Ten dzień zaczął się dla niego naprawdę tragicznie. Od samego rana żar dosłownie lał się z nieba, sprawiając, że asfalt uginał się pod naciskiem kroków. Kenma był prawie pewien, że trochę szarawego dziadostwa przykleiło mu się do podeszwy, szpecąc prawie nowe trampki. Światło było tak ostre, że nie ważne jak bardo się starał, to i tak nie był w stanie nic zobaczyć na ekranie swojego PSP.
Farbowany blondyn zaklął pod nosem, chowając konsolę do torby. W takich warunkach nie było mowy o tym, by zgrać w cokolwiek, a jak na złość, dosłownie nigdzie nie było nawet grama zbawiennego cienia. Ludzi zresztą też nie było, sklepy pozamykane, żadnej knajpy w której dałoby się schować choć na chwilę i poczekać, aż słońce przestanie prażyć tak mocno. Chyba gorzej już być nie mogło...
- Do bani... - Kozume wymruczał pod nosem, gdy zdał sobie sprawę z tego, że nie ma przy sobie nic do picia, butelka wody mineralnej, jak na złość, musiała zostać na sali całkiem zapomniana przez właściciela. Cholerny Kuroo, gdyby go nie rozproszył, nic takiego nie miałoby miejsca.
Jakby się tak nad tym głębiej zastanowić, to wszystko było winą tego wstrętnego kapitana. Gdyby nie on, Kenma nawet nie wyszedłby dziś z domu. Kto to widział organizować trening w sobotnie popołudnie, w taki koszmarny upał? Jakim prawem ten sadysta odciągał go od komputera? I jeszcze groził, że jeśli rozgrywający nie raczy się pojawić, to oberwie słownikiem przez łeb.
I niby jak on miał przeżyć coś takiego? Wszak Tetsurou był znany we wszechświecie z trzech rzeczy - niebotycznej wredności, nienormalnej siły i, chyba najgorsze z tego wszystkiego, manii na cynamonowe ciasteczka. Kozume nawet nie chciał myśleć, co by się z nim tak naprawdę stało, gdyby odmówił pojawienia się na treningu. Przez głowę przemknęła mu wizja samego siebie, piekącego te przeklęte ciasteczka w dzisiejszym upale. Wizja była zdecydowanie ponad jego siły, dlatego potrząsnął łbem, próbując ją wyrzucić z pamięci. Dziś jednak świat nienawidził go tak bardzo mocno, że nie było mowy o pozbyciu się przytłaczającego obrazu z pamięci. Co gorsze, zaczął on się rozwijać i to raczej w dziwnym i niepokojącym kierunku. Naprawdę pomyślał o tym, żeby piec ciastka w samym fartuszku, kiedy cholerny Kuroo opiera się lędźwiami o kuchenny blat i nie spuszcza go z oczu? O święta, złota piłko do siatkówki, ratuj, zanim zabrnie to za daleko...
- Cholera jasna, Kenma, wołam cię od dziesięciu minut! Stoisz jak kretyn na środku chodnika w pełnym słońcu! Czyś ty już do reszty zgłupiał, obwody ci się przepaliły? - Czarnowłosy, wysoki i zdecydowanie pociągający chłopak potrząsnął blondynem, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. - Dobrze się czujesz? Jesteś cały czerwony.
Psia krew. To zdecydowanie była wina Kuroo. Ale jakoś... Nie miał mu tego za złe.
- Upiec ci ciasteczka? - Zapytał, zanim zdążył się ugryźć się w język. Huston, mamy problem! Właśnie kopiemy sobie swój własny grób!
- Zaczynam się o ciebie poważnie martwić. Ty nawet nie wiesz, jak wygląda piekarnik, o pieczeniu nie wspomnę. - Tetsurou zmarszczył brwi, przyglądając się przyjacielowi z namysłem. - Chcesz mnie otruć za to, że nie mogłeś się zamelinować na cały dzień przed konsolą? - Spróbował zgadnąć, przeszukując w pamięci inne powody, jakie mógł mieć rozgrywający, żeby życzyć mu szybkiej i bolesnej śmierci. Jednak na tą chwilę nic innego nie wpadło mu do głowy.
- Bardzo śmieszne. - Kozume prychnął urażony, odwracając się od czarnookiego, by spokojnie wznowić wędrówkę do domu. - Chciej być miły, to się nasłuchasz... - Fuczał pod nosem, nie reagując w żaden sposób na wołanie chłopaka. - A miało być tak pięknie. Kuchenny blat, cynamon i bita śmietana...
On... Nie powiedział tego na głos, prawda...?