Otworzył oczy, znowu ten sam sen, sen o barwach, kształtach i twarzach. Szczególnie te ostatnie wyryły mu się w pamięci, nie mógł znieść, że z dnia na dzień jego wspomnienia bledną. Jeszcze kilka miesięcy temu widział je wyraźnie, tak jakby te osoby stały tuż przed nim, pamiętał szczegóły, teraz miał trudności z przypomnieniem sobie koloru oczu połowy z nich. Coraz rzadziej jego marzenia były realne, nie widział już konkretnych miejsc, wszystko pokryło się dziwną mgłą, jego mózg powoli zapominał jak to jest widzieć, co to jest obraz.

Zapominał powoli nawet ją, choć to jej spojrzenie najczęściej go nawiedzało, tak strasznie żałował, ze już nigdy nie ujrzy jej pięknej twarzy. Zamrugał kilka razy, próbował przebić się przez mrok, ale nie mógł, czarna kurtyna była nieprzenikniona. Taką cenę musiał zapłacić za poznanie „prawdy", w zamian za to nie miał już nigdy ujrzeć świata, nie mógł patrzeć jak pod jego rządami rośnie nowy kraj. Czuł się bezużyteczny, nie mógł zostać przywódcą, o wiele bardziej wolałby stracić jakąś część ciała niż wzrok, z automatyczną zbroją mógłby rządzić, a tak? Nie miał siły na nic, nie widział sensu wstawać rano z łóżka, miał służyć radą, dzielić się wiedzą. Bzdury! Nie chcieli tylko żeby czuł się odrzucany, ale on wiedział jaka jest bolesna prawda, nie byłoby różnicy czy by żył, czy nie. Nie jest w stanie walczyć, z początku miał nawet problemy z tym, żeby się samodzielnie ubrać. Tak strasznie irytowało go to jego kalectwo. Dawno by się zastrzelił, już nawet wiele razy sięgał po broń, gdyby nie ona. Toona sprawiła, że nie poddał się już w pierwszych dniach, gdy wrócił ze szpitala. Rzuciła wszystko, zostawiła dom i wprowadziła się do niego, żeby mu pomagać. Za każdym razem kiedy się nad sobą użalał gwałtownie sprowadzała go na ziemię, była chyba jedyną osobą dla której chciał żyć. Nic tak bardzo go nie uspokajało jak jej zapach. Nie było dla niego gorszego dźwięku niż kapanie jej łez, kiedy oszalała z rozpaczy wyrywała mu wycelowaną w jego głowę broń. Tego nie mógł zapomnieć, przerażony ton jej głosu nieraz podczas bezsennych nocy, odbijał się echem w jego głowie. Z uporem osła, dzień w dzień, zaciągała go prawie siłą do centrali, gdyby to od niego zależało, pewnie zamknąłby się w domu i pogrążył w swoich myślach. Starał się słuchać żartów kolegów, a nawet z nich śmiać, ale tak naprawdę nie cieszył się. Czuł, że wszyscy w jego towarzystwie zachowują się sztywno, może już nie tak jak na początku, ale i tak wyczuwał dystans do niego. Przewrócił się na drugi bok, łóżko skrzypnęło nieprzyjemnie, usłyszał jak drzwi się uchylają, do jego uszu dobiegł dźwięk pazurów na drewnianej podłodze, a potem poczuł ciężar w okolicy nóg. Mimo że teoretycznie nie wolno mu było spać w łóżko, to ten pies i tak przychodził co noc, ale jego obecność była pokrzepiająca. Roy znów wsłuchał się w odgłosy nocy, odkąd nie widział, słuch wyostrzył mu się niesamowicie. Słyszał wiele rzeczy, wiatr, ludzi upojonych alkoholem, którzy przeklinając i krzycząc wracali do domów, skupił się jednak na jednym odgłosie. Miarowy oddech, najpiękniejszy dźwięk na świecie. Podniósł powoli dłoń i wyszukał osoby obok niego. Była taka ciepła, przysunął się bliżej i przytulił do jej pleców. Poruszyła się niespokojnie, a potem spytała: „Coś się stało?". Jej głos zawibrował w szepcie, który połaskotał jego uszy. Uśmiechnął się, choć uśmiech ten ginął w ciemnościach i odparł: „Nic mi nie jest, śpij Riza, śpij kochanie".