IMPERIUM

KUROKO NO BASUKE - OPOWIADANIE "IMPERIUM" WSTĘP

Niebo czerwieniało – jak cały jego świat, począwszy od zachodzących krwią rąk, poprzez wspomnienia królewskiego dworu, z uwzględnieniem jego planów, a już zwłaszcza sposobu, w jaki jego oczy obserwowały owy świat. I tylko czasami, ten świat, przybierał nieco delikatniejszego odcieniu, kiedy strzepywał z powiek pył tych sennych mrzonek, w których chłodne dłonie jego kochanej matki, obiecywały mu, że wszystko już niebawem się skończy. Tak. Ten sen, towarzyszył mu zawsze, gdy wielotygodniowe bitwy, kończyły się kapitulacją przeciwnika. Gdy ostatni raz, mierzył ostrze w drugiego człowieka, przebijając wierzgające ciało w powolnej agonii bólu i upokorzenia.

To był dobry sen. Przypominał mu o tym, że jego świat jest czerwony – całkiem jak rudawe włosy jego matki, jak zakrzepła posoka na jej zastygłych, jak marmur wargach, jak rozlana na bielusieńkich poszwach jej krew, rozpalająca pożogę w jego umyśle i politowanie w równie czerwonych oczach jego ojca.

Zdrada też ozdabiała jego życie i mieniła się w najróżniejszych barwach szkarłatu. Widywał ją, ilekroć naciągano cięciwy łuków, a groty strzał, skierowane były w jego kierunku. Czasem, ale tylko czasem, niektóre ocierały się o jego skórę, rozpalając ją ogniem, którego nie była zdolna wzniecić żadna ze znanych mu kobiet. I raz, po razie, z obcą dla siebie premedytacją, siłą rozpalał te rany, umyślnie wystawiając to ramię, to udo, ten policzek, by głębiej, dotkliwiej, tylko zbliżyć się do tych pięknych, słodkawych w swym absurdzie słów, że wszystko już niebawem się skończy. Że ten świat już upadł, jego świat.

Ale to nie bywało nigdy prawdą, bo to niemożliwe, by tak łatwo miało się skończyć coś, co tak długo budował, podrzynając gardło własnemu ojcu, w czystym akcie zadowolenia i zwykłej władzy, szukając ukojenia w wojnach, których sens, zatracił się, nim opuścił granice dawnego królestwa. Nim pociągnął za sobą tłum ludzi, zjednanych ogłupieniem, strachem i tą samą obsesją co on.

Dlatego właśnie, owy sen, był taki dobry. Nie była to żadna tajemnica, że pragnął wszystkiego. Wszystkiego, co tylko mógł dosięgnąć wzrokiem na horyzoncie. Wojna też była czerwona. A gdyby ktoś kazał mu określić ją innym kolorem, wskazałby niebieski, bo to w żyłach, płynie posoka tego świata.


Podobno kiedyś, ludzie wierzyli w wolność.

Na rozległych równinach zapadłej krainy, pogrążonej w rozpaczy porażki, wsączającej się w serca ludu, jak krew w podbitą ziemię, podpisano pakt końca wojny czyjąś śmiercią. Cóż to był za widok dla nowego władcy. Po ostrzu, wbitego w ziemię miecza, toczyła się z wolna posoka wrogów Imperium. To, co zakrzepło na rękach, było niepodważalnym dowodem trudu, jaki włożył w tą dwuletnią wojnę sam Imperator.

W jednej chwili – tej ostatniej dla Seirin, jako niepodległego kraju – kalejdoskop w jego głowie rozłożył się, niczym wachlarz, by ukazać mu wszystkie te małe zwycięstwa, które przyczyniły się do dzisiejszej wygranej. Cały jego wysiłek, by zdobyć to, czego nigdy nie dokonał jego ojciec – zjednoczenie za pomocą despotycznej, niezrównanej w wytrwałości sile wyższości nad tym, co niemożliwe, aby podporządkować sobie każdy kawałek ziemi, który znajdował się w pobliżu jego, niegdyś nie tak wielkiego, kraju. Wraz z dniem dzisiejszym, kraj ten, uzyskał miano Imperium, którego centrum, samą stolicę, stanowiło Rakuzan – to stamtąd będzie dzierżył władzę, ze szczególnym okrucieństwem pamiętając o tych, którzy opierali mu się najdłużej.

Jak przyjemna była to myśl. Czy ludzie nie będą szczęśliwi, że to już koniec tych infantylnych batalii, których wynik był, aż nazbyt oczywisty? Wróci do domu. Do miejsca, gdzie złota blacha, niknąca w jego włosach, oznaczać będzie więcej, aniżeli tytuł i możliwość dyrygowania legionami bezmyślnych pionków. Skoro to już koniec, to dlaczego tak się czuł?

Jakby wyrwano mu z piersi coś, czego istnienie było mu niezbędne do życia...

Jakby coś chciało mu powiedzieć, że utracił jedyny cel, dla którego żył, podbijając wszystko, co tylko mógł, a nawet sięgając wzrokiem dalej.

- Ta kraina... jest naprawdę paskudna – powiedział tylko, wpatrując się w zroszone krwią pola, pokryte zdeptanymi kwiatami i martwymi ciałami, zalegającymi jedno przy drugim. Odór zgniłego mięsa, roznosił się wraz z mulącą słodyczą pyłków oraz świeżością lasu. Wyjątkowo nieprzyjemna dla zmysłów mieszanka, tak kontrastujących ze sobą zapachów. Akashi, zastanawiał się, czy byłoby możliwe zobaczyć, jak raz jeszcze kwitną tu białe anemona, na tej zbrukanej posoką słabych ziemi, a może to właśnie ona, odpowiednio ją użyźni?

- Mówiłem – zaczął. - Wojna nie miała najmniejszego sensu – skończył, jakby z żalem. Może żadna z tych wszystkich rzeczy, nie miała sensu?

- Rozbijcie garnizon, zostaniemy tu, dopóki w mieście się nie uspokoi – zapowiedział, zwracając się do generałów, dumnie stojących tuż za nim. - Nijimura, zbierz oddział, pojedziemy do stolicy Seirin. Muszę odebrać to, co mi się należy – wydał szybkie rozkazy, nie odrywając zmrużonych oczu od miecza, który umieścił w glebie wraz ze ścięciem głowy ostatniego z jeńców.

Owinięty wokół klingi materiał, powiewał w strzępach na wietrze. Ktoś spuścił psy myśliwskie. Część zwierząt od razu ruszyła w stronę gęstego lasu, ujadając przy tym jak opętane. Nie zareagował, kiedy ucichły, a w zamian rozległ się wokół krzyk człowieka.

- Obrzydliwe – warknął za to, gdy dostrzegł roczne szczenięta, za głupie, by zwęszyć trop jakiegoś żywego żołnierza i wystarczająco głupie, aby dorwać się do ludzkiej padliny z głodu. Rozszarpywane mięso, niknęło w obślinionych paszczach w sekundach, a nadpsuta jucha zlizywana była, niczym zlodowaciała woda ze strumienia w gorące lato. - Dajcie im coś innego, bo jeszcze mi później pozdychają. A ty – zwrócił się do posłańca z królewskiego dworu podbitej krainy. - Pojedziesz za sami, a raczej pójdziesz. - poinformował, z zadowoleniem obserwując, jak twarz Furihaty, zbladła jeszcze mocniej, a pot kapał na odstający od szyi kołnierz. Chłopak zszedł z konia, który był już przygotowany na podróż powrotną.

-Możesz podziękować temu furiacie, który zarżnął moją klacz, nigdy dotąd nie miałem okazji zobaczyć rycerza o równie beznadziejnej koordynacji ruchowej oraz celności. Cóż, w zamian wezmę twoją chabetę. - Furihata, złapał za cugle i wręczył je Imperatorowi, który z zadowoleniem wytarł brudne ostrze swojej broni o płachtę spod siodła, zdobioną godłem Seirin. Gdy wiedzie do miasta, będzie to jednoznaczny znak dla mieszkańców, że nie ma już żadnej nadziei, a ich „ofiara" została przez niego zaakceptowana. Pola ciągnęły się jeszcze przez wiele kilometrów, ale szlak handlowy, miał zaprowadzić ich prosto pod kamienne mury zamku, gdzie na głównym placu, urządzano największy jesienny jarmark.

- Im-imperatorze – zaczął posłaniec, kłaniając się tak nisko, by nie musieć patrzeć na twarz Seijuurou.

- Jeszcze coś?

- Ko-korona – przypomniał. Akashi skrzywił się. Jak mógł zapomnieć o najważniejszym? Podniósł z ziemi satynowy tobołek, z jego nasiąkniętego spodu, w dalszym ciągu sączyła się krew, skapująca na przeżedzoną trawę i jego nogi.

- Rozpalcie ogień. Spalcie ciała – rozkazał, wyciągając ze środka koronę. Spokój i błogość na twarzy martwego króla, nieco go rozczarowały. - Daiki, ty też pojedziesz z nami, znajdziesz w stolicy kowala, i każesz przetopić i przekuć koronę – zadecydował, wpychając z powrotem prostą obręcz z białego złota i rzucając tobołek wprost w wyciągnięte ręce dowódcy trzeciego oddziału. Nie dostrzegł, jak mężczyzna krzywi się z obrzydzeniem, wycierając brudne dłonie o spodnie, wykonane z grubego materiału. - A kamienie – dodał, zatrzymując się raptownie, aczkolwiek nie odwracając za siebie. - Nie wyrzucajcie ich. Chcę je mieć. - Nie wiedzieć dlaczego, delikatne, ledwo dostrzegalne, białe kamienie, połyskujące niebieską poświatą, miały się stać ostatnim trofeum, kończącym jego podboje.

Akashi, dosiadł konia, wolnym kłusem, przejeżdżając wzdłuż linii wojska.

- Nie zabawimy tutaj długo. Jeszcze w tym tygodniu, ruszymy w drogę powrotną – zakomunikował, zwracając się do Midorimy. To on miał trzymać wszystko w ryzach podczas jego nieobecności. - Nie pozwól, by Atsushi, dopuścił się czego nieodpowiedniego – przestrzegł go.

- Oczywiście. Przygotujemy się do powrotu do Rakuzan, podczas twojej wizyty na dworze – zapewnił go, jadąc tuż obok i obserwując pierwsze zalążki powstającego obozu. Seijuurou, nie dostrzegł na jego twarzy ani chwili zawahania, ale dobrze wiedział, że ono minęło lata temu, gdy Shuutoku, zostało wcielone do jego królestwa tak, jak działo się to obecnie z Seirin. I tak, jak dawno minęła gorycz porażki i to zawahanie, tak on podjął decyzję o nadaniu namiestnictwa Midorimie.

Zawrócił, z zadowoleniem obserwując gotowy do wymarszu oddział Nijimury, skierowany na wprost szlaku, którym kilka tygodni temu, przymaszerowała tu armia, a następnie oddziały pomocnicze, ta sama droga, którą posłał kilku posłańców ze swoją propozycją, i którą przyjęto, a niezaprzeczalnym dowodem na to, był ten śmieszny giermek króla, który swoją dobrowolną śmiercią, oddał mu władzę nad tą krainą, ciągnącą się aż do morza. Podobno bardzo pięknego morza.

- Co zresztą rodziny królewskiej? - zapytał Furihaty, który stał tuż za przygotowanym oddziałem, przestępując z nogi na nogę, hamując strach, złość i łzy, w tak żałosny sposób, że aż nabrał ochoty, pozbawić go złudzeń i wątpliwości jeszcze bardziej.

- To... wszyscy – obwieścił, odwracając z bólem twarz od Imperatora.

- Twoje kłamstwo było niepotrzebne. I naprawdę daremne. Ktokolwiek się ostał, pozbawię go życia. Choćbym musiał szukać waszego następcy tronu na drugim końcu świata. - Mojego czerwonego świata, pomyślał.