Rozdział pierwszy: Zawsze na straży


Ulice Nowego Orleanu skąpane były w ciepłym świetle ulicznych latarni.

Alexia w ostatniej chwili wyminęła grupkę dzieci w wieku około ośmiu, góra dziewięciu lat, jakie szły szybkim krokiem całą szerokością chodnika, śmiejąc się przy tym wesoło. Każde z nich ubrane było w kostium halloweenowy. Dwóch chłopców przebranych było za duchy, jeden za wampira, jedna z dziewczynek za księżniczkę, z druga dziewczynka i trzeci chłopiec, którzy wyglądali na rodzeństwo, przebrani byli za Wonder Woman i Batmana.

Dziewczyna uśmiechnęła się słabo na ich widok. Tęskniła za taką dziecięcą beztroską.

Dorosłe życie nie rozpieszcza. – pomyślała, dochodząc w końcu do sklepu mięsnego, jaki był kolejnym celem na jej długiej liście rzeczy do ogarnięcia dzisiaj. – Chociaż… w sumie dzieciństwa też nie miałam łatwego.

Jej rozmyślania musiały jednak zaczekać – po wejściu do sklepu okazało się, że przed kasą był tylko jeden klient, i na dodatek płacił on już za swoje zakupy. Alexia ustawiła się za nim i gdy tylko przyszła jej kolej, ciemnoskóra ekspedientka po drugiej stronie już wiedziała, co podać.

- Mam dla ciebie wszystko, Alexia. – powiedziała, uśmiechając się przy tym do niej szeroko. – Cztery wątróbki drobiowe, zmielone mięso indycze z kością, zmielona wołowina bez kości… coś jeszcze będziesz dodatkowo potrzebować?

- Nie, to chyba wszystko. – odpowiedziała jej dziewczyna. – Demarien kupił już wszystko wczoraj.

- Jak tam się w ogóle mają te kocięta? – spytała się kobieta, podając jej wszystkie produkty, już zapakowane w osobne siatki i umieszczone w jednej, większej siatce. – Są zdrowe?

- Tak, są zdrowe. Jedzą wszystko jak opętane. Trzeba ich ciągle pilnować.

Ekspedientka uśmiechnęła się krótko, zanim nie pokręciła z niedowierzaniem głową.

- Jak ludzie mogą wyrzucać takie maleństwa na ulicę?

- Też tego nie ogarniam, Trissa. – Alexia ujęła pewniej rączkę siatki, tak aby ta jej przypadkiem nie wypadła. – Może kiedyś ludzie zmądrzeją.

W odpowiedzi Trissa zaśmiała się tak głośno, że aż dwaj rzeźnicy, którzy pracowali na tyłach sklepu, spojrzeli się na nią z zaciekawieniem.

- Prędzej świat się skończy przez nadejście Antychrysta, niż ludzie odzyskają swoje rozumy i zaczną zachowywać się jak należy. – powiedziała, wciąż się śmiejąc. – Proszę, masz resztę.

- Nie, zatrzymaj ją. – Alexia nie przyjęła kilku dolarów od kobiety.

- Za dobra jesteś, dziewczyno. – Trissa pokręciła głową, cmokając przy tym ustami. Przeszła szybko do umywalki i przemyła dłonie pod ciepłą, bieżącą wodą, wytarła je, po czym wróciła przed kasę, przy której Alexia wciąż stała. – Mogłabyś przecież się stąd wyprowadzić. Masz możliwości. Masz szansę, nie to co my. I może byłabyś w stanie zabrać ze sobą Demariena. Biała dziewczyna taka jak ty ma większe szanse na normalne życie niż którekolwiek z nas. W tej części miasta może cię tylko spotkać nędza i śmierć.

- Wolę życie tutaj. – odpowiedziała jej Alexia. – A śmierć spotka każdego z nas, prędzej czy później. Wcześniej żyłam w lepszym miejscu i sama zobacz; omal życia nie straciłam. Za to zostałam kompletnie na tym świecie sama.

Trissa wiedziała o tym aż za dobrze. Pokiwała tylko z namysłem głową, uśmiechnęła się słabo do dziewczyny, po czym pomachała jej na pożegnanie, gdy ta zaraz potem wyszła ze sklepu.

Jeszcze muszę udać się po jakieś cukierki… – Była pewna tego, że o tej jednej rzeczy Demarien zapomniał. Dzieci już chodziły od domu do domu od co najmniej godziny. – Trzeba też zebrać trochę ubrań i dać je państwu Walton z naprzeciwka. Demarien na pewno ma jakieś ubrania, w których już nie chodzi. Ja też na pewno jakieś znajdę.

Alexia zamieszkała z Demarienem cztery lata temu, gdy oboje skończyli osiemnaście lat i opuścili sierociniec, w jakim się poznali i razem wychowywali. Mieszkali wspólnie w małym mieszkaniu na pierwszym piętrze, z jedną sypialnią, którą zajmowała Alexia, kuchnią połączoną w salonem, w którym spał Demarien, i niedużą łazienką. Niemalże od samego początku mieli z tego powodu problemy – o ile bowiem „rdzenni" mieszkańcy ich dzielnicy w pełni akceptowali fakt mieszkania białej dziewczyny z czarnym chłopakiem, o ile ci „starsi rocznikiem" biali Amerykanie nie byli już tacy łagodni w tej kwestii. Alexia i Demarien ignorowali to jednak – oboje przeżyli wystarczająco dużo złego w swoich krótkich, dwudziestodwuletnich życiach, aby przejmować się opinią innych. Ona straciła całą swoją rodzinę, on niby tylko matkę, ale ojca nigdy nie poznał – i, jak sam to stwierdził, gdy osiągnął pełnoletniość, nie miał najmniejszej ochoty go szukać i poznawać.

Grupka czarnoskórych nastolatków przechodzących nieopodal przykuła uwagę dziewczyny. Jeden z nich ubrany był w strój kapłana voodoo. Alexia rozpoznała ten strój, bo Demarien fascynował się praktykami voodoo i nie raz mówił jej, że chce w przyszłości zostać prawdziwym kapłanem tej religii.

Alexia nie wierzyła w takie rzeczy – pod tym względem była bardziej pragmatystką. Voodoo, magia, duchy, demony i inne tym podobne były dla niej odległymi tematami, którymi w ogóle się nie interesowała. Wierzyła w to, że zmarłych nie powinno się bać – to żywi byli według niej o wiele większym zagrożeniem dla drugiego człowieka.

Po długim spacerze w końcu wróciła do domu. Demarien już tam siedział i czekał na nią na sofie w salonie. Na stoliku przed nim leżały trzy nieotwarte pudła z pizzą.

- Podobno kupiłeś coś na dzisiaj na obiad? – zdziwiła się, zdejmując jednocześnie z siebie płaszcz. Powiesiła go na wieszaku niedaleko drzwi frontowych, zdjęła buty, weszła w głąb mieszkania, włożyła kupione wcześniej mięso do zamrażarki, po czym usiadła na jednym z dwóch foteli – dość starym, wysłużonym, ze zmechaconym obiciem. Dostali obydwa te fotele od starszego mężczyzny mieszkającego piętro wyżej, za darmo, w zamian za zabranie ich samodzielnie z jego mieszkania i zniesienie ich do siebie.

- Bo kupiłem. – odpowiedział jej Demarien, uśmiechając się przy tym zawadiacko. – Ale dzisiaj w pracy u Dariusa otrzymałem mały bonus za dobrze wykonaną pracę. Pomyślałem więc, że powinniśmy zjeść dzisiaj coś, czego na co dzień byśmy nie kupili.

- I pomyślałeś dobrze. – Alexia podzielała w pełni jego zadowolenie. Nie jedli pizzy od ponad miesiąca – wszystko, co kupowali, wynajdywali na wyprzedażach lub po przecenie, byle tylko jak najwięcej oszczędzić.

- Jak było w domu opieki? – spytał się jej po chwili chłopak, dostrzegając zmęczenie na twarzy przyjaciółki. – Aż tak ciężko?

- Nie ciężej niż w inne dni. – otrzymał odpowiedź. Alexia westchnęła ciężko, po czym przeciągnęła ramiona ponad sobą, aż coś pyknęło głośno w jednym ze stawów. – Ale było o wiele więcej pacjentów do ogarnięcia niż zwykle. Wiele rodzin zostawiło swoich starszych krewnych, bo dzisiaj jest Halloween. Odbiorą ich pewnie jutro lub pojutrze, jak już wytrzeźwieją po hucznych imprezach.

- Banda egocentrycznych samolubów. – syknął Demarien. – Wysyłać własnych bliskich do domu opieki, bo będą im przeszkadzać w zabawie. Popierdzieleńcy.

- To mało powiedziane. – Alexia pokręciła głową z ponurą miną. – Ludzie stają się coraz mniej empatyczni.

- Ta. – Burknął chłopak, w pełni przyznając jej rację. – Pomyślałby kto, że w 1988 roku będzie już nieco lepiej, teraz, gdy w końcu wszystko się zmienia.

Alexia nic już na to nie odpowiedziała. Przeciągnęła się jeszcze raz i wstała na moment z fotela, aby podejść na chwilę do okna. Demarien w tym czasie otworzył pierwsze pudełko pizzy – jej ulubioną, z szynką i ananasem. On sam nie był fanem tego smaku, ale Alexia jakoś przekonała go do jako takiego tolerowania go. Dalej jednak uważał, że ananas na pizzy to dziwactwo. Jej to jednak z jakiegoś powodu bardzo smakowało.

W tym samym czasie dziewczyna wyglądała przez okno. Już miała od niego odejść, gdy nagle zobaczyła biegnącą ulicą kobietę. W słabym świetle latarni dostrzegła jej oliwkową karnację, długie, ciemne włosy i ubiór typowy dla członkini taboru romskiego lub wędrownej trupy cyrkowej. Wyraźnie przed kimś uciekała, ale nie wołała na pomoc. Alexia już miała dać o tym znać Demarienowi, ale w tej samej chwili dostrzegła coś dziwnego. Coś, co sprawiło, że ponownie zastygła w miejscu.

Zielona mgła.

- Dem, poczekaj na mnie parę minut. – poprosiła go, cofając się powoli od okna. Demarien przyglądał się jej z dezorientacją, jak ta kieruje się z powrotem w stronę drzwi i pospiesznie zaczyna nakładać na siebie płaszcz i buty. – Muszę wyjść na moment i coś sprawdzić.

- Mam pójść z tobą? – spytał się jej niemalże od razu.

Nie mogę go narażać. – To było pierwsze, co dziewczyna pomyślała.

- Nie, nie, zostań tutaj. – odpowiedziała mu. – Ja za moment wracam, słowo honoru.

Ona sama nie uwierzyła w te słowa. Ta zielona mgła zdezorientowała ją kompletnie. Być może coś jej się przywidziało – tego nie wiedziała. Wiedziała tylko, że owa kobieta tuż przed tym, jak straciła ją z oczu, wbiegła przejściem pod ich kamienicą w stronę dziedzińca, jaki znajdował się za nią.

Zejście na dół nie zajęło jej dużo – pokonywała po dwa schody naraz, niemalże po nich skacząc. Wybiegła ostatecznie tylnym wyjściem na dziedziniec, mając nadzieję odnaleźć tam kobietę. Zamiast tego wpadła w sam środek tej dziwnej, gęstej, zielonej mgły.

To na pewno mi się nie przywidziało. Ta mgła jest prawdziwa. Alexia zrobiła ostrożnie pierwszy krok przed siebie. Nie poczuła żadnego dziwnego zapachu ani nie odczuła żadnej zmiany w swoim ciele – ta mgła nie była trująca i nie miała żadnego zapachu. Zrobiła następnych kilka kroków, jednocześnie zaczynając się rozglądać za ową kobietą.

Po dłuższej chwili ją odnalazła. Drobna, niska kobieta, na oko około czterdziestoletnia, klęczała blisko jednego z rogów dziedzińca, z rękami złożonymi jak do modlitwy. Zdezorientowała tym Alexię, która zrobiła kolejne trzy kroki w jej stronę.

I wtedy go wreszcie zobaczyła.

Dość wysoki mężczyzna ubrany w czarne, staromodnie wyglądające ubrania stał naprzeciw drżącej kobiety, trzymając coś w prawej ręce. W pierwszej chwili Alexia zamarła, zdezorientowana i wystraszona.

Nie były tutaj same. Był tu jakiś mężczyzna. Mężczyzna, który prawdopodobnie chciał coś zrobić tej kobiecie.

Musiała wezwać jakąś pomoc.

Dziewczyna zrobiła krok w tył, chcąc wbiec z powrotem do kamienicy i zacząć wołać po pomoc. Wtedy jednak dostrzegła błysk blisko ręki, w której mężczyzna coś trzymał, i uświadomiła sobie w ułamku sekundy, co on trzymał w dłoni.

To sztylet. Albo jakiś nóż. On chce zabić tę kobietę.

W ciągu następnych sekund Alexia zadziałała pod wpływem swojego naturalnego impulsu. Zobaczyła, jak kobieta kuli się, unosząc jednocześnie ręce do góry w formie nikłej ochrony. Nie słyszała własnych kroków – zagłuszyło je kompletnie dudnienie jej własnego serca, którego szybki rytm czuła teraz w swoich uszach, i który zagłuszał też wszystko dookoła.

- Hej! – krzyknęła zaraz potem, licząc na to, że zwróci tym uwagę nie tylko napastnika, ale też i co najmniej kilku swoich sąsiadów, którzy z pewnością jeszcze nie spali. – Hej, ty! Odejdź od niej! Zostaw ją w spokoju!

Mężczyzna w ogóle nie zareagował na jej krzyki. Kobieta za to odwróciła się w jej stronę. Była przerażona. Na jej policzkach Alexia zobaczyła zaschnięte łzy, a jej oczy były szeroko otwarte z przerażenia.

Muszę jej pomóc. Muszę. Nic się jej nie może stać.

Gdy zobaczyła, jak ten unosi ponad kobietą ostrze, gotów do dźgnięcia jej, zadziałała pod wpływem impulsu. Ruszyła biegiem w ich stronę, jednocześnie wołając o pomoc w nadziei, że ktoś jednak wybiegnie z kamienicy i pomoże im na czas.

Gdy dobiegła do nich, mężczyzna już miał pchnąć tę biedną kobietę. Widząc, że nie zdoła ona ściągnąć tu pomocy na czas, Alexia podjęła jedną decyzję, która teraz wydawała jej się racjonalna – ale która później wydałaby się jej kompletnie szalona, irracjonalna i, jakby to ujął Demarien, „doszczętnie kretyńska".

Odepchnęła kobietę na bok i zajęła jej miejsce.

W chwili, gdy ostrze sztyletu wbiło się w jej klatkę piersiową, na moment ją zamroczyło od bólu i impetu uderzenia. Poczuła swoje własne serce, jak zaczyna dudnić gwałtownie w jej klatce piersiowej, próbując przetaczać krew, która teraz zaczęła się z niego wylewać. Upadła na kolana, krztusząc się chwilę potem własną krwią.

- Nie! – usłyszała czyjś głos, jakby z oddali. Jej wizja zamigotała i ściemniała, a jej oddech stał się płytki i urywany. – Nie! Nie ona!

- Ostrze ją wybrało. – Drugi głos, dziwny i zniekształcony, odezwał się zaraz potem. Alexia nie widziała nikogo innego pomimo tego, że trafiła szybko przytomność, ale była pewna tego, że ktoś jeszcze tutaj tu jest. – Ona odejdzie z nami.

Nie chcę umierać. – pomyślała Alexia, wypluwając z siebie jeszcze więcej krwi. Upadła na zimny, wilgotny bruk i jęknęła cicho, czując, że za moment straci przytomność. – Nie chcę odchodzić. Nie teraz. Nie… nie w ten sposób. Ja nie chcę…