Mama była przerażona faktem, że pewnego dnia dorosnę, a wtedy Dean uderzy do mnie i złamie serce. John bał się, że jego syn kiedyś w przyszłości wydyma mnie, a potem zostawi i zerwie więzi między naszymi rodzinami. Dean sam w sobie czuł lęk odnośnie pewnego poranka, kiedy to wróci z polowania i zda sobie sprawę, że już nie może spojrzeć na mnie jak na dziecko. To bardzo zawiodłoby Johna. Trzynastoletnia ja myślała podobnie, ale wciąż śniła o tym na jawie.
Sammy, bo dla mnie on był po prostu Sammy'm, nauczył mnie, jak używać komputera, pomagał mi z pracą domową setki razy i zabierał mnie na kilka koncertów, przez każdy stawał się dla Deana pośmiewiskiem na miesiąc. On był, tak, Sammy, takim typem starszego kuzyna, który rozpieszcza cię, bo jesteś jego małą dziewczynką. Wiem, ze brzmi to dziecinnie, dla mnie ciągle tak jest, ale, tak czy siak, to prawda. I nigdy, przenigdy, nie spojrzałam na niego, do dnia, kiedy odebrał mnie ze szkoły.
Chichoty ach-takich-idealnych dziewczyn z mojej klasy dało się słyszeć z odległości mil. Nie zrozumcie mnie źle: nie byłam częścią tej grupy. Byłam tą dziwną dziewczyną bez wielu przyjaciół i nie całkiem ładną, nie całkiem blond, nie dość biuściastą, by być kiedykolwiek zauważoną przez elitę. Więc przewróciłam oczami na sequel Och-bombowej-grupy, nawet nie zastanawiając się, o czym mówią. Krok dalej i zauważyłam Sammy'ego w bramie machającego do mnie. Odwzajemniłam uśmiech i próbowałam do niego podejść, zaraz przed prawie dosłownym zablokowaniem przez cheerleaderkę, która najwyraźniej lepiej radziła sobie jako tylnia straż. Nagle zostałam otoczona.
-Hej Jo! Bo Jo, prawda?
Fajne dziewczyny znają moje imię? Fajne dziewczyny rozmawiają teraz z dziwną Harvelle?
- Yhym.
Uśmiechają się. Do mnie. Koniec świata musi być już blisko.
- Zastanawiałyśmy się, kim jest ten facet czekający na ciebie.
Histeryczny śmiech. To będzie okropna konwersacja.
- Zastanawiałyście się, tak?
- No… to twój brat?
- Nie.
- Więc jest…
- Słuchaj, Kelly, Brenda czy jak ci tam. Jeśli zamierzasz się przede mną płaszczyć, bo zostałam odebrana spod szkoły i czyni mnie to taaaką laską, lepiej się streszczaj. Trochę jestem głodna.
Spojrzały po sobie, nie rozumiejąc. Wtedy to nareszcie do mnie dotarło: nie chodziło o mnie. Boże, one leciały na Sama. Teraz to się ubawiłam. Ostatecznie był moim Sammy'm. Kiedy udało mi się uciec tym Barbie, powiedział mi o Deanie, jego ojcu i Nebrasce. Ciągle mówił, nawet przeprosił, gdyż pomyślał, że złoszczę się o to czekanie przed bramą, jakbym była małą dziewczynką. Siedziałam cicho przez prawie całą pieszą drogę do domu. W czasie lunchu nadawał o jakimś programie stworzonym przez Asha służącym do wyszukiwania aktywności demonów. Bardzo się tym ekscytował. Kiwałam głową raz po raz, ciągle patrząc na niego, nagle dostrzegając dziwny kolor jego oczu: zależnie od światła stawały się złote, zielone lub prawie niebieskie. Więc moje oczy przeniosły się na usta a potem dłonie i z jakiegoś powodu byłam w stanie wyobrazić sobie, jak czuję na mojej skórze. To było to, banalne jak widać: jednego ranka był moim Sammy'm, a w czasie lunchu stał się Panem O-mój-Boże-jak-mogłam-nigdy-nie-zauważyć-jaki-jest-czarujący. Jak mówiłam - dziecinne, ale prawdziwe.
Myślę, że chyba łatwo było ominąć Sama, kiedy ma się Deana, który jest jakby moim własnym Bradem Pittem, domowym. Serio, były momenty, w których mogłabym walnąć sobie na ścianie jego ogromny plakat. Dobra, przechodziłam okres dojrzewania, a on był starszy, przystojny i niebezpieczny, do tego bardziej blond wersją Johna. Bo, o rany, jeśli miałabym się kiedyś strasznie, gigantycznie zabujać w kimś, czuć się wypełniona adoracją do kogoś, tym ktosiem byłby John Winchester.
Kiedy tata ciągle żył, on i mama wymieniali się w barze etatami. To, które nie było zajęte na dole, mogło spędzać ze mną czas w domu. Wiecie, to niedopuszczalne dla łowcy okazywać słabość przy kimkolwiek, kto mógłby po prostu wejść, no i zajazd niezupełnie był dobrym miejscem dla małej dziewczynki. Więc, kiedy tata umarł, a ja zaczęłam pomagać mamie z biznesem (nawet, jeśli moja pomoc składała się jedynie na sprzątanie i robienie kanapek w kuchni), nie znałam żadnego łowcy. Z wyjątkiem Johna. Był dobrym przyjacielem rodziny, więc zwykłam oglądać go popijającego piwo z moim tatą u nas w domu, zanim jeszcze zaczęłam skradać ciekawe spojrzenia reszty łowców zza kuchennych drzwi.
Zawsze byłam straszliwie nieśmiałym dzieckiem, do tego stopnia, że moja mama nieźle się o to martwiła. Ale, z jakiegoś powodu, małomówność zostawała w tyle za każdym razem, kiedy John Winchester się do mnie uśmiechnął. Kiedy miałam pięć lat, poprosiłam go, żeby poczekał aż dorosnę, bo chcę wyjść za niego za mąż. No i oczywiście przy naszym pierwszym spotkaniu, jakiś rok przed moim wyznaniem, on powiedział "Witaj" , tymczasem moja odpowiedź zaplątała się razem ze słowami "Jesteś TAKI przystojny!"
Mam takie wspomnienie z dnia, kiedy siedziałam tatusiowi na kolanach, a on drażnił się ze mną odnośnie tego tematu. Powiedziałam mu, co było bardzo bliskie prawdy, że powinnam poślubić Johna Winchestera, bo zawsze, kiedy całował mnie i jego zarost drapał mój policzek, miałam motylki w brzuchu i czułam w środku ciepło, a mama powiedziała mi, że to dzieję się, kiedy jesteś zakochany. Nie pamiętam, żeby mój tata kiedykolwiek śmiał się tak bardzo jak tego dnia. Zresztą, wielu już nie przeżył.
Potrząsnęłam głową, starając się zatrzymać przykre wspomnienia.
- Na pewno wszystko okej, Jo? - spytał Sam, patrząc na mnie zmartwionym spojrzeniem.
- Ta, koncentruję się tylko na cieszeniu twoim cudownym gotowaniem. - Wywaliłam język.
Zaśmiał się. I nagle zauważyłam jego dołeczki, które były takie same jak te Johna, ale nadal miały w sobie coś delikatnego od Sama. I przyszło mi do głowy, że może wcale nie chciałam młodszej, bardziej blond wersji Johna. Może chciałam czegoś innego, ale wciąż takiego, co sprawiałoby, ze czułabym w brzuchu motylki i ciepło rozpierające mnie od środka.
