Siedziała przed lustrem i czesała sobie włosy. Uśmiechała się zadowolona do swojego odbicia w lustrze. Długą, smukłą szyję zdobiła kolia z pereł z czerwonym kryształem na środku, z uszu zwisały długie kolczyki, każdy złożony z maleńkich czerwonych kryształków. Z każdym powolnym ruchem dłoni pobrzękiwały bransolety.
Drzwi się otworzyły.
- Rashi... - rozległ się za plecami elfki leniwie rozkoszny kobiecy głos. - Rashiiii
Nie odwróciła się od lustra.
- Trzeba mnie uczesać Shirija - powiedziała tylko wciąż uśmiechnięta. - Dzisiaj jest ważny dzień.
Postać przesunęła się od drzwi i stanęła za plecami mrocznej. W lustrze można było dostrzec jedynie suknię szkarłatną od krwi, która płynęła z rozchlastanego gardła i poszarpaną tak, że widać było jedną z szarych piersi. Podrapaną i pogryzioną. Szare dłonie brudne od krwi z czułością zaczęły czesać srebrne włosy, zostawiając na nich szkarłatne ślady. Wspaniale pasowały do kamienia w kolii i kolczyków.
- Rashii... - szepnęła czule Shirija nie przestając układać włosów swej przybranej siostry w elegancką fryzurę. Wpinała w nie szpilki, a z każdej z nich zwisała czarna wstążka.
Siedząca przed lustrem mroczna przyjrzała się swojemu odbiciu uważnie.
- Rashii... - wyszeptała wciąż krwawiąca elfka z wyrzutem, gdy jej siostra wstała i wyszła z pokoju.
Ciągnęły się za nią warstwy materiału wykwintnej sukni.
Spowalniały ruchy, męczyły. Stopy z trudem odrywały się od grubego dywanu. Ściany falowały, zamiast obrazów wisiały wielkie błękitne oczy. Jedne błagały, inne patrzyły zupełnie bezrozumnie. Na końcu korytarza znajdowało się oko ze złota, za którym były schody.
Złote oko patrzyło, chociaż nie miało źrenicy. Czekało cierpliwie, aż dotrze do jego progu. Przekroczy je. Wiedziało, że w końcu przyjdzie, bo nie miała innej drogi.
Zrobiła krok i stanęła na pierwszym stopniu. Wiedziała, że się potknie. O małą szmacianą lalkę, dziecięcą zabawkę. Spadała. Materiał furkotał wokół niej i ciągnął w dół. Wiedziała, że gdy tylko upadnie, zginie.
Na szczęście czyjeś pomocne dłonie chwyciły ją w locie i postawiły na kolorowej podłodze wśród falującego, szepcącego, śpiewającego, tańczącego, patrzącego i słuchającego tłumu. Mroczny, o nienagannie przystrzyżonej siwej bródce i oczach jak czarne paciorki uśmiechnął się uprzejmie, pogładził uspokajająco po ramieniu... ale to nie była dłoń. To krucze pazury. Chwyciły ją mocno i poprowadziły w głąb tłumu. Dotykali, śmiali się, uśmiechali się, tylko oczy zawsze pozostawały martwe. Nie zauważyła, kiedy zniknął czarnooki mroczny i jego szpony. Kolejne dłonie popychały ją dalej i dalej. Zachwiała się i odbiła się od czegoś. Odwróciła się natychmiast.
Wszystko gdzieś zniknęło. Wszystko prócz czarnowłosego elfa, z którego kącika uśmiechniętych ust powoli sączyła się krew. Miecz tkwił w jego piersi, tak jak wtedy, gdy sama mu go tam wepchnęła. Chciała dotknąć jego policzka, ale nim zdążyła wykonać jakikolwiek gest, elf zmienił się w kruka. Coś za jej plecami zaszurało. Odwróciła się. Kolejny kruk. W ciemności wyłonił się następny i następny. Próbowała się cofnąć, ale poczuła muśnięcie piór na nagich ramionach. I zaraz po tym chłód metalu. Żelazne skrzydła. Przymknęła oczy spokojna. Teraz była bezpieczna...
Nagle przestała być sobą, a stała się małym dzieckiem kwilącym na zimnej posadzce. Nikogo wokół nie było. Prócz kruków, które rzuciły się łapczywie na nią. Szarpiąc i zjadając...
