Jest to moje pierwsze opowiadanie/miniaturka na tej stronie - mam nadzieję, że jakoś zostanie przyjęte.
Czytając słodkie opowiadania, w których Annabeth i Percy wyznają sobie jak to się kochają i Percy oświadcza się Ann w pierwszych rozdziałach, byłam zdegustowana. Mam swoją wizję związku A/P, nie każdemu musi odpowiadać. Po prostu... przeczytajcie i skomentujcie, co o tym sądzicie
- Och, dałabyś już spokój. - Wywróciłem oczami, podciągając się na metalowej rurze i jednocześnie unikając strumienia ognia.
- Mam ci dać spokój? - wysyczała, z całej siły wypychając pręt, przez co wbił mi się on boleśnie w udo. Stęknąłem cicho, podciągając się. Robiąc przewrót w tył uniknąłem kolejnej salwy ognia.
Z trybun dobiegały głośne wrzaski, śpiewy i śmiechy, a na śmiertelnej zabaweczce bawiło się pięciu herosów. Boże, co mnie do tego skusiło.
Annabeth pociągnęła mocno metalowy pręt po swojej stronie, przez co straciłem podparcie dla nóg i zsunąłem się kilka pięter.
- Dalej się za to gniewasz? - wydyszałem, przeturlawszy się pod ostrymi brzytwami, które kręciły się jak skrzydła wiatraku.
Annabeth była upierdliwa, uparta i pamiętliwa. Każdą drobnostkę zapamiętywała, by dwa miesiące później ci o niej przypomnieć, próbując cię zabić.
I nawet fakt, że byliśmy razem, nie polepszał mojej sytuacji.
Bądź co bądź, związek mój i Annabeth nigdy nie był, nie jest i nie będzie normalny - każdy, kto spotkał nas pierwszy raz, stwierdziłby, że jesteśmy parą kłócących się kumpli.
I kiedy spadałem, przebijając się przez deski, boleśnie odczułem, czym jest zemsta córki Ateny.
- Jesteś niewyżyta, Beth - stwierdziłem rano, kiedy leżąc w łóżku szpitalnym odczuwałem konsekwencje "wspaniałej zabawy dla głupich bachorów" Pana D.
Cały tors miałem obwiązany bandażami maczanymi w jakichś paskudnych ziołach, a lewa noga była usztywniona. Zapach mazideł mocno drażnił mój nos.
- No dobrze, przyznam... Nieco mnie poniosło - tłumaczyła się, podnosząc niewinnie ręce. Niestety, w Ann nie było nic niewinnego.
- Kobieto, spadłem z wysokości trzech metrów oraz złamałaś mi nogę i żebra tylko dlatego, że zapomniałem tego kamyka? - Wywróciłem oczami, delikatnie się podciągając, jednak z sapnięciem pozostałem w półleżącej pozycji. Obok stał kubek z resztką nektaru, ale dla swojego dobra, wolałem nie pić więcej - jeszcze nie miałby kto doprowadzać do furii Beth.
Wzruszyła tylko ramionami, poklepując mnie po policzku i uśmiechając się ciepło. I w tym momencie zapomniałem, że musiałem tkać dla Ateny, by być z jej córką, która zrzuca mnie przy najbliższej okazji z wielkiego-czegoś do wspinaczki, wbijając metalowe rurki w ciało.
- Tu, nie tu, Percy - westchnęła, pchając ciężkim żelastwem naprzeciw siebie, robiąc coś dziwnego nadgarstkiem. Nie zwróciłem uwagi co, jak zresztą od dwóch godzin.
- Wiem, tak, wiem - mruknąłem, bardziej niż na ruchy miecza zwracając uwagę na nią.
- Percy! - syknęła, uderzając płaską stroną miecza w moją głowę.
Jęknąłem, pocierając bolące miejsce.
- Annabeth, zauważyłaś, że nasz związek opiera się na biciu mnie, krzyczeniu na mnie i sprawianie, że ląduje w szpitalu? - zauważyłem błyskotliwie, uśmiechając się złośliwie.
Tak naprawdę było kilka... przyjemnych aspektów tej sytuacji. Ale zdecydowanie było ich za mało. Albo mi się wydawało, ale gdy tylko chciałem gdzieś porwać Beth, to znikąd wyskakiwało jej rodzeństwo. Zawsze zabierali ją, tłumacząc się obchodem, niedokończonymi planami, czy sprawami dzieci Ateny, których i tak bym pewnie nie zrozumiał. Jedynym bezpiecznym miejscem był chyba strych, gdzie kiedyś leżały zwłoki goszczące ducha Delfickiego. I nawet jeśli musiałem obrywać z miecza w głowę i ćwiczyć nowe chwyty, to jednak lubiłem te nasze spędzanie czasu, bez rodzeństwa Annabeth.
- Dobrze, dobrze - sapnąłem, ociężale się podnosząc. Annabeth uśmiechnęła się triumfująco, niestety tego nie zauważyłem, przyciągając ją za pomarańczową koszulkę do siebie.
Było parę przyjemnych aspektów.
- Trzy... dwa... - liczyłem, rozwalony na krześle w swoim domku, kiedy Annabeth leżała na brzuchu na moim łóżku, machając nogami, i śmiejąc się ze mnie. - Jeden...
Niemal równocześnie z ostatnią cyfrą wypowiedzianą przeze mnie, do mojego domku ktoś zapukał, by po sekundzie wparować do wnętrza.
Rozejrzał się, a kiedy zauważył Annabeth śmiejącą się bez przerwy i mnie, siedzącego naprzeciwko, z jakimiś papierami w ręku, zarumienił się.
- Ja... Ten... Chciałem spytać... - zaplątał się. Wyraźnie spodziewał się przerwać jakąś namiętną scenę. - Percy, masz może pożyczyć mydło?
- Mam - odparłem z powagą, a Annabeth wydała z siebie kolejną salwę śmiechu. - Weź idź do łazienki, tam chyba powinno być - odparłem z ironią, widząc przyrodniego brata Annabeth, rozglądającego się nieporadnie po pokoju.
Wybąkał coś, wziął białą kostkę do mycia się i uciekł.
Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.
A kiedy dołączyłem do Annabeth, turlając się z nią po łóżku, śmiejąc i raz na jakiś czas całując, zastanawiałem się, kiedy kolejny brat czy siostra blondynki przyjdą coś ode mnie pożyczyć.
- Właściwie... nawet cię lubię - oznajmiłem poważnie.
Parsknęła.
- Jackson, jesteśmy razem od roku, a ty mi mówisz, że mnie lubisz?
- No dobra - prychnąłem cicho. - Bardzo cię lubię. Zadowolona?
Spuściła głowę w wyrazie totalnego załamania, kręcąc nią, a ja się poddałem.
- Kocham cię, Mądralo jedna. Nie każ mi tego powtarzać - wydusiłem.
Roześmiała się.
- Też cię kocham, glonojadzie.
Tym razem to ona przekonała się, w jaki sposób syn Posejdona okazuje swą miłość.
- Percy... - mruknęła cicho.
- No? - spytałem, tkwiąc z twarzą ukrytą w jej szyi.
- A co jeśli... Jeśli ktoś tu przyjdzie? - Podniosła moją głowę i spojrzała mi w oczy, przygryzając nerwowo wargę.
- Nikt nie przyjdzie. Najwyżej Kalina wyjdzie z drzewa poplotkować - oznajmiłem, uśmiechając się zarozumiale do Annabeth.
Westchnęła cicho.
- Byś mnie zabrał na normalną randkę, a nie obmacywał w lasach - burknęła.
Roześmiałem się mimo woli.
- Z twoimi braćmi jako przyzwoitki? A poza tym, gdzie chciałabyś iść? Do muzeum? - parsknąłem.
Wywróciła oczami.
- Nie, ale zauważ, że jesteśmy razem rok, a nawet mnie nigdzie nie zabrałeś. - Zmarszczyła brwi.
- Beth, doskonale wiesz, że kolacja, świece i garnitur to nie moja bajka. Zresztą ty też tego nie uwielbiasz. Tak samo jak słodkich buziaczków na przywitanie i pożegnanie.
Jęknęła zrezygnowana, kiedy ją pocałowałem.
- No dobra, też lubię te obściskiwanie w lesie - oznajmiła pokonana.
- No i prawidłowo. Nie oczekuj ode mnie słodkich słówek, dwadzieścia razy na dobę "kocham cię" i dwudziestogodzinnych rozmów przez telefon, Mądralińska.
- Och, zamknij się już, Glonomóżdżku.
