyrektora.
Zapukał do drzwi i wszedł przez nie, zanim zdążył usłyszeć odpowiedź.
– Cześć, Albusie! – przywitał się z uśmiechem.
– Tom! Miło cię widzieć! – Dumbledore wstał z zza biurka i podszedł do Toma z rozłożonymi ramionami.
Mężczyźni uścisnęli się i lekko ucałowali w policzki, jak to mieli w zwyczaju robić najlepsi przyjaciele.
– Spodziewałem się tu ciebie, Tom – rzekł Dumbledore, gdy wreszcie skończyli się witać.
– Jak to? – zapytał zdezorientowany Riddle. – Mój list był prawie anonimowy!
– Podpisałeś się jako Lord Voldemort – mruknął Albus.
Tom nerwowo podrapał się po karku.
– No, ale nieważne. – Dyrektor przerwał niezręczną ciszę. – A więc chcesz pracę w Hogwarcie?
– Tak.
– Okej. – Dumbledore popisywał się znajomością języka angielskiego. – Masz tę robotę! Witamy na pokładzie i te de, i te pe. Umowę o pracę wyślę ci pocztą. Pis aut!
Czarny Pan zamrugał z niedowierzania.
– Co? Tak po prostu? Bez żadnych kazań, tak jak to było ostatnio? – Przed oczami stanęła mu scena sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to Albus odmówił mu posady, argumentując to tym, że „jak się jest młodym, to się trzeba wyszaleć, na imprezy pochodzić, a nie uczyć w szkole".
– Nadchodzą ciężkie czasy, Tom – powiedział Dumbledore poważnym głosem.
– Ćpałeś coś, prawda? – spytał Riddle z troską. Sam miał bardzo złe doświadczenia z narkotykami.
Dumbledore uśmiechnął się tajemniczo.
– Cytrynowego dropsa?
– ALBUSIE PERCIVALU WULFRICU BRIANIE DUMBLEDORZE! – wybuchnął Czarny Pan pod wpływem nagłego impulsu. – OBIECAŁEŚ. Z. TYM. SKOŃCZYĆ! NIE PO TO DAŁEM CI NAMIARY NA MOJEGO PSYCHOTERAPEUTĘ, ŻEBYŚ TERAZ-
– Przestań mówić wielkimi literami! – przerwał mu w połowie zdania Albus.
Tom popatrzył na niego wściekłym wzrokiem, po czym osunął się na podłogę i zaczął przyzywać oczyszczającą energię Zen.
Kiedy poczuł się na siłach, by prowadzić dalszą rozmowę, usiadł na krześle i wbił wzrok w dyrektora Hogwartu.
– No więc mam tą pracę, tak? – spytał, jakby jego wcześniejszy wybuch nigdy się nie wydarzył.
– Tak, chociaż… jest jedna sprawa, która może być problemem.
– Potter? – zgadł Tom.
– Cóż, uznaje, że zabiłeś mu rodziców – odparł Dumbledore w zamyśleniu.
– Przecież to oczywiste kłamstwo! – Voldemort aż wstał z oburzenia.
Albus popatrzył ma niego pytająco.
Riddle westchnął ciężko i rozpoczął swoją opowieść.
– To wszystko był jednym wielkim nieszczęśliwym wypadkiem. James i Lily urządzali imprezę halloweenową. Oczywiście byłem zaproszony, w końcu to moi dobrzy znajomi. Muszę ci powiedzieć, Albusie, że James od zawsze robił najlepsze imprezy w całej czarodziejskiej Anglii. W każdym razie, biba była niczego sobie. Wyobrażasz sobie, że Potter załatwił jakoś takie fajne, kolorowe światełka imprezowe? Niesamowite! Wracając, kiedy to się wydarzyło, było już dobrze po północy. Ja i James zalani w trzy du… no, wiesz o co chodzi, w każdym razie, jak Potter szedł do kołyski Harry'ego, to nagle mu taki fajny, zielony laser imprezowy zaświecił w oczy. Nie zauważył nieprzytomnej Lily leżącej na podłodze (ta to zawsze miała słabą głowę). Poleciał do przodu i rozbił butelkę, którą trzymał, o tę kołyskę. Pech chciał, że akurat tam była głowa małego i jak dostał stłuczonym szkłem, to mu się zrobiła taka śmieszna ranka w kształcie błyskawicy. Dzieciak w płacz, a James w śmiech. Trochę jeszcze popiliśmy, aż w końcu Potter wyciągnął jakieś śmieszne, różowe tabletki. Obaj się ich najedliśmy. A potem… w sumie nie wiem. Jak się rano obudziłem, to byłem jakąś marną egzystencją bez ciała. Na trzeźwo w życiu bym nie wziął tych prochów, ale mówię ci, Albusie, Ognista to się tam lała strumieniami. Całe szczęście, że mam horkru… eee, znaczy, że jestem nieśmiertelny w pewien sposób, nie powiem ci jaki. Biedni Lily i James, nie mieli tyle szczęścia.
Tom skończył opowiadać, a na wspomnienie jego przyjaciół łzy stanęły mu w oczach.
Dumbledore patrzył na niego ze zrozumieniem.
– Tak mi przykro, że zostałeś niesłusznie oczerniony, Tom. Ale wyjaśnij mi jeszcze jedną rzecz. Skoro nie chciałeś zabić Harry'ego, to co wydarzyło się na cmentarzu po trzecim zadaniu Turnieju Trójmagicznego? – Albus wyjął z szuflady biurka popcorn i najwyraźniej oczekiwał kolejnej emocjonującej opowieści.
– Ah, to… – Voldemort potarł palcami skronie. – Ta cała afera z Diggorym… To nie miało tak być. Jegonie miało tam być. Jego śmierć była niezamierzona. Można powiedzieć, że to taka wpadka. No ale cóż, zdarza się, prawda? – spytał lekkim tonem, jakby mówił o zbitym talerzu, a nie o martwym chłopaku. – Natomiast Potter był mi potrzebny, żeby odzyskać ciało. Nie traktowałem go jak wroga, dopóki nie zaczął rozpowiadać tych bredni o mnie i ogłaszać się „Wybrańcem". Śmierć Potterów była dla mnie wielkim ciosem. Nie masz pojęcia jak się poczułem, gdy ktoś zaczął rozpowiadać, że to moja wina!
– Bezprawie! – wykrzyknął Dumbledore, wczuwając się w opowieść przyjaciela. – To całkowicie zmienia postać rzeczy!
– Jakich rzeczy?
– Nieważne – rzekł dyrektor tajemniczo, po czym sięgnął do szuflady biurka i położył przed Tomem jakiś papier oraz pióro. – To twoja umowa o pracę.
Riddle dokładnie przeczytał dokument (po obejrzeniu spotu reklamowego Policji Polskiej na temat oszustw w umowach wolał mieć pewność, co podpisuje). Kiedy jednak nie znalazł tam żadnych kruczków i haczyków, wziął do ręki pióro i naskrobał na papierze Tom Marvolo Riddle.
Kości zostały rzucone.
Notka Autorska: Pierwszy rozdział za nami. Mam nadzieję, że udało mi się Was zainteresować i zachęcić do czekania na kolejną część. Zapraszam do wyrażania swojej opinii i udzielania rad – jestem otwarta na wszelką krytykę.
~Ostrokrzew
