Rozdział I
Tajemnicza dziewczyna
Koniec wakacji zbliżał się bardzo szybko. Ostatnie dni lata Harry spędzał w swoim pokoju nad stosem książek z czwartej klasy. Od kilku tygodni nie dawało mu spokoju pewne zdarzenie, który miało miejsce dokładnie w jego urodziny. Sowią pocztą dostał już prezenty od wszystkich przyjaciół. Hermiona przysłała mu tort migdałowy z lukrowymi literami 100 lat, Harry, od całej rodziny Weasley'ów dostał tort czekoladowy, którego resztki leżały teraz na talerzu obok stosu książek oraz śpiewającą kartkę, Hagrid natomiast przysłał mu miętową krajankę. Syriusz też pamiętał o nim: przysłał mu album ze zdjęciami najlepszych graczy quidditcha. Harry nie oczekiwał już więcej prezentów, ale...
Tego dnia siedział właśnie na łóżku i oglądał album od Syriusza, gdy nagle usłyszał ciche pukanie w szybę. Spojrzał na Hedwigę, ale ta smacznie spała. Zeskoczył z łóżka i podszedł do okna. Gdy je otworzył, do środka wleciała mała sowa błotna. Do nogi miała przywiązaną malutką paczkę. „Co to?"- pomyślał Harry. Rozpakował szary papier i wyjął z niego dziwny niebieski kryształ, do którego była przyczepiona karteczka: „To na szczęście, Harry. Twój ulubiony kolor." Litery miały bardzo ładny kształt i nie przypominały pisma Rona czy Hermiony. Nagle usłyszał gwizd i sowa, która do tej pory siedziała na poręczy krzesła, uniosła się i wyleciała przez okno. Harry szybko wychylił głowę i zobaczył ubraną na zielono zwiewną postać z sową na ramieniu. Postać ta podniosła rękę i pomachała mu, po czym zniknęła w mroku ulicy.
Harry podniósł oczy i spojrzał znów na kryształ, który leżał na biurku obok klatki Hedwigi. Kamień ten miał ładny niebieski kolor i podłużny kształt przypominający bardzo grubą laskę cynamonu.
„Od kogo to mogłem dostać? - pomyślał, gdy wziął kamień do ręki. – Może od Ginny? Nie... ta postać była wyższa. Ale, wiem jedno – to na pewno nie jest prezent od Voldemorta... – dodał w myślach i poczuł się trochę lepiej.
-Harry, kolacja! Ile mam wołać?! - usłyszał głos ciotki Petunii.
-Już idę, ciociu! - odpowiedział Harry i pobiegł na dół.
Z kuchni rozchodziły się smakowite zapachy. Gdy wszedł do środka nie zobaczył na stole żadnych owoców, które były podstawą diety Dudley'a. Usiadł na swoim miejscu i czekał.
-Harry, chyba jeszcze nie wiesz - zaczęła rozradowana ciotka Petunia - ale na kilka dni zaprzestajemy z dietą mojego Dudziaczka. Biedak schudł aż 5 kilogramów! - powiedziała stawiając na stole przed Harry'm talerz z jajecznicą i bekonem.
-A oto i nasza pociecha! - zawołał donośnym głosem wuj Vernon, który dotychczas był pogrążony w lekturze gazety.
Harry spojrzał w stronę drzwi. Stał w nich jego złośliwy kuzyn Dudley.
-Kochanie, chodź jeść – powiedziała ciotka Petunia. – Ja i twój ojciec bardzo cieszymy się, że ta drastyczna dieta coś dała. A teraz siadaj i jedz. – To mówiąc postawiła przed nim potrójną porcję jajecznicy z bekonem.
-Dzięki, mamo – odpowiedział Dudley i z ochotą zabrał się za swoją kolację.
„Chyba prędzej zepsuł wagę niż schudł" - pomyślał Harry i połknął kolejny kawałek dobrze usmażonego bekonu.
Choć Harry i Dudley byli rówieśnikami, oboje mieli już 15 lat, różnica między nimi była ogromna. Harry był szczupłym czarnowłosym chłopcem, którego znakiem szczególnym była blizna w kształcie błyskawicy na czole. Jego kuzyn natomiast był potężnym, w pełnym znaczeniu tego słowa, złośliwym chłopakiem. Dudley zawsze był wyższy od Harry'ego, ale ostatnio to Harry patrzył na niego z góry, z czego Dudley nie był zadowolony, więc zawsze w towarzystwie Harry'ego stawał na palcach.
Ciotka Petunia podała Dudley'owi kolejną dokładkę.
-Harry, może ty też jeszcze coś zjesz? – zapytała.
-Mamo, ja chętnie zjem! –krzyknął Dudley.
-Ale kochanie, ty wyglądasz bardzo normalnie jak na chłopca w twoim wieku – powiedziała ciotka Petunia, poczym spojrzała na Harry'ego. – A on jest taki chudy. Wszystkie sąsiadki pytają, czy ja nie głodzę go czasem...
-Niech pytają! – powiedział wuj Vernon. – Mów, że to nie twoje dziecko i ono je tyle ile chce! A gdy –tu spojrzał na Harry'ego – on umrze z głodu to nie będzie nasza wina. Wtedy nawet będzie nam lepiej.
-Dziękuję już się najadłem – powiedział trochę wyprowadzony z równowagi Harry i odszedł od stołu.
W domu swojego wujostwa czuł się jak niepotrzebny bagaż, który w każdej chwili można kopnąć lub usunąć z drogi. Właściwie trzymały go tu tylko słowa Dumbledore'a, który sprawił, ze dom Dursley'ów stał się dla Harry'ego najbezpieczniejszym miejscem na świecie, poza Hogwartem oczywiście.
Gdy wszedł do pokoju, Hedwiga powitała go cicho na swój sowi sposób.
-Tak ja też cię lubię – odpowiedział jej Harry.
Chłopak siadł na łóżku i wziął do ręki swój niebieski kryształ. Przypomniała mu się teraz ubrana na zielono postać, która do niego machała.
„To musiała być dziewczyna! – pomyślał. – Miała takie małe dłonie... A na jednej miała złotą bransoletkę. Tak pamiętam! Teraz trzeba zobaczyć, ile dziewczyn w Hogwarcie ma takie bransoletki i mam moją tajemniczą wielbicielkę! A jeśli ona nie chodzi do Hogwartu... – zasmucił się Harry. – To jej nie znajdę..."
-No, czas spać – powiedział do Hedwigi, która zdążyła już to zrobić. – Jeszcze dwa dni i jedziemy do szkoły!
Harry szybko założył piżamę i wskoczył do łóżka. Już miał zgasić lampkę, gdy zobaczył swój niebieski kryształ.
„Może jak włożę go pod poduszkę to przyśni mi się jego była właścicielka" – pomyślał i sięgnął po kamień. Szybko zrobił tak jak myślał, zdjął okulary i zgasił lampkę.
-Dobranoc mamo i tato – powiedział cicho. – I dobranoc, ty, Harry.
Harry'ego obudziły wzburzone głosy dochodzące z dołu.
-Ależ Vernonie to niemożliwe! – krzyczała ciotka Petunia. – Według tej wagi nasz Dudziaczek waży 8 kilo mniej niż wczoraj!
-Mamo to prawda. Widzisz jak schudłem przez noc – zaklinał się Dudley.
-Petunio, co tak stoisz?! Idź i zrób mu zaraz porządne śniadanie! – krzyknął wuj Vernon. – No, choć synu, zjesz trochę moich ciasteczek.
Harry założył okulary i spojrzał na zegarek. Była godzina dziesiąta. Przeciągnął się i wyjął spod poduszki kamień.
„Nic mi się ciekawego nie śniło... – pomyślał. – To znaczy chyba nic..."
Harry spojrzał jeszcze raz na kamień i ...
„Tak! Przecież miałem sen, bardzo miły sen. Ale o czym? – Zaczął uważnie patrzeć na kryształ. – Tak, pamiętam! Było wrzosowisko...i brzozy, bardzo wysokie... i jeszcze Ona! Ubrana na zielona, piękna dziewczyna. Nie widziałem dokładnie jej twarzy, ale to ta moja cicha wielbicielka! Teraz wiem, dlaczego tak długo spałem – to przez ten miły sen!"
Harry był w świetnym humorze. Szybko się ubrał i stanął przed lustrem. Już nie był tak chudy jak kiedyś. Był teraz szczupły i wysoki. Dopiero teraz zauważył jak było mu do twarzy w tych okrągłych okularach.
-Pojutrze zaczynam nowy rok szkolny! – powiedział radośnie do swojego odbicia w lustrze. – Spotkam Hermionę, Rona i wszystkich moich przyjaciół! No i... tą, która dała mi ten kamień!
Rozradowany zszedł na dół. W kuchni siedział wuj i ciotka Petunia oraz Dudley, który bardzo szybko pochłaniał talerz owsianki. Miny jego rodziców wcale nie były radosne.
-O, Harry... – powiedziała ze smutkiem ciotka Petunia. –Siadaj.
-Mamo, z czego on się tak cieszy, gdy ja cierpię? Popatrz, chudnę w oczach – mówiąc to poklepał się po swoim wciągniętym brzuchu.
Teraz ciotka z oburzeniem spojrzała na Harry'ego.
-Harry! Dlaczego jesteś taki wesoły?! Gdy nasz syn cierpi?!
-Ja... – wydukał Harry.
-Z nim zawsze są problemy! – krzyknął wuj. – Marsz na górę! I nie wyjdziesz stamtąd do jutra.
-Ale ja jestem głodny... – powiedział ze słodką miną Harry. Myślał, że ciotka da mu zjeść rozpoczętą owsiankę, ale...
-Na górę! – krzyknęła ciotka. – Nie dostaniesz nic jeść! Możesz nawet umrzeć tam z głodu! I tak nikt nawet nie zauważy! Tacy jak ty nie mają żadnych przyjaciół!
-Mam ich więcej niż cała wasza rodzina razem wzięta! – krzyknął rozwścieczony Harry. – Żałuję, że moi rodzice zginęli, broniąc takich jak wy! A wasz głupi syn wcale nie schudł! Po prostu stanął na wadze i zepsuł ją! Wasze problemy są śmieszne!!!
Zapadła śmiertelna cisza.
„Chyba trochę przesadziłem – pomyślał Harry. – Twarz wuja zaraz zrobi się czerwona jak burak... Pewnie zwymyśla mnie, moich rodziców i karze mi iść na górę, albo... może być gorzej...Może wyrzucić mnie z domu, a wtedy... co ze mną będzie?"
W domu Dursley'ów kłótnie były na porządku dziennym. Ich powodem najczęściej był Harry i jego „szkoła dla nienormalnych ludzi". Ale tym razem Harry czuł, że trochę przesadził. Mało tego - był bardzo wystraszony, tym co zaraz miało nastąpić...
Harry stał z zaciśniętymi pięściami i patrzył na wuja Vernona. Ku jego zdziwieniu twarz wuja zaczęła blednąć! Harry spojrzał na ciotkę Petunię– jej mina była bardziej wystraszona niż wtedy, gdy Dudley wpadł do terrarium z ogromnym boa dusicielem. A jego kuzyn siedział skulony i drżał jak liść osiki.
„Oni najwyraźniej boją się mnie" – pomyślał Harry.
-Harry... – powiedziała drżącym głosem ciotka Petunia. – Weź t...talerz i idź na górę, do swojego p...pok..koju. Dobrze, Ha...Harry...?
-Pójdę bez proszenia – odparł przez zaciśnięte zęby.
Harry ruszył w stronę drzwi nie biorąc talerza z owsianką. Gdy doszedł do schodów szybko wbiegł po nich i zamknął się w pokoju. Hedwiga spojrzała na niego z nieukrywanym zdziwieniem. Chłopak usiadł na łóżku i powiedział do niej:
-To niemożliwe... Oni się mnie naprawdę boją. W końcu nie wiedzą, że poza szkołą nie mogę używać czarów. I dobrze...
Obawa Dursley'ów była w pełni uzasadniona. Harry był już piętnastoletnim czarodziejem. Często zdarzało mu się używać czarów nawet bez swojej wiedzy, wtedy ich skutki były i tak groźne dla wszystkich w najbliższym otoczeniu. Dursley'owie od dawna wiedzieli, że chłopak używa czarów przez przypadek i bali się, co będzie, gdy użyje ich naprawdę przeciwko nim.
Godziny szybko mijały. Harry pogrążony w czytaniu „Historii magii" nie zauważył nawet, że za oknem zapadł już mrok. Był głodny, ale bał się zejść na dół. Wtedy przypomniał sobie o torcie od Hermiony.
„Jakie to szczęście, że mam oddanych przyjaciół, którzy pamiętają o moich urodzinach" – pomyślał uradowany, zjadając kawałek tortu.
Zegar na ścianie cichutko wybił godzinę dziewiętnastą. Harry wziął ręcznik i na palcach ruszył do łazienki. Po drodze słyszał rozmowę wuja z Dudley'em na temat zepsutej wagi.
Najlepszym sposobem na problemy i niepowodzenia był, według Hermiony, ciepły prysznic. Tak więc Harry postanowił skorzystać z rady przyjaciółki i odkręcił kurek. Po chwili poczuł na plecach przyjemny strumień ciepłej wody.
„Hermiona miała rację co do swojego sposobu – pomyślał. – Już nie mogę doczekać się, kiedy ją zobaczę..."
Minął kwadrans. Harry zakręcił kurek, wziął ręcznik i przewiązał się nim w pasie. Podniósł swoje brudne ubrania i wyszedł z łazienki.
Gdy wszedł do pokoju i zaświecił lampkę na biurku, zobaczył nad łóżkiem świecące żółte ślepia. Szybko zaświecił górną lampę i ze strachem spojrzał na łóżko. Ku jego zdziwieniu na posłaniu leżała biała kotka.
-Ale mnie przestraszyłaś – odetchnął z ulgą Harry siadając obok niej na łóżku. - Skąd się tu wzięłaś?
Kotka podniosła oczy i cicho zamruczała.
-Kochana jesteś, wiesz? – powiedział Harry głaskając milutkie białe futerko.
Kotka zeskoczyła z łóżka i łapką trąciła kamień, który leżał obok nocnej szafki. Harry podniósł go i powiedział:
-Ładny, co? To prezent urodzinowy, który dostałem od pięknej nieznajomej.
Puszysta, biała kuleczka skierowała swoje kroki w stronę okna.
-Co? Chcesz już iść? No dobrze wypuszczę cię. Ale wpadnij czasem, dobra?
Kotka wskoczyła na parapet okienny i zamiauczała.
-Dobranoc – powiedział Harry do swojej nowej przyjaciółki. – Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Kotka przytaknęła.
-Czy...czy ty mnie rozumiesz? – zapytał zdziwiony, ale ona wyskoczyła szybko przez otwarte okno. – Dziwne zwierzę... – dodał.
Harry leżał na łóżku i trzymał w ręku swój niebieski kamień. Wydarzenia dzisiejszego dnia nie dawały mu spokoju. Ale martwiło go jeszcze coś.
„Dlaczego moja blizna mnie nie boli? Przecież Voldemort jest na wolności i w pełni sił... Może dał sobie spokój... – myślał Harry. – Nie, to niemożliwe. I jeszcze ten dziwny biały kot... – spojrzał na Hedwigę, która czyściła sobie pióra. – Jej to dobrze – o nic nie musi się martwić."
Ścisnął mocno kamień i powiedział:
-Co bym dał, gdybym mógł zobaczyć, co knuje Voldemort...
Harry zaczął uważnie oglądać kamień, który teraz świecił delikatnym niebieskim blaskiem. Powieki zaczęły mu strasznie ciążyć... Poczuł się senny i już po chwili zasnął mocnym kamiennym snem...
Harry miał teraz na sobie dziwny czerwony strój. Zdziwiony rozejrzał się dookoła. Był teraz w jakimś lochu. Ze ścian wisiały łańcuchy i bardzo długie, zielone rośliny.
-Gdzie ja jestem? – powiedział sam do siebie. Chciał wołać o pomoc, ale usłyszał dziwne przytłumione głosy. Niepewnie ruszył w ich stronę.
-Glizdogonie, nie uważasz, że ta dziewczyna przyda nam się bardziej niż Harry Potter? – mówił podobny do syku węża głos.
Harry poczuł, że zaczyna drżeć. Ten głos był jakiś znajomy...
„To na pewno V...Voldemort..." – pomyślał ze strachem, ale ruszył w kierunku, z którego dochodził ten syk. Ciekawość pchała go naprzód i była silniejsza niż strach.
-Ależ, Panie... Ona jest słabsza... A poza tym, to przecież Potter jest twoim wrogiem...
-Nie mój drogi, to ona jest silniejsza. I może przydać mi się do zabicia Harry'ego Pottera. Idź po nią!
-Tak jest!
Harry wychylił się zza kolumny i teraz dokładnie widział cały loch. Dookoła dużego prostokątnego pomieszczenia stały stoły z najróżniejszymi eliksirami, truciznami i innymi napojami. Po środku zaś stał ogromny kocioł z czarną dymiącą substancją, z której wystawała duża srebrna chochla.
Z głębi korytarza dochodziło głośne tupanie. Harry spojrzał na Voldemorta, który był niezwykle szczęśliwy.
„Co to może być za dziewczyna? Może to obrazy z przeszłości i to moja matka... – pomyślał przerażony Harry. – Co oni chcą jej zrobić?"
Chłopak dotknął swojej blizny. Wcale go nie bolała!
„Co się tu dzieje? Co się stało z moją blizną? Dlaczego mnie nie ostrzega przed niebezpieczeństwem?!" – dalsze rozmyślania Harry'ego przerwał głos Lorda Voldemorta:
-Glizdogonie, ile mam czekać!? – krzyknął.
-Ju...już idę, Panie. Ona jest strasznie silna nawet pod wpływem twojego zaklęcia... Kim ona jest? I jeszcze to dziwne imię: D...
-Nie zadawaj pytań! – przerwał mu Voldemort. – Daj mi ją!
Dopiero teraz Harry zauważył, że Glizdogon niesie na rękach jakąś dziewczynę. Nie widział jej twarzy, ale wydała mu się jakoś dziwnie znajoma.
„Nie, to nie jest moja matka. – pomyślał. – Ale..."
Glizdogon podał lordowi dziewczynę. Nagle Harry usłyszał dziwnie znajomy dźwięk. Spojrzał na jej rękę zwieszającą się bezwładnie i zobaczył dwie złote bransoletki...
-Nie... – wyszeptał cicho.
-Teraz moje życzenia się nareszcie spełnią! – krzyknął Voldemort. – Teraz ją obudzę – niech widzi swoją śmierć... Swiatis diuno!
Dziewczyna otworzyła oczy i stanęła na ziemi. Najwyraźniej nie wiedziała co się dzieje. Stała tyłem do Harry'ego i uważnie rozglądała się po lochu.
-Gdzie ja jestem... – powiedziała cicho.
-Nie! Uciekaj! – krzyknął Harry wychodząc zza kolumny, ale było już za późno...
-Giń! – wrzasnął Voldemort. – Niech dopełni się przepowiednia!
Jego pazur zaczął rosnąć... podniósł rękę, zamachnął się i...przebił serce dziewczyny...
-Nie!!! – krzyknął w rozpaczy Harry.
Nagle usłyszał odgłos głowy dziewczyny uderzającej o kamienną posadzkę, diaboliczny śmiech Voldemorta... I zobaczył krew...
-Nie!!! – powtórzył ze łzami w oczach.
-Nieee!!! – krzyczał w rozpaczy.
Harry otworzył oczy. Był teraz w swoim pokoju. Na poręczy łóżku siedziała, najwyraźniej zbudzona jego krzykiem, Hedwiga.
Nagle na schodach zadudniły kroki i do pokoju wpadł wuj Vernon a za nim ciotka Petunia. Wuj podbiegł do łóżka, na którym siedział skulony Harry.
-Co się stało? – krzyczał, mocno nim potrząsając.
-On ją zabił... przebił jej serce... – mówił przez łzy chłopak.
-Kto kogo zabił? O czym ty mówisz?
-Przebił jej serce, ona...upadła i rozbiła głowę o podłogę... Ten dźwięk... nie zapomnę go... i ten śmiech...śmiech Voldemorta... mordercy moich rodziców...
-Jaka „ona"? Kto?
-Nie znam jej, ale ona jest mi dziwnie bliska i znajoma... A on ją zabił...
-Kto?
-Voldemort... On zabił moich rodziców, a teraz chce zabić i mnie...
-Uspokój się, bachorze! Przestań ryczeć! – wrzasnął wuj Vernon. – Coś ci się śniło. Te wydarzenia nie miały miejsca! Petunio, wracamy do łóżka.
-A ja myślałam, że to włamywacz – odetchnęła z ulgą ciotka. –Jak znowu będziesz miał jakiś koszmar, to nie drzyj się tak!
Oboje wyszli z pokoju zostawiając Harry'ego bez jakichkolwiek słów otuchy. Na schodach spotkali Dudley'a.
-Nie, kochanie, to nie był potwór. To tylko twój kuzyn miał zły sen – powiedziała ciotka Petunia. –No, idź spać. Dobranoc.
Harry nie mógł otrząsnąć się z tego koszmaru.
-To tylko sen – powtarzał sobie. – To tylko sen. On jej nie zabił... i nie zabije też mnie... Ona żyje. Wiem to... Czuję to...
Rękawem od piżamy otarł łzy, które strumieniami leciały po jego policzku.
-Już dobrze. Nie martw się. To był tylko zły sen – pocieszał się.
Hedwiga zbliżyła się i delikatnie wsunęła się swą biała główkę pod jego rękę. Harry zaczął głaskać sowę.
-Jak to dobrze, że mam ciebie – powiedział przymilnie. – Zawsze będziesz przy mnie... Ty jedyna rozumiesz mnie...tak jak Ron i Hermiona...
Tej nocy Harry nie zmrużył już oka. Starał się nie myśleć o swoim sennym koszmarze. Niestety nie wychodziło mu to.
„To na pewno była ta dziewczyna, która dała mi kamień – pomyślał. – Na ręku miała złote bransoletki. Ale dlaczego Voldemort uważał, że ona jest silniejsza ode mnie? I o jakiej przepowiedni mówił? To wszystko jest takie dziwne..."
Około godziny siódmej Harry'ego ogarnęła nieodparta senność. Zamknął czerwone oczy i zasnął.
C.D.N.
