— Chciałbym znaleźć prawdziwą miłość — powiedział trochę na przekór, aby móc wyjść i już nigdy nie wrócić.
— Myślisz, że mógłbym to być ja? — zaśmiał się cicho, spojrzeniem odprowadzając jego pośladki do wyjścia.
Za oknem zachodziło już słońce. Było tak zimno, że jego świszczący oddech zamienił się natychmiast w parę. Wykrzywił usta w coś na kształt krzywego uśmiechu, gdy podniósł się na łokciach, przytulony do zimnej szyby, i dostrzeg włosy rozsypane w połach białej pościeli, miejscami tylko poplamionej zeschniętą krwią.
— Powinniśmy gdzieś wyjść — podsunął krótko, wygrzebując się z prześcieradła.
— Gdzie chcesz niby iść? — zapytał starszy mężczyzna, powód, dla którego się jeszcze uśmiechał. — Jest siódma rano — przypomniał mu cierpliwe, zgarniając jego całe metr osiemdziesiąt pięć z powrotem do siebie.
— AŻ siódma rano — poprawił go szybko, gdy poczuł jak jego kochanek oplata ramiona wokół rozgrzanego, niemalże do czerwoności ciała. — Mam obowiązki — dodał, czekając cierpliwie aż ten łaskawie ustąpi.
— A może mógłbyś je wykonać z poślizgiem? — zapytał, a w oczach pirata zabłysła iskra nadziei. — Takim półgodzinnym — kusił dalej, przyciskając wargi do tylko trochę opalonego karku. — Wiesz, co można zdziałać przez całe półgodziny? — kontynuował konspiracyjnym szeptem, gdy nawinął sobie czarny kosmyk na palec. — Na przykład… — zademonstrował, przyciskając mocniej usta do delikatnej skóry, tak mocno, że pozostawił po sobie czerwony ślad.
Jesteś tylko mój, zapamiętaj, przeszło mu przez myśli, gdy młodszy szturchnął go asekuracyjnie w żebro i wyswobodził się z jego uścisku. Zaczął ubierać się konsekwentnie, udając, że nie zauważa jak mężczyzna powtarza cicho jego imię jak mantrę.
— Daj spokój — powiedział po chwili Ace, gdy przepełniony brakiem subtelności kochanek, objął go w pasie i brutalnie pochłaniał ustami umięśnione plecy. — Mówię stanowczo NIE — zbuntował się, gdy hulaszczy pirat, chichocząc, zdał się na taki poufały gest, jak podniesie swój czterech liter z materaca. — I gdybyś był na tak łaskawy i zapytał o to także mój wyruchany na wszystkie strony tyłek, odpowiedziałby dokładnie to samo — dodał z irytacją, akcentując „nie", gdy kochanek wymusił na niego kolejny brutalny pocałunek tego dnia.
Ace zdawał sobie sprawę, że nie może to tak dużej trwać. Nie mogli ciągle gnieść się w tej dusznej i pachnącej spermą i krwią klitce, kopulując się jak spragnione bliskości króli.
Wiedział, ale to robił, raz, drugi i trzeci. A potem jeszcze jeden raz i następny. Pozwolił mu się zgarnąć w objęcia i całować, dotykać szorstkim i dużymi dłońmi, wyniszczonymi przez staż na statku Króla Piratów.
I było tylko jedno słowo, które wymaka się z jego ust za nim zdoła ugryźć się w język.
Chciałbym nauczyć się o nim nie myśleć, zapomnieć. Nie mówić o nim nic, nawet nie wspominać.
— Shanks.
Chciał, ale nie mógł.
Był naznaczony.
Był jego własnością.
Był chory. Chory z miłości.
— Wiesz, że cię kocham — wyznał szybko. — Za mocno.
Kłamiesz, przełknęło Ace'owi przez myśl, gdy odwzajemniał pocałunek.
— Wiem — odpowiedział tylko.
Miał wrażenie, że był w jego życiu od zawsze, nawet wtedy, gdy leżał dwa metry pod ziemią. Dlatego uśmiechał się delikatnie, czasem tylko marszczył czoło, gdy tonął w ciemnych jak noc oczach, z który emitowały tak prawdziwie uczucia, że aż nie mógł się nadziwić, że jego ukochany kapitan zostawił mu pamiątką.
Nie był wierną kopią, ani ideałem, którego tak rozpaczliwie Shanks zapamiętał. Miał dwie główne wady – piegi, które pokrywały jego nos i policzki oraz umiejętność racjonalnego myślenia, które doprowadzały Czerwonowłosego do szewskiej pasji.
Ale mimo wszystko pragnął zatopić się w jego czerwonych ustach, pochłonąć młode jeszcze ciało i rozkochać w sobie do żywego.
Chciał i dostał, jak zwykle, choć wziął siłą.
Jedna.
Druga.
Trzecia minut.
Iluzja pękła jak bańka mydlana i jego serce także, bo gdy potem dotykał szorstkim palcami ust SWOJEGO trofeum, były rozbite, popękane, wysuszone i na wpół wymarłe.
I może właśnie dlatego było tylko jedno imię, które wymaka się z jego ust za nim zdoła ugryźć się w język.
Chciałbym nauczyć się o nim nie myśleć, zapomnieć. Nie mówić o nim nic, nawet nie wspominać.
— Roger.
Chciał, ale nie mógł.
Był niewolnikiem.
Był mordercą. Mordercą uczuć.
Mordercą miłości.
— Dlaczego? — zapytał pewnego dnia, gdy Czerwonowłosy trzymał jego dogorywające ciało w mocnym uścisku, odgarniając mokre od potu włosy z czoła.
— Bo mi na to wszystko pozwoliłeś, Ace — odparł dobitnie, gdy wiedzieli się po raz ostatni.
Shanks wiedział, że teraz obydwoje byli już tylko mglistym wspomnieniem.
Dwa metry pod ziemią pogrzebał swoje trofeum.
I pragnienie swojego serca.
Bo był tylko dwie minuty za późno, żeby coś zmienić.
