– Orły, orły nadlatują! – rozbrzmiewa wołanie nad Ukrytym Królestwem Gondolinu, Skałą Muzyki Wody – Orły! – rozlega się głos jasny i czysty, jak jasne i czyste jest światło Anaru na białych skałach i zielonych dolinach – Orły! – ale głos załamuje się, echo wołania zamiera, i po chwili tylko uderzenia potężnych skrzydeł rozdzierają dźwięczną ciszę nad miastem.
Naprzeciw potężnemu Thorondorowi wychodzi Turgon, syn Fingolfina, w białej szacie i srebrnym diademie na głowie, idzie, biegnie, szata łopocze na wietrze, za nim zrywają się do biegu córka i siostrzeniec, z krzykiem, którego król nie słyszy; nie słyszy niczego poza ciężkimi uderzeniami skrzydeł, nie widzi niczego poza bezwładnym, skrwawionym ciałem, które orzeł składa na zielonej trawie, miękko, z szacunkiem, niemalże tkliwością –
Ojcze.
Orzeł krzyczy raz, wysoko i przenikliwie, a w jego krzyku słychać przejmujący żal.
Ojcze.
Ciało Fingolfina, syna Finwëgo, Najwyższego Króla Noldorów, którego jasna gwiazda przepadła w mroku, zmiażdżona przez Morgotha, Czarnego Nieprzyjaciela Świata.
Ciało ojca i dziadka, znanego i umiłowanego, nieznanego i otaczanego podziwem, złożone u stóp łkającego syna, Ojcze, ojcze, ojcze, szlochającej wnuczki i poruszonego wnuka, w ciszy zapadłej po żałobnym lamencie Króla Orłów, który ocalił ciało, lecz nie mógł ocalić życia tego, który w odruchu palącej rozpaczy rzucił był wyzwanie samozwańczemu Panu Losów Ardy i u żelaznych bram Angbandu siedem ran mu zadawszy, napotkał wreszcie swój własny los.
Nad ciałem tym, na szczycie górującym nad doliną Gondolinu ręce Turgona, syna Najwyższego Króla i brata Najwyższego Króla, usypują kamienny kurhan, do którego żadne zło nie ma się zbliżyć, aż dopełni się los Ukrytego Królestwa.
