Markart było dziwnym miastem. Z jednej strony była to kolebka kultury dwemerskiej, po której pozostały jedynie piękne budowle i śmiercionośne machiny. W katakumbach miasta ponoć wciąż można było zobaczyć niektóre dzieła potwierdzające nie tylko geniusz budowniczych, co raczej ich zamiłowanie do krwi i brutalności. Z drugiej strony zaś współcześni mieszkańcy - nordowie, którzy przywłaszczyli sobie tę ruiny (uprzednio doprowadzając do krwawej masakry ze skrywającymi się wśród budowli renegatami) i ich charyzmatyczny jarl Igmund, chełpiący się doskonałymi stosunkami z Thalmorem.
Vorstag wiedział jedno - nigdy nie pasował do tego miasta. Pojawił się tutaj zaraz po pewnym... incydencie w Falkret, jego rodzinnej mieścinie. Zrobił wtedy to, co uważał za słuszne. Wiedział jednak, że za jego poczynania jarl Siddgeir najchętniej wrzuciłby go do więzienia czy wysłał wraz z innymi skazanymi do Helgen, które ostatnio stało się ulubioną ubojnią dla więźniów cesarskich. Spakował więc cały swój dobytek, na który składał się miecz, pierścień Sindiga, księgi, które dostał od Runila i kilka kamieni dusz, po czym cichaczem, nocą, wymknął się, uprzednio kradnąc konia ze stajni. Nie oglądając się wstecz, pognał naprzód. Koń padł z wycieńczenia przed bramami Kamiennego miasta, więc nie mogąc podróżować dalej zawitał do tego okropnego miejsca. Wynajął pokój w Gospodzie Srebrno Krwistych, zaczął podejmować się różnych prac... Nie wiedząc kiedy minął rok od jego ucieczki.
Tymczasem świat gnał do przodu, a spokojne kiedyś miasto coraz bardziej dziwaczało. Podobno wśród gawiedzi pojawili się szpiedzy renegatów, pragnący odbić swoich towarzyszy z kopalni srebra Cidhna. Rozpoczęte wykopaliska w ruinach Nchuand-Zel zostały przerwane i nikt nie potrafił powiedzieć dlaczego. Ciała zmarłych znikały w niewyjaśnionych okolicznościach, a w jednym z domów - według małej Adary - straszył duch. Jednak nie to przykuło uwagę najemnika. Od kilku dni, trzech czy pięciu, po Markarcie krążył tajemniczy mężczyzna. Ubrany w pełną ebonową zbroję, na plecach dźwigał szklany łuk i falmerskie strzały, a przy pasie zwisał pradawny norski miecz. Gdyby nie jego ogon, nikt nie zauważyłby, że mężczyzna jest argonianem. Pojawił się w mieście akurat z chwilą, gdy strażnik pozbawił życia Margret. Dziewczynę oskarżono o szpiegostwo na rzecz Renegatów, chociaż częściej można było zobaczyć ją kręcącą się nie przy kopalni a w Skarbcu. Jarl miał manię na punkcie renegatów, nie dziwota zresztą, jeśli wspomnieć jego ojca. Gdyby mógł, zabiłby każdego, który miał jakikolwiek kontakt z nimi.
Dlatego też od dłuższego czasu Vorstag siedział w gospodzie i nie robił nic, co mogłoby choćby w najmniejszym stopniu przyczynić się do rozzłoszczenia nieprzekupnych władz miasta. O nieznajomym dowiedział się od Lizbet, właścicielki sklepu Arnleif i synowie. Kobieta uwielbiała przypominać, że Arnleif to imię jej tragicznie zmarłego męża, którego śmierć wciąż nie została wyjaśniona. Kiedy o tym mówiła, w jej głośnie można było, poza tęsknotą i żalem, usłyszeć również i dziwny głód. Najemnik często zastanawiał się, w jakich okolicznościach pan Arnleif pożegnał się z życiem.
Tego dnia mężczyzna obudził się z dziwnym uczuciem - coś ważnego się wydarzy w gospodzie. Cóż, to go trochę dziwiło, bo co takiego niezwykłego mogło się zdarzyć u starego Kleppra? Mała bójka zapijaczonych górników? Drzwi otworzyły się i do środka wszedł tajemniczy mężczyzna, który ostatnio zaprzątał myśli najemnika. Jego hełm zniknął, tak samo, jak łuk i strzały, a ebonowy pancerz został zastąpiony przez krasnoludzką zbroję. Uzbrojony był jedynie w miecz. Rozejrzał się, mierząc wszystkich zebranych bacznym wzrokiem, po czy skierował się w stronę lady, za którą stała Hroki. To nie tak, pomyślał Vorstag. Tutaj powinien stać stary Kleppr. Dziewczyna uśmiechała się do przybysza, najwyraźniej starając się sprzedać piwo po wygórowanej cenie. Mina mężczyzny sugerowała, że przybył po informacje, nie po napitek.
Vorstag uważnie przyglądał się mu ze swojego miejsca przy kominku. Często siadał tam wraz z Ogmundem i Muiri. Mistrz retoryki, jak lubił o sobie mówić starszy mężczyzna, uwielbiał swoją nową podopieczną. Bretonka postanowiła podszkolić się w prowadzeniu rozmowy, ponoć Botheli narzekała, że dziewczyna sprzedaje eliksiry po zaniżonej cenie, bo nie wie, jak prowadzić z klientami rozmowę. Więc od dwóch tygodni najemnik był świadkiem, jak potężny nord stara się przekazać swoją wiedzę kobiecie bez urągania jej przy tym. Był to niesamowicie komiczny widok. Dzisiaj jednak dziewczyna nie mogła przyjść, przez co Ogmund skazany był na towarzystwo milczącego najemnika.
Zamyślony Vorstag nie zauważył stojącej przed nim postaci, zanim ta nie odchrząknęła głośno. Mężczyzna uniósł oczy. Twarz jaszczurczego człowieka nie wyrażała nic. No może był trochę zniecierpliwiony. Ogmund udawał, że wcale nie ma zamiaru przysłuchiwać się wymianie zdań między mężczyznami.
- Jesteś najemnikiem Vorstagiem z Falkret? - spytał wprost.
Vorstag spojrzał na niego. Czyżby przysyłał go tutaj ten przemądrzały jarl, by wymierzyć mu karę za ucieczkę i przewinienia? Naprawdę myślał, że najemnik tanio sprzeda swoją skórę? Argonianin nie sprawiał wrażenia człowieka, który lubi czekać, aż jego zdobycz posłusznie pójdzie za nim pod nóż.
- Zależy, kto pyta, - odpowiedział mu.
- Ktoś, kto ma pieniądze i wie, że Vorstag nie boi się daedrycznych bogów, - usłyszał w odpowiedzi.
Bogowie? Czego on ode mnie chce? Co o mnie wie? Ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem norda. Zamiast powiedzieć, że nie, że nie wie, o kim mówi, odpowiedział:
- Zatem jestem najemnikiem z Falkret. Czego ode mnie oczekujesz?
Mężczyzna zdjął dłoń z miecza i położył na oparciu krzesła, jakby musiał się chwycić go, by nie stracić równowagę. Najemnik myślał, że zechce usiąść, jednak ten nie zrobił ani kroku. Pewnie nie pozwalała mu na to ciężka zbroja. Gdyby kupił sobie lekki pancerz, nie musiałby...
- Potrzebuję osoby, która nie będzie trzęsła się ze strachu, gdy będę rozmawiać z bogami, - przerwał rozważania Vorstaga argonianin.
Przysłuchujący się ich rozmowie Ogmund parsknął śmiechem. Tajemniczy mężczyzna spojrzał na niego zdezorientowany. Nigdy nie zdarzyło mu się, aby ktoś w jego towarzystwie śmiał się z jego żartów, a co dopiero z niego.
-Rozmawiał z bogami, dobre sobie! - powiedział nauczyciel retoryki. - Patrzcie państwo, co za zuchwały człowiek! Naprawdę myślisz, mlekożłopie, że nasi panowie będą tracić na ciebie czas? Za kogo ty się masz, Jaszczurko?
Argonianin był wyraźnie rozdrażniony słowami Ogmunda. Jego dłoń nerwowo drżała na oparciu, a po przyjrzeniu się Vorstag zauważył, że spod jego palców tryskają niebieskie iskry, niszcząc drewno. I chociaż wielki i postawny nord, jakim był Ogmund, nie miał sobie równych w walce, to coś w nieznajomym zdawało się krzyczeń "Nie masz ze mną szans!". Najemnik postanowił jak najszybciej przerwać napiętą atmosferę.
- Nie boję się zapomnianych bogów. Jeśli chcesz, za niewielką opłatą dostaniesz mnie i moje umiejętności.
Mężczyzna spojrzał na norda zadowolony. Od razu zapomniał o uwadze nauczyciela retoryki.
- Doskonale. Czekaj na mnie przy Nawiedzonym domu, - powiedział, po czy odwrócił się w stronę drzwi.
Kiedy ten był już przy drzwiach Vorstag nagle zorientował się, że nie zna imienia mężczyzny.
- Czekaj! Jak się nazywasz?! - krzyknął.
- Mów mi Dovahkiin, - usłyszał najemnik, zanim drzwi karczmy zamknęły się.
Ogmund spojrzał na Vorstaga.
- Uważaj na tego mlekożłopa, - powiedział, wypijając ostatnie krople piwa. - Jest zbyt dumny, a bogowie tego nie lubią w ludziach. Pewnego dnia może doprowadzić cię do śmierci.
