Inspektor Lestrade zamknął teczkę z dokumentami i przeciągnął się. Dzień pracy powoli chylił się ku końcowi, a przed nim majaczyła już cudowna perspektywa wolnego weekendu. Mimo że ostatnimi czasy nie mógł narzekać na zbyt duży nawał pracy, nie mógł doczekać się powrotu do domu. Co prawda całą przyjemność z wolnego czasu psuła mu obecność żony, której ciągle coś nie pasowało. Miał jednak nadzieje, że zniknie ona na weekend, tak jak ostatnio. Wiedział, gdzie wtedy była, ale ani trochę już go to nie obchodziło. Miała już tylu kochanków, że właściwie przestał myśleć o niej jak o osobie, której kiedyś ślubował miłość aż do śmierci. Zresztą, ona przestała myśleć o nim w ten sposób już lata temu. Chyba niedługo będą musieli się rozwieść. Gdyby nie fakt, że to ona właściwie dysponowała ich majątkiem i była tą połową małżeństwa, która wyszłaby na rozwodzie lepiej, pewnie złożyłby pozew już dawno.

Greg postanowił jednak nie psuć sobie zaczynającego się weekendu myślami o tej kobiecie. Wolne to wolne, kiedyś musi mieć czas na odpoczynek - od pracy i dręczących go myśli. Zegar nad drzwiami gabinetu mówił mu, że jeszcze tylko dwadzieścia minut i będzie mógł opuścić biuro na całe dwa dni. Ponad czterdzieści osiem godzin bez patrzenia na wszystkie te smętne, nudne twarze. Dwie doby spokoju.

Niestety, Lestrade bardzo się mylił. W chwili, w której zaczął już zastanawiać się, czym zajmie się w niedzielę, zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu dostrzegł numer Sally Donovan.

- To nie jest, kurwa, możliwe! - warknął Lestrade do słuchawki i zerwał się ze swojego fotela, nie zwracając uwagi nawet na kawę, która wylała się na dokumenty, które aktualnie przeglądał. Przed chwilą Sally Donovan obwieściła mu, że mają problem. Znaleźli trupa, przyczyną śmierci było otrucie niezidentyfikowaną substancją. Gotów byłby odpowiedzieć, że to nie ich działka, gdyby zaskakująco drżącym głosem nie dodała: - To Moriarty. Początkowo nie chciał uwierzyć, jednak wiedział, że Donovan nie mogła żartować. Nie miała w ogóle poczucia humoru, nie wspominając o tym że jakiekolwiek żarty dotyczące spraw kryminalnych w Scotland Yardzie były cokolwiek nie na miejscu. W jego głowie zaczęły kiełkować bardzo nieprzyjemne myśli. Uświadomił sobie, że jeśli faktycznie Moriarty żyje, Scotland Yard nie rozwiąże niczego sam. Anderson, co prawda, ostatnimi czasy znacząco usprawnił swój system działania, wciąż jednak maniakalnie zajmował się tylko śmiercią Sherlocka. Lestrade sam nie był już pewien, co jest prawdą, a co nie. Oczywiście, nigdy nie uwierzył w to, że Holmes był oszustem. Choć przez jakiś czas po jego śmierci targały nim pewne wątpliwości, uświadomił sobie, że to niemożliwe. Sally Donovan mogła upierać się przy swoim, ale przez ostatnie dwa lata wszyscy zdążyli zmienić zdanie. Nawet Anderson, ten wiecznie cięty Anderson, którego nikt nie znosił. Ciekawe, co powiedziałby Sherlock, wiedząc że to właśnie Anderson tak ochoczo go broni i poszukuje. Teraz, kiedy Sally obwieściła mu, że za tajemniczymi otruciami stoi Moriarty, wszystko zaczęło się układać. Brakowało tylko jednego elementu, a tym elementem był Sherlock Holmes, jedyny konsultujący detektyw Londynu.

Lestrade wybiegł z budynku i wsiadł do samochodu. Niemal łamiąc prawo prędkością, z jaką jechał, skierował się w miejsce, którego nazwę podała mu przez telefon Donovan. Było to na przedmieściach Londynu - w budynku jednej ze szkół woźny odnalazł ciało dyrektora. Badania, wykonane przez specjalistów wskazały na otrucie tą samą substancją, przy użyciu której zabito w tym tygodniu już pięć osób. Do tej pory uważano to za przypadek, choć od przedwczoraj Scotland Yard dyskretnie badał sprawę. Pierwsze trzy śmierci nastąpiły w niedługi czas po sobie, na dodatek wśród bliskich znajomych, stąd policja i detektywi byli niemal pewni, że sprawa nie ma drugiego dna. Potem jednak zginęły jeszcze dwie osoby. A teraz znaleźli kolejną.

Z piskiem opon zahamował przed okazałym budynkiem. Kilka radiowozów i karetka pogotowia już stały przed wejściem. Trupa zapakowano do samochodu. Sally Donovan stała przy swoim wozie i wyglądała na wyjątkowo zaniepokojoną. Nigdzie nie było Andersona.

Kobieta podeszła do Grega i inspektor stwierdził, że nigdy nie widział jej tak załamanej.

- Nie wiem, czy wybierał ofiary przypadkowo, czy jest jakiś wzór... - powiedziała - Ale sytuacja jest poważna.

- Skąd pewność, że to Moriarty? Przecież... nigdy nie istniał, tak? - Lestrade nie mógł pozbyć się uczucia triumfu. Miał rację. Choć zdarzało mu się wątpić w Sherlocka, zawsze był pewien, że nie było kogoś takiego jak Richard Brook. - Nie chciałem żeby brzmiało to ironicznie. - dodał szybko, widząc minę Sally.

- Każdy może się mylić, inspektorze Lestrade. - Donovan wyjęła z kieszeni swój telefon - Proszę to zobaczyć.

Na ekranie komórki Greg zobaczył wiadomość, do której dołączone było zdjęcie uśmiechniętego Moriarty'ego. Fotografia wykonana została właśnie w tym miejscu, wedle informacji - niedługi czas przed przybyciem tu ludzi ze Scotland Yardu. Treść wiadomości brzmiała: Gdzie jest Sherlock?

- Przecież to może być zwykły montaż. Nie ma żadnej pewności...

- Nie możemy tego zlekceważyć! - przerwałą mu stanowczym głosem Sally. - Ma Andersona.

Greg przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią, zaskoczony. Przecież sam się z nim dzisiaj widział. Anderson znów mamrotał coś o Sherlocku i o kolejnych śladach, na które wpadł. Lestrade uświadomił sobie, że wspominał też o tym, że zamierza te ślady zbadać. Czy to oznaczało...

Donovan otworzyła kolejną wiadomość, tym razem sprzed zaledwie piętnastu minut. Musiała dostać ją, kiedy on sam był w drodze na miejsce zbrodni. Tym razem zdjęcie nie przedstawiało Jima, ale nieprzytomnego Andersona, przywiązanego do słupa w miejscu, które wyglądało jak czyjaś piwnica. Lestrade gorąco chciał uwierzyć, że był to jedynie głupi żart ze strony podwładnego, wiedział jednak, że to niemożliwe.

- Daje nam czas do końca miesiąca. - Sally zacytowała wiadomość - Co kilka dni, jak napisał, będzie motywował nas do działania.

- Motywował do działania? - Lestrade skrzywił się. Nie chciał chyba wiedzieć, co ten szaleniec mógł mieć na myśli. Wiedział tylko, że muszą zająć się tą sprawą i rozwiązać ją sami.

Chyba nigdy bardziej pragnął, aby okazało się, że Sherlock nie zginął.

W tym samym czasie Molly Hooper skończyła pakować walizkę. Nie powinna chyba pozostawać w Londynie, nie teraz, kiedy Moriarty domaga się prawdy. Jeśli wiedział, kto pomógł Sherlockowi, jej życie było w niebezpieczeństwie. A przecież wiedział gdzie mieszka, skąd pochodzi jej rodzina, gdzie może uciec. Gdyby wiedziała wcześniej, kim jest, nigdy nie zdradziłaby mu żadnego faktu ze swego życia. Ale nie wiedziała. Nawet Sherlock się tego nie domyślał, choć nigdy o tym nie wspomniał. Była jednak pewna, że nawet ów mistrz dedukcji nie spodziewał się, że uroczy, gapowaty techniczny z Barts, Jim, jest po prostu jedną z wielu ról, które Moriarty odgrywał przed światem. Wszyscy, którzy znali sprawę, musieli przyznać, że Moriarty był świetnym aktorem. Potrafił przekonać ludzi, że jest kimś innym... Na przykład Richardem Brookiem. Dobrze, że zadzwonili do niej ze Scotland Yardu i uprzedzili. Zasugerowano jej udanie się w bezpieczne miejsce, przez wzgląd na jej niedawne bliskie relacje z podejrzanym. Może powinna była powiedzieć im prawdę? Tylko ona sama wiedziała, w jak wielkie kłopoty się wpakowała.

Była pewna, że Moriarty nie żyje. Jego ciało było w kostnicy w Barts, widziała je. Nie mogła zapomnieć tego widoku - czasami śnił jej się po nocach, mimo że przyzwyczajona była do widoku trupów. To jednak był Jim, Jim z którym kiedyś się umawiała i którym przez jakiś czas była oczarowana. Jim, który okazał się być bezwzględnym mordercą i szaleńcem. Teraz jednak właśnie on widziany był w Londynie, właśnie on kolejnych ludzi doprowadzał do śmierci.

Nie wiedziała, co robił tym razem - Scotland Yard nigdy nie informował osób postronnych o tym, co się wydarzyło. Musiało to jednak być coś poważnego, skoro kazali jej zniknąć na jakiś czas, mając na uwadze tylko jej kilka randek sprzed paru lat.

Chyba, że w jakiś sposób wiedzieli. Przecież to inspektor Lestrade do niej zadzwonił, nie żaden jego podwładny. I nie zrobił tego chyba jako funkcjonariusz prawa, przynajmniej tak jej się teraz wydawało. Czy mógł się czegoś domyślać?

Usłyszała samochód, zatrzymujący się przed budynkiem, w którym mieszkała. Miała nadzieję, że to taksówka, która miała zabrać ją na dworzec. Kiedy wyjrzała przez okno, uśmiechnęła się lekko. Nie musiała nawet tak długo czekać.

Założyła płaszcz i chwyciła walizkę. Zamknęła drzwi do domu na klucz i zeszła przed budynek. Taksówka czekała, a Molly była pewna, że za chwilę będzie mogła odetchnąć z ulgą. Nie było chyba szans, żeby Jim znalazł ją u jej matki, niemal na drugim końcu kraju.

Niezdarnie wpakowała się z bagażem do samochodu. W samochodzie było niemal tak samo ciemno, jak i na zewnątrz.

- Tak jak mówiłam przez telefon, na dworzec. - powiedziała, usadawiając się wygodnie na tylnym siedzeniu. Za kilka godzin będzie bezpieczna. Miała nadzieję, że Scotland Yard poradzi sobie z sytuacją. Albo że... Nie, to niemożliwe. Przecież mówił, że to nic pewnego.

Nawet jej nie powiedział, kiedy wróci. A przecież tak mu pomogła. Za sfałszowanie aktu zgonu i wszystkie inne rzeczy, które zrobiła, mogła wylecieć z pracy i stracić swoje uprawnienia. Pomogła mu jednak uniknąć śmierci, przynajmniej tak jej się wydawało.

Musiał wrócić teraz, kiedy niebezpieczeństwo znów wisi nad jego przyjaciółmi.

Zerkała co jakiś czas przez szybę i dostrzegła, że taksówka wiezie ją nie do końca w tym kierunku, w którym powinna. Nie miała pojęcia, dlaczego tak było, postanowiła więc spytać o to taksówkarza, czemu jedzie dookoła. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, on sam się do niej odezwał.

- Gdzie jest Sherlock Holmes, Molly Hooper?

Nie znała tego głosu. Brzmiał złowieszczo, ale była pewna, że nie był to Jim, poznałaby go od razu. Zresztą, nawet nie wyglądał podobnie. Taksówkarz miał jaśniejsze i dłuższe włosy, był też chyba sporo młodszy od Moriarty'ego.

- Kim... Kim pan jest? - spytała, rozglądając się panicznie przez szyby. Powoli przestawała rozpoznawać mijane budynki. Dokąd ją wiózł? Zaczęła szarpać za klamkę, wiedziała jednak, że nie wyskoczy z pędzącego coraz szybciej auta. Drzwi były zablokowane.

Mężczyzna spojrzał na nią przez ramię, a Molly dostrzegła dziwny błysk w jego oczach.

- Moran. - powiedział, po czym zaśmiał się w przerażający sposób - Sebastian Moran.