Nie ma to jak Świat
Oficjalnym sposobem na rozwiązaniem wszelakich waśni, były liczne spotkania ONZ. Oczywiście, podobne konferencje nie rozładowywały potrzeby spoliczkowania delikwenta czy obrzucenia go błotem, więc – ku uciesze większej części Europy, Australii, Azji i Ameryki – czasem urządzano nieoficjalne schadzki w barach. Tak było i tym razem – posiedzenie zakończyło się powszechnym rozejmem, aby pod wieczór wszyscy ponownie zapałali do siebie żądzą mordu.
Naturalnie spotkania w barach nie miały na celu wzajemnego mordobicia – zwykle używano niezwykle eufemistycznego określenia „sesje integracyjne". Właśnie w ramach wzajemnej integracji Francja skoczył Anglii do gardła, zamaszyście wymachując plastikowym widelcem. Dalej Polska próbował, dość nieudolnie, namówić Litwę do przejęcia imperium Barbie. Nadbałtycki kraj po raz kolejny mamrotał, że nie rości sobie prawa do żadnego Kena, bez względu na to jaki przystojny by jegomość nie był. Jakkolwiek by nie patrzeć, wspólny zamach na różowość znanej plastikowej blond lalki może uchodzić za integrację. Zwłaszcza w ramach polsko-litewskiej unii.
Jednakże podczas gdy większości krajów podobne powiązania nie czyniły znacznej różnicy, pewien osobliwy krzyżak nie mógł owego faktu przeboleć. Miał dziwne przeczucia odnośnie dobrych intencji dwóch zdradliwych nacji. Nawet jeśli, patrząc czysto teoretycznie, nie miał już najmniejszego powodu do obaw o swoje włości. Zdetronizowana przed laty prusacka duma jęła bezczelnie spacerować po okowach jego umysłu, czyniąc dosyć subtelne aluzje do pewnej bitwy, którą – nie, to tylko przeinaczenie historyków! – rzekomo przegrał. Jakiś tam Grunwald wyczulił go już do końca życia na wszelakiej maści schadzki polsko-litewskie. Właściwie, to szczególnie i jedynie na nie.
- Ja naprawdę nie wiem, co Feliks widzi w tej całej Litwie. Sztywne to takie, usłużne, uległe i pozbawione mojej zagilbistości. Uczynny podnóżek. Nigdy bym się z nim przespał, nawet z przymusu. – Prusak wypił duszkiem piwo, z głośnym szczękiem odstawiając kufel. – Chociaż bez przymusu też by tego nie zrobił.
Czerwone oczy pomknęły na chwilę ku Anglii, który wyklinając Francję od szczurów lądowych, szykował się na niehonorowy kopniak poniżej pasa. Jego przeciwnik instynktownie osłonił strategiczną część swojego ciała, klnąc w ojczystym języku. Potrząsając z niedowierzaniem głową, Gilbert powrócił do smakowania ukochanego trunku. Może zaliczał się do awanturników i intrygantów, ale pojedynki Arthura i Francisa zawsze kończyły się tak samo – więc po cóż się wtrącać? Lepiej się trochę napić. Zwłaszcza, że podawano niebyle jakie niemieckie piwo.
- Czy nie zastanawiasz się czasem, co by było, gdyby ta dwójka się pogodziła? Myślisz, że żabie udka i herbata by się pogryzły na wzmiankę o angielsko-francuskim traktacie pokojowym? – Gilbert rzucił okiem na brata, który nieprzerwanie wpatrywał się tępo w nietknięty kufel swojego piwa. Głośne, pełne rezygnacji westchnienie krzyżaka, zwróciło uwagę Niemca. Błękitne oczy zaprzestały nużących obserwacji, obierając sobie za nowy obiekt szczupłą sylwetkę brata.
- Coś mówiłeś, Bruder?
- Oh, nic takiego. Tylko głośno myślałem. Wiesz, wielce zastanawiająca kwestia: potrzebujesz flirtu czy dasz się od tak po prostu zaciągnąć do łóżka? – Gilbert uśmiechnął się złośliwie, ciesząc oniemiałą miną młodszego brata. Nic tylko uwiecznić na zdjęciu, oprawić w ramkę i postawić na honorowym miejscu przy łóżku. Najlepiej pruskim łóżku.
Jedno wyjście do baru – zaledwie kilka euro. Trzy kolejki piwa – trzydzieści euro. Reakcja Ludwiga na bezceremonialne zaproszenie do łóżka – bezcenne. I tak oto przy ucieleśnieniu wspaniałości jaką niewątpliwie jest Prusy, karta MasterCard może się schować.
- Nie żartuj sobie, Bruder. – warknął Niemcy, ponownie poświęcając się obserwacjom pełnego złocistego płynu, kufla. Widocznie nieruchomy przedmiot był bardziej fascynujący niż Prusy. Ego białowłosego zostało bezlitośnie stłamszone do rozmiarów niewielkiego pagórka gdzieś na terenie Monachium.
- A kto tu powiedział o żartowaniu? Jakom żyw jestem śmiertelnie poważny! – białowłosy wstał, przyjmując wyniosłą pozę. Prawdopodobnie całość zakłócał jedynie kufel piwa w jednej dłoni, ale Jego Zagilbistość Wielki Prusy nie zwrócił na to uwagi.
Niemcy zmierzył brata beznamiętnym spojrzeniem, nie komentując. Pokręcił tylko głową z politowaniem i zerknął na siedzącego niedaleko Włocha, który dosyć głośno wyjaśniał Belgii, na czym polega różnica między pastą a piwem. Osobiście nie rozdrabniałby się na ten temat z podobnym zaangażowanie co młody Wenecja, ale widocznie każdy ma w życiu inne priorytety. Anglia od tysiącleci próbuje roznieść w trzewiach Francję, na co ten reaguje podobnym pomysłem ustosunkowując go do Brytyjczyka. Ludwig postawił sobie za cel zdobyć całą Europę, co przypłacił porządnym kopniakiem w niemiecką dumę, Prusak nieprzerwanie drażni się z każdą napotkaną żywą istotą, a Włochy może myśleć jedynie o makaronie. Ot, taki jest niespisany porządek wszechświata.
- Bo pasta się nie leje. Ona się… ciągnie! I jest smaczna i zdrowa! I się ją przyjemnie je! I w ogóle pasta jest super! I ma różne kolory!
- No dobra, ale dlaczego się ciągnie?
- Bo pasta tak ma.
- Fajnie, ale dlaczego tak ma?
- Bo pasta…
Mimo szczerych chęci Ludwig nie usłyszał dalszej wypowiedzi Włocha. Jego własny wrzód na niemieckich czterech literach, od święta nazywany urokliwym starszym bratem, wybrał akurat ten moment by przypomnieć blondynowi o swoim istnieniu. Bynajmniej nie uczynił tego w sposób subtelny i dyskretny, ale bez najmniejszych oporów trzepnął go po plecach. Z tysiącem obelg cisnących się na usta Niemcy zwrócił ku Prusom morderczy wzrok, gotów zabijać każdy pomiot krzyżacki jaki mu wpadnie w ręce. Albo nie wpadnie, bo zdąży jakimś magicznym i zdecydowanie tajemniczym sposobem uciec.
- Czego? – zapytał kulturalnie Niemiec, ukradkiem rozglądając się za jakimś ostrym przedmiotem. Spotkanie z obiecująco wyglądającym kuflem piwa powinno przywrócić pruskiej głowie połowiczną zdolność myślenia. Ale tylko połowiczną, bo całość musiała już dawno gdzieś przepaść.
- Moja zagilbistość każe zapytać, po jaką cholerę wpatrujesz się w Włocha. – wytłumaczył skwapliwie Gilbert, jednym ruchem opróżniając większą cześć swojej szklanicy. Ludwig przez kilka sekund przetrawiał słowa brata, zastanawiając się czy powinien w ogóle odpowiadać. Zachód miał zdolność trzeźwego myślenia nawet po kilku kolejkach piwa, przez co zamiast wygłaszać długie pijackie monologi, często zagadywał kompanów żądając od nich regularnych odpowiedzi. Jeśli natomiast wyżłopał dostateczną ilość promili grzecznie konwersował sam ze sobą, zapewne utwierdzony w przekonaniu, że lepszego rozmówcy nie znajdzie. – Pytałem się o coś, West.
Niewinne stuknięcie w czoło, a właściwie złośliwe dźgnięcie z premedytacją, ocuciło Niemcy z chwilowej konsternacji. Powyższy gest utwierdził Ludwiga w straszliwym przekonaniu – brat nie wypił jeszcze dostatecznie dużo piwa, by zasiąść samotnie w kącie i prowadzić przyciszone rozmowy ze swoim niemałym ego. Był w pełni władz umysłowych, co w aktualnej sytuacji sprzyjało znienawidzonym przez Niemca podtekstom – wszelakiego rodzaju, począwszy od tych niewinnych, niemal pieszczotliwych komentarzy, poprzez nieco bezczelne uwagi, a skończywszy na ciężkim kalibrze bardzo niewybrednych niedopowiedzeń rzucanych pod niemieckim adresem.
- Po żadną. Siedzi wystarczająco blisko, że mogę czasem na niego zerkać, Bruder. – mruknął od niechcenia Niemiec, kątem oka śledząc poczynania kompana. Białowłosy zmarszczył brwi co świadczyło o wzmożonej pracy trybików krzyżackiego umysłu. Naraz rozpogodził się i pomachał dłonią w kierunku drzwi baru.
- Patrz kogo przywiało! Toż to moja cudna ptaszynka! – białowłosy niezwykle energicznie zmienił swoją lokalizację. Można by rzec, że przeistoczył się w mały, jednoosobowy helikopter, bo żywo wymachując każdą kończyną jaką dysponował, pomknął w stronę nowoprzybyłego kraju. Najświeższy klient baru bynajmniej nie był tym faktem zachwycony. – Ptaszynka~!
Kanada przez kilka długich sekund dość nieudolnie próbował oddychać, bo Prusy w przypływie nagłej wylewności skutecznie utrudniał mu tą ważną życiową funkcję. Przytuliwszy chłopaka jednym z legendarnych uścisków, od których kości żebrowe nabierają konsystencji łamliwych patyków, krzyżak uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Mi… też… bardzo… miło… Gilbert. – wysapał z wyraźnym trudem Kanadyjczyk, a jego twarz zaczęła niepokojąco szybko zmieniać kolor na przeraźliwie biały. Na szczęście białowłosy odstąpił od zamiarów szybkiego uduszenia chłopaka, bo zaraz zwolnił uścisk i ochoczo potargał włosy nowoprzybyłej nacji. Gdy Mattie już oswoił się z myślą, że czeka go ołysienie z powodu czułości krzyżaka, za jego plecami pojawił się kolejny kraj. Nadzieja wstąpiła w kanadyjską duszkę, ale szybko się ulotniła słysząc charakterystyczne siorbanie i mlaskanie.
Gilbertowi widocznie również nie umknął ciekawy muzyczny akompaniament, który towarzyszył pojawieniu się Ameryki. Blondyn z tradycyjnym, obciekającym tłuszczem hamburgerem i szklanką schłodzonej coli, zawitał w barze. Kanada mógł przysiąc, że za Alfredem powiewała wyimaginowana amerykańska flaga, a gdzieś z oddali – może z niebiańskich wrót – dochodziły stłumione odgłosy hymnu. Ze stwierdzeniem, że wpływy USA przeniosły się na strefę sacrum, Mattie westchnął ujmująco. Chyba powinien ograniczyć filmy fantastyczne.
- Yo! Przybył wasz bohater! – radosny głos Ameryki samoistnie potoczył się po całym lokalu, nie przykuwając na dłużej uwagi żadnego szanującego się państwa. Jedynym wyjątkiem był Ivan, który z nagłym zainteresowaniem zwrócił wzrok ku lśniącej powierzchni metalowej rury. – Nie, nie musicie wstawać! Cieszcie się, że przybyłem!
Niewiele brakowało by Mattie przysłowiowo „podskoczył z radości". Westchnął cicho i nieco nerwowo ścisnął swojego kochanego polarnego niedźwiadka.
- Kto ty jesteś? – zapytał tradycyjnie misiek, nie kierując pytania do nikogo konkretnego.
- Kanada… - zaczął cichutko Mattie, szykując się na dłuższą kłótnię z przytulanką. Ku powszechnemu przerażeniu Ameryka postanowił go wspaniałomyślnie wyręczyć. W końcu, fucha super bohatera do czegoś zobowiązuje. Na przykład do uświadamiania niewinnej pluszowej istotki. Nawet gdy jej właściciel tego nie chce.
- Kto ty jesteś?
- Jestem HERO!
- Polak mały!
Wszyscy zamilkli, kierując wzrok w stronę najbardziej różowego kąta w całym niewielkim barku. Cukierkowy kolor niemal raził w oczy i nawet osoba wyposażona w parę włoskich okularów przeciwsłonecznych nie podołałaby intensywności tejże barwy. Adresat wypowiedzi wypiął dumnie pierś do przodu, prezentując niezidentyfikowany napis na bluzce – Gilbert nie był pewien o czym dokładnie mówią tajemnicze znaki na ubiorze Feliksa. Podejrzewał, że większość odpowiedzialności za nieczytelność polskich hieroglifów ponoszą najrozmaitsze serduszka upstrzone na całej powierzchni bluzki. W nadmiarze.
- Jasne, że mały. Taki tyci, że nawet nie widać. – zauważył złośliwie Prusak zyskując do kolekcji zirytowane spojrzenie Feliksa. Z całą pewnością nie pierwsze i nie ostatnie. – A w ogóle to coś ty sobie wymazał na bluzce? Jakieś różowe frędzle czy to tylko ujawnił się twój antytalent artystyczny?
Zielonooki wspiął się na stół, ukazując całemu światu swoją niebagatelną postawę. Definitywnie kreacją dorównał samemu Armaniemu, choć zarówno Prusak jak i pozostała reszta Europy nie potrafili dopatrzyć się pośród połaci falban, koronek i ogólnej różowości jakiegoś większego zamysłu stylisty. Zdaniem Włoch całemu stroju brakowało pasty, według Belgii Polska mógł lepiej zaznaczyć swoją szczupła talię (dajmy na to różowym paskiem, co by efektownie komponował się z całością wystrzałowego ubrania), dla Rosji Polsza mógł założyć nawet ocieplany polarek i tak nie myślałby o niczym innym jak o kolejnym rozbiorze. Francja z nijakim ubolewaniem odwrócił wzrok, oswajając się z myślą, że przez najbliższy tydzień nie spojrzy już na żadnego polskiego emigranta. Anglia nie przejął się ekstrawagancko różową wieczorową kreacją Poland i korzystając z nagłego oniemiania krajów, zaimprowizował zmasowany atak butelką whisky na nieświadomego zagrożeń Francisa. Litwa marzył by zespolić się z podłogą i uciec jak najdalej od natrętnego wzroku przerażającej większości świata. Niemcy i Prusy jednogłośnie stwierdzili, że stroje Polen nie są na ich zdrowie psychiczne.
- Spadaj na drzewo, bo ci powtórzę Grunwald!
Kiedy mieszkasz z bratem, który ma tak zwaną „manię obsesyjną" (czy też, jak on to sam ujmuje „lekką niechęć") na punkcie legendarnej bitwy króla Jagiełły z Mistrzem Zakonu Krzyżackiego, w końcu również wyczulasz się tym punkcie. Wystarczy sama myśl o Grunwaldzie, byś natychmiast wyszperał z kieszeni zastrzyk z środkami uspokajającymi, bo znając charakter Prus okażę się wkrótce niezbędny. Niestety Ludwig mimo swojej znanej zapobiegliwości dzisiaj nie zabezpieczył się w podobny sposób. I, wnioskując z morderczego wzroku Gilberta pragnącego jedynie rozszarpać na drobne kawałeczki przedstawiciela Polski, bardzo źle zrobił.
- Zaraz ci przypomnę trzy rozbiory, Polen! Nawet na jakieś tuje przede mną nie uciekniesz! – Prusak z pewnością rzuciłby się do przodu niczym pamiętnego 1410 roku na Grunwaldzkich polach rozrywając na strzępy blondwłosego husarza, gdyby nie powstrzymała go para silnych, niewątpliwie niemieckich ramion. Sapiąc i wyzywając każdego kto znalazł się w polu widzenia białowłosego, Gilbert prezentował całemu świata swoją niebotyczną chęć zemsty. W końcu jednak duma ubodła go w krzyżackie serce i zaprzestał dramatycznych przekleństw, sukcesywnie próbując wyswobodzić się z troskliwych objęć brata. Bezskutecznie.
- Wypuszczę cię, ale dopiero jak będę miał pewność, że nie zaczniesz wymachiwać krzesłem nad głową Feliksa, Bruder. – Niemcy usadził Prusaka na stołku, od razu stawiając przed nim kufel ziemnego piwa. Jeśli promile nie okażą się odpowiednim ekstraktem rozluźniającym, to Ludwig jest gotów zarządzić natychmiastowy odwrót sił niemiecko-pruskich z baru.
- Ten Polaczek robi się coraz bardziej bezczelny, West. Trzeba mu pokazać, że jego miejsce pod moim butem, a nie na stole. – warknął Gilbert, ale zamiast wprowadzić groźbę w życie i nacieszyć się rozpłaszczonym blondynem pod własną podeszwą, posłusznie przyspawał się do obiecującego kufelka. W końcu będzie miał jeszcze niejedną okazję na poniżenie Feliksa. Jedna godzina więcej czy mniej nie robi takiej gigantycznej różnicy.
- Nie mógłbyś… pogodzić się z Polen? – zapytał przyciszonym głosem Niemcy, profilaktycznie rozglądając się wokół. Tak jak podejrzewał zagorzała walka między Anglią a Francją przeszła w pojedynek na śmierć i życie, w którym ewentualne unicestwienie przeciwnika było równoznaczne z obrzuceniem go ociekającą tłuszczem kiełbaską z różna. Jak na razie obaj ponieśli stosunkowo niewielkie rany – chociaż w mniemaniu Ludwiga były to straty nieodwracalne, bo jedwabne żakiety nijak nie dadzą się doprać z plam. Rosja próbował opić Łotwę, który nie dość że dygotał na sam widok Ivana, to jeszcze wizja wódki napawała go czystą grozą. Zresztą nadbałtyckie trio samo w sobie przypominało drżącą galaretkę, bez względu na to czy stała przed nimi butelka rosyjskiego trunku, czy też nie.
- Was? Deustch, ty nie mówisz poważnie! – krzyk Prus pogodził Ludwiga z faktem, że kiedyś ceniona dyskrecja jest w dzisiejszych czasach przereklamowana. – Ta blond wywłoka nie będzie mi wyrzucać w twarz Grunwaldu! To była tylko JEDNA pieprzona bitwa! Jedna! Jeden! One! Eins!
Zbulwersowany prusak to wielce niezadawalający efekt nieudolnych starań Zachodu. Zwłaszcza jeśli powyższa persona nie potrafi bulwersować się we względnym spokoju, ale potrzebuje wiernej publiki i poniesionego głosu. Czasem, aby cały odbiór był bardziej dosadny, dzierżył jeszcze w dłoniach swój ukochany miecz. Tym razem ograniczył się do pustego kufla. Na nieszczęście Niemiec z dumnej pozy również nie zamierzał zrezygnować. Prawdziwy krzyżacki bulwers w całej swojej trzymetrowej okazałości. Niemcy miał ochotę popisać się swoim niemałym zasobem przekleństw, ale w porę ugryzł się w język. Nie da się sprowokować i nie udusi członka własnej rodziny.
- Ciszej, Bruder. Niepotrzebnie ściągasz na siebie całą uwagę. – wymamrotał Ludwig przezornie rozglądając się na boki. Połowa baru oglądała widowisko z wypisanym na twarzach zapierającym dech w piersiach zachwytem. Ba! Doszło do tego, że wojska angielsko-francuskie ogłosiły na kilka chwil zawieszenie broni, co by ich dowódcy mogli w spokoju obserwować pokaz pruskiej dumy. Jedynie Rosja spokojnie popijał ukochaną wódkę w towarzystwie nadbałtyckiej potrojonej porcji galaretki.
- JEDNA! Rozumiesz młody? W całym moim wspaniałym życiu raz odniosłem głupią klęskę i tylko to mi wypominają! W cholerę ze wszystkimi historykami, prawie wygrałem! – atmosfera w barze powoli osiągnęła stan uprzejmego zdziwienia. Polak siedział dumnie na krześle, eksponując cała swoją różowość w dosłownym tego słowa znaczeniu, a jego samozadowolenie niemal biło po oczach. Definitywnie bardziej niż wszechobecny róż. Podobne zjawisko polskiej wyższości nie uszło uwadze Gilberta. – Co ja gadam! Ja dałem Polen wygrać! Bo jemu się przecież nigdy nic nie udaje, to niech ma choć jedno udawane zwycięstwo…
Różowy kozaczek ozdobiony gamą brokatu prosto z francuskich salonów, przeciął przestrzeń baru z ponaddźwiękową szybkością i zatrzymał się tuż przy pruskiej potylicy. Obcas wbił się nad wyraz głęboko w ścianę, a but jeszcze kilka sekund po efektownym uderzeniu dygotał niespokojnie. Niemcy był pod wrażeniem – tylko jego brat mógłby w ostatnim momencie uniknąć perfekcyjnego ciosu rozłoszczonego Feliksa. I tylko i jedynie jego brat mógłby później bezceremonialnie wybuchnąć śmiechem, obrzucając spojrzeniem pełnym wyższości różowy kąt Polski.
Konflikt został tymczasowo zażegnany, bo usatysfakcjonowany Prusy dostał wszystko co chciał. Dodatkowo humor poprawiła mu autentyczna duma w oczach Zachodu, który ukradkowo zerkał to na białowłosego to znów na różowy kozaczek. Pruskie ego powróciło do naturalnych rozmiarów. Gilbert dostał kolejny kufel pełen złocistego piwa. Uogólniając – wypad do baru nie okazał się totalną porażką.
- Nie. – białowłosy zerknął kątem oka na zdezorientowanego brata, uśmiechając się wspaniałomyślnie pod nosem. Upił łyk piwa, głośny westchnieniem uhonorowując wspaniałość alkoholu. – Pytałeś mnie o coś, West. To odpowiadam, że nie.
Sposób rozumowania Prusaka, a zwłaszcza jego system udzielania poprawnych odpowiedzi był… dosyć niezsynchronizowany z odbiorcą. Bywały dni, kiedy Niemiec zadawał pytanie i tygodniami czekał na reakcję brata. A czasem nie doczekiwał się żadnego wytłumaczenia i wtedy musiał upominać się o nie niemal bez przerwy. W końcu, po długich i namolnych pytaniach, Gilbert nie wytrzymywał psychicznie i udzielał latorośli odpowiedzi, niejednokrotnie wypróbowując na młodym niekonwencjonalne metody perswazji. Ale fakt faktem, jedynie Niemcy potrafił wyciągnąć od białowłosego odpowiedź na każde pytanie. O dziwo Krzyżak zawsze mówił mu prawdę i tylko prawdę.
- Nigdy nie pogodzę się z Polaczkiem. To tak jakby Anglia przyznał przed całym światem, że nie umie gotować, West. – na słowa Gilberta Ludwig obejrzał się za siebie, zerkając na nadmienionego blondyna. Modlił się żeby brat kontynuował rozmowę ściszonym głosem, bo z pewnością nie wytłumaczy się swojej kanclerz z wojny, którą wypowie Niemicom brytyjski rząd. – Albo jakby Francis oficjalnie ogłosił, że kanał La Manche to English Channel.
Niemcy sapnął zirytowany. Wymownie przeniósł wzrok z omawianej dwójki na Prusy. Jego mina mówiła sama za siebie: „jak rozpętasz kolejną wojenkę, to cię wyrzucę z domu. Ewentualnie, w porywie dobroci serca, przeniosę do piwnicy".
- Eh, młody zrezygnuj z tej swojej mimiki, bo mnie rozpraszasz. A ja zamierzam cię teraz uświadomić. – kolejny łyk piwa przypieczętował oświadczenie białowłosego, utwierdzając Niemca w przekonaniu, że bez własnej zgrai ochroniarzy nie wyjdą z baru cało. Akurat teraz zebrało się Gilbertowi na zwierzenia. – Powiedz mi co widzisz tymi swoimi urokliwymi ślepkami, Bruder.
Ludwig zignorował drobną nutkę przekomarzania w głosie brata i skupił się na wykonaniu polecenia. Jako żołnierz wolał czynnie uczestniczyć w zdarzeniach, bo zwyczajna bierność mu nie służyła. Musiał być stale w ruchu, a wciskanie się w wymuskany garnitur zawsze przyprawiało go o ból głowy. Podobnie miał Prusak – wszakże byli rodziną. Jednakże podczas gdy białowłosy potrafił gadać – i to jak! Znał wszelkie konwenanse, tytulaturę; zagadywał, ripostował, uwodził i czarował. Wydawał się czynić to bez większego trudu. – Ludwig nie umiał rozmawiać. Był z natury cichszy i spokojniejszy, choć jak go coś zdenerwowało idealnie prezentował jakimż to potężnym głosem obdarzyła go Matka Natura. Konwersacji o uczuciach unikali obaj, albo blondyn ucinał wszelkie sugestie, a białowłosy nie drążył zbyt uparcie tematu.
- Anglia rzuca się na Francję. Polska rozrysowuje różowym mazakiem plan zdobycia zamku Barbie. Estonia, Łotwa i Litwa dygoczą. Rosja pije. Kraje nordyckie… smażą rybę? Nie mam pojęcia co to jest, ale z pewnością należy do świata hydrosfery. Kanada nabiera półprzezroczystej konsystencji, Ameryka wrzeszczy mu coś nad głową. Mniejsza co, przekracza dopuszczalny poziom decybeli. Anglia i Francja trwają w stanie wojny. Odnotowuje również dziwny spadek aktywności Hiszpanii. Rosja pije, podobnie jak Białoruś. Ukraina siedzi obok, prawdopodobnie ignorując otoczenie. Turcję spowija gęsty dym, przypominający odcieniem nasz trawnik wczesną zimą. Grecja i Egipt siedzą obok niego, pogrożeni we własnych myślach. Przypuszczalnie Grek jeszcze nie jest świadomy gdzie i w jakim towarzystwie się znajduje. Po Egipcie standardowo nie widać żadnych uczuć. Chiny bez zainteresowania spogląda przed siebie, a Japonia…
- Skończ, West. Widzę, że masz poważne braki w edukacji. – Krzyżak obdarował swojego zdezorientowanego brata zamglonym spojrzeniem, instynktownie upijając łyk piwa. Dłonią z kuflem zatoczył szeroki krąg, obejmując tym prostym ruchem całe pomieszczenie baru. – To co tu widzisz, West, to Świat. Nie jakiś tam malutki, bezduszny światek zależny od ludzi i pogrążony w wojenkach. Skądże! Ale jak na ironię, dostajesz masowo serwowane kłamstwa. Masz okazję obserwować każdy z krajów w jego roli, jaką mu przypisujemy. Co robi Anglia? Drze przysłowiowe koty z Francją. – Prusy wskazał niepozornym kiwnięciem na Brytyjczyka, który efektownie wymachując nabytą nie wiadomo skąd rybą, rzucił się na Francuza. – Nienawidzą się od lat, fakt. Ale żeby zaraz trwać w takich dziecinnych przytykach przez całe długie stulecia? Co oni, zacofani w rozwoju czy co?
- Ty też niezbyt przepadasz za Polen. – Niemcy przeczesał dłonią włosy, układając kilka upartych złotych pasm na swoim prawowitym miejscu. Krzyżak obserwował jego ruchy z chłodnym zainteresowaniem, zaciskając usta w cienką linię. Po chwili ku zdumieniu Ludwiga westchnął ujmująco, opadając na bar. Wydawał się godzić z porażką, choć Niemiec nie bardzo wiedział gdzie białowłosy poniósł klęskę. – Bruder? Stało się coś?
Prusak wolno pokręcił głową, ostatecznie godząc się z przegraną. Jeśli to możliwe jeszcze bardziej przykleił się barku, oczekując aż ten ożyje i pochłonie go całkowicie. W ostateczności wyczekiwał jakiegoś tajemniczego znaku z nieba, które wyjaśniłoby wszelkie niedomówienia i rozwiało powstałe nieścisłości. Z racji faktu, że nic takiego nie nastąpiło; niebiosa nie rozstąpiły się nagle dając odpowiedź na wszystkie zaistniałe pytania; białowłosy przekręcił głowę, zaszczycając brata całą swoją cenną uwagą.
- Powiedz mi coś, West. Czy ty naprawdę nie widzisz jaką tu wszyscy odprawiają szopkę i ile tajemnic ukrywają? – zapytał lekkim tonem Prusak. Choć wypowiedź wydawała się zupełnie bezwiedna i pozbawiona najmniejszego śladu sensu, Niemcy zmarszczył brwi. Wiedział, że pod swobodą brata kryło się coś więcej, a samo pytanie miało dziwne drugie dno. Jeszcze raz prześledził wzrokiem lokal, napotykając identyczną sytuację co kilka minut temu. Skupił cały swój strategiczny umysł żołnierza, by wydobyć pośród ogólnego jazgotu, kłótni i szemranych rozmów powtarzające się schematy. Może to tylko przez słowa Gilberta faktycznie dopatrzył się pośród dusznego baru kilka podejrzanie sztucznych poczynań – jakby aktor grał rolę dostatecznie dużo razy, by się nią znudzić. Wokół panowała jakby umowna mechaniczność, niespisana umowa na mocy której każdy zawsze robił to samo.
- Zauważyłeś coś ciekawego, Luddy? – spytał znów Gilbert, a jego słowa utonęły we wnętrzu kufla z którym ponownie postanowił zawrzeć bliższą znajomość. Niemcy odruchowo pokręcił głową, ucinając wszelkie powstałe domysły. Toż to śmieszne, pomyślał, spoglądając z politowaniem na brata. – Nie patrz na mnie, jakbym się uderzył w głowę o jeden raz za dużo, młody. Wiem więcej niż ty, bo jestem starszy, doświadczony przez życie… przystojniejszy niż ty i takie tam.
- To bzdury. – warknął Niemcy, nagle przełamując wrodzony wstręt do alkoholu. Jednym szybkim ruchem opróżnił swój kufel, stawiając go ze szczękiem na blacie.
- Wątpisz w moją zagilbistość czy w regularne odgrywanie bożonarodzeniowej szopki? – Prusy odwrócił się do niego powoli, wzrokiem uśmiercając każdą żywą istotę w promieniu metra. Na szczęście zabójcze spojrzenie zaprzestało morderczej działalności w obliczu błękitnych niemieckich tęczówek.
- W to drugie.
- Prawda w oczy kole, młody. Jeszcze się przekonasz. Prędzej niż sądzisz.
N/A: zaczynamy ponuro, ale obiecuję, że wkrótce akcja nabierze jaśniejszych barw. Postaram się podejść do Hetalii nieco poważniej – nie tracąc ogólnego humoru. Bo, tak naprawdę, nie zastanawialiście się nigdy co tak naprawdę stoi za ciągłymi walkami Francji i Anglii?
