Jest to moje pierwsze opowiadanie zarówno z uniwersum Harry'ego Pottera jak i ogólnie więc proszę o wyrozumiałość jeśli w tekście pojawią się jeszcze jakieś błędy, choć jest to już wersja poprawiona, i wskazanie mi ich. Za wszystkie komentarze z góry dziękuję :)
Dla nowych czytelników: pierwsze rozdziały są krótkie, ale im dalej tym dłuższe więc nie zniechęcajcie się tylko dlatego.
Dla starych czytelników: to jest tylko i wyłącznie poprawiona wersja dwóch rozdziałów. Nie znajdują się tutaj żadne zmiany które w jakikolwiek sposób wpływają na dalsze rozdziały.
Większość występujących tu postaci jest własnością pani J. K. Rowling a ja nie otrzymuję żadnych zysków (prócz radości z pisania) z tego opowiadania.
ROZDZIAŁ 1
Słońce leniwie wzeszło nad pedantycznie schludnym ogródkiem. Był pierwszy tydzień wakacji. Cała ulica była jeszcze pogrążona w spokojnym śnie. Jedynym wyjątkiem był jedenastoletni chłopiec, który wymykał się ze swojej komórki w stronę kuchni. Szedł chyłkiem, co krok przystając i nasłuchując różnych niepokojących hałasów z piętra. Gdy dotarł do kuchni wszystko było w jak najlepszym porządku. Cały czas słyszał chrapanie wuja i pochrapywanie Dudleya. Powoli otworzył lodówkę i z jej zakamarków wyciągnął kawałek szynki. Cicho zamknął lodówkę i podszedł do blatu. Otworzył pojemnik na chleb i wyciągnął z niego kromkę czerstwego chleba. Położył szynkę na chlebie i odwrócił się w stronę drzwi. Zamarł. W drzwiach stał Dudley z chytrym uśmieszkiem.
- Mamo, tato! Harry podjada w kuchni! – Wydarł się na całe gardło chłopiec przypominający świnię zanim Harry zdążył do niego dobiec. Brunet zbladł, gdy usłyszał kroki na schodach. Szybko zjadł samą szynkę. Wiedział, że przez najbliższe kilka dni nic nie dostanie do jedzenia.
Wuj dobiegł do niego, jako pierwszy. Chwycił go za koszulkę i cisnął nim na szafki. Harry upadł na kolana. Czuł jak siniak powoli wykwita mu na plecach w miejscu gdzie uderzył o drewno. Wuj podszedł do niego szybkim krokiem z porządnym, skórzanym pasem w ręku. Uniósł go do góry i szybko opuścił na Harry'ego. Trafił w żebra. Nie zważając na próby osłonięcia się przed ciosami chłopca bił go dalej. Pas uderzał coraz częściej i mocniej zostawiając na ciele sine pręgi. Harry jednak milczał. Wiedział, że jeżeli cokolwiek powie będzie jeszcze gorzej. Nie chciał prowokować wuja. Gdy mężczyzna doliczył do trzydziestu zaprzestał używania pasa. Przyjrzał się chłopcu. Nie był tak pokiereszowany ja na to liczył, więc zawołał syna.
- Dudley idź do siebie po nasz "specjał" i wróć tutaj szybko. – Dudley uśmiechnął się promiennie na te słowa i pobiegł do swojego pokoju. Petunia spojrzała na Vernona wzrokiem nie-w-mojej-kuchni i wyszła do łazienki.
Vernon chwycił Harry'ego za włosy i zataszczył na tyły ogródka. Rzucił go w najciemniejszy róg. Ten róg nosił nieoficjalnie nazwę rogu męczarni Harry'ego jak ochrzcił go Harry. Czarnowłosy chłopiec spojrzał błagalnie na wuja.
- To cię nauczy nas nie okradać. – Niemalże wysyczał wuj.
Harry zamknął oczy szykując się na najgorsze. Nie była to kara jakoś specjalnie bolesna tylko raczej upokarzająca. Po kilku minut usłyszał tupot nóg słonia. Otworzył oczy. To jednak nie był słoń tylko Dudley. Jeśli chodziło o wagę to Dudley mógł konkurować z młodym słoniem.
Dudley niósł w rękach na pierwszy rzut oka dwa najzwyklejsze kawałki sznura. Jednak Harry znał je dobrze. Końce sznurów były nasączone wysoko procentowym roztworem soli. Wuj zdarł z Harry'ego koszulkę i zostawił go w samych spodenkach. Przewlekł sznur przez zawieszkę umocowaną na płocie na wysokości jego głowy. Następnie przywiązał ręce bruneta do płotu. Harry musiał stać by nie wisieć na płocie. Drugim sznurem wuj związał razem nogi chłopca i je również przywiązał do płotu.
- Będziesz tutaj jak stał przez najbliższe trzy dni. Jeśli w jakikolwiek sposób znów się nam narazisz w ciągu tych trzech dni będziesz tutaj wisiał do końca tygodnia. – Powiedział wuj i uderzył go z całej siły w żołądek.
- Jest twój. – Powiedział do syna i wszedł z powrotem do domu.
Do końca tygodnia, pomyślał Harry. Czyli całe pięć dni. Chciałbym już umrzeć. Podobno zmarli nie czują bólu. Harry nie zdążył nic więcej pomyśleć, gdy pięść trafiła w jego twarz łamiąc mu nos. Podniósł wzrok na kolejnego prześladowcę. Dudley był teraz prze szczęśliwy. Już dawno nie miał na kim ćwiczyć. Wykonał jeszcze kilka sierpowych i udał się w ślady ojca by zjeść śniadanie.
Słońce prażyło niemiłosiernie. Miejsca, które ocierały się o sznur zaczęły już krwawić a sól tylko potęgowała ból. Harry stracił przytomności koło południa. Obudził się nazajutrz, gdy wschodzące słońce padło na jego twarz. Otworzył prawe oko. Lewe miał całkowicie spuchnięte. Wiedział, że to sprawka Dudleya. Spojrzał na swoje ciało. Jego tułów wyglądał jak mozaika stworzona z zielonych, wściekle fioletowych i sinych plam. Jego nogi nie wyglądały lepiej. Obejrzał się dookoła ale nikogo nie zauważył. Spuścił z powrotem głowę zapadając w sen. Obudził go tupot nóg wuja. Szybko poderwał głowę. Wuj zmierzał w jego stronę z nożem w rękach. Podszedł do niego i spojrzał na niego z okrutnym uśmiechem.
- Czy teraz rozumiesz, że nie wolno nas okradać? – Zapytał jadowicie wuj. Harry powoli kiwnął głową. – To dobrze. Wyjeżdżamy na weekend i ty zostaniesz w ogrodzie. – Wyjaśnił wuj i rozciął więzy nie omieszkując przy tym niechcący zahaczyć nożem o dłoń chłopca.
Gdy Harry poczuł, że nic go nie trzyma upadł na kolana a następnie ciężko na brzuch opierając policzek na chłodnej ziemi. Wuj schylił się i rozciął sznur na nogach, ale zawiązał je ponownie tyle, że osobno. Harry nie spodziewał się cudu, ale nawet możliwość leżenia dawała ulgę jego zmęczonemu ciału. Wuj odszedł szybkim krokiem w stronę blaszanej budki by po chwili wrócić z dwoma wiadrami. Do pierwszego nalał wody a drugi pozostawił pusty. Harry wiedział, że to na jego potrzeby fizjologiczne. Wuj jeszcze raz spojrzał z obrzydzeniem na siostrzeńca i wrócił do domu by skończyć pakowanie niezbędnych rzeczy na wyjazd. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł niewyraźną, szarą plamę obok. Powoli sięgnął ręką w jej kierunku, by przekonać się, że była to jego koszulka. Zadowolony zwinął ją sobie pod głowę i zapadł w długi i spokojny sen.
ROZDZIAŁ 2
Harry leżał na ziemi modląc się o deszcz. Dursleyów nie było już od czterech dni a woda skończyła mu się wczoraj. Był spragniony, poparzony od słońca i wszystkie jego siniaki bolały niemiłosiernie. Obrócił głowę w stronę domu wujostwa i spojrzał na zegarek. Była za piętnaście trzecia. Położył głowę z powrotem na ziemi. Koszulka służyła mu za ochronę przed słońcem. Usłyszał cichy szelest w zaroślach po prawej. Napiął się myśląc, że może to Dudley chce go znowu pobić. Zaraz, przecież oni wyjechali, pomyślał Harry. Jego mózg zaczynał coraz wolniej pracować. Ponownie usłyszał szelest. Z krzaków wychylił mały wąż. Podpełzł do niego i przechylił pytająco głowę.
- Jesteś wytrzymały, ludzkie dziecię. – Zwrócił się wąż do Harry'ego.
- To już chyba nie potrwa zbyt długo. Czy mógłbyś przynieść mi trochę wody? –Spytał z nadzieją chłopiec.
- Ja nie pomagam. Ja tylko obserwuję. – Odpowiedział wąż i odwróciwszy się zniknął z powrotem w krzakach.
- Proszę, nie idź. – Wyszeptał błagalnie Harry. Nie wiedział jak może rozmawiać z wężem.
A może to tylko halucynacje? Może tak naprawdę on nie istnieje? Może ja tutaj nie mieszkam? Może to jest tylko wytwór mojej wyobraźni? Nie wiem. Ale chciałbym, żeby tak było. Chciałbym być kimś innym. Kimś, kto zasługuje na uwagę. Kimś, kto ma kochającą rodzinę. Chciałbym…
Nie zdążył dokończyć zdania, gdy usłyszał hałas, jakby ktoś wystrzelił z rury wydechowej. Obrócił głowę w stronę hałasu. Usłyszał ciche kroki i szelest materiału ciągnącego się po ziemi.
Intruz uchylił bramkę i uważnie rozejrzał się po ogrodzie. Na pierwszy rzut oka był opustoszały. Jednak po chwili zauważył zakrwawionego chłopca przywiązanego do płotu. Zza bramki dobiegło ciche westchnienie. Intruz wyciągnął zza pazuchy różdżkę i rzucił kilka szybkich zaklęć mających na celu ujawnienie obecności innych oraz wyciszenie obszaru Privet Drive 4. Otworzył bramkę i wszedł do ogródka.
Harry'emu ukazała się najdziwniejsza postać, jaką dotychczas widział. Przez bramkę weszła wysoka kobieta w długim, szmaragdowym płaszczu. Miała siwe włosy upięte w ciasny kok schowane pod szpiczastym kapeluszem. Była srogo wyglądającą kobietą w prostokątnych okularach, zza których błyszczały od łez ciemne oczy.
Minerwa McGonagall podbiegła do Harry'ego i skierowała różdżkę na sznur oplatający nogi chłopca. Wyszeptała niezrozumiałe słowa i sznur rozdarł się na węźle. Następnie zdjęła swój płaszcz i opatuliła nim chłopca. Harry patrzył na nią nieprzytomnie. Nie znał jej a jednak uzyskał od niej pomoc. Ich oczy się spotkały i chłopiec szybko odwrócił wzrok. Nigdy nie był godny by spojrzeć komuś prosto w oczy. Tak zawsze powtarzała mu ciotka. Kobieta wzięła półprzytomnego chłopca na ręce i deportowała się z cichym pyknięciem.
Wylądowali przed wielką, żelazną bramą prowadzącą do Hogwartu. Brama sama otworzyła się przed przybyszami i kobieta ruszyła w stronę zamku. Gdy dotarli do wejścia, drzwi, podobnie jak brama, same otworzyły się przed nadchodzącymi i nauczycielka skierowała się w stronę Skrzydła Szpitalnego. Po kilku minutach dotarła na miejsce. Położyła chłopca na pierwszym łóżku i poszła po panią Pomfrey jednak nie zastała jej w Skrzydle. Za to znalazła karteczkę mówiącą, że wyjechała do rodziny i wróci dopiero w przeddzień roku szkolnego.
Zirytowana Minerwa podeszła do Harry'ego i oczyściła wszystkie jego rany, po czym te najlżejsze uleczyła. Machnięciem różdżki przywołała opatrunki oraz odpowiednie eliksiry.
- Kim pani jest? – Wyszeptał zaniepokojony Harry.
- Nic nie mów. Proszę, wypij to. – McGonagall podsunęła mu eliksir. Harry nieufnie wypił wszystko mając nadzieję, że w buteleczce znajdowała się woda. Zdziwiony smakiem spojrzał na kobietę i zasnął.
Minerwa szybko uwinęła się z większością obrażeń chłopca. Rzuciła zaklęcie diagnolizujące i, zadowolona z wyników, wyczarowała Patronusa i wysłała go po dyrektora. Transmutowała krzesło w wygodniejszy fotel i usiadła czuwając.
Po trzech godzinach drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się i do środka wszedł Albus Dumbledore we własnej osobie.
- Co to ma znaczyć, pani profesor? – Zapytał na wejściu czarodziej.
- Był katowany przez rodzinę. Nie mogłam go tak zostawić. – Zaczęła się tłumaczyć McGonagall.
- Wiesz doskonale, czym on jest. Może byłoby lepiej, gdybyś pozwoliła mu umrzeć.
- Jak możesz tak mówić Albusie. To jeszcze dziecko. Ma niespełna jedenaście lat. Przecież sam go tam umieściłeś by go chronić! – Minerwa była zrozpaczona. Jak on mógł tak mówić?
- On ma w sobie część Lorda Voldemorta.
- Sam tego nie wybrał. Nie możesz go tak traktować tylko dlatego, że Voldemort umieścił w nim część swej duszy. Harry nie jest nim. On nie jest Voldemortem! – Profesor McGonagall prawie krzyczała.
- Dobrze. Ale najdalej za dwa dni ma być z powrotem u wujostwa. I nie chcę go więcej widzieć na oczy. – Powiedział Dumbledore i odwrócił się w stronę wyjścia.
- On został zapisany do Hogwartu. – Powiedziała cicho nauczycielka.
- Pani chyba sobie ze mnie żartuje. To coś ma tutaj chodzić i udawać normalnego? – Dyrektor zaczynał tracić kontrolę nad sobą. Jego aura pociemniała a przedmioty w pomieszczeniu zaczęły drżeć.
- A co z przepowiednią? Chce ją pan tak po prostu zignorować? – Nauczycielka próbowała uspokoić mężczyznę. Dumbledore wyprostował się nagle i poprawił okulary na nosie.
- Ale tylko ze względu na przepowiednie. – Powiedział mężczyzna i wyszedł pośpiesznie zostawiając otwarte drzwi.
Minerwa odwróciła się z powrotem w stronę chłopca i zamarła. Harry już nie spał i był wyraźnie przestraszony. Dłonie zacisnął na pościeli próbując opanować drżenie. Spojrzał na kobietę ze łzami w oczach i szybko odwrócił wzrok. Pamiętał zasady Dursleyów i karę za nieprzestrzeganie ich. A jedną z nich była nigdy nie patrzeć nikomu w oczy. Na pytanie dlaczego, ciotka odpowiedziała, że takie ścierwa nie mają do tego prawa.
- Harry, nie bój się. – Powiedziała kojącym głosem Minerwa i wyciągnęła rękę by pogłaskać chłopca po głowie, ale ten zrobił przestraszoną minę i skulił się w oczekiwaniu na cios.
- Harry, spójrz na mnie proszę. – Spróbowała przekonać chłopca do siebie łagodnym głosem. Harry wyraźnie zamarł. Wahał się pomiędzy zakazem a rozkazem.
- Nie uderzy mnie pani? – Spytał przestraszony.
- A dlaczego miałabym cię uderzyć? – Zapytała zdziwiona kobieta.
- Za spojrzenie pani w oczy lub za nie spojrzenie. – Odpowiedział równie zdziwiony Harry.
- Nie uderzę cię. – Odpowiedziała twardo kobieta i położyła swoją dłoń na dłoni chłopca. Ten czując dotyk wzdrygnął się i szybko zabrał dłoń od obcego dotyku. Niepewnie spojrzał na kobietę. Była zatroskana. Zadowolona Minerwa uśmiechnęła się ciepło do bruneta.
- Widzisz, od razu lepiej. Jestem Minerwa McGonagall. Nie zrobię ci krzywdy. A ty jak się nazywasz? – McGonagall próbowała nawiązać rozmowę z przestraszonym chłopcem.
- Nie wiem proszę pani. Ale wszyscy wołają na mnie chłopcze. – Odpowiedział zawstydzony chłopiec.
- Jak to nie wiesz jak się nazywasz? A w szkole jak zwracają się do ciebie nauczyciele?
- Harry. Harry Potter.
- Więc jesteś Harry Potter. Opowi-
W tej chwili do Skrzydła wpełzł duży, czarny wąż. Wystawił język smakując powietrze i skierował swoją głowę w stronę Harry'ego. Podpełzł do łóżka. McGonagall wstała szybko z fotela i skierowała różdżkę na węża. Wąż spojrzał na kobietę i skierował całą swoją uwagę na Harry'ego.
- Jak się czujesz człowieku?
- Dobrze, dziękuję. Kim jesteś?
- Nazywam się Spiter. Mój syn martwił się o ciebie.
- Jestem Harry. Podziękuj mu w moim imieniu za troskę.
- Ale nie przyszedłem tu tylko po to. Mój Pan chciał wiedzieć jaki jest Złoty Chłopiec.
- Jak mnie nazwałeś i kim jest twój pan?
Minerwa stała zszokowana przysłuchując się sykom wychodzącym z ust chłopca. Wężoustny, przemknęło jej przez myśl. Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdy wąż wpełzł na łóżko i otworzył pysk kierując się ku chłopcu.
