Tytuł: Szansa

Autor: Akolitka

Parring: HP/CD możliwe HP/TMR/CD

Rating: M

Fandom: Harry Potter

Beta Zilidya

Wyjaśnienia: Cedrica na razie mało, ale pojawi się już w drugim ły nie są ze sobą powiązane w sposób ciągłości akcji tzn co jakiś czas pojawią się luki trwające kilka, kilkanaście dni, nie zdziwcie się więc gdy coś takiego się pojawi. Wyjaśnię to w części finałowej. Na razie mogę powiedzieć że Tom macza w tym palce. Podobnie będzie z uczuciami głównej pary (najbardziej widoczne będzie to w drugim rozdziale)

Dla Abigaill, ona już wie za co:P

1. Obietnica

Enjoy

Owionął go podmuch rozgrzanego powietrza i na jego kolana upadł dziennik Riddle'a.

Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę po czym, nie zastanawiając się co robi, Harry chwycił złamany kieł bazyliszka i wbił go w dziennik.

Chłopiec nie dosłyszał mrożącego krew w żyłach krzyku, gdy Tom Marvolo Riddle zamieniał się w to, czym powinien był pozostać, w nic nieznaczące wspomnienie. Zdawał się nie widzieć potoku czerwonego atramentu, którego źródłem był przebity notatnik.

W tej chwili, gdy wszystko się zatrzymało, jego ciało przestało odczuwać ból, zmęczenie gdzieś odpłynęło, nie czuł już oblepiającej jego szaty krwi bazyliszka.

Byli sami.

Cisza dźwięczała im w uszach, tłumiąc wszystko, co mogłoby zakłócić ta chwilę. Zdawała się nie mieć kresu, gdy coś zauważył.

Tom powoli zanikał.

Kontury jego ciała robiły się coraz mniej wyraźne, był już podobny do gęstej mgły, gdy cicho wysyczał w języku węży:

—Pokonałeś mnie, Harry Potterze.

Chłopak stanął na nogi podpierając się mieczem Gryffindora i spojrzał na Ginny. Nienaturalna bladość dziewczyny ustępowała zwyczajnym dla niej rumieńcom.

— Harry Potterze, spójrz na mnie. Gdzie twoja radość? Za chwilę przestanę istnieć. Rozwieję się.

— Tak, za chwilę rozwiejesz się, ale mimo wszystko nie cieszy mnie to.

Tom popatrzył na niego przez chwilę, jego prawie przezroczyste oczy zapłonęły.

— Mam coś dla ciebie, chłopcze.

Widmo machnęło ręką i zza jednej z wysokich wężowych kolumn wyleciała, falując brzegami, czysta kartka papieru.

— To twoja szansa, Harry Potterze. To twoja szansa...

Kartka opadła na jedną z kamiennych płyt wyścielających posadzkę, tak jak podejrzewał była to kartka z dziennika Riddle'a. Widniała na niej data dwudziesty pierwszy czerwca 1942 roku.

Chłopak ruszył do przodu chcąc i ją zniszczyć, ale Tom powstrzymał go zagradzając mu drogę.

— To twoja jedyna szansa na odkupienie... Czy naprawdę myślałeś, że nie wziąłem tego pod uwagę? Wiedziałem, że mnie zniszczysz, tak jak teraz wiem, że to pomoże mi ciebie chronić.

— Chronić... mnie?

Chłopak upuścił zakrwawiony kieł, patrząc na widmo z niedowierzaniem.

Mężczyzna skinął głową, po czym zniknął z cichym pyknięciem, pozostawiając po sobie lekką mgiełkę.

Harry obudził Ginny i wyszli nie oglądając się za siebie.

W dwa lata później podczas czwartego roku Harry'ego w Hogwarcie zdawało się, że jego myśli zaprzątał tylko Turniej Trójmagiczny, pierwsza kłótnia z Ronem i nieśmiałe spojrzenia, jakie rzucał szukającej Krukonów. Ale on wciąż pamiętał. Wciąż zastanawiał się, czy naprawdę zabił Riddle'a tamtej nocy. Wiedział, że nie mógł być tego pewien, skoro jedna z kartek dziennika przetrwała.

W końcu, pewnej bezksiężycowej nocy, zdecydował się zejść do Komnaty Tajemnic. Za oknami pulsowały rozedrgane cienie wież, zza których widać było chmury przewalające się po niebie. Już sam korytarz przy łazience Jęczącej Marty raczej nie nastrajał optymistycznie. Jednak Harry parł nieubłaganie do przodu i, otworzywszy drzwi, znalazł się przed pamiętną umywalką.

Nachylił się nad jednym z mosiężnych kranów zdobionym wizerunkiem węża i syknął:

— Otwórz się.

Syk odbił się echem od ścian łazienki, umywalka uniosła się ponad ziemię odsłaniając wnętrze ogromnej rury. Tym razem Harry znał odpowiednie zaklęcie.

Wycelował różdżką w swe udo i szepnął:

Mobilicorpus.

Patrzył, jak jego własne ciało opada powoli w głąb rury, od czasu do czasu widząc wyloty innych, nieco mniejszych rur. Pęd powietrza nie był tak zawrotny jak ostatnim razem, ale po chwili zrobiło mu się zimno. Po kilku, ciągnących się w nieskończoność, minutach zawisł nad posadzką tuż przed stertą kamieni zwalonych Obliviate Lockharta.

Finite.

Opadł na kamienie i ruszył w stronę wejścia do Komnaty Tajemnic. Stojąc przed nimi po raz kolejny wysyczał komendę i ogromne wrota rozchyliły się z trzaskiem przypominającym grzmot. Jednocześnie w jej wnętrzu zapłonęły przytwierdzone do wężowych kolumn magiczne pochodnie.

Stał przez chwilę w wejściu, zdając sobie sprawę, że od tego, co zaraz zrobi, nie będzie już odwrotu.

Patrzył na tak bardzo podobną do małpiego pyska twarz Salazara Slytherina. Ostatnim razem wydawała się być taka ogromna... W oddali dojrzał ogromne cielsko bazyliszka. Nawet z takiej odległości zdawało się nazbyt duże. Było tu chłodniej niż w wylocie rury, zapewne dlatego, że znajdował się pod jeziorem.

Zszedł metalową drabinką w dół Komnaty, zauważając, że truchło bazyliszka nie wydzielało żadnego zapachu, chociaż wyglądało tak samo jak w dniu, w którym go pozostawił. Jednak nie po to tu przyszedł.

W oddali błyszczała biała kartka i porzucony kieł bazyliszka.

Harry pochylił sie nad nimi i schował każde z nich do osobnej kieszeni.

Przez kolejne dni nie śmiał nawet spoglądać w stronę kufra, gdzie ukrył kartkę. Kusiło go, by coś na niej napisać, ale bał się rozczarowania, bał się tego, że nikt nie odpisze i że będzie bardziej samotny niż jest teraz. Wciąż nie mógł zapomnieć tych płonących oczu pełnych nienawiści, oblicza, które mogłoby uchodzić za stworzone przez Rafaela i ciemnych włosów okalających jego czoło. Czekał na stosowną okazję.

Wreszcie na dzień przed pierwszym zadaniem zdecydował, że powinien spróbować, w końcu po jutrzejszym dniu mógł nie mieć już żadnej okazji. Większość uczniów była jeszcze w pokoju wspólnym, więc nikt nie mógł mu przeszkodzić. Powoli otworzył kufer i wyjął z niego stronnicę dziennika.

Przez chwilę zastanawiał się, co ma napisać, gdy nagle z trzymanego przezeń pióra spadła jaskrawo czerwona kropla atramentu i wsiąkła w papier. W chwile później wykwitły na nim dwa słowa:

„Witaj, Harry."

Chłopak westchnął i, ponownie umoczywszy pióro w kałamarzu, odpisał:

„Skąd wiesz, że to ja?"

„A kto inny mógłby znaleźć to, co ci pozostawiłem?"

„Nie chcę od ciebie niczego, zabiłeś moich rodziców!"

„Tak, to prawda."

„Chciałeś mnie zabić."

„Myślę, że w tej kwestii mam jeszcze coś do zrobienia."

„Jesteś podły."

„Wiem o tym, Harry."

„Nie mów tak do mnie."

„Nie będę."

„Więc czym jest ta szansa?"

„Możliwością ocalenia."

„Ocalania przed czym?"

„Przed tym, co zrozumiałem z opowieści twojej małej przyjaciółki."

„Mówisz o Ginny?"

Harry czekając na odpowiedź, potarł końcówką pióra nos.

„Panie Potter, do tej pory opętałem dwie osoby, pannę Weasley, która, nawiasem mówiąc, okazała się być nieprzydatna..."

„Nie mów tak o niej!"

„... oraz pana, panie Potter. Tak, Harry, ty byłeś moją epifanią."

„Przeproś."

„Za co?"

„Za to, że nazwałeś Ginny nieprzydatną."

„Panie Potter, ja nie przepraszam."

„Musisz."

„Jestem Lordem Voldemortem!"

„Musisz przeprosić."

„Prze... Przepraszam."

„Czy to było aż takie trudne?"

„Tak."

„Przecież każde pięcioletnie dziecko potrafi przepraszać."

„Nigdy nie byłem zwyczajnym, pięcioletnim dzieckiem."

„W to akurat uwierzę."

„Robisz się bezczelny, chłopcze"

„Nie jestem już chłopcem!"

„Który mamy teraz rok?"

„1994, dlaczego pytasz?"

„Więc minęły już dwa lata?"

„Od kiedy?"

„Od naszego ostatniego spotkania, Harry."

„Wiem, Tom."

„Czy nie możesz mówić do mnie po nazwisku?"

„Nie."

„Lord Voldemort?"

„Nie."

„Wiem, co zrobię. Muszę wymyślić ci jakieś puchate zdrobnienie."

„Nie! No dobrze, może być Tom."

„Dziękuję."

„Jesteś dziwny, Harry."

„I kto to mówi ?"

Drzwi dormitorium uchyliły sie nagle i do środka weszli roześmiani Gryfoni. Dean, Seamus i Neville rzucili krótkie dobranoc i rozeszli się do łóżek. Ron nawet nie spojrzał w jego stronę i rzucił się na łóżko z twarzą do ściany. Harry zerknął na niego, ale po chwili znów całą jego uwagę przyciągnęła „korespondencja" z Tomem.

„Przepraszam, na czym skończyliśmy?"

„Miałem ci powiedzieć, czego się domyśliłem. Jesteś w ogromnym niebezpieczeństwie."

„Dlaczego tym razem to ty mnie ostrzegasz? Zazwyczaj byłeś moim nemezis."

„Myślę, że mogę cię lubić."

„Taa… Nastoletni Lord Voldemort i zaczątki przyjaźni."

„Miałem sporo czasu na przemyślenia."

„Jakieś siedemdziesiąt lat."

„Naprawdę jestem aż taki stary? Przecież wydaje mi się, jak gdybym wczoraj kupił ten dziennik na ulicy przy sierocińcu."

„Co zrobiłeś, by zachować swoje wspomnienie w dzienniku?"

„Naprawdę chcesz wiedzieć?"

„Nie, ale może powiedz mi, czemu zabiłeś moich rodziców?"

„Nie wiem."

„Jak to nie wiesz?"

„Zostałem stworzony na długo przed tym, i mówiąc szczerze, nie chcę o tym mówić."

Harry odwrócił zaczerwienioną twarz i spojrzał na niewielki mosiężny zegar na ścianie, kilka minut temu wybiła północ.

„Już późno."

„Dobranoc, Harry."

„Dobranoc, Tom."

„Tom?"

„Tak?"

„Czy kiedyś opętasz mnie tak jak Ginny?"

„A skąd wiesz, że już tego nie zrobiłem?"

Nazajutrz obudziły go promienie słońca, przedzierające się przez niewielkie kolorowe szybki w oknie. Dopiero, kiedy zszedł na śniadanie, przypomniał sobie o pierwszym zadaniu. Przywitały go wiwaty dwóch stołów, jedynie Puchoni, których reprezentował Cedric i Ślizgoni, od wieków skłóceni z Gryfonami, powitali go gwizdami. Gdzieniegdzie widział jeszcze przypinki „Potter Cuchnie", ale dzisiejszego dnia nic nie mogło wytrącić go z równowagi. W końcu miał kogoś, na kim mógł polegać, co nie zmienia faktu, że tym kimś był nastoletni socjopata. W zasadzie zaczynał go lubić, nie jako osobę, tylko to jego poczucie humoru.

— Harry, jesteś tu?

Chłopak podniósł głowę, mina Hermiony świadczyła sama za siebie.

— Czekałam wczoraj na ciebie, mieliśmy przećwiczyć zaklęcie przywołujące.

— Przepraszam Hermiono, musiałem zrobić coś ważnego.

Dziewczyna uspokoiła się, chociaż jeszcze daleko byłoby do tego, aby mu wybaczyła. Usiadła obok niego i właśnie miała coś zjeść, gdy w ich kierunku nadleciała Hedwiga. Trzymała w łapkach niewielką kopertę. Kiedy Harry ją otworzył ich oczom ukazało się niewyraźne pismo Rona:

Harry,

Wiem o smokach, przepraszam za wszystko.

Ron.

Chłopak zmiął liścik i wrócił do jedzenia. Postanowił, że podąsa się jeszcze kilka dni, zanim mu wybaczy. Po chwili od stołu Puchonów powstał Cedric Diggory. Od jakiegoś czasu rumienił się w jego obecności, co nie dodawało mu bynajmniej odwagi w dzisiejszym starciu z smokiem. Zaraz, palnął się w czoło.

Smoki!

Harry zdał sobie sprawę, że Cedric przecież nic nie wie o smokach.

Wstał od stołu i bez słowa wyjaśnienia pognał do sowiarni, a tam napisał krótką notkę.

Pierwszym zadaniem będą smoki, inni reprezentanci już wiedzą.

H.P.

Przypiął ją do nóżki jednej ze szkolnych sów. W tym momencie myślał, że byłoby dziwne gdyby Puchon dostał list od niego. Większość uczniów i nauczycieli zna Hedwigę.

Pogłaskał ptaka po główce i szepnął mu cicho do ucha:

— Dostarcz mu to, gdy będzie sam.

Sówka wzleciała w niebo, a Harry poczuł, że w końcu, od dłuższego czasu zrobił coś dobrego.