Link do oryginału można znaleźć na moim profilu.
Tłumaczenie za zgodą autora, którym jest MysteriousFlower.
Rozdział trzeci: DOGASAJĄCE PŁOMIENIE
Napisane na potrzeby Forum Wide Competition
Reprezentowany dom: Slytherin
Wyzwanie: Spośród siedmiu podanych wyrażeń wybierz co najmniej pięć i wykorzystaj je w swoim opowiadaniu.
Wyrażenia (gatunek: angst): "nigdy", "to początek rzeczy", "uda mi się zapomnieć", "wypalona świeca", "róża", "kiedy to się stało?", "wiesz?"
Wykorzystane: "nigdy", "to początek rzeczy", "uda mi się zapomnieć", "wypalona świeca", "róża"
Niewykorzystane: "kiedy to się stało?", "wiesz?"
Postacie: Narcyza Malfoy/Andromeda Tonks
Było cicho. Znacznie ciszej, niż by się tego kiedykolwiek spodziewała. Żaden ptak nie kłopotał się śpiewem, nawet wiatr nie poruszał liśćmi, które pokrywały gałęzie drzew. Świat pogrążył się w ogłuszającej ciszy. Tafla Jeziora Lśniących Wód pozostawała idealnie gładka. Zanikły już wszystkie fale, jakie pojawiły się, gdy wrzuciła do niego garść kamyków. Teraz wpatrywała się w ciemność, a głębiny zdawały się w pewien sposób zapraszać ją do siebie. Ponad ruinami zamku za jej plecami wciąż unosił się dym, kiedy pierwsze promienie wschodzącego słońca ukazały się na horyzoncie. Nadchodził nowy dzień, lecz w powietrzu ciągle tkwił zapach wojny. Choć to przede wszystkim okazała twierdza legła w gruzach, w sercach ludzi również spoczęły swoiste szczątki, które już przez całe życie miały im przypominać o minionej, tak brzemiennej w skutki, nocy. Błękitne oczy kobiety wypełniły palące łzy. Szarość zgliszczy wyraźnie kontrastowała z barwą porannego nieba, smugi dymu wirowały w powietrzu, by bezszelestnie przeistoczyć się w nicość. Nie tutaj pragnęła być.
Nie zdawała sobie sprawy, że po jej policzkach zaczęły spływać słone krople. Nie czuła, jak drążą one gorące ślady na jej skórze w kolorze kości słoniowej. Aż do momentu, gdy rozpłynęły się w mroku wody, wywołując ponowne powstanie delikatnych fal. Powoli wyprostowała plecy i dopiero dzięki tej czynności zyskała świadomość bólu, jaki dręczył jej ciało. Ujrzawszy w tafli jeziora własną twarz, nie potrafiła dłużej zapanować nad ogarniającą ją desperacją. Nie pozostało w niej nic z osoby, jaką pamiętała, że była. Wkrótce zamknęła zmęczone oczy i sięgnęła po kolejny kamień, po czym z mocnym rozmachem rzuciwszy go do wody, zniszczyła swoje odbicie.
Chwilę później Narcyza Malfoy deportowała się z cichym pyknięciem, zostawiając za sobą dymiące ruiny Hogwartu.
~o~
Upadła na ziemię, z hukiem uderzając o drewnianą posadzkę w swoim salonie. Jej udręczony krzyk przeszyłby do szpiku kości każdego, kto znalazłby się w pobliżu. Była jednak sama. Trzęsła się gwałtownie, podczas gdy skapujące spod jej rzęs łzy obficie zraszały jej skórę. Ból, jaki odczuwała w sercu, wydawał się nie do zniesienia. Na ciemnym, drewnianym stole stała jedna świeczka, której płomień trzepotał dziko. W oddali niebo przybrało tajemniczy odcień pomarańczowego, kiedy rozżarzona, okrągła tarcza zaczęła wyłaniać się zza widnokręgu. Podmuch wiatru wtargnął do pomieszczenia przez otwarte okno, niemalże natychmiast gasząc rozedrgany płomyk. Gdy ostatnia strużka dymu rozpłynęła się w powietrzu, wypalona świeca nadal tkwiła samotnie na blacie. Przykuło to uwagę kobiety i jeszcze więcej łez spłynęło po jej policzkach.
Wszystko odeszło. Wszystko było stracone. Słońce wschodziło, zapowiadając nadejście nowego dnia, a ona utraciła wszystko, co kiedykolwiek kochała.
Wojna się skończyła, lecz prawdziwa bitwa Andromedy Tonks dopiero co się rozpoczęła.
~o~
Niewielki domek doskonale wkomponowywał się w wiejski krajobraz. Faliste wzgórza pokrywała zielona trawa, intensywnie ubarwione kwiaty prezentowały w ogrodzie pełnię swej krasy. Cały świat skąpany był w delikatnym blasku słońca, które wisiało już dość wysoko na niebie. Otworzywszy niepozorną furtkę w pomalowanym na biało płocie, usłyszała cichy pisk i ruszyła w stronę frontowego wejścia. Drobny żwir trzeszczał pod jej butami, a z każdym krokiem serce biło coraz szybciej. Tak do końca nie wiedziała, dlaczego tu przyszła. Nie do tego miejsca przynależała. Zanim jednak zdążyła zmienić zdanie, smukłymi palcami zastukała w drewniane drzwi i zaczęła czekać, aż się otworzą.
Nastąpiło to w chwili, kiedy wiatr zmierzwił kobiecie włosy, zapraszając je do tańca w rytm jego niemej piosnki. Jej oczy rozszerzyły się na widok osoby, która stanęła w progu i której twarz z obu stron okalały grube, brązowe loki. Twarz tak znajomą dzięki wysokim kościom policzkowym i kawowemu odcieniowi tęczówek, chociaż nie widziała jej od ponad dwudziestu pięciu lat. Oczy Andromedy, ubranej w kremową, szyfonową szatę z luźnymi rękawami, były zaczerwienione, a na policzkach pod nimi widniały świeże ślady łez. W świetle poranka sprawiała wrażenie tak bardzo i zarazem tak mało podobnej do swojej siostry.
— Andziu... — Gardło kobiety stało się nagle dziwnie suche i nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego innego słowa.
— Narcyza? — Andromeda po prostu patrzyła na młodszą siostrę, na której jedwabnej szacie w szkarłatnym kolorze odcisnęła swe piętno bitwa. Jeden wypalony ślad szpecił lewy rękaw, drugi, nieco większy, znajdował się w okolicach talii. Prawy rękaw został całkowicie oderwany od reszty, odsłaniając bladą skórę i głębokie rozcięcie, ciągnące się od nadgarstka aż do łokcia. Jasne włosy w wielkim nieładzie tylko pogarszały i tak już przerażające ogólne wrażenie. — Jak... Co...
— Wiem, że nie powinnam tu przychodzić — powiedziała delikatnie Narcyza, pozwalając sobie na spojrzenie siostrze w oczy. — Ale nie miałam pojęcia, dokąd mogę się jeszcze udać.
— Więc w takim razie postanowiłaś przyjść tutaj? Po tym wszystkim, co mi zrobiłaś, masz czelność pukać do moich drzwi? — Cała złość, która zaledwie parę minut temu pędziła przez żyły Andromedy, wybuchła teraz z pełną mocą. — Musisz być zatem tak szalona jak ona, Narcyzo! Ta wasza arogancja i przywiązanie do czystości krwi kosztowało mnie rodzinę! Jak w ogóle śmiesz tu przychodzić i mówić, że nie masz dokąd pójść?
Narcyza, wzdrygnąwszy się w reakcji na te wykrzyczane z ogromnym zapałem słowa, zwiesiła głowę w geście skruchy i porażki. Wiedziała, że zasłużyła na takie traktowanie. Jej siostra nie zdawała sobie jednak sprawy, jak bardzo nienawidziła samej siebie. I od jak dawna z niechęcią patrzyła codziennie na własne odbicie w lustrze. Kiedy z powrotem się wyprostowała, Andromeda nadal przeszywała ją wzrokiem, jakby oczekiwała, że coś powie.
— Andziu, nie wiem, co według ciebie powinnam w tym momencie powiedzieć...
— I nie zawracaj sobie tym głowy. Czegokolwiek byś nie powiedziała, to i tak nie cofnie minionych wydarzeń. — Ta szydercza odpowiedź sprawiła, że Narcyza ponownie się wzdrygnęła. Niebawem Andromeda podniosła głowę i odnalazła jej twarz. Gdy były dziećmi, to ją kochała najbardziej. Z Bellatriks jakoś nigdy nie potrafiły się porozumieć. Za bardzo się różniły. Poza tym ona również największą miłością darzyła Narcyzę. Aż do tego dnia Andromeda sądziła, że to przez dzielące ją i Bellę różnice ich młodsza siostra przyłączyła się do zwolenników Voldemorta. — Myślałam, że już nigdy więcej cię nie spotkam. Dlaczego przyszłaś? — zapytała, nie potrafiąc zapanować nad ciekawością.
— Wszystko straciłaś, Andziu. Ja... ja nie wiem, co mnie tutaj przywiodło... ale z jakiejś nieokreślonej przyczyny... poczułam, że muszę cię zobaczyć — wyznała Narcyza ze łzami w oczach. — Nigdy nie zdołam cofnąć tego, co się stało, a dwadzieścia pięć lat to okres czasu zbyt długi, by kiedykolwiek o nim zapomnieć, lecz mam nadzieję...
Niespodziewanie Andromeda cofnęła się i oszołomiona Narcyza weszła za nią do wnętrza domu. Wkrótce obie wkroczyły do salonu. Jasna, drewniana podłoga bardzo dobrze pasowała do kremowych ścian, których odcień nie różnił się zbytnio od koloru szaty gospodyni. Niebawem woń świeżo zerwanych lilii dotarła do nozdrzy Narcyzy i kątem oka dostrzegła ona na stole samotną świecę. Płomień musiał zgasnąć całkiem niedawno. Powoli odwróciła się, by spojrzeć na siostrę.
— Nigdy nie możemy o nim zapomnieć, Cyziu — rzekła Andromeda, okrążywszy pokój i usiadłszy na jednej z obitych brązową skórą sof. Po krótkiej chwili wahania Narcyza zajęła miejsce obok niej, nie wierząc w pełni, że właśnie to zrobiła. Nagle powieki jej siostry gwałtownie opadły. — Tak wiele się wydarzyło i nigdy nie pozwolę sobie o tym zapomnieć. Nie chcę, by kiedykolwiek nadszedł dzień, w którym uda mi się o tym zapomnieć. Bo jeśli zapomnimy o tym, co się stało, zapomnimy o tym, co straciliśmy. — Czekoladowe oczy na powrót się otworzyły. — Lub co zyskaliśmy.
Narcyza milczała. Andromeda już w dzieciństwie okazywała swoją poetycką naturę. To ona zawsze potrafiła dostrzec we wszystkim piękno i jako pierwsza była gotowa wyciągnąć dłoń w geście przyjaźni bądź wybaczenia.
— Chcesz, żebym usunęła tę ranę?
Znienacka postawione pytanie wyrwało Narcyzę z zamyślenia. Dopiero teraz zauważyła, że Andromeda przyglądała się głębokiemu rozcięciu na jej przedramieniu. W oczach siostry dostrzegła troskę i wkrótce uderzyła ją ironia zaistniałej sytuacji – otrzymała propozycję pomocy od osoby, która tej nocy cierpiała zapewne o wiele bardziej niż ktokolwiek inny.
Pokręciła lekko głową.
— Nie, nie przejmuj się nią. Blizna będzie mi przypominać o tym, co się stało.
Przez dłuższy moment kobiety siedziały w ciszy, każda pogrążona we własnych rozmyślaniach. Narcyza trzymała dłonie na podołku, Andromeda, z zamglonymi oczyma, położyła plecy na oparciu sofy. Wszyscy uważali je za tak różne jak dzień i noc. Włosy Narcyzy miały barwę złota, a kolor jej tęczówek kojarzył się z głębokim oceanem. Ciężkie loki Andromedy były natomiast ciemnobrązowe, podobnie jak i jej oczy. W ich twarzach dało się jednak dostrzec podobieństwo. Kształt kości policzkowych i profil nosa zdradzały, że bez wątpienia łączyły je bliskie więzy pokrewieństwa.
— Widziałaś ją? — spytała nagle Andromeda i obróciła się, aby spojrzeć na siostrę, której po usłyszeniu tego pytania serce zamarło w piersi. – Moją córkę. Widziałaś ją?
Narcyza powoli skinęła głową. Obraz siostrzenicy mocno wbił jej się w pamięć. Tej nocy widziała ją po raz pierwszy. O tak, widziała ją. Widziała, jak walczyła i jak desperacko poszukiwała męża. Widziała też, kto ją zabił.
— Widziałam — potwierdziła słabym głosem.
Andromeda przełknęła ślinę i niemalże błagalnie popatrzyła w jej stronę.
— Czy widziałaś... czy widziałaś jej śmierć?
Narcyza odwróciła wzrok.
— Andziu...
— Muszę to wiedzieć, Narcyzo. Muszę wiedzieć, co się stało. Oni... oni wszyscy powiedzieli tylko, że jest martwa. Najpierw mój Ted, teraz Nimfadora. I Remus. Wszyscy martwi. Powiedzieli mi, że zginęła w walce, ale błagam, Narcyzo, ja muszę wiedzieć więcej. — Głos Andromedy przepełniony był łzami.
Narcyza wzięła głęboki oddech i odważyła się spojrzeć siostrze w oczy.
— Widziałam jej śmierć, Andziu. Zaangażowała się w ryzykowny pojedynek. Była bardzo utalentowaną młodą kobietą... ale nie miała najmniejszych szans na zwycięstwo. Trafiła na zbyt silnego przeciwnika.
— Kim on był? — Andromeda wypowiedziała to zdanie w taki sposób, jakby było pytaniem, lecz ono wcale nim nie było. Było żądaniem.
Narcyza poczuła, jak łamie się jej serce. W czasach ciemności jedynie mordercę Nimfadory chętnie zapraszała do swego domu, gdyż wciąż darzyła tę osobę bezwarunkową miłością. Nie za to, kim się stała, lecz za to, kim kiedyś była.
Po policzku kobiety spłynęła łza.
— Andziu, ja... — Głos jej się załamał, a w klatce piersiowej odczuwała mocne łomotanie. Wiedziała, że musi powiedzieć siostrze prawdę. — To była Bellatriks.
— Otrzymała ostatnią szansę i wykorzystała ją — szepnęła Andromeda i pokręciła głową. Nie uroniła ani jednej łzy. — Bellatriks w końcu się zemściła. Przez wojnę straciłam męża i zięcia, a na dodatek moja własna siostra zabiła mi jeszcze córkę, bo... bo to zrobiłam. Bo od was odeszłam. Nigdy mi tego nie wybaczyła, prawda? — Popatrzyła na Narcyzę, która smutno pokręciła głową, po czym lekko zwęziła oczy. — A ty? Czy ty mi wybaczyłaś?
— Wybaczyłam ci już dawno temu, Andziu. Zrozumiałam, dlaczego to zrobiłaś. Posłuchałaś głosu swojego serca. Bywały nawet takie dni, kiedy zazdrościłam ci twojej siły. — Narcyza podniosła się i podszedłszy do okna, wyjrzała na zewnątrz. W samym końcu ogrodu, tuż przy białym płocie, zobaczyła piękne róże, mogące poszczycić się najcudniejszym ubarwieniem spośród wszystkich kwiatów. Na jej twarzy czaił się posępny uśmiech. Andromeda postanowiła pójść w ślady siostry i wkrótce również znalazła się przy oknie.
Stały ramię w ramię, podziwiając kwitnące rośliny. Andromeda ze smutkiem przypomniała sobie, jak Ted cały tydzień naprawiał szkody po rozbiciu się w ich ogrodzie Harry'ego i Hagrida. Posadził wtedy dużo róż, wiedząc, że to właśnie je lubiła najbardziej.
— Wierzysz w drugie szanse? — spytała Narcyza, nie patrząc na siostrę. Niespodziewane ciepło wkradło się do jej serca. Wraz z nastaniem świtu świat przebudził się dziś do innego życia. Tyle wczoraj wycierpiał. A w dymiących ruinach, jakie za sobą zostawił, trzeba było poszukać czegoś dobrego. — Wierzysz w to, że ludzie mogą się zmienić?
— Chciałabym — odpowiedziała szczerze Andromeda. Jej wzrok ciągle spoczywał na różach w końcu ogrodu. Nagle, zobaczywszy coś, czego wcześniej nie widziała, zmrużyła oczy i spontanicznie zacisnęła palce wokół nadgarstka Narcyzy. Ten z pozoru mało znaczący gest i delikatny dotyk przypomniały im obu, jak Andromeda zawsze w ten specyficzny sposób dawała siostrze znać, że chce, by ta gdzieś z nią poszła. Tym razem zaprowadziła ją do ogrodu i tam cofnęła rękę. Kiedy stanęły w blasku słońca, Narcyza zdała sobie sprawę, w jak małym stopniu Andromeda była podobna do Bellatriks. Przez całe życie uznawała ją za delikatniejszą kopię starszej siostry, lecz teraz, gdy klęczała przy różach ze skąpanymi w ciepłym świetle włosami, dostrzegła, że tak naprawdę nie miała w sobie nic z Belli.
— Popatrz na to — szepnęła Andromeda, pokazując Narcyzie niezwykłe znalezisko.
W pewnym miejscu z pojedynczego pączka wykiełkowały trzy osobne róże. Podczas gdy inne przedstawicielki tego gatunku miały kolor czerwony albo różowy, dwie z nich były białe, a trzecia przybrała tajemniczy odcień czerni. Narcyza ostrożnie dotknęła płatków ostatniego kwiatu i spojrzała na Andromedę. W jej oczach zalśniła nadzieja.
— Wierzysz w przeznaczenie?
— To początek rzeczy. Wszystko odrodziło się dziś na nowo. Każdy odniósł rany i każdy musi odnaleźć drogę, którą z powrotem ruszy naprzód — odpowiedziała cicho Andromeda i także dotknęła czarnej róży. W pamięci mignęło jej ostatnie wspomnienie o Bellatriks. Opierała się ona o otwarte drzwi, obserwując, jak Andromeda oddala się w mroczną noc i jak przy rogu ulicy odwraca się, aby po raz ostatni spojrzeć na rodzinny dwór Blacków. Wtedy po jej policzku spłynęła łza. Smutny uśmiech pojawił się na twarzy Andromedy. — A może ja muszę również uwierzyć w przeznaczenie.
~o~o~
