Hej, witam ponownie! Z powodu małego formatowania mojego komputera, straciłam z niego wszystko łącznie z 12 rozdziałami wszystko się zmieniło. Mam parę konstruktywnych pomysłów:

1. Razem z bratem łączymy siły wyobraźnii i zobaczymy jak to wyjdzie.

2. Szukamy bety, jest ktoś chętny? Nie wiem jak z ortografią, bo uczciwie przyznam, że nie za bardzo sobie z nią radzimy.

3. Jeśli macie jakieś pomysły co do dzieciństwa ''braciszków", to czekamy na propozycję. Prosimy o komentarze, bo to one motywują najbardziej, nawet te z krytyką.

Bez żadnych wielkich rozważań i wstępów zapraszamy dalej.

Uwaga!

Nie ponosimy żadnych zysków z tych opowiadań, oprócz wykurzenia z głowy głupich pomysłów. Wszystkie postacie należą do A. C. Doyle'a

Hol oddziału położniczego w szpitalu Bart's w Londynie - białe ściany, zielona podłoga i parę drewnianych krzeseł. Ciszę co jakiś czas przerywał płacz noworodka lub krzyk kobiety z sali porodowej. Na oko siedmioletni chłopiec siedział razem ze swoim dziadkiem na jednym z tych krzesełek. Wpatrywał się w zegar wiszący na przeciwległej ścianie i starał się czekać cierpliwie na narodziny brata lub siostry. Jego dziadek podskakiwał na każdy krzyk córki. Było już po dwudziestej drugiej, kiedy wreszcie z sali porodowej wyszedł mężczyzna koło trzydziestki. Miał zaczerwienione policzki, zielony fartuch i maseczkę, oddychał ciężko, ale uśmiechał się szczerze, usiadł koło starszego mężczyzny. Chwile jeszcze oddychał szybko, jakby przebiegł maraton. Jego syn podszedł do niego ze świecącymi oczyma i wpatrywał się w ojca z oczekiwaniem.

- Mam drugiego syna - oznajmił i jak na zawołanie z sali rozległ się płacz, kiedy pielęgniarka otworzyła drzwi.

- Dziadek i brat mogą już wejść - zaprosiła ich do środka.

Młody Mycroft wszedł jako pierwszy, ojciec trzymał go za ramiona i lekko popychał do przodu. Mama leżała na łóżku na boku, wpatrując się w niebieski tobołek, który leżał koło jej piersi. Spojrzała na swojego pierworodnego i uśmiechnęła się, jej twarz wyglądało na zmęczoną, ale była wyraźnie szczęśliwa. Pokazała starszemu synowi krzesełko stojące przy łóżku, chłopak popychany przez ojca usiadł na nim. Matka pokazała mu jak ułożyć ręce i już po chwili trzymał na rękach swojego młodszego braciszka. Młody Holmes spojrzał na brata, miał łysą główkę, rączki zawinięte w piąstki. Noworodek nagle otworzył niebieskie oczy i spojrzał na brata, unosząc prawa rączkę oraz łapiąc swoją maleńką dłonią starszego brata za kciuk.

- To jak damy mu na imię? - spytał ojciec przytulając do siebie żonę.

- Sherlock - chłopiec chwile się zastanawiał - William Sherlock Scott Holmes - powiedział w końcu chłopiec obiecując, że będzie najlepszym bratem na świecie.

- A Sherlock będzie miał własny pokój? - spytał Mycroft idąc koło matki na palcach, która w ramionach trzymała jego brata.

- Najpierw będzie spał w naszej sypialni, tak jak ty na początku - odpowiedział ojciec - A potem jak podrośnie dostanie starą sypialnie babci.

- A kto będzie miał większy pokój wtedy? - spytał rezolutnie mały Mycroft

- Jak on dostanie ten pokój ty już będziesz w collegu - odpowiedziała matka i poczochrała synka po włosach. Położyła Sherlocka do łóżeczka, a starszy Holmes oparł się o ramę i wpatrywał się w niemowlaka.

- Będę najlepszym bratem, prawda - powiedział, jednak kobieta usłyszała w jego głosie pytanie

- Musisz o niego dbać, pomagać mu i chronić przed niebezpieczeństwem. Taka jest twoja rola, mnie i taty może kiedyś zabraknąć, a wtedy opieka nad nim spadnie na ciebie, oczywiście to się nigdy nie stanie.

Mały Sherlock rósł jak na drożdżach pod czujnym okiem matki, świeżego powietrza i śpiewu ptaków na łące przed domem. Po matce odziedziczył inteligencję i sposób postrzegania świata w wieku półtora roku mówił jak trzylatek i umiał rozwiązywać proste zadania pięcioletni Mycroft szybkim krokiem przemierzał kręte korytarze domu, rozglądał się wokoło i szukał swojego brata. Zostawił go na minutę, a ten mały koczkodan już zwiał - małe, wredne stworzenie. W końcu go znalał, spał na sofie wtulony w wielkiego misia, którego dostał na urodziny od taty. Przy głowie miał książeczkę o roślinach, Mycroft uśmiechnął się, wziął Sherlock'a na ręce i zaniósł do pokoju rodziców. Jeśli dobrze pójdzie, będzie miał spokój przez najbliższe trzy-cztery godziny.