Fik zapowiedziany już daaawno, bo jeszcze w tamtym roku. Pisany ze specjalną dedykacją dla Tabithy, która odnalazła mnie w onetowskich odmętach i dała siłę, by pisać dalej. Kurofay, oczywiście, końcówka pisana na nowiutkiej klawiaturze (inicjacja, yay!). Ile będzie rozdziałów, się okaże, z pewnością będzie jednak krótsze niż Światłocień... I stopień zaawansowania KuroFaya jest tu zdecydowanie wyższy. Enjoy, aczkolwiek uprzedzam, że pierwsze rozdziały zawsze są kiepskie.


Ściany drewnianej chaty, pociemniałe i spróchniałe, postękiwały cicho pod naporem zamieci. Zewnętrze okiennice już dawno zerwały się z przytrzymujących je linek i z łoskotem tłukły o deski w niejednostajnym rytmie wiatru. Przez małe okna zasnute rybimi pęcherzami przemykiwało się zimno. Mrok rozświetlał jedynie wątły płomyk na wielkim palenisku, błąkający się po zgliszczach polan i popiele.

Fay po raz kolejny tej nocy otworzył oczy ze zrezygnowanym westchnieniem, budząc się z koszmaru. Zamrugał, czując piasek pod powiekami i powoli usiadł, uważając, by nie odsunąć niedźwiedzich skór i tym samym nie wpuścić chłodu pod okrycie. Spojrzał na boki, na śpiące postacie towarzyszy podróży i blado się uśmiechnął, widząc ich mocny sen.

Przynajmniej oni się wyśpią.

Ich przybycie do następnego świata przebiegło całkiem normalnie, pomijając fakt, że wpadli w metrową warstwę śniegu. Tylko Fay zauważył dziwne drgania magii, która otaczała Mokonę, gdy lądowali. Szybko zdał sobie sprawę, że to jego własna energia zareagowała całkowicie bez jego woli. Miał wrażenie, jakby jego moc upierała się przy tym, by nie dopuścić do wejścia do tego wymiaru. Czemu, nie miał pojęcia, chociaż i on sam czuł niepokój na widok połaci lodu i śniegu. Szybko zorientował się, że to nie może być Celes – w lesie, w którym wylądowali, nie było tak charakterystycznych dla jego królestwa buków ani miękkich drzew zwanych mirkereth. Nie czuł też aury króla, którą z pewnością by rozpoznał, a która promieniowała na niemal całe Celes. Nie, to był inny kraj i chociaż Fay to wiedział, dziwny lęk nie znikał.

Znaleźli opuszczoną chatę w środku lasu, w dosłownie ostatniej chwili – gdy tylko weszli, rozpętała się burza. Ze skrzyń w domku wydobyli ciepłe niedźwiedzie futra, układając je wokół paleniska z dużym zapasem drewna na opał i przywdziali kożuchy i płaszcze podobne do tego, który nosił Fay. Nie znaleźli nic do jedzenia, zatem siedzieli w milczeniu wokół ognia, aż zmorzyła ich senność. Położyli się obok siebie na twardych deskach podłogi i okryli futrami – cuchnącymi, ale dającymi przyjemne ciepło. W końcu zasnęli wszyscy głębokim snem, pomijając maga, który co rusz budził się z koszmarów.

Fay stwierdził, że nie zaśnie, więc przechylił się w kierunku paleniska i dorzucił do ognia kilka kawałków drewna. Skrzywił się, czując jak drzazga wbija mu się w opuszek palca. Mrużąc oczy w ciemnościach próbował wyciągnąć ze skóry malutką, ale bardzo dokuczliwą igiełkę. Gdy w końcu mu się udało, palce miał zmarznięte, więc czym prędzej ogrzał je nad ogniem, zatapiając się we wspomnieniu koszmaru. Nie zauważył, że spokojny, głęboki oddech Kurogane ucichł.

- Budzisz się piąty raz, magu.

Fay drgnął, słysząc głos wojownika obok siebie, ale szybko przywołał na twarz uśmiech.

- To nic takiego. Nie ma potrzeby, abyś i ty nie spał, Kur-rin.

Zawoalowany przekaz: to nie twoja sprawa. Brunet nie dał się jednak zwieść, uniósł się na łokciu i patrzył na blondyna tym nieustępliwym spojrzeniem, które zawsze sprawiało, że czuł się nieswojo.

- Jesteś tak głośno, że nie dajesz mi spać – odparł wojownik, wiedząc że kłamie. Fay budził się z koszmarów bez żadnego dźwięku, jakby nawykły do tłumienia krzyków. To uporczywe trzaski okiennic go obudziły, ale nie mógł powstrzymać uśmieszku, gdy blondyn na moment się zmieszał. Kurogane miał dobry wzrok, widział jak przez twarz blondyna przebiega cień niepokoju, by zniknąć pod uprzejmą i chłodną maską uśmiechu.

- Zatem przepraszam, postaram się już być cicho, Kuro-wanko. Śpij dalej.

- O czym były te koszmary? – nie ustępował Kurogane, w którym rozbudziła się ciekawość. Wpatrywał się w twarz blondyna, szukając szczelin w masce. – Czego tak się boisz?

- Nie twoja sprawa, Kuro-myu – odparł zimniej niż chciał Fay, czując się zmęczony tą rozmową. Kurogane stanowczo był zbyt nachalny. Blondyn odwrócił się i już chciał się położyć, sygnalizując zakończenie tematu, kiedy ręka wojownika zacisnęła się na jego ramieniu. Fay błyskawicznie zrobił to, co podsunęła mu głupia myśl – z szybkością atakującej żmii przekręcił się i chwycił zaskoczonego bruneta za szyję, mocno wpijając mu się w usta.

To zawsze działało, pocałunek z zaskoczenia za każdym razem uciszał wojownika, pozostawiając go zbitego z tropu i z mętlikiem w głowie. Już kilkakrotnie Fay przerywał tak ich rozmowę, gdy schodziła na jego temat i każdorazowo pozostawiał bruneta w takim osłupieniu, że dialog faktycznie się urywał. Blondyn uważał, by nie robić tego za często, zwykle więc od jednego pocałunku do drugiego upływał szmat czasu, by Kurogane zdążył o poprzednim zapomnieć i Fay zdołał zaatakować go z zaskoczenia.

To, że mag w ten sposób rozładowywał również własne, kumulujące się w nim emocje do Kurogane, było zupełnie inną sprawą.

Fay wycofał się, nie mogąc się nie uśmiechnąć na widok zdezorientowanej miny wojownika. Odwrócił się i skulił pod futrami, próbując zapaść w sen i wyrzucić z pamięci wspomnienie ciepłych, przyjemnych ust. Gdy zaczął zasypiać, stracił czujność i to on został zaskoczony.

Silne ramię otoczyło go w pasie, przewracając na plecy i sekundę później Kurogane wisiał tuż nad nim, nie pozwalając mu uciec. Dłonie bruneta zacisnęły się na nadgarstkach maga, przygważdżając go do ziemi, a Fay zadrżał, czując gorący oddech na swojej szyi. Poczuł się osaczony, jak schwytane w pułapkę zwierzę. Kurogane był stanowczo zbyt blisko.

- Nie tylko ty potrafisz zaskakiwać – szepnął wojownik w jego ucho, wywołując kolejny dreszcz. Lekko dotknął wargami skóry tuż za uchem, z uśmiechem satysfakcji czując, że Fay nieruchomieje, a jego oddech staje się nierówny. – Uważaj, magu. Nie igraj ze mną, bo możesz przegrać i tego pożałować.

Kurogane uniósł głowę, patrząc teraz blondynowi w twarz. Maska Faya była mocno naruszona, chociaż próbował nad sobą zapanować. Wojownik uznał, że już dość i uwolnił ręce maga, powoli się odsuwając.

- Brutal – szepnął Fay, a sztuczny uśmiech zastygł jak wosk na jego twarzy, ukrywając wewnętrzny ból. – Ładnie pachniesz – rzucił, starając się nie pokazać po sobie swojego lęku i odrazy do samego siebie.

- Drań. Zamknij się.

Wszystko wydarzyło się tak cicho, że żadne z nastolatków się nie obudziło. Atmosfera była tak napięta, że obaj nie mogli wytrzymać patrzenia na siebie, więc odwrócili się do siebie plecami, znikając z powrotem pod okryciami. Żaden nie zasnął aż do świtu, ale cisza trwała nieprzerwanie.


Próbujesz mnie dekoncentrować, całujesz mnie wtedy, gdy docieramy do niebezpiecznych tematów. Czemu tak bardzo nie chcesz, by ktokolwiek się do ciebie zbliżył? Gdy cię dotknąłem, bałeś się. Trzymasz mnie na dystans. Nie rozumiesz, że w ten sposób tylko pogarszasz sytuację? Myślisz, że jestem ślepy? Przecież za każdym razem, gdy mnie całujesz, widzę jak twoja maska pęka, widzę jak bardzo pragniesz ciepła. Ty, na pozór lodowy posąg, odcinający się od wszystkiego. Wiem, co to znaczy samotność, znam to. Dlaczego nie pozwalasz sobie na szczęście, które mógłbym ci dać? Co takiego zrobiłeś, że uważasz się za tego niegodnego? Czemu ranisz siebie… i mnie? Wiesz, ile razy wyobrażałem sobie twój uśmiech? Nie ten, który widzę codziennie aż do wyrzygania, bardziej sztuczny niż cokolwiek, co w życiu widziałem, tylko taki prawdziwy, wywołany radością. Nigdy się tak nie uśmiechasz. Nic cię nie cieszy, magu? Co takiego zrobiłeś? Co tobie zrobiono? Chciałbym wiedzieć, bo chcę cię zrozumieć. Jeśli nie będziesz chciał mówić o tym, co było,w porządku To nie jest tak ważne. Ale na bogów, bądź ze mną szczery, gdy rozmawiamy o teraźniejszości.

Gdybyś tylko pozwolił, poradzilibyśmy sobie ze wszystkim, do cholery. Ja kocham ciebie, ty kochasz mnie, widzę to, więc czemu tkwimy w tej cholernej farsie, udając, że nic dla siebie nie znaczymy?


Fay z ulgą powitał nowy dzień i koniec zamieci. W zamieszaniu, jakie towarzyszyło porannej pobudce, skutecznie unikał pozostawania z wojownikiem sam na sam. Kurogane czynił to samo, chociaż mniej dyskretnie i w końcu nawet Syaoran zauważył i zapytał, czy wszystko w porządku. Został poczęstowany przez blondyna uspokajającą gadką i jego uwaga szybko została skierowana na bezpieczniejsze tory. Tylko brunet rzucił mu chłodne spojrzenie, co Fay skomentował przesadnie szerokim uśmiechem i zabawnym docinkiem.

Zgodnie postanowili, że nie ma sensu zatrzymywać się w domku, nie mając nic do jedzenia. W zaśnieżonym, zimnym lesie znalezienie pożywienia graniczyło z cudem, nie mieli też czym polować na pojawiające się od czasu do czasu zwierzęta, więc uznali, że poszukanie jakiejś ludzkiej osady będzie najlepszym wyjściem. Mokona wyczuwała pióro w sporej odległości na zachód od ich chatki, tam więc się skierowali.

Po trzech godzinach drogi, po kolana w miękkim śniegu, wyszli z lasu i znaleźli się na otwartej przestrzeni.

Fay rozejrzał się dookoła, mrużąc oczy przed chłodnym wiatrem, pozwalając towarzyszom wyforować się przed siebie. Przed nimi znajdowała się rozległa równina, zasypana śniegiem niemal wszędzie. Gdzieniegdzie dostrzegali skupiska chat podobnych do tej, w której spędzili noc, ale przeważającą część terenu zajmowała lodowa pustynia. Na lewo od nich, na horyzoncie, wznosiła się jakaś twierdza.

Blondyn zmarszczył brwi, bo widok czarnych murów mu coś przypominał. Miał wrażenie, jakby odkopywał bardzo stare wspomnienie. Jeszcze raz przyjrzał się budowli, wysilając wzrok i mimowolnie jęknął, gdy świadomość tego, gdzie jest, uderzyła w niego z całą siłą.

Twierdza zbudowana z czarnych cegieł wznosiła się na wzgórzu, a wewnątrz murów w niebo wystrzeliwała smukła, gładka wieża. Jedyne, maleńkie okienko było kropką wysoko w górze. Stąd dostrzegał zwieńczoną ostrymi zębiskami krat bramę i kamienne schody, z którymi kontakt tak bardzo bolał… Upadki na lód pokrywający stopnie, gniewne krzyki, strach, szturchańce, a potem lot w dół, do piwnicy, w to piekielne zimno… I krzyki, nieustające krzyki…

- Valeria – wyszeptał zbielałymi wargami, przerażony. Tak bardzo martwił się, żeby nie znaleźć się w Celes, że zapomniał o swoim drugim świecie, równie zimnym, z tym okropnym więzieniem… Wziął głęboki oddech, czując jak płuca atakują mu igiełki mrozu. Muszę się uspokoić, oni nie mogą zauważyć… To dlatego byłem taki niespokojny, magia poznała to miejsce zanim mi się to udało. Co robić? Serce tłukło mu się w piersi.

- Dobrze cię czujesz? – drgnął, gdy tuż koło siebie zobaczył zaniepokojoną Sakurę. Źle, stracił czujność, pozwolił, by emocje odmalowały się na jego twarzy. Resztką sił przywołał uśmiech.

- W porządku.

- Jesteś strasznie blady.

- Źle się poczułem – skłamał i zaklął w duchu – za szybko. Powinien być spokojniejszy, tymczasem nerwy miał napięte do ostateczności. Byle tylko Kurogane nic nie zauważył, jest zbyt spostrzegawczy, by się później z tego wykaraskać… - Już mi przechodzi – uśmiechnął się ciepło do dziewczyny, odetchnął w duchu, widząc, że księżniczka się uspokaja. Najwidoczniej nie usłyszała pośpiechu w jego głosie, w końcu wiatr nadal wył, tak że musieli wytężać słuch, by siebie usłyszeć.

- Też się kiepsko czuję – przyznała, dając Fayowi dowód, że jego wykręt zadziałał. – Dawno nic nie jedliśmy.

- Potem namówię Kuro-wanko, by poszukał jakiegoś jedzenia w lesie… Jak piesek – obiecał jej żartobliwym tonem, widząc, że Kurogane się odwraca, zwabiony rozmową. Słysząc przytyk, brunet parsknął i ruszył przed siebie.

Nie zauważył. Świetnie. Teraz tylko nie zbliżać się w pobliże tamtego miejsca, boję się, że nie dam rady utrzymać maski, jeśli będę blisko… Zbyt dużo wspomnień.

- Chodźmy na prawo, do tamtej wioski – zaproponował beztrosko, gdy już uporał się z nadmiarem uczuć i przybliżył się do wojownika i Syaorana, którzy szli niemal ramię w ramię.

- Nie lepiej tam? – Kurogane wskazał kciukiem na lewo.

Wnętrzności Faya skręciły się ze strachu. Nie, nigdy nie zamierzał wracać w tamto miejsce! Mimo że był przestraszony taką perspektywą, nie dał po sobie tego pokazać, przyjmując najspokojniejszą minę. Nie był pewny, czy udało mu się w porę zakryć lęk zimnym i twardym spojrzeniem, ale to nic, nawet jeśli Kurogane to zauważy, Fay już nie da mu możliwości roztrząsania tego, nie dopuści do rozmowy sam na sam, dopóki nie opuszczą tego świata. Obawiał się, że nie dałby rady się nie zdradzić.

- Wygląda na opuszczone – rzucił lekkim tonem, mając nadzieję, że wojownik się na to złapie. Faktycznie, z daleka twierdza mogła robić takie wrażenie. – We wsi pewnie będzie jakaś gospoda, karczma…

- A mamy pieniądze? – Kurogane uniósł brew.

- Będziemy mieć – blondyn przybrał najbardziej szelmowski wyraz twarzy jaki miał w repertuarze, schylił się i zanurzył dłoń w rękawiczce w śniegu. Zamoczył rękaw aż do łokcia, ale wyciągnął kilkanaście małych kamyków, pokazał je towarzyszom, po czym zacisnął na nich rękę. Wyszeptał zaklęcie, zwracając na siebie ich uwagę, ale był zbyt skupiony, by zareagować. Wydawało mu się, że transmutacja tak niskiego stopnia nie zwróci uwagi Ashury, gdyby już się przebudził. To było zaledwie kilka kamyków, magia nie wydzieli aury tak mocnej, by mógł dostrzec ją ktokolwiek, nawet król wyczulony na jego moc. Czuł, jak energia wnika w kamyki i jak je zmienia. Gdy zakończył, wyciągnął rękę do przyjaciół i pokazał im swój twór.

- To są… - Syaoran ze zdumieniem wziął jedną z nowopowstałych grudek i przyjrzał się jej, podnosząc do oczu. – Samorodki złota! Fay, nie miałem pojęcia, że potrafisz coś takiego!

Blondyn wyszczerzył zęby, rad że odwrócił ich uwagę.

- Będziemy mieli czym zapłacić.

Kurogane uniósł brew, gdy z kolei księżniczka oglądała kruszec. Wielokrotnie podczas ich podróży brakowało im czegoś, czym mogli zapłacić, więc dlaczego dopiero teraz mag ujawnił, że potrafi coś takiego? Czyżby żeby odwrócić uwagę od twierdzy? Czy blondyn zna to miejsce? Jeśli nie, to czemu się go obawia?

- Idziemy?


Wioska sprawiała przykre wrażenie. Składała się z kilkudziesięciu nędznych chat i niewiele lepszej gospody, wystających z śnieżnych zasp. Główną drogę pokrywały lód i błoto. Ogromny pies z długą, gęstą białą i potwornie brudną sierścią grzebał w zamarzniętej ziemi, szukając czegoś do jedzenia. Na ich widok uniósł kosmaty łeb i zaszczekał kilka razy basowym głosem, ale bez agresji i wrócił do rozkopywania gleby.

- Miło – burknął Kurogane, otrzepując się ze śniegu, gdy wspięli się na ganek gospody. Nikt mu nie odpowiedział, więc bezceremonialnie pchnął ciężkie, zniszczone drzwi i pierwszy wszedł do karczmy.

Sala biesiadna była mała i nisko sklepiona, zawalona była stołami i topornymi krzesłami, porozmieszczanymi bez ładu i składu. Duże palenisko płonęło, a wszystko w pobliżu umazane było sadzą. Nierówne, kamienne klepisko pokrywała warstwa sczerniałej słomy. Za poplamioną, lepką ladą stał chudy wyrostek, który na ich widok oderwał usta od pucharu i tęsknie spojrzał na beczki stojące tuż za nim, zajmujące niemal pół gospody. Za nimi ciągnęły się wąskie, rozklekotane schody.

Goście, zaledwie kilku mężczyzn, łypnęli na nich spode łba, przestając na moment pić. Wszyscy jak jeden mąż ciemnowłosi, niezwykle do siebie podobni z powodu czerwonych nosów, nalanych twarzy i zaniedbanego zarostu, patrzyli na przybyszy przez chwilę, by w końcu wrócić do pijackiej rozmowy.

- Co podać? – zapytał znudzonym głosem wyrostek, drapiąc się po głowie. Kurogane mógłby przysiąc, że widział wesz uciekającą przed brudnym paznokciem.

- Macie pokoje?

- Zależy, czy macie czym zapłacić – wyrostek zmierzył ich spojrzeniem, jakby oceniając wartość ich ubrań. Przemknął wzrokiem po Syaoranie, ledwo go zauważając, na chwilę zatrzymał się na Sakurze, gapiąc się niemal bezczelnie, po czym zerknął na Faya, któremu spod kaptura wysunął się pojedynczy kosmyk włosów. Chłopak minimalnie uniósł brwi.

- Wystarczy? – mag wysunął się do przodu, ukradkiem kładąc dłoń na zatłuszczonej ladzie i pokazując dyskretnie samorodek złota. Wyrostek otworzył szeroko oczy i usta, szybko się jednak opanował i ponownie przybrał znudzoną minę. Zerknął pośpiesznie w kierunku pijaczyn.

- Zarżną was, jak zobaczą – mruknął, po czym szybko zabrał grudkę kruszcu. – Na górę, izba na wprost. Matka przyniesie jadła.

Kurogane rzucił podejrzliwe spojrzenie chłopaka. Miał błyszczące na widok złota głęboko osadzone oczy i dziwny skurcz mięśni przy ustach, mający imitować uprzejmy uśmiech. Czując, że dzieciak może posunąć się do kradzieży, postanowił zabrać resztę kruszcu magowi i samemu go pilnować. Teraz jednak bez słowa przecisnął się między ladą a beczkami, wstępując na schody. Stopnie jęknęły niebezpiecznie pod jego ciężarem. Popychając drzwi u szczytu, jeszcze raz obejrzał się do tyłu, na biesiadników i młodego gospodarza.

Ten sam typ. Ciemne włosy, ciemne oczy, blada skóra. To dlatego ten dzieciak tak się gapił na księżniczkę i zdziwił się, widząc jasne kudły maga?

Kurogane pozwolił pozostałej trójce i Mokonie wyprzedzić się i znaleźć wynajęty pokój, a sam pogrążył się w myślach. Miał tendencję do zapamiętywania twarzy, więc gdy jeszcze raz spojrzał na Faya, coś sobie skojarzył. Chociaż blondyn właśnie z powodu barwy włosów i oczu odróżniał się od tych biesiadników, rysy twarzy miał podobne. Karnację również, natomiast ubrania pijaczyn, chociaż biedne, przypominały płaszcz maga. Wojownik nawet dostrzegł podobne wzornictwo. Kiedyś Fay nieroztropnie wspomniał, że pochodzi z zimnego kraju. Rzeczywiście, bardzo wpasował się w ten obrazek.

Kolejna zagadka. Ale w gruncie rzeczy to mag był jedną chodzącą zagadką.

A Kurogane całkiem niedawno odkrył w sobie pociąg do zagadek.


Posiłek, który przyniosła im chuda, opatulona w grubą warstwę płótna kobiecina o matowych oczach i posiwiałych włosach wysuwających się spod czepka, nie wyglądał zachęcająco. Na drewnianej tacce otrzymali kawałek przypalonego mięsa, w którym Fay rozpoznał rena, i kilka nędznych warzyw, wyglądających jakby były hodowane w najbardziej zatęchłej piwnicy wioski. Biorąc pod uwagę klimat, Kurogane stwierdził, że to całkiem prawdopodobne.

- Nie warte tego złota – mruknął wojownik, palcami odrywając gumowaty ochłap i wkładając go do ust. Skrzywił się, czując smak spalenizny.

- To bardzo biedna wioska – zauważyła Sakura, skulona pod postrzępionymi kocami w kącie klitki, która służyła im za pokój w gospodzie. – Pewnie dali nam to, co mieli najlepszego, w końcu zapłaciliśmy czymś cennym.

- Bardziej się im opłacało zabrać złoto i dać nam resztki – burknął Kurogane, zerkając z ukosa na czarodzieja, który zjadł już swoją porcję i obecnie siedział na łóżku, od paru minut wyłączony z rozmowy, która i tak się zbytnio nie kleiła. Sakura i Syaoran, zajęci konsumpcją i rozmową, nie zauważyli półprzytomnego spojrzenia maga, który myślami musiał być daleko stąd. W sumie nic dziwnego, bo w pozbawionym okien pokoiku było ciemno. Kurogane jednak mógł poszczycić się bystrym wzrokiem, a do tego postanowił zwracać baczniejszą uwagę na Faya, zatem dostrzegł to dziwne zamyślenie już jakimś czas temu i głowił się, co mogło je spowodować. Powoli fragmenty układanki zlepiały się w jedno i pierwsza hipoteza była już gotowa – mag zna ten świat. Druga też już się ukształtowała – Fay się czegoś bał.

W obu przypadkach wojownik miał rację. W gruncie rzeczy, Fay był bardzo poruszony i próbował poukładać sobie to wszystko w głowie. Najważniejszą kwestią było to, w jakim momencie trafili do Valerii. Czasoprzestrzeń była jedną wielką tajemnicą i niejednokrotnie zdarzyło im się wpaść w przeszłość czy przyszłość świata, w którym już kiedyś byli.

Fay odruchowo zacisnął dłonie na wilgotnym, zatęchłym prześcieradle. Nie chodziło już o to, gdzie trafili, ale kiedy. Czy jest już po wszystkim i od tamtych wydarzeń upłynęło kilkadziesiąt, ba, kilkaset lat? A może to jeszcze się nie wydarzyło, a stary król jeszcze się nie narodził? A może…

Drgnął lekko, gdy przeszyła go straszna myśl. A może to dzieje się teraz? Może gdyby skierował się do twierdzy, odnalazłby tam siebie – zabiedzone, nieufne dziecko pogrążone w rozpaczy i lęku? Poczuł, jak oblewa go zimny pot. A jeśli jego przeszłe ja jest tam zamknięte? Jego brat przecież może żyć…

Jakaś jego część chciała zerwać się i biec, krzycząc, ale rozsądek osadził ją na miejscu. Nie, to nie możliwe. Wyczułby aurę swojego bliźniaka, z którym był tak bardzo związany, nawet z takiej odległości. Fay nie żył – i to było faktem, zatem teraz jego brat musi przestać roztrząsać swoją sytuację, zapanować nad paniką i wymyślić coś, by odczepić od siebie to natarczywe spojrzenie pewnego bruneta, który obserwuje go jak przyczajona puma, gotowa zaatakować.

Na tym polu Fay zaczął czuć, że traci grunt pod nogami. Pocałunki z zaskoczenia, które miały zbić z tropu i rozkojarzyć, roznieciły ogień i obudziły drapieżcę. Blondyn popełnił błąd, teraz Kurogane miał więcej powodów, by rozwikłać jego tajemnicę. Do tego Fay nie mógł dopuścić, zatem musiał uzbroić się w jeszcze zimniejszą maskę i otoczyć serce murem. Problemem było to, że to serce zaczęło ostatnimi czasami bić zdecydowane zbyt szybko, gdy Kurogane się do niego zbliżał.

Innymi słowy, nieostrożny czarodziej się zakochał.

Uniósł wzrok i napotkał spojrzenie wojownika. Przez chwilę analizował uczucia ukryte głęboko w czerwieni tęczówek. Tym razem nie było gniewu, może lekka irytacja, ale na pewno chował się tam niepokój. Mag nie był ślepy i zdawał sobie sprawę, że Kurogane, ten wspaniały, muskularny mężczyzna przeżywa to samo co on.

A on musiał uciąć całe to uczucie, nim jeszcze się rozwinęło. Inaczej nigdy nie odzyska brata i stanie się tylko bezużyteczną kukłą, która nie spełniła swojego zadania i jak lalka zostanie rzucony w ciemność, tak jak kiedyś został wrzucony do piwnicy. Pozostawało mu więc tylko zabijanie własnych uczuć każdego dnia z mglistym przeczuciem, że niszczy samego siebie. W ciemności i zimnie, w których od lat siebie widział, błyszczał tylko jedyny jasny promień – nadzieja na odzyskanie brata i tylko jej się trzymał.

I tylko w głębi, otoczony starannie wybudowanym murem kłamstw i obojętności, pulsował kłąb szkarłatnego, ciepłego światła. Wiedział, że ten blask miał na imię Kurogane i że ogrzałby go, gdyby tylko mógł, ale samodzielnie nie był w stanie przebić się przez mur, jakim Fay się ogrodził.

Wielokrotnie chciał zawrócić z wybranej drogi, porzucić marzenie i odszukać szczęście, ale za każdym razem przed oczami stawały mu ogromne niebieskie oczy dziecka, wypełnione ufnością i niemal czuł na własnych rękach dłonie istoty, która była jego częścią i wiedział, że nie mógłby nazwać się bratem, gdyby nie dążył do jego zmartwychwstania. Winny był mu życie i szczęście, bo był bratobójcą. Nie zasługiwał na jedno i drugie.

Obserwował jak młodzież szykuje się do snu. Było jeszcze wcześnie, ale tutaj zmierzch zapadał szybko, a oni byli zmęczeni. Zdawał sobie sprawę, że pewnie już zauważyli jego kiepski humor, ale w sumie chwilowo przestało go to obchodzić. Pogrążony we własnych myślach, przegapił chwilę, gdy zasnęli i zdał sobie sprawę, że oto jest z Kurogane sam na sam, czego próbował uniknąć.

- Nie próbuj kłamać – ostrzegł Kurogane, siadając obok niego na posłaniu. W izbie były trzy jednoosobowe łóżka, upchnięte obok siebie, jasno wynikało z tego, że albo będą dzielić jedno ze sobą, albo któryś z nich przeniesie się na zimną, drewnianą podłogę z nędznym pocieszeniem w postaci zeżartego przez mole koca. – Skończysz z tą farsą, magu?

Fay milczał, pozwolił sobie jedynie na błysk szyderstwa w oczach. Kurogane machnął lekceważąco ręką, zdając sobie sprawę z sprzeczności swoich słów.

- Czego ode mnie chcesz? – zapytał w końcu Fay, mówiąc cicho. Obłoczek pary zawirował przy jego ustach.

Kurogane zmarszczył brwi.

- Nic, czego nie możesz dać. – powiedział również szeptem, słychać było jednak, że nie spodobało mu się pytanie.

- Nic. Dobre słowo. Poprzestańmy na tym.

Fay bezceremonialnie odwrócił się, wpełzł pod przykrycie i przysunął się do ściany. Rozmowa była skończona, ale miał niemiłe uczucie deja vu.

- Nic. Kiepskie kłamstwo – gorący oddech owiał mu ucho, powodując gęsią skórkę. – Kto uczył cię łgać? Był beznadziejnym nauczycielem.

- Życie – odszepnął blondyn, czując jak Kurogane wsuwa się pod koc i futra i kładzie się obok. Uparcie patrzył w przegniłe deski ściany.

- Kiedyś ci powiedziałem, że nie obchodzi mnie, co było – Fay znieruchomiał, czując jak drugi mężczyzna otacza go silnym ramieniem i przyciska do siebie, uniemożliwiając ucieczkę. – Nic, mówisz? – słowa wydobyły się z ust wraz z powiewem, który postawił na sztorc wszystkie włoski na karku czarodzieja. – To co było dziś rano, było niczym? To, co robisz o też nic? Całowanie to nie zabawa, nikt cię tego nie nauczył?

Z całego serca pragnął zaprzeczyć, wykrzyczeć, że wie, że to nie jest nic nie znacząca czynność i zdaje sobie sprawę, jak wiele uczuć się w to wlewa, ale nie był w stanie wydać z siebie głosu. Kurogane chyba jednak nie oczekiwał odpowiedzi. Spokojnie, najnormalniej w świecie oparł głowę o jego ramię i został w tej pozycji, obejmując go mocno. Fay długo nasłuchiwał głębokiego oddechu i dopiero gdy wojownik zasnął, pozwolił ciału się odprężyć. Od bruneta biło cudowne ciepło, jak miłe po nieustającym zimnie tego świata. W końcu i on zasnął, a tuż przed popadnięciem w senną słodycz zamajaczyła mu się pewna myśl – skoro nie zasługuje ani na szczęście, ani na życie, może wolno mu chociaż mieć tą odrobinę ciepła? Nie, nie na zawsze, tego nie był wart. Ale tylko dzisiaj, tylko tego wieczora.

Niemal śniąc, przewrócił się na drugi bok i sam wyciągnął ręce do Kurogane. Otaczając szczupłe, umięśnione ciało swoimi ramionami, przylgnął do niego, poddając się instynktowi, szukając bezpieczeństwa w objęciach drugiej osoby.

I tylko dzisiaj mógł śnić o tym, że życie jest jednak piękne.