N/A: To jest tłumaczenie. Moje własne, zatem beznadziejne. Mojego własnego opowiadania, „Something decent", które beznadziejne podobno nie jest. Tłumaczenie zostało zainspirowane przez toroj, niech teraz cierpią wszyscy ;).
Nie posiadam praw autorskich do postaci, pożyczam je bez zamiaru zarabiania na nich pieniędzy, bla bla bla.
Rozdział 1: Życzenie
Mycroft był zmęczony. Sherlock zginął tydzień temu i teraz jego brat był zmęczony zmartwionymi spojrzeniami jego ludzi, zmęczony poczuciem winy, bezsennością. Doktor Watson miał rację: Mycroft był przynajmniej częściowo odpowiedzialny za Upadek Sherlocka. Upadek w niełaskę i jego samobójstwo.
Yard też miał duży problem. Sherlock pomagał w tylu śledztwach, że wszyscy oskarżeni teraz mieli świetny powód do apelacji. Całe szczęście, dowody zawsze były na miejscu, dokładnie skatalogowane zanim Sherlock wszedł na miejsce zbrodni. Wskazywał na pewne rzeczy i interpretował je, nie było możliwości, by coś sam podłożył, więc dobry prokurator był w stanie utrzymać przestępców za kratkami. Poza tym Sherlock rzadko pojawiał się w policyjnych raportach jako „konsultant". Nie zmieniało to faktu, że dni Grega Lestrade'a jako inspektora były policzone. Upadnie razem z Sherlockiem.
- Dobry Boże, co za bałagan – westchnął Mycroft, wyglądając przez okna samochodu w drodze do domu z pracy.
- Sir? – zagadnęła jego asystentka, spoglądając znad komórki. Tylko machnął na nią dłonią.
Był tak zmęczony, że ledwo stał na nogach, kiedy w końcu dotarł do domu. Odesłał asystentkę do jej mieszkania, pożegnał ją i ruszył do drzwi.
Wszystko wydawało się chłodne i obce po śmierci jego brata, chociaż Sherlock nie był tutaj częstym gościem. Jego świat wydawał się tak pusty. Nadal nie wyjaśnił swojej matce, co się stało z jej młodszym synem. Mamusia wiedziała, że Sherlock nie żyje, ale nie wiedziała, dlaczego.
„Pomogłem go zabić," pomyślał Mycroft. Nadal widział nienawiść w oczach doktora Watsona. I Mycroft nienawidził siebie. I wiedział, że Sherlock też by go nienawidził, gdyby nadal żył i domyślił się, skąd Moriarty wziął tyle informacji o detektywie.
Cóż, jeśli John wiedział, to Sherlock prawdopodobnie też. Detektyw prawdopodobnie miał ważniejsze rzeczy do roboty przed jego Upadkiem od wypluwania jadu na osobę, która to wszystko umożliwiła.
Kiedy Mycroft w końcu wszedł do domu, wszystko wydawało się być normalne, dokładnie tak samo czyste i zimne, jak to zostawił. Ale im bliżej salonu się znajdował, tym wyraźniejsze było uczucie, że ktoś tu jest.
Nie miało to znaczenia. Skrzywdzenie urzędnika państwowego pokroju Mycrofta wymagało sporo odwagi, więc nie czuł się zagrożony, tylko nieco urażony.
Był tam, przy oknie, stał plecami zwrócony do Mycrofta. Zasłony były zaciągnięte. Wysoka, szczupła postać mężczyzny, ubranego w ciemnoniebieskie dżinsy, czarną bluzę od dresu i buty do biegania, z krótko obciętymi, ciemnymi włosami. Dłonie (długie, szczupłe palce) trzymał razem, za plecami, stał na lekko rozstawionych stopach. Postać pełna pewności siebie i siły: niekoniecznie cielesnej, ale na pewno umysłowej.
- Kim jesteś i czego chcesz? – spytał Mycroft. Postać przy oknie nie poruszyła się.
- Chcę, żebyś choć raz zrobił coś przyzwoitego, Mycrofcie – odparła postać.
Mycroft nawet nie mrugnął. Nie upuścił parasola i aktówki. Po prostu się gapił. Był pewny, że nie zwariował, więc szybko przyszło mu do głowy jedyne wyjaśnienie, dlaczego mężczyzna przy oknie mówił głosem jego zmarłego brata.
- Kto jeszcze wie, że żyjesz, Sherlocku? – spytał. – Kto pomógł ci sfingować swoją śmierć?
Sherlock obrócił się, więc Mycroft mógł ujrzeć jego twarz. Młodszy Holmes wyglądał na zmęczonego i zaniedbanego, ale nadal w jego oczach płonął ogień. Błyszczały z wściekłości.
- Ludzie, którzy byli godni zaufania i nic im bezpośrednio nie groziło – praktycznie wypluł Sherlock.
- Nie John – domyślił się Mycroft. Sherlock skinął głową. – Dlaczego?
- Snajperzy celowali do niego, Lestrade'a i pani Hudson. Strzeliliby, gdybym nie skoczył – wyjaśnił Sherlock, chociaż wyraźnie nie miał na to ochoty. Przyszedł tu, by coś osiągnąć, a nie wyjaśniać. – Nadal nie są bezpieczni, ale możesz coś zrobić z moją i Lestrade'a reputacją.
- Lestrade'a?
- Wiesz, że jego kariera dobiegła końca z powodu tego, co na mój temat twierdzi prasa. Chcę, żebyś oczyścił moje imię. Dopuściłeś do tego wszystkiego, ty to napraw.
- Gdybym tylko wiedział, jak, Sherlocku – odrzekł Mycroft, lekko zbliżając się do brata. Spojrzał w dół, na podłogę. – John się domyślił. John wiedział, skąd Moriarty wziął informacje o tobie. Byłem pod wrażeniem. Cóż, byłbym, gdyby następną wieścią o tobie nie było to, że nie żyjesz.
- Nie jest tak głupi, jak się ludziom wydaje – odparł Sherlock. Wziął głęboki wdech. – Policja odzyskała mój telefon z dachu szpitala. Niech posłuchają ostatniego nagrania.
- Co w nim jest? – spytał Mycroft. Kolejny kroczek bliżej Sherlocka.
- Moja ostatnia rozmowa z Moriartym. Wszystko tam jest: jak się włamał do Banku Anglii, The Tower, więzienia, jak stworzył Brooka i dlaczego musiałem skoczyć; i jeśli zbliżysz się do mnie jeszcze o krok, przysięgam, że stłukę cię na miazgę.
Dwa ostatnie zdania zlały się razem, szybko wypowiedziane, ale Mycroft i tak usłyszał groźbę.
Zamarł. Nie brał słów Sherlocka poważnie, ale musiał zrozumieć, skąd wzięła się jego agresja.
- Sher... – zaczął, ale Sherlock mu przerwał.
- Sprzedałeś mnie – warknął. – Wiedziałeś, jak niebezpieczny jest Moriarty, ale sprzedałeś mu mnie, moją historię, moją reputację, za nic.
- To nie było...
- Ani się waż – rzekł Sherlock ze złością, przez zaciśnięte zęby. Jego szarozielone oczy płonęły. – Żadna uzyskana przez ciebie informacja nie była tego warta. Moje całe życie poszło na marne tylko dlatego, że Moriarty „otwierał się", kiedy z nim rozmawiałeś. Jesteś z siebie dumny? O czym ty myślałeś? Na litość Boską!
Sherlock odwrócił się, zatopił palce w swoich dziwnie krótkich włosach.
Mycroft nigdy nie widział swojego brata tak wściekłego. Sherlock zazwyczaj był zimny i opanowany, ale teraz Mycroft naprawdę się go bał.
Kiedy Sherlock się znów odezwał, był spokojny.
- Nadal są w niebezpieczeństwie. John, Lestrade, pani Hudson. Chcę, żebyś miał na nich oko. Chcę, żeby byli bezpieczni. Rozumiesz? Nie są bezpośrednio zagrożeni, skoro odszedłem, ale nie ma gwarancji...
Sherlock westchnął. Nie patrzył na Mycrofta.
Starszy Holmes obserwował brata przez minutę, po czym rzekł cicho:
- Rozmawiałem o tym z Johnem, wiesz. O tym, jak Moriarty dostał idealną amunicję, by cię zniszczyć. Powiedziałem, że było mi przykro. I nadal jest.
Po raz pierwszy w życiu Mycroft miał ochotę się rozpłakać. Jego brat żył, owszem, ale go nienawidził i miał ku temu wszelkie powody.
- Obiecuję, że zrobię wszystko, by oczyścić twoje imię. Obiecuję chronić twoich przyjaciół. Zrobię wszystko, by jakoś ci to wynagrodzić. Tak bardzo cię przepraszam, Sherlocku, mam nadzieję, że któregoś dnia mi wybaczysz. Bo ja sobie na pewno nie wybaczę.
Sherlock spojrzał na niego.
- Myślałem, że troska nie jest przewagą – rzekł cicho. Nagle wyglądał na zagubionego.
- Jesteś moim młodszym i jedynym bratem – wyjaśnił Mycroft. – Przepraszam, że cię zawiodłem, ale upewnię się, że będziesz miał do czego wrócić, kiedy będzie bezpiecznie.
Sherlock zwyczajnie skinął głową.
Nie poruszył się, kiedy Mycroft podszedł do niego, położył parasol i aktówkę na podłodze, i zrobił ostatnią rzecz, jakiej Sherlock się po nim spodziewał: objął go i przytulił. Sherlock oddał gest i tak stali w ciszy na środku salonu.
- Jeśli będziesz potrzebował pomocy w czymkolwiek, daj znać – Mycroft szepnął do ucha swojego brata po kilku minutach. – Tak się cieszę, że żyjesz.
- Moriarty nadal wygrywa. Może i nie żyje, ale nadal wszystko idzie po jego myśli. Odzyskaj ten telefon, Mycroft, oczyść moje imię.
- Tak zrobię. Zacznę już dziś. Nie martw się, bracie. Będą żałowali tych wszystkich kłamstw.
Sherlock odsunął się, nie patrząc na niego.
- Muszę iść – szepnął.
- Będę cię osłaniał, jak to się mówi – odrzekł Mycroft. Prawie pękło mu serce: Sherlock nie tylko wyglądał na zagubionego, ale tak też brzmiał. Jakby miał pięć lat, samotne, smutne dziecko bez przyjaciół, nie mogące się do nikogo zwrócić. Wszystko z powodu Mycrofta. – Nie martw się. Bądź bezpieczny.
Patrzył, jak jego brat wychodzi.
Chwycił telefon i wybrał numer.
