Tytuł: Wolny człowiek nie zazna spokoju

Streszczenie: AU "Czary Ognia", sequel "Oswobodzonego z mroku". Życie Harry'ego Pottera zostanie podzielone pomiędzy obowiązkiem i rolą przyjętą z własnej woli i kiedy jego mroczne sny o Voldemorcie zaczynają przybierać na sile, zbalansowanie wszystkiego zaczyna się robić niewykonalne.

Notki: Czwarta instalacja tego AU, Sagi Poświęcenia.

Naprawdę nie wydawało mi się, że tak daleko to pociągnę.

Podsumowanie wszystkiego, co się wydarzyło do tej pory zajęłoby mi przynajmniej dwie strony. Musi wam wystarczyć informacja, że jeśli nie przeczytaliście trzech poprzedzających ten tom historii, to ta nie będzie miała dla Was większego sensu. Jeśli przeczytaliście, to wiecie co mam na myśli, jeśli powiem teraz, że Harry będzie musiał się uporać ze swoim bratem, pogodzić z rodzicami, pokłócić z goblinami, zrobić co w jego mocy, żeby zbalansować swoją rodzoną rodzinę z adoptowaną i spróbuje negocjacji wśród byłych śmierciożerców i nie sprzymierzonych z nikim mrocznych czarodziejów w celu uzyskania pozytywnego rezultatu sprzyjającego Światłu. A to dopiero początek.

Zrzeczenie się praw: Wszystkie rozpoznawalne postacie, wydarzenia, koncepty i miejsca w tej historii należą do J. K. Rowling, nie do mnie. W żaden sposób nie zarabiam na pisaniu tej historii.

Ostrzeżenia: Wugaryzmy, przemoc, absolutnie obrzydliwe zagrywki psychologiczne, ciężki angst, śmierć bohaterów zarówno w tej, jak i w późniejszych tomach, w pewnej chwili pojawi się bardzo obrazowe gore.

W dodatku to będzie pierwsza część tej sagi, kiedy romans między Harrym i Draconem zacznie się w jakikolwiek sposób rozwijać. Nie będzie żadnego obrazowego seksu, a sama historia nie będzie w żaden sposób romansem, ani się wokół niego kręciła, bo, cóż, po prostu za wiele dzieje się na raz, ale jeśli nie znosicie historii zawierających slash, to lepiej, żebyście sobie odpuścili tę. Ponieważ mamy tutaj naprawdę wiele postaci, to pojawią się też inne paringi, zarówno hetero jak i slashe, przynajmniej jeden z nich będzie saffic (femmeslash). Nie będę spoilerować, podpowiadając, kogo skończy z kim. Sama w sumie jeszcze do końca nie postanowiłam i mam zamiar sobie pozostawić trochę wolności pod tym względem.

Przepraszam za ten przydługi wstęp, ale pomyślałam, że najlepiej będzie najpierw wszystkich ostrzec.

Gotowi? No to chodźmy.

Wolny człowiek nie zazna spokoju

Rozdział pierwszy: Lux Aeterna

– To jest święty czas – szepnął James. – To jest czas najdłuższego Światła.

Ręce Harry'ego zadrżały, kiedy zacisnął je na małej, papierowej łódce. Zmusił je do uspokojenia się. Przypomniał sobie, że przecież sam chciał tutaj przyjechać i że ta ceremonia w żaden sposób nie różniła się od tych wszystkich rytuałów czystokrwistych, których nauczył się jak był dzieckiem.

Ale to było kłamstwo, a Harry coraz lepiej orientował się, kiedy sam siebie okłamywał. Ona różniła się od innych. Rytuały czystokrwistych nigdy nie były czymś, co stosowałby w codziennym życiu, dzielonym z rodziną. To były ćwiczenia, które opanował z nadzieją, że kiedyś pozwolą mu zdobyć sojuszników dla jego brata. To był rytuał Światła, jeden z tych, które świętowali jego dziadkowie i jego ojciec, kiedy jeszcze był dzieckiem.

James teraz właściwie nawet wyglądał jak dziecko, ze spodniami podwiniętymi ponad kostki, robiąc pierwsze kroki w stronę szarej wody morza północnego i drżąc, kiedy zimne fale obmyły mu stopy. Harry pomyślał, że woda lśni jak kamień. Nawet piana, okrawająca fale, które rytmicznie pokrywały bursztynowy piach northumberlandzkiej plaży, wyglądała ostro, jakby została zrobiona z kruszonego szkła.

– To jest poranek przesilenia letniego – ciągnął dalej James, głosem cichym i poważnym – czas, kiedy słońce świeci najmocniej, pokrywając świat magią w miarę wschodzenia. – Położył własną łódkę delikatnie na wodzie.

Łódka wyglądała tak krucho, że Harry odniósł wrażenie, że zostanie zgnieciona pierwszą lepszą falą. Jej podstawa została zrobiona z papieru, jej maszt z gałązki, którą James złamał z jednego z otaczających Lux Aeternę cisów, a jej żagiel był kawałkiem jaskrawo zabarwionego materiału, który James wyciął z jednego ze swoich dziecięcych śpioszków. Teraz nie machnął nawet różdżką, ani nie zaintonował żadnego zaklęcia, żeby ją ochronić.

W niewyjaśniony sposób jednak fala ominęła łódkę, opływając ją po bokach, zamiast nad nią. Następna fala przepłynęła już pod nią i poniosła ją ze sobą. Harry'emu dech zaparło. Nie poczuł żadnego przypływu magii, której się spodziewał, nawet tej dziwnej, nieokreślonej siły, która zawsze kojarzyła mu się z bezróżdżkową magią, ale mimo wszystko coś tam było, delikatna, złota poświata otaczała łódkę. W miarę jak Harry się jej przyglądał, robiła się coraz wyraźniejsza, aż w końcu łódka zaczęła świecić niczym słońce. James odetchnął z trudem. Harry zerknął z ukosa na swojego ojca. Uśmiechał się.

– Nasze łódki wypływają – szepnął – by powitać słońce, by oddać mu cześć, tak jak kiedyś my sami wypłynęliśmy ze słońca podczas poranka letniego przesilenia.

Harry zerknął na Connora i zobaczył, że jego bliźniak patrzy się na to wszystko z szeroko otwartymi oczami. Ewidentnie Connor też nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Harry posłał mu niewielki uśmiech, po czym wszedł do wody i położył swoją łódkę.

Światło słońca owinęło się wokół niej i posłało ją wgłąb morza, w ślad za łódką Jamesa. Harry patrzył, jak jego łódka podskakuje na falach. Tym razem czuł, jak magia sięga w jego kierunku, wlewając ciepło w jego kości, jakby od zawsze tam mieszkało, jakby jego żołądek zamienił się w gorącego kota.

Łódka Connora pomknęła za jego, kiwając masztem, jakby starała się dogonić poprzedników. Harry odprowadzał je wzrokiem, aż szare fale nie przesłoniły wszystkich trzech łódek. Niemal nie zdawał sobie sprawy z tego, że James złapał go za rękę, zorientował się o tym dopiero, kiedy ten pociągnął go lekko, chcąc go wyprowadzić z wody.

Harry wyszedł, wciąż lekko oszołomiony. Czuł, jak światło słońca idzie razem z nim, zostawiając wszędzie po sobie ślad, nieśpiesznie głaszcząc jego kości. Nigdy tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak strasznie jasny jest ten świat. Kiedy obrócił głowę, pojedyncze ziarna piasku błysnęły, jakby wypolerowane. Przelatujące nad nimi ptaki były tak jaskrawe, że nie dało się na nie patrzeć. Harry odetchnął lekko i wyciągnął rękę przed siebie.

Mógłby przysiąc, że wielki, ciepły język przejechał po jego dłoni, po czym zniknął.

Kiedy dotarli na brzeg, James wyglądał, jakby coś go uwierało, ale uśmiechnął się dzielnie, kiedy Harry zerknął na niego.

– Słońce was wita, to wszystko – powiedział. – Potterowie przeprowadzali ten rytuał od setek lat. Tak to po prostu wygląda, kiedy lato, słońce i światło przyglądają się wam uważnie.

– To łaskocze! – kwiknął nagle Connor z protestem i Harry zobaczył, że jego oczy chociaż raz nie były przytłumione koszmarami o śmierci Syriusza, porwaniu przez Voldemorta i torturach. Łapał za swoją bluzę, śmiejąc się i bijąc po bokach, jakby pod koszulką łaził mu jakiś robak. – Jeszcze nigdy mnie słońce nie łaskotało!

– Bo jeszcze nigdy cię tu nie było – powiedział James, którego poważna mina powoli się rozpogadzała – tego dnia, o tej porze. – Złapał Connora i potarmosił mu włosy. – Świt w czasie przesilenia letniego jest specjalne, zupełnie jak zachód słońca. Nie cieszycie się, że was wyciągnąłem z łóżek?

– Nie, skoro ma mnie łaskotać! – Connor wywinął się z uchwytu swojego ojca i roześmiał. – Nie wiedziałem, że wszystko nagle zrobi się takie jasne, że nie da się na nie patrzeć, i do tego będzie mnie łaskotać!

Harry odetchnął lekko z ulgą. Robił co było w jego mocy, żeby wyleczyć swojego brata, ukoić jego traumę, sprawić, żeby zobaczył, że jego życie nie musi być dalej kształtowane wyłącznie przez pryzmat tego, co wtedy przeżył, ale nie udało mu się osiągnąć tak dramatycznego efektu. Harry miał jednak wrażenie, że wiatr i światło miały w tym taki sam udział jak to, co zrobił jego ojciec.

Rozejrzał się jeszcze raz dokoła. Ziemia wokół nich była gęsta od ptaków, pozostałości po nich i rzucającego się w oczy wiatru i światła, ale nie było tam żadnych ludzi. Plaża zakrzywiała się, wybiegając wodzie na spotkanie niczym wyciągnięta ręka. Morze wychodziło mu z rykiem naprzeciw, wzbijając fale na długo przed tym jak te uderzyły o brzeg, przeczesując piasek. Dźwięk był nieustanny, płynny, uspokajający, rytmiczny niczym uderzenia serca. Harry'emu ulżyło lekko na myśl, że mógłby umrzeć, a morze dalej będzie spowijało falami tę plażę.

– Harry?

Harry spojrzał w górę, mrugając. Connor pobiegł przodem do świstokliku, który miał ich zabrać z powrotem do Lux Aeterny, Ale James szedł obok niego, przyglądając mu się uważnie.

– Nie spodobał ci się rytuał?

Harry uśmiechnął się.

– Oczywiście, że spodobał. Jeszcze nigdy nie miałem okazji spotkać w ten sposób magii Światła. Nie wiedziałem, że tego rodzaju tańce przetrwały pośród świetlistych czarodziejów. Dobrze wiedzieć, że jednak tak.

– Wyglądałeś tak strasznie… – James zawahał się, szukając słowa. Harry czekał cierpliwie. To wszystko było dla nich nowe. W żaden sposób nie pomoże teraz swojemu ojcu, jeśli go pośpieszy, a sama przerwa może oznaczać też, że James uczy się zaufania do Harry'ego. – Intensywnie – powiedział wreszcie jego ojciec.

– Myślałem o Connorze – powiedział Harry. – Jest znacznie weselszy niż wtedy, kiedy opuszczaliśmy szkołę.

James zatrzymał się, po czym przestąpił z nogi na nogę. Harry również się zatrzymał i spojrzał na jego twarz. Z lekkim zaskoczeniem stwierdził, że już nie musi tak wyginać karku jak kiedyś. Jasne, po części to musiało mieć związek z tym, że nie widział Jamesa od wielu miesięcy, ale sam James upierał się, że to musi mieć związek z tym, że wreszcie zaczął gwałtownie rosnąć, jak większość nastolatków w jego wieku.

– Mam nadzieję, że wiesz – powiedział wreszcie James, wymawiając ostrożnie każde słowo, jakby stąpał nimi po skorupkach jajek – że możesz też czasem pomyśleć o sobie, prawda? Że jeśli coś cię martwi, to zawsze możesz przyjść z tym do mnie? Pomogę ci zająć się Connorem, Harry. Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś w stanie kompletnie przekazać mi tego obowiązku. Ale ktoś też czasem powinien się zająć tobą. – Spojrzał gdzieś w przestrzeń. Harry miał nadzieję, że ma Connora na oku. Śmierciożercy raczej by ich tam nie zaatakowali, ale ostatecznie wszystko może się zdarzyć. – Zwłaszcza teraz, jak Snape nie może cię odwiedzić.

Harry westchnął i przeczesał ręką włosy.

– Wiedziałem, że może do tego dojść.

Osłony Lux Aeterny były w stanie zaakceptować Dracona, który nie praktykował jeszcze dość mrocznej magii, żeby zrobić dla nich jakąś różnicę, ale połączenie Mrocznego Znaku Snape'a, jego magii i niechęci Jamesa do niego sprawiły, że rudyment dość stanowczo odrzucił mistrza eliksirów. Harry obiecał mu, że spotkają się jeszcze w pewnej chwili w czasie wakacji, ale w tej chwili wciąż się starał naprawić więzy we własnej rodzinie i uczył się, jak się czuć przy nich swobodnie. W dodatku Connor wciąż każdej nocy miał przynajmniej jeden koszmar. Harry naprawdę uważał, że nie powinien się stąd ruszać.

– Nie brzmisz na jakoś szczególnie zasmuconego tym faktem – zauważył James, znowu patrząc mu w oczy. Harry'emu ulżyło lekko. Łatwiej było przekonywać ludzi, że nic mu nie jest, kiedy ci patrzyli mu w oczy.

– Bo nie jestem – powiedział Harry, wzruszając ramionami. – Powiedziałem przecież, wiedziałem, że może do tego dojść.

James przez chwilę nic nie mówił. Patrzył tylko na Harry'ego i Harry mu na to pozwolił. Jego ojciec zdawał się go lepiej rozumieć po tych długich, pełnych ciszy spojrzeniach.

– Wyślesz stąd Hedwigę? – zaproponował James, najwyraźniej kończąc tę porcję oględzin.

Harry drgnął, zaskoczony, po czym zarumienił się. Prawdę mówiąc, przy tym całym rytuale i potem zmartwieniu o Connora, niemal zapomniał o tym, że przyniósł tu ze sobą swoją sowę i po co.

– Już – wymamrotał, po czym podszedł pośpiesznie do swojej śnieżnej sowy, która czekała na niego na jednym z głazów, poprawiając swoje pióra i przyglądając się nadmorskim ptakom z wyższością, jakby chciała dać im do zrozumienia, że potrafi latać lepiej niż one wszystkie razem wzięte.

Podskoczyła lekko, kiedy Harry wyciągnął z kieszeni pergamin i przywiązał go ostrożnie do jej nóżki. Spędził chwilę, po prostu głaszcząc ją po grzbiecie i patrząc w jej złote oczy. Przynajmniej ta wymiana spojrzeń nie była w żaden sposób skomplikowana, nie to, co przechodził ze swoim ojcem, bratem i wydawać by się mogło, ze wszystkimi otaczającymi go ludźmi.

– Hedwigo – szepnął. – Rezydencja Malfoyów, maleńka, do Lucjusza Malfoya. To jego dar na przesilenie letnie.

Hedwiga zahuczała ze zrozumieniem i wskoczyła na jego wyciągnięte ramię. Harry skrzywił się lekko, kiedy jej pazury zacisnęły się na jego skórze, ale obrócił się i wyrzucił ją w powietrze w sposób, w jaki powinno się wyrzucać sowę w tym momencie tańca sojuszu.

Oszałamiające światło otoczyło Hedwigę, kiedy jej skrzydła uderzyły o powietrze, a jej pióra lśniły niczym piana. Harry patrzył, jak statecznie i z gracją skręca na południe, w kierunku Wiltshire. Chwilę potem zniknęła im z oczu.

Harry westchnął, mając nadzieję, że krąg światła był dobrym omenem. Bardzo ostrożnie wybrał swój dar sojuszu. W całym tańcu tylko ten mógł zainicjować, ponieważ to Lucjusz wszystko zaczął. Postanowił wysłać listę swoich najdroższych ambicji i nadziei, oraz tego, co postrzegał jako swoje obowiązki.

Chciał, żeby Lucjusz w pełni zrozumiał, co jest gotów zrobić, a czego się nigdy nie podejmie.

Draco niewątpliwie się zaleje rumieńcem, jeśli to przeczyta. Snape z całą pewnością zacząłby go pouczać, że zachowuje się nierozsądnie. Nawet Narcyza Malfoy podniosłaby brew na widok tej listy. Harry dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że ona kocha swojego męża, ale nie do końca mu ufa.

Harry miał nadzieję, że Lucjusz odpowie podobną listą.

Nikomu się na nic nie przyda nienawidzenie i nie ufanie ludziom, przynajmniej póki ci nie udowodnią ponad wszelką wątpliwość, że na nic innego nie zasługują, pomyślał, idąc w stronę swojego ojca, żeby dołączyć do nich przy świstokliku. Gdybym tak robił w przeszłości, to odrzuciłbym od siebie Draco tylko dlatego, że ten jest Malfoyem, albo Hawthorn i Adalrico dlatego, że kiedyś byli śmierciożercami. Do tego zaprzepaściłbym wszelkie szanse na pogodzenie się z moim ojcem czy bratem. Lepiej, w miarę możliwości, pytać i zobaczyć, jaką się uzyska odpowiedź.


Harry zawahał się, trzymając rękę na klamce. Ostatecznie, James nie zakazał wprost wchodzenia do tego pokoju. Powiedział po prostu, że to może nie być najlepszy pomysł.

A Connor spał teraz spokojnie, jego koszmary ukojone eliksirem słodkiego snu, Jamesowi się przysnęło, a Remus wciąż wracał do siebie po ostatniej pełni. Do tego Harry miał już serdecznie dość koszmarów o ciemnych lasach i zimnym, wysokim głosie mamroczącym bez przerwy o słońcu. Przynajmniej jego blizna nie będzie krwawiła, póki nie zaśnie.

Poza tym, zwiedził już resztę Lux Aeterny i znalazł mnóstwo fascynujących rzeczy – luster, które odbijały tylko czarodziejów czystej krwi, okien, które wyglądały na inne światy, pokoi, które miały tak idealne proporcje, że wpadające do nich światło tworzyło zarysy katedr, stworzonych wyłącznie z powietrza i światła. Nic nie zrobiło mu krzywdy. Harry nie rozumiał, czemu miałoby to się zmienić.

Zamrugał, kiedy uderzył go puls ciepła, ale drzwi otworzyły się, kiedy je popchnął i nic na niego nie wyskoczyło, gdy przekraczał próg.

Zaraz za nim zatrzymała go w miejscu fala magii. Harry jeszcze nigdy czegoś takiego nie poczuł. Patrzył się na konstrukcję przed sobą i zrozumiał, dlaczego. Żaden czarodziej, Światła czy Mroku, nie byłby w stanie tego stworzyć. To pochodziło… skądś indziej.

Labirynt był lśniącą, nachodzącą na siebie plątaniną tuneli. Harry miał problemy z ustaleniem, gdzie jakiś tunel mógłby się zaczynać, a gdzie się kończył, przechodząc w inny, w ten sam sposób, w jaki ciężko było ustalić jak długie właściwie są rękawy rzuconej niedbale na podłogę bluzy. Światło sprawiało, że ciężko w ogóle było im się przyjrzeć, unosząc się ponad ich krańcami i wykrzywiając je jak upalne powietrze. Harry nie był w stanie określić jego koloru. Równie dobrze mógł być biały, jak i srebrny albo złoty. A może był jeszcze jakiegoś innego koloru? Może tego złoto–białego odcienia, które można zobaczyć w sercu diamentów. Harry nie był w stanie zobaczyć końca Labiryntu, ale wiedział, że ten musi wypełniać ten ogromny pokój niemal w całości.

To właśnie była konstrukcja, do której jego ojciec wszedł, by się zmierzyć z własnymi błędami, by się nauczyć, co powinien zrobić dla swojej rodziny i przyjaciół.

Harry poczuł ciepło na twarzy i zrozumiał, czemu to zrobił. To Światło było szczere niczym ostrze. Dotknij go, to cię potnie, ale był w stanie też wyciąć z ciebie wszystkie nieczystości, odseparować od zdrowych kości posiniaczone i gnijące mięso. Co pozostanie, zostanie wypalone, by zapobiec kolejnym zakażeniom.

Harry nie wszedł do niego. Nie był aż tak głupi. Ale obszedł ostrożnie osłony, przyglądając mu się uważnie.

Kilka chwil później, kiedy ciepło i światło skupiło się na nim i wyostrzyło, Harry zdał sobie sprawę, że on też jest obserwowany.

Zamrugał i podniósł podbródek. Jak do tej pory, nic co spotkał w Lux Aeternie go nie zaatakowało za to, że miał w sobie mroczną magię, albo za to, że używał jej w przeszłości; jego krew Potterów go przed tym chroniła. Powoli zaczynało do niego docierać, że w tym przypadku może dojść do wyjątku. Wyobrażał sobie Labirynt, ale to przekraczało wszelkie jego wyobrażenia. Od samego przebywania z nim w jednym pomieszczeniu Harry miał wrażenie, że zaraz zajmie się oczyszczającym ogniem feniksów.

Ponad jego głową rozległ się trel i Harry poczuł, jak Labirynt ogląda się i rozluźnia. Ostatecznie ptak, który pojawił się w pokoju, był stworzeniem światła. Fawkes, feniks Dumbledore'a, który z jakiegoś powodu opuścił dyrektora i zamieszkał z Harrym, przysiadł na niego ramieniu i zaczął pocierać łebkiem o jego policzek.

Harry ziewnął. Sen, który jeszcze chwilę temu wcale nie wydawał się mu taki kuszący, teraz nagle był. Zerknął podejrzliwie na Fawkesa. Ten mrugnął paciorkowatym okiem i zaśpiewał pieśń o cieple, które mieszało się z cichym szelestem pościeli i przyjemnym oszołomieniem rano, kiedy się nie można dobudzić.

Harry znowu ziewnął.

– Ale ja jeszcze nie chcę iść do łóżka – wymamrotał, dobrze sobie zdając sprawę z tego, że jest dziecinny.

Fawkes zanucił i Harry poczuł, jak oczy mu się niemal zamykają. Pokręcił powoli głową.

– Jeśli teraz wrócę, to pewnie obudzę Connora…

Nagle Labirynt sięgnął w jego kierunku.

Harry zamarł, serce zaczęło mu walić jak oszalałe, kompletnie rozwiewając zaklęcie snu, które Fawkes starał się zapleść. Harry poczuł, jak światło staje nad nim, przeszywające, błyszczące, jakby stał tylko o kilka kroków od płomieni. Fawkes ucichł przed nim z szacunkiem. Harry odkrył, że przypomina sobie każdy jeden raz, kiedy używał mrocznej magii, każdy raz, kiedy kogoś przypadkiem skrzywdził, a już najwyraźniej przypomniała mu się noc Walpurgii, kiedy tańczył dziko wśród mrocznych czarodziejów i przeszedł przez drzwi ciemności, które miały co całkowicie wyzwolić.

Światło go puściło. Harry zamrugał i poprawił okulary na nosie. Labirynt wciąż go obserwował, ale teraz to było spojrzenie pełne podziwu, takie, jakim matka mogłaby obrzucić swoje ulubione dziecko.

Harry skrzywił się, żałując, że to porównanie w ogóle przyszło mu do głowy.

Za nim otworzyły się drzwi. Płonące wokół Labiryntu osłony zaczęły się nadymać, powoli zaganiając go do wyjścia. Harry westchnął i poszedł.

– Jeszcze tu wrócę, wiesz? – powiedział Labiryntowi.

Ledwie słyszalne buczenie, które brzęczało w jego głowie od chwili, w której znalazł się w pokoju, nagle nabrało rozbawionego brzmienia.

Harry prychnął i poszedł spać. Nie znosił, kiedy ludzie – no dobra, magiczne przedmioty też – traktowali go jak dziecko. Podejrzewał jednak, że jeśli komuś to miałoby ujść płazem, to z pewnością powinno przeraźliwie potężnemu, magicznemu artefaktowi, który nie pochodził z Ziemi.

Tym razem nie poszedł do łóżka sam. Fawkes się z nim zabrał, przytłumiając nieco blask swoich piór, kiedy Harry syknął na niego, że to może obudzić Connora, po czym przysiadł na brzegu jego poduszki i zaczął śpiewać. Harry próbował się temu oprzeć, ale oczy mu się zamknęły i odpłynął w sen, który nie zawierał żadnych snów, jeśli nie liczyć obrazu samego siebie, kroczącego po ścieżce usłanej białymi kolcami i szklanymi różami, próbującego znaleźć to jedno wyjście, które wyzwoliłoby wszystkich.

Pieśń feniksa towarzyszyła mu po drodze.


Ręce Jamesa drżały, kiedy otwierał pergamin. Mógł sam to przed sobą przyznać. Oczywiście, pomagał mu w tym fakt, że nikogo poza nim nie było w jego gabinecie, więc nikt nie mógł tego zobaczyć. To była odpowiedź na list, który wysłał Peterowi na dzień po tym, jak przyprowadził chłopców do Lux Aeterny.

Peter nie odpisywał przez niemal cztery tygodnie; właśnie kończył się ostatni dzień czerwca. James musiał ze wstydem przyznać, że w sumie mu ulżyło. Gdyby zdradzony przyjaciel uznał, że chce przeciąć na dobre wszystkie łączące ich więzy, to wszystko byłoby nieco łatwiejsze.

Ale nie chciał, o czym świadczył ten list.

James nabrał tchu, opuścił wzrok na pergamin i zaczął czytać.

Drogi Jamesie,

Nawet nie wiem, czy powinienem cię wciąż tak nazywać, skoro przez ostatnich dwanaście lat miałem dla ciebie wiele przymiotników i żaden z nich nie był przyjemny.

James zamknął na chwilę oczy. Gdyby wsłuchał się w dźwięki, jakie wydawali z siebie chłopcy, bawiąc się pod oknami jego gabinetu, z których rozciągał się szeroki widok na trawnik przed domem, to mógłby udawać, że listu Petera wcale tam nie ma, a wszystkie słowa, na które sobie zasłużył, wcale go smagają teraz po twarzy.

Zasłużyłeś sobie na to, przypomniał sobie, surowym tonem, który podejrzewał, że podłapał od Labiryntu, po czym spojrzał znowu na list.

To nie do końca prawda. Ostatecznie poszedłem do Azkabanu dla dobra twojego, Syriusza i Remusa. Zostałem tam dwanaście lat, bo myślałem, że robię to dla waszego dobra. Powiedziałem sobie, że mnie kochaliście, po prostu baliście się mnie odwiedzić, nie chcieliście zdradzić mojej przykrywki.

Ale to bolało. To bolało, James, mimo, że wiedziałem, że gdyby przyszło do wyboru między mną a twoją rodziną, to bez wahania wybrałbyś swoją rodzinę. Ale wybrałeś też ponad mną a Syriuszem i Remusem, i to właśnie bolało.

Jamesowi ciężko było oddychać. Ale to było lepsze, musiało być, niż ból, który poczuł, kiedy zorientował się, że uciekał przed prawdą przez te wszystkie lata.

Wreszcie uznałem, że mój dalszy pobyt w Azkabanie nie ma sensu, nie czułem potrzeby chronienia przyjaciół, którym najwyraźniej na mnie nie zależało. Rozerwałem swoją sieć feniksa, przerzucając jej uchwyt na inny cel i skupiłem się na Harrym. Obiecałem sobie, że będę go chronił i nie dopuszczę, żeby został poświęcony jak ja.

Dumbledore się mylił, James. Niewinność nie jest niewinnością, kiedy jest ignorancją. Chcąc ukryć przed światem czarodziejów prawdę o tym, jak tak naprawdę skończyła się wojna, Dumbledore poświęcił umysły i wykręcił je potworną wiedzą. Przynajmniej kiedy zrobił to mnie, to miał na to moje pozwolenie. Harry nigdy nie miał okazji tak naprawdę się na to zgodzić.

I o to właśnie chcę cię prosić, James, na dowód tego, że mówisz prawdę. Bądź dobrym ojcem dla Harry'ego. Jeśli usłyszę, że ucierpiał pod twoją opieką, że stało mu się coś, czemu mogłeś zapobiec, albo sam przyłożyłeś do tego rękę, to uznam cię za wroga i będę cię ścigał do końca życia. Przemknę się przez każdą możliwą szczelinę w twoich systemach obronnych. Szczur potrafi wyrządzić niesłychanie wiele szkód zanim się go złapie, James, a nawet czarodziej nie da mu rady, jeśli pojawi się z wystarczającą ilością przyjaciół. Wiem coś na ten temat.

Jeśli będziesz w stanie mnie zapewnić, że masz zamiar być dobrym ojcem dla Harry'ego, to odpisz na ten list. Jeśli nie dostanę odpowiedzi, to uznam cię za wroga.

Peter.

James odłożył ostrożnie pergamin na biurko i spojrzał w sufit. Czuł w środku pewnego rodzaju drętwą pustkę, ale tak na dobrą sprawę naprawdę miał wrażenie, że nie poszło aż tak źle. Był w stanie zrobić to, o co Peter go poprosił. Odpisze mu. Z pewnością miał zamiar być dobrym ojcem dla Harry'ego. No i dobrze też się złożyło, że miał nad sobą tę groźbę. To mogło pomóc mu powstrzymać się przed próbami powrotu do starego życia.

Po prostu nie spodziewał się takiego listu od Petera. Była w nim gorycz, tak, ale również agresywna siła, której James nigdy w nim nie widział, kiedy jeszcze uczyli się razem w Hogwarcie. Dwanaście lat w Azkabanie naprawdę go zmieniło.

A może to zawsze w nim było, tylko po prostu nigdy nie zainteresowałem się nim na tyle, żeby to zauważyć.

A teraz jego umysł był przepełniony wizją kłębiących się szczurów. Wiedział, że Peter miał ze szczurami pewną szczególną więź, potrafił je do siebie przywoływać i z nimi rozmawiać. Na pewno był w stanie przyzwać ich wystarczająco wiele, by kogoś zjadły żywcem, a z tonu jego listu, James podejrzewał, że zrobiłby to bez wahania.

James wstał i podszedł do okna, wyglądając na obszerny trawnik.

Ron Weasley i Connor latali na miotłach, ścigając kafel, który unosił się i latał przed nimi. Nawet tutaj można było słyszeć ich śmiech. James nie wyraził żadnego sprzeciwu, kiedy przyszli do niego i zapytali, czy mogą transmutować trawnik w boisko do quidditcha. To była prosta magia i ucieszyła Connora. Connor wciąż potrzebował czasu i leczenia, ale jego pragnienia, w przeciwieństwie do jego potrzeb, łatwo było zaspokoić.

Harry… to było co innego.

James musiał się dokładnie przyjrzeć trawnikowi, zanim wreszcie dojrzał swojego starszego syna. Harry siedział z Draconem Malfoyem w cieniu jednego z cisów na skraju trawnika. Rozmawiał z nim, zdecydowanie zbyt cicho, żeby można było ich stąd usłyszeć. James przymrużył oczy. Nie wyglądało na to, żeby się w coś bawili.

Przeleciał wzrokiem kilka razy między latającą parą i siedzącą parą, po czym pokręcił głową.

Podejrzewał, że mógłby zignorować różnice między obydwoma przyjaźniami, uznając je rezultat różnic między jego synami, chłopcami, z którymi się zaprzyjaźnili, albo czystokrwistymi czarodziejami Mroku i Światła, czy też Gryfonami i Ślizgonami. Ale wciąż nie sądził, żeby powstała z tych powodów różnica była aż tak oszałamiająca. Connor i Ron przypominali mu bardziej jego samego z Syriuszem za młodu – głośni, silni niczym promienie słońca, pewni siebie niczym młode lwy, bardziej zainteresowani quidditchem niż wygłupami, ale pod wieloma względami bardzo podobni.

Harry i Draco byli znacznie cichsi i to go wytrącało z równowagi. Oni też latali, grali razem w quidditcha, pojedynkowali się dla zabawy i zwiedzali razem Lux Aeternę, komentując każdy napotkany artefakt. (James musiał ich ostrzec, że powinni się trzymać od kilku z dala, łącznie z portretem jego prapradziadka, który próbował przekląć Dracona jak tylko dowiedział się, że to Malfoy). Ale robili to z niesłychaną intensywnością, jakby dobrze zdawali sobie sprawę z ulotności tych chwil. Draco rzucał Jamesowi jadowite spojrzenie, ilekroć ten im przeszkodził, co w ogóle nie przypominało nadąsanego spojrzenia dziecka, któremu się mówi, że powinno już iść do domu. Harry momentalnie robił się bardziej spolegliwy, jak tylko zauważał, że James ich obserwuje, ale ilekroć wydawało mu się, że nikt ich nie widzi, uśmiechał się i śmiał w sposób, którego James nigdy nie widział ani nie słyszał, kiedy jeszcze wszyscy razem mieszkali w Dolinie Godryka.

James tego nie rozumiał i strasznie go to irytowało, bo oznaczało, że wciąż nie rozumie swojego syna.

Drzwi do gabinetu się otworzyły. James odwrócił się i uśmiechnął do Remusa.

– Lepiej z tobą? – zapytał.

Remus kiwnął głową, po czym zakrył usta dłonią, kryjąc ziewnięcie.

– Nie wiem, co mnie naszło – powiedział. – Podejrzewam, że stres, a może połączenie go z wywarem tojadowym.

James kiwnął głową. Remus nie był w stanie pojawić się na porannym rytuale przesilenia letniego przez pełnię księżyca, ale nawet kiedy ta minęła, był jeszcze bardziej zmęczony niż zazwyczaj. Większość czasu spał, albo włóczył się bez celu po Lux Aeternie. James nie wiedział, co…

Och. Oczywiście, że wiem.

James skrzywił się.

– Remusie – powiedział cicho – wiesz chyba, że możesz ze mną porozmawiać o Syriuszu?

Remus zamrugał na niego.

– Przykro mi, że cię wcześniej do tego nie zachęciłem – powiedział James.

– Nie chciałem się wtrącać – powiedział Remus, odwracając się, by przyjrzeć się portretowi na ścianie, ale jego spięte ramiona świadczyły, że w ogóle mu się nie przygląda. – Ja… byłeś zajęty swoimi chłopcami, James, a Merlin jeden wie, że oni potrzebują całej uwagi, jaką możesz im poświęcić…

– Ale i tak powinienem był z tobą porozmawiać – powiedział James. – Jestem idiotą, Remusie. – Podszedł cicho i stanął obok swojego przyjaciela i wcale nie był zaskoczony, kiedy zobaczył, że kobieta na portrecie, jego praciotka Mafalda, była niezwykle podobna do Syriusza. Rodziny czystej krwi często się przecinały w przeszłości, a Blackowie byli kiedyś uważani za prestiżowych sojuszników, bez śladu szaleństwa i mrocznej magii, jakie pochłonęły jej ostatnie pokolenia. Mafalda przyglądała się teraz uważnie Remusowi, jakby zastanawiała się, czy może go jakoś pocieszyć. James był z nią w tej samej łódce. – Tęsknisz za nim, co?

– Każdego, cholernego, dnia – powiedział cicho Remus. – Był… wciąż jestem na niego strasznie zły, że ten imbecyl nam nie powiedział, że ma Mrocznego Pana w swojej głowie, a potem nienawidzę sam siebie, że w ogóle jestem na niego zły, a potem przypominam sobie wszystkie numery, jakie wycinał i chce mi się śmiać, a potem znowu jestem zły o to, że przez niego czuję teraz tyle sprzecznych emocji, a potem przypominam sobie jak zginął i mam ochotę wrzeszczeć. – Pochylił głowę, oddychając bardzo ostrożnie i powoli. James rozpoznał ten rytm. Remus nauczył się tego jak był mały, pomagało mu to kontrolować wilka, który uważał, że sprawianie Remusowi bólu to rewelacyjny pomysł.

– Wiem – szepnął James. Prawda była taka, że sam sobie nie radził z tym wszystkim najlepiej, ale pozwalał, żeby przytłaczający żal po stracie Syriusza napadał go późno w nocy, kiedy był sam i wiedział, że Harry i Connor śpią, więc nie będą go do niczego potrzebować. Przez dłuższą chwilę się wahał, ale potem pomyślał, Ach, do diabła z wyglądaniem głupio, i przytulił mocno Remusa. – Też za nim cholernie tęsknię. A to, jak umarł, doprowadza mnie do szału. Jak go następnym razem zobaczę, to go skopię po dupie.

Remus zaśmiał się ciężko, łzy czaiły się na samym skraju jego głosu, ale nie pozwolił im opaść. James pociągnął go ze sobą, aż nie usiedli naprzeciw okna, przy czym on sam usytuował się między Remusem a drzwiami.

– A teraz – powiedział – mów do mnie. Po prostu do mnie mów. O wszystkim, co chcesz mi powiedzieć.

Remus nabrał tchu i zaczął mówić. James bez problemu był w stanie poświęcić mu całą swoją uwagę. Mógł polegać na Harrym, że ten będzie pilnował Connora i na Draconie, że ten będzie pilnował Harry'ego.


– Nie. – Draco uważał, że głos Harry'ego był nieskończenie cierpliwy nawet w takich sytuacjach jak ta, kiedy obdarzona tą cierpliwością osoba wcale na nią nie zasługiwała. – Nie wykonujesz wystarczająco mocnego ruchu nadgarstkiem. O tak. Protego!

Zaklęcie tarczy wskoczyło przed Harry'ego. Draco odsunął się od niego o krok, chociaż wciąż pozostawał w pobliżu. Zaklęcie zareagowało momentalnie, efektywnie i było bardzo, bardzo potężne. Dziki trzask magii sprawił, że Draconowi włosy stanęły na karku, po czym zdawał się odbić echem w potężnym pokoju, nieustannie oświetlanym przecinającymi się strumieniami światła wpadającego przez ogromne okna, który James udostępnił im do ćwiczeń.

Draconowi to nie przeszkadzało. Ta moc pachniała jak róże, podczas gdy kiedyś przyprawiałaby go o ból głowy. Uwielbiał patrzeć, jak Harry ćwiczy swoją magię, nawet gdy, jak teraz, musiał używać swojej różdżki, tak żeby ktoś mógł imitować jego gesty.

Żałował tylko, że Harry w ogóle traci czas na uczenie swojego brata.

Connor Potter stał po drugiej stronie pokoju, przyglądając się Harry'emu ze zmarszczonymi od koncentracji brwiami. Podniósł różdżkę przed siebie.

Protego – powiedział bez przekonania.

Draco zauważył z irytacją, że jego ruch nadgarstkiem wciąż był niewłaściwy, przez co zaklęcie tarczy znowu nie wyszło. Connor się skrzywił.

– Nigdy mi się nie uda – zadeklarował.

– Oczywiście, że ci się uda. – Harry uśmiechnął się do swojego brata w sposób, od którego Draconowi zrobiło się niedobrze. Harry nie był już tym ślepym idiotą, który za wszelką cenę chciał chronić przed wszystkim Connora, jakim był jeszcze w zeszłym roku, ale Draco uważał, że w dalszym ciągu był zanadto przywiązany do tego palanta. Powinien poświęcać więcej uwagi tym, którym naprawdę na nim zależy, jak Draconowi, a już z pewnością nie powinien spokojnie nalegać na trening z bratem kiedy Draco ich odwiedzał, tłumacząc po prostu, że to część ich dziennej rutyny.

– Naprawdę tak myślisz? – Connor spojrzał w górę, szukając otuchy w oczach Harry'ego. Draco skrzywił się i skrzyżował ręce na piersi. Connor po prostu zmienił cel, wcześniej chronił go Syriusz, a teraz prosił o to Harry'ego. I Harry mu ją dawał i dawał – wlewał wszystko, co miał, do tej bezdennej studni zwanej Connorem Potterem. Draco ledwo utrzymał swoją opanowaną maskę na miejscu, kiedy o tym pomyślał.

– Oczywiście, że tak – powiedział Harry, głosem niskim i kojącym. – Potężny czarodziej jest niczym bez swojej woli, Connor. Może ćwiczyć i ćwiczyć, a z jego różdżki nie padnie nawet iskra, jeśli nie będzie tego tak naprawdę chciał. Albo będzie w stanie rzucać niesamowite, oszałamiające zaklęcia, ale żadne z nich nie da mu tego, czego akurat będzie potrzebował, jeśli on sam nie będzie wiedział, czego tak naprawdę chce. Zaklęcia ci nie wychodzą, bo nie wystarczająco tego chcesz. Musisz się skupić. Wiesz, dlaczego musimy to robić. Znasz stawkę.

Connor zadrżał, po czym podniósł głowę i przytaknął. Draco zamrugał. Nie po raz pierwszy Harry powiedział coś takiego, ale to był pierwszy raz, kiedy te słowa przyniosły aż taki efekt.

– Pamiętam Wrzeszczącą Chatę – szepnął Connor.

To była kolejna sprawa, która doprowadzała Dracona do szału. Harry powiedział mu, co się stało w Chacie, ale to nie było to samo co faktyczne przeżycie tego. Wymieniane czasem spojrzenia między bliźniakami tylko to potwierdzały. Dzielili jakąś głęboką więź wspólnego doświadczenia. Connor miał dostęp do części Harry'ego, do której Draco nie miał.

Harry obejrzał się na niego nagle.

– Wszystko w porządku, Draco?

Draco zamrugał, orientując się, że niemal wypuścił swoją magię spod kontroli, po czym pokręcił głową.

– Tak.

Harry przyglądał się mu jeszcze przez chwilę, po czym kiwnął głową i odwrócił się z powrotem do Connora.

– O tak – powiedział, silnym i pewnym siebie głosem. – Protego!

Connor powtórzył to słowo z tą samą intonacją i tym razem wykonał prawidłowy ruch nadgarstkiem.

Pojawiła się przed nim cienka tarcza. Harry roześmiał się radośnie.

– Wspaniale, Connor! Będziesz musiał nad nią popracować, żeby się zrobiła silniejsza, ale teraz masz już wolę i wiesz, co musisz zrobić. Myślę, że ta tarcza będzie w stanie nawet się postawić klątwom. – Wykonał ostrożny ruch różdżką. Draco wiedział, jak bardzo Harry musiał się ograniczać w takich sytuacjach. Za bardzo był przyzwyczajony do używania bezróżdżkowej, dzikiej, surowej magii. – Petrificus Totalus!

Klątwa wystrzeliła w stronę Connora i odbiła się od jego tarczy. Connor uśmiechnął się szerzej, a potem zaczął spontanicznie tańczyć. Harry znowu się roześmiał.

– Teraz, jak już wiesz, jak ją zrobić, zaczniemy pracować nad wzmocnieniem jej – obiecał swojemu bratu – a potem przejdziemy do innych zaklęć defensywnych.

Connor wyszczerzył się do niego.

– Jutro? – poprosił, głaszcząc się po brzuchu. – Umieram z głodu.

Harry kiwnął głową.

– Niech ci będzie… ale tylko tym razem – dodał, żartobliwie grożąc mu palcem, na co Connor się roześmiał. – I tak wydaje mi się, że zaraz będzie czas na obiad. Ale popracujemy nad tym jutro i będziemy pracować każdego dnia, aż nie wykonasz jej idealnie.

Connor kiwnął głową.

– Wiem – powiedział, po czym w podskokach wyszedł z pokoju.

Jak tylko ta chwila minęła, Harry odwrócił się do Dracona.

Naprawdę lepiej sobie radzi – powiedział.

Draco zadarł podbródek do góry.

– Nie wiesz nawet, czy miałem zamiar to w jakiś sposób skomentować.

– Owszem – zauważył Harry – wiem.

Draco westchnął.

– No dobra. Ale powiedz mi, kiedy masz zamiar powiedzieć mu, że się przy nim ograniczasz?

Harry odwrócił od niego wzrok. Draco złapał go za podbródek i zmusił do spojrzenia na siebie, w ten sam sposób w jaki zrobił to w skrzydle szpitalnym, kiedy Harry próbował odrzucić od siebie informację, że Draco go kocha.

– Ograniczasz się – powiedział łagodnie Draco. Jeśli dobrze to rozegra, to może nawet te idiotyczne zajęcia wreszcie dobiegną końca. Przecież James Potter też może szkolić Connora. W końcu to jego dziecko. – Jesteś zbyt potężny na tego rodzaju zabawy. Dobrze o tym wiesz. Możesz mu pokazać, jak ma rzucać zaklęcia, ale będziesz dla niego marnym partnerem do pojedynków. Jesteś w stanie w każdej chwili go zniszczyć, zablokować wszystkie rzucone przez niego zaklęcia, a sam przecież nie chcesz go skrzywdzić. Będzie się robił lepszy tylko do pewnego momentu, a potem zacznie uważać, że jest znacznie lepiej przygotowany, niż tak naprawdę jest. Poproś kogoś innego, żeby go trenował. Twojego ojca może, albo profesora Lupina. Ich moc jest znacznie bliższa poziomowi Connora.

– Obiecałem mu, że będę go uczył – szepnął Harry. – Powiedziałem to jeszcze w Hogwarcie, ale to nie zadziałało wtedy najlepiej. Chcę to teraz nadrobić. Przecież mogę go nauczyć tak wielu rzeczy, które nie mają żadnego związku z magią. Rytuały czystokrwistych, historia, etykieta, przywództwo…

– Harry. – Draco uznał, że równie dobrze może powiedzieć Harry'emu to, co usłyszał od rodziców tuż przed jego odwiedzinami w Lux Aeternie. Nie chciał tego, bo miał wrażenie, że te słowa mogą okazać się za ostre dla obecnej perspektywy świata Harry'ego, ale wyglądało na to, że ten musiał je usłyszeć. – Możesz go nauczyć tego wszystkiego, tak, ale nie będzie ich potrzebował nawet w połowie równie mocno co magii. Jeśli Voldemort powróci i to Connorowi będzie dane go pokonać, dobra, niech i tak będzie. – Draconowi nie udało się powstrzymać sceptycznego tonu. Naprawdę nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której Mroczny Pan miałby paść z ręki Connora, bez względu na to, czy przepowiednia mu w tym pomoże, czy nie. – Ale to nie znaczy, że zostanie przywódcą. Ty nim jesteś. Musisz być. Wiesz przecież, że niektórzy czarodzieje mają cię na oku przez wzgląd na twoją moc i niebawem zaczną wypatrywać oznak twoich prawdziwych intencji. To właśnie moja matka robi jako Dziecię Gwiazd, upewnia się, że niektórzy czarodzieje pozostaną otwarci na możliwość pojawienia się trzeciej strony, która nie będzie stroną Voldemorta czy Dumbledore'a. Robi to tylko dlatego, że, no… może to dla ciebie zrobić. Prędzej czy później będziesz musiał zostać przywódcą trzeciej strony. Moi rodzice są gotowi za tobą podążyć, jeśli nim zostaniesz, wiesz?

Ten ostatni fakt niesamowicie imponował Draconowi. Nie wiedział, co Harry wysłał jego ojcu na przesilenie letnie, ale widział, że Lucjusz chodził potem oszołomiony i wstrząśnięty przez resztę dnia, a potem pogrążył się w ponurych rozmyślaniach. A jego matka, jego matka, która nigdy nie pochyliła głowy przed Voldemortem, nigdy nie pozwoliła się naznaczyć, uśmiechnęła się tylko, kiedy Draco zapytał ją o Harry'ego.

– On nie zostanie Lordem, mój drogi – powiedziała. – Zostanie kimś znacznie wspanialszym. Będę mu lojalna aż po dzień, w którym udowodni, że już nie jest w stanie być tą osobą. Nie sądzę, żeby ten dzień kiedykolwiek nastąpił.

– Nie chcę nikomu wydawać rozkazów.

Draco zamrugał, wrócił do rzeczywistości i zobaczył, że Harry teraz patrzy na niego surowo, ma skrzyżowane ręce i zdystansowaną minę.

– Nie chcę nikogo do niczego przymuszać – powiedział Harry. – I nie chcę nikim pomiatać. Mogę ich prosić o przysługi, jasne. Ale nie będę im rozkazywać, Draco. Nie i już.

– Nie staniesz się od tego Lordem – spróbował Draco.

– Nie obchodzi mnie to. – Harry zrobił krok do tyłu, odsuwając się od niego i Draco momentalnie poczuł lekką irytację, jaką zawsze czuł, kiedy Harry nie był w zasięgu jego ręki. Spróbował się uspokoić, nie dać tego po sobie poznać. – Wciąż będą oczekiwali, że będę im mówił, co mają robić, prawda?

Draco z oporem kiwnął głową. Jego matka nie pozostawiła mu pod tym względem żadnych złudzeń. Zrobiła co mogła, by uczynić ten świat nieco bezpieczniejszym miejscem dla jej syna, między innymi przez dług, jaki była winna Harry'emu, ale prędzej czy później dojdzie do momentu, w którym będzie musiała zacząć polegać na mocy Harry'ego, wspartą jego wiedzą. Będzie go wtedy wypatrywać i jakkolwiek Harry by tego nie nazwał, radą, rozkazami, czy czymkolwiek innym, i tak się go po prostu posłucha.

– Nie chcę – powiedział Harry. – Byłem niewolnikiem. Nikomu nie życzę takiego losu.

– Jeśli zrobią to z własnej woli, to nie będą niewolnikami – powiedział Draco. – Merlinie, ależ ty mnie czasami irytujesz.

Harry pokręcił głową.

– Wolę zawierać układy, długi, poświęcenia, Draco. Te przynajmniej rozumiem. Będę szczęśliwy tak długo, jak mogę się przydać twojej rodzinie, tak długo jak będę w stanie im się jakoś odpłacić za tę całą pomoc, jaką od nich otrzymałem. Ale nie proś mnie, żebym został jakimś… – Zamachał rękami, ewidentnie szukając właściwego słowa. – Generałem – wypluł wreszcie, po czym ruszył do drzwi.

– Harry – szepnął Draco.

Harry usłyszał to i zatrzymał się, ale nie obejrzał na niego.

– Może dojść do sytuacji, w których układy będą musiały być bardzo ogólne, albo kiedy nie będziesz w stanie zapytać wszystkich o zdanie – powiedział Draco. – Studiowałeś wojnę. Wiesz, jak to wygląda. Naprawdę nie chcesz dowodzić tylko dlatego, że istnieje szansa na to, że skrzywdzisz czyjeś uczucia, albo że ktoś przez chwilę poczuje się jak niewolnik?

Harry obejrzał się przez ramię.

– Mówiłem ci, co oznacza rola vatesa.

Draco kiwnął głową, zaskoczony.

– Naprawdę nie widzę możliwości zostania jednocześnie tego rodzaju przywódcą, jakiego oczekują po mnie twoi rodzice, i vatesem – powiedział Harry. – Nie, kiedy jedna pozycja wymaga ode mnie wydawania rozkazów, często bez namysłu, a druga polega na zrozumieniu siebie tak dogłębnie, że będę miał świadomość każdego momentu, w którym wydam komuś rozkaz i świadomość tego momentalnie przytłoczy mnie odrazą. Magiczne stworzenia już dość się wycierpiały w swoich więzach, Draco. Nie mogę się zacząć przyzwyczajać do nakładania podobnych więzów na czarodziejów. Będę polegał na czystokrwistych rytuałach, których ludzie nie użyją, o ile nie będą ich w pełni znać i rozumieć, oraz układach. Jeśli nie będę w stanie odpowiednio wynagrodzić pomocy, czy materiałów, to wycofam się z układu.

Draco zawahał się. To, co chciał teraz powiedzieć, brzmiało w jego głowie głupio i naiwnie, ale miał wrażenie, że mimo wszystko powinien.

– Myślę, że możesz połączyć ze sobą te role, Harry – powiedział. – Kto, jak nie ty?

Harry zamrugał, w dość oczywisty sposób zaskoczony, po czym posłał mu suchy uśmiech.

– Dobrze wiedzieć, że pokładasz we mnie tak wiele wiary, Draco, ale podejrzewam, że w pewnej chwili będę musiał wybrać między nimi i wiem, że wybiorę vatesa. Czarodziejom pozostawię wolny wybór, chociaż z nich nie trzeba ściągnąć tak wielu sieci. Tylko te, które sprawiają, że są tacy ślepi i uparci – dodał z pogardą.

– A co, jeśli ktoś postanowi się ciebie słuchać? – zapytał Draco. – Naprawdę odmówisz im tej decyzji i przytłoczysz czyjąś wolną wolę swoją, tylko dlatego, że nie będziesz chciał jej rozkazywać?

Nienawidził faktu, że to pytanie sprawiło, że uśmiech Harry'ego zniknął, ale naprawdę musieli to rozważyć. A przynajmniej Harry musiał to rozważyć. Draco patrzył, jak ten się zmaga z rosnącym dyskomfortem, wijącym się mu w brzuchu. Strasznie chciał przytulić w tym momencie Harry'ego i powiedzieć mu, że rozumie, ale tego nie zrobił. Znał swoje miejsce, wiedział, gdzie ono zawsze będzie.

To Harry musiał w tym momencie podjąć decyzję.

– Nie wiem – powiedział wreszcie Harry zgaszonym tonem. – Pewnie nie.

Draco wiedział, że to właściwy moment, żeby się wycofać. Zapach róż w pokoju robił się nieco oszałamiający, bo magia Harry'ego reagowała na jego przygnębienie. Uśmiechnął się. Przyszło mu to całkiem łatwo teraz, kiedy palant już sobie poszedł.

– No, na pewno nie musisz wybierać już teraz, zaraz. Chodź, pójdziemy zobaczyć to tajemne przejście na strychu.

Harry momentalnie się ożywił.

– Tak! – Otworzył drzwi, wyjrzał za próg i rozejrzał się kilka razy. – Ale będziemy musieli być ostrożni – szepnął. – Tata powiedział mi, że ta osłona była tam nie bez powodu.

Draco zamrugał. Nie przypominał sobie żadnej osłony.

– Jaka osłona?

Harry przełknął ślinę.

– Ja, ee, tak jakby zniszczyłem ją, bo nie chciała nas wpuścić – przyznał. – Ale jestem pewien, że tam nie będzie niczego, co by nas spróbowało skrzywdzić.

– Jasne – powiedział Draco, odnotowując w pamięci, żeby mieć różdżkę w pogotowiu, tak na wszelki wypadek.

Harry uśmiechnął się do niego dziko i wybiegł z pokoju, kierując się w stronę poddasza – cichutko.

To wszystko jest takie trudne, narzekał w myślach Draco, ruszając za Harrym przez zalaną światłem Lux Aeternę. Naprawdę wolałbym, żeby nie było. Ale przynajmniej jestem tutaj i mogę się upewnić, że się nie przemęczy, albo nie zacznie ignorować ważnych decyzji, albo podejmować głupich. To wystarczy.

A jeśli nie, to zmuszę ją, żeby wystarczyło.