Rozdział I

- Blaine bardzo cię proszę… - mruknął Kurt z jednej strony znudzonym, z drugiej uśmiechniętym głosem – Spóźnimy się do pracy!

- Kurt, daj spokój. Przecież jest jeszcze mnóstwo czasu.

- Mnóstwo czasu, mnóstwo czasu… - przedrzeźniał Blaine'a Kurt – Pamiętasz, że mieszkamy w Nowym Jorku? Tu dojazd do pracy zajmuje trochę więcej.

To była norma. Prawie każdego ranka było podobnie. Kurt siedział oparty o ramę łóżka, a Blaine maltretował jego prawy policzek. Kurt próbował przemówić mu do rozsądku, ale tak naprawdę wcale tego nie chciał. W głębi duszy bardzo mu się to podobało.

- Dobra. Koniec tych ceregieli – powiedział nagle Kurt – Musimy się ruszyć.– Kurt złożył długi pocałunek na ustach Blaine'a i zaczął wstawać. – Pamiętaj kochany, że potrzebujemy urlopu. Długiego urlopu. A na pewno nam go nie dadzą, jeśli będziemy się spóźniać.

- Eh… Marudzisz wiesz? – powiedział Blaine mrugając przy tym okiem. – Czy możesz mi przypomnieć, dlaczego ja wciąż z tobą jestem? – spytał z delikatną ironią głosie.

- Hmm… Może dlatego, że mnie kochasz, a ja szaleńczo kocham ciebie? – uśmiechnął się Kurt.

- Tak.. To chyba było to – zaśmiał się Blaine. Stoczył się jednak w końcu z łóżka. – Dzisiaj ja robię śniadanie!

Kiedy Kurt wyszedł z łazienki, na stole stało już pachnące śniadanko. Niby nic takiego. Ot, zwyczajna jajecznica i kawa z mlekiem, ale przecież nie o to chodziło. Kurt uwielbiał, kiedy Blaine robił mu śniadanie.

- Jedzmy szybko, bo już późno!

Kiedy wreszcie uporali się ze śniadaniem i wszystkimi innymi rzeczami zrobiło się 15 po siódmej, co oznaczało, że mają tylko 45 minut, żeby dojechać do pracy. W realiach nowojorskich nie była to wcale taka prosta sprawa. Mimo że pracowali tylko kilka przecznic od siebie przejazd zajmował zwykle około 15 minut. Blaine podrzucił Kurta pod jego biuro.

- Pamiętaj Blaine! Urlop. Za miesiąc. Na co najmniej 3 tygodnie! – Uśmiechnął się i pocałował swojego chłopaka na pożegnanie.

- Pamiętam, oczywiście, że pamiętam! Do zobaczenia później! Przyjadę po ciebie o 15.30.

Kurt szedł wolnym krokiem w stronę wieżowca, siedziby największej firmy zajmującej się wykańczaniem wnętrz w Nowym Jorku. Trzeba przyznać, że nie była to praca marzeń Kurta, ale w niej też odnalazł dużo radości. Miał do niej dryg. A śpiewać mógł zawsze. Śpiewał w domu, w aucie, czasami nawet na ulicy, co często wywoływało głośne aplauzy i uśmiechy przechodniów. Jasne, dalej marzył o Broadway'u, ale mimo tego był szczęśliwy. Miał pracę, która naprawdę lubił i kochającego chłopaka, miał wspaniałych przyjaciół i to mu wystarczało.

Kiedy wszedł do biura, biegało tam już mnóstwo innych pracowników i tylko machali przyjaźnie do niego na powitanie. Kurt wziął 2 głębokie oddechy i pomaszerował do gabinetu dyrektora. Nie był to człowiek, który od ręki załatwiał wszystkie zachcianki pracowników, a przeprawy z nim bywały naprawdę ciężkie. Ten szacowny człowiek lubił czuć, że ma władzę i nie pozostawiał żadnych złudzeń. To on tu rządził. Kurt miał przygotowaną całą argumentację dotyczącą jego zasłużonego, a jakże, urlopu, mimo tego jednak trochę się denerwował. Jednak wizja wspólnych wakacji z Blainem szybko przywróciła mu pewność siebie. Kurt zapukał i wszedł do gabinetu dyrektora.

- Wchodź Hummel, wchodź. O co chodzi?

- Smythe – rzucił na powitanie – Przychodzę małą prośbą.

- Zamieniam się w słuch.

- Chodzi o to, że pracuje tu już od prawie 4 lat i jeszcze nigdy nie brałem urlopu. Nie żebym narzekał. Nie, nie, w żadnym wypadku, ale nie ukrywam, że przydałoby mi się trochę wolnego… Tak, żeby ciut odsapnąć…

- Teraz? Czyś ty upadł na głowę? Jest środek sezonu remontowego. Ludzie czekają na nowy wystrój i stety, niestety wszyscy chcą ciebie Hummel. Tak, właśnie ciebie. Nie wiem, o co im chodzi, to jakieś zbiorowe szaleństwo. Ale każdy po kolei mówi tylko, że jego sąsiad powiedział, że jego brat powiedział, że jego koleżanka wspomniała, że jesteś najlepszy.

Kurt siedział z półotwartymi ustami i nie wiedział, co powiedzieć.

- Jestem tak samo zaskoczony jak ty, Hummel. Może mi łaskawie powiesz, co mam zrobić w tej sytuacji, hmm? Bo kiedy nagle stałeś się najbardziej pożądanym projektantem naszej firmy, ty przyłazisz mi tu i mówisz, że chcesz urlopu! Toś wymyślił! Świetnie, cudownie!

Kurt nie wierzył własnym uszom. Z jednej strony cieszył się, że ludzie chcieli jego mieszkań, ale z drugiej wiedział, że nie może zawieść Blaine'a i musi dostać ten urlop. Choćby ze względu na niego. Kurt westchnął w duchu: 'Blaine na pewno nie ma takiego problemu…'. Oj tak, jego szef był dużo bardziej wyrozumiały.

Blaine szybko zaparkował samochód i już pędził przez podwórko wytwórni muzycznej, w której pracował. Blaine trafił naprawdę dobrze. Był szczęśliwy, bo tak naprawdę zawsze chciał to robić. Kiedyś chciał być aktorem, występować na Broadway'u, ale te lata minęły. Wiadomo, dopóki nie ukończy się szkoły ma się mnóstwo marzeń, które często wcale nie pasują do rzeczywistości. Później okazuje się, że mamy zupełnie inne cele. Tak właśnie było z Blainem. Główna rola w West Side Story dawała mu wszelkie prawo do myślenia o byciu aktorem, jednak, kiedy zetknął się z realnym światem, jego marzenia uległy radykalnym zmianom.

Tak właśnie Blaine znalazł się w firmie H-Records, zarządzanej notabene przez jego starego, dobrego kumpla. Zajmował się promowaniem młodych artystów, dopiero wchodzących na rynek muzyczny. Łapał kontakty, bo sam też chciał nagrać płytę, a kiedy miało się dobre 'plecy', było to o wiele łatwiejsze.

Kiedy wreszcie wpadł do środka był już chwilę spóźniony, ale nikt tutaj specjalnie o to nie dbał. Zostawił rzeczy w swoim biurze i przejrzał grafik. Pierwsze spotkanie miał dopiero za godzinę, więc postanowił najpierw załatwić sprawę swojego urlopu.