Widziała jak krzyczał kiedy spał. Jak wił się w spazmach bólu, jak cierpiał. Chociaż bardzo tego nie chciał, ona zobaczyła w nim człowieka, który nosił maskę obojętności i zgryźliwości, który na swoich barkach dźwiga niemożliwy do uniesienia ciężar. Nie płakał, już nie potrafił, nie użalał się nad sobą, nie chciał litości, nie chciał kobiety u swoim boku, bo wiedział, że żadna na niego nie spojrzy, nie dostrzeże i potraktuje go jak inni. Wszyscy go nienawidzili. Jak bardzo się mylił... Pokochała go, całego, z wadami i zaletami, z przeszłością i przyszłością. I to ona ulżyła jego cierpieniom. Była jego rozczochranym szczęściem.
