Autor: Pillster
Korekta: Kesseg
Prolog
Tę historię dedykuję wszystkim, którzy są na tyle odważni, by ją przeczytać. Bóg z wami.
"Gdy gniew sióstr znów Ziemię nawiedzi,
A pradawny demon zniszczenia powróci,
Gdy Elementy zawiodą,
I wszelka nadzieja zgaśnie,
Tedy istoty szukajcie
W barwach nieba
Pieczęcią naznaczonej.
Ona objawi wam,
Gdzie wszystko się dopełni"
Fragment Przepowiedni Helgara.
Czasy Pradawnych.
Koniec Wojny Gniewu. Dzień wypędzenia Dagona.
Okolice dzisiejszej Fillydelfii.
Zimny wiatr wiał od zachodu. Na wzgórzu, otoczonym zwałami zmasakrowanych ciał alicornów, na czarnym kamiennym tronie siedział jednorożec. Krótka czerwona grzywa miała odcień równie wściekły, jak jego oczy. Wodził wzrokiem po okolicznym terenie, uśmiechając się nieznacznie. Tak, zawsze to lubił. Bez względu na to, ile razy to robił, widok królestw upadających przez niego za każdym razem sprawiał mu niebywałą satysfakcję. Jego lśniąco biała sierść była niezwykle czysta, pomimo dużej ilości popiołów w powietrzu. Westchnął ciężko.
- Tyle roboty… - mruknął, spoglądając na odległe miasto. Strzeliste wieże były nienaruszone, co bardzo go zirytowało. Nigdy nie lubił widoku całych budynków i zostawiał je w pierwotnym stanie tylko tak długo, jak było to konieczne.
Po chwili podniósł się z siedziska i zaczął schodzić po kamiennych schodach. Siłą woli odruchowo spychał ze swojej drogi zwęglone zwłoki. Zapach przypieczonego mięsa i spalonej sierści przyjemnie drażnił jego nozdrza. Odetchnął pełna piersią, spojrzenie czerwonych oczu o pionowych źrenicach zatrzymało się na chwilę na jasnym punkcie na przesłoniętym popiołami niebie. Skrzywił się. Kolejny znak, symbol dla tych słabeuszy. Dawał nadzieję. "Żałosne" – pomyślał. Ponownie zwrócił wzrok na teren wokół siebie. Z westchnieniem zaczął kroczyć przez spustoszony kraj, napawając się widokiem zniszczenia. Droga, którą szedł, wiodła wprost do zamku na północy. Oczywiście mógł się tam teleportować, ale wolał podziwiać obraz nędzy i rozpaczy wokół siebie, swoje dzieło. Przystanął na chwilę. Drogę zagrodziło mu ciało w białej zbroi z dobrze mu znanym emblematem. Ten alicorn zginął zapewne od trucizny bo zwłoki nie były naruszone.
Tego też nie lubił. Niedomasakrowane ciała. Jak sól w oku.
Siła jego woli cisnęła ciało w pobliski ogień. Z lubością wsłuchiwał się w dźwięk strzelającego tłuszczu i płonącej grzywy. Humor od razu mu się poprawił. Gwizdnął przeciągle.
Obok niego natychmiast zjawił się pokraczny stwór, wyglądający jak nieduży smok pozszywany z kilku innych stworzeń. W zasadzie wszystko było w nim asymetryczne - rogi, łapy, zęby... Nawet jego źrenice miały różną wielkość.
- Discordzie, mój sługo. Co z tym zamkiem? – spytał go jednorożec.
- Obrońcy są przerażeni i nieliczni, mój panie. Zniszczenie stolicy nie będzie żadnym problemem – odpowiedziała kreatura, płaszcząc się u kopyt jednorożca.
- To było tak łatwe, że aż nudne – powiedział leniwie biały kucyk. – Jesteś pewien, że nic nie przygotowali?
- Absolutnie, władco – odparł Discord. – Ich wojska leżą w piachu. Miasto ma mało obrońców, nie oprze się twojej potędze – odparł służalczo draqonequus. Nagle uwagę obu istot zwróciła samotna postać na horyzoncie.
- Ktoś się tutaj ostał – mruknął jednorożec. – Trzeba będzie to poprawić – w tej samej chwili na wzgórze weszło jeszcze pięć postaci. Po chwili wzbiły się w powietrze. Po kilku sekundach zaczęły kołować wokół czerwonookiego jednoroż ść dostojnych alicornów zakutych w białe płyty otoczyło kucyka i jego sługę. Jednorożec spojrzał na nich lekceważąco.
- Znowu wy – powiedział, oglądając własne kopyto. – Uparci jesteście. – Na te słowa alicorn stojący naprzeciwko niego tupnął gniewnie.
- Dagonie – powiedziała klacz, postępując krok w jego stronę. – opuść dobrowolnie tą krainę albo użyjemy siły – na te słowa jednorożec roześmiał się.
- Naiwna jesteś. Rozejrzyj się. Jakiej siły? – odparł, kładąc się na ziemi. – Z moją potęgą mogę was zmieść jednym tchnieniem. Ale dam wam wybór. Mam was zabić teraz, czy jeszcze poczekać?
- Nie wystarczy ci to wszystko?! – spytał ogier z boku. – Obróciłeś ten kraj w ruinę! Czego jeszcze chcesz?!
- Tamto tam – jednorożec wycelował kopytem w odległe wieże. – jeszcze stoi. A ja nie zostawiam roboty w połowie.
- Dagonie – powiedziała klacz z przodu z naciskiem. – jako dowódca Armii Harmonii skazuję cię na wypędzenie.
- Już mam się bać? - spytał czerwonooki kucyk, patrząc na nią znudzonym wzrokiem. – Jak niby zamierzasz wyegzekwować wyrok? – na te słowa kamień na szyi klaczy zaczął się jarzyć. Jednorożec westchnął. – Znowu jakaś wasza nowa broń – rzucił z pogardą w głosie. – Żałośni jesteście. Nie umiecie przegrywać. Ale proszę bardzo, wypróbujcie to ustrojstwo… - rozciągnął usta w uśmiechu. – przed śmiercią.
Kamienie wszystkich alicornów wokół zaczęły świecić. Biały kucyk patrzył na to z rosnąca ekscytacją. Lubił to poczucie władzy i potęgi, gdy kolejna „superbroń ostateczna" rozgromionych ludów zawodziła. Gasnąca nadzieja w oczach umierających przeciwników przepełniała jego serce dumą i radością.
Po chwili pięć promieni światła trafiło go jednocześnie. Podniósł głowę, z lubością pochłaniając strugi światła. Zaczęły go otaczać, delikatnie pieszcząc jego skórę. Jednorożec zaśmiał się.
- To wszystko? – spytał, patrząc z politowaniem na stojące wokół kucyki. – Nie stać was na… - urwał nagle. Strugi światła stawały się coraz gorętsze. – Dobra, to już nie jest śmieszne. – mruknął, próbując strząsnąć z siebie świetliste okowy. Zaczął się szarpać, skupiając swoją moc na tych przeklętych łańcuchach. Te zaczęły go palić ogniem szalonego bólu.
- Seleno, TERAZ! – usłyszał krzyk z boku. Na jego oczach klacz przed nim uleciała w górę, a jej róg rozbłysł oślepiającym światłem.
- Co ty… nie… NIEEE! – wrzasnął jednorożec, widząc pędzący w jego stronę promień czarnej energii. Szamotał się szaleńczo, próbując wyrwać się z trzymających go łańcuchów światła. – Discord! – krzyknął. Niestety, jego sługa zostawił go samego.
"Wredny zdrajca" – tylko tyle zdążył pomyśleć, gdy ciemna wiązka trafiła go, tworząc wokół czarną sferę. Po chwili sfera zapadła się do środka, a następnie eksplodowała, raniąc stojące wokół alicorny. Jedynie klacz w powietrzu znalazła się poza zasięgiem eksplozji. W miejscu, w którym stał jednorożec, pozostał tylko dymiący krater.
Biała klacz, widząc jak wybuch brutalnie odrzuca jej przyjaciół, podleciała szybko do najbliższego z nich. Brązowy ogier leżał na piasku, jego zbroja była nagrzana do czerwoności. Klacz magią zdejmowała elementy pancerza najszybciej jak mogła. Po chwili straszliwie poparzony kucyk otwarł oczy.
- Zrobiłaś to – powiedział z wysiłkiem.
- MY to zrobiliśmy – odparła klacz. – Leż spokojnie. Zaraz ci pomogę. – powiedziała szybko, skupiając swoją wolę.
- Zostaw mnie. Ja… - zakasłał, na jego ustach pokazała się krew. – Ciemność… - wyszeptał. Oczy nadal miał otwarte, ale ich blask przygasł. Był martwy. Klacz pochyliła się nad nim, łzy pociekły po jej policzkach.
Powiodła wzrokiem dookoła. Nikt z jej przyjaciół się nie ruszał. Nagrzane do czerwoności pancerze powoli stygły, piekąc żywcem uwięzionych wewnątrz wojowników. Pomimo straszliwego cierpienia nie szarpali się, nie krzyczeli, nie błagali o śmierć. Umierali w milczeniu, z godnością, dumni ze spełnionego obowiązku.
Selena patrzyła na okrutną śmierć najbliższych sobie kucyków, jej łzy spadały na spopieloną ziemię. "Śpijcie, zwycięzcy" - pomyślała, zrywając się do lotu. Najszybciej jak mogła udała się w kierunku zamku. Wiedziała, że musi żyć. Trzeba odbudować kraj. Pomimo zniszczeń część obywateli ocalała. Musi ich chronić i pokierować nimi. Jako Element Magii i generał armii musi przejąć władzę w swoje kopyta.
Wiedziała jedno. Nigdy nie dopuści, żeby to się powtórzyło.
20 Czerwca, 1 rok naszej ery.
Dzień Wygnania.
Przedpola Canterlotu.
Księżniczka Celestia weszła spokojnym krokiem do długiego namiotu. Przy prostokątnym stole stali najwyżsi dowódcy jej armii. Wszyscy z ożywieniem dyskutowali na temat prowadzonej ofensywy.
- Generale Great Shield – powiedziała Celestia do pierwszego z brzegu ogiera. – jak ma się sytuacja na froncie? – spytała. Ten zasalutował.
- Melduję, że armia rebeliancka jest w odwrocie. Udało nam się oskrzydlić ich prawą flankę i zepchnąć nad rzekę.
- Czy Luna się pokazała?
- Nie, Wasza Wysokość.
- Utrzymujcie otoczonych przy życiu tak długo, jak się da. Gdy moja siostra się pojawi, natychmiast macie mnie o tym powiadomić. To wszystko. – generał zasalutował. Celestia spokojnym krokiem opuściła namiot.
Skierowała się w stronę swojej tymczasowej kwatery. Na wzgórzu stał wielki namiot z flagą z symbolem Słońca. Celestia weszła do środka, po czym usiadła na stojącym na podwyższeniu tronie.
- Nie jest tak wygodny jak ten z mojej sali tronowej – powiedziała do siebie, gładząc rzeźbione poręcze. – ale na jakiś czas wystarczy. – Po chwili myślami była przy swojej siostrze. Jej wzrok skierował się na mapę, leżącą na stole przed nią.
- Gdzie się ukrywasz, siostrzyczko? – szepnęła do siebie, błądząc wzrokiem po zaznaczonych lokacjach. Na większości stały małe, białe flagi z królewskim słońcem. W kilku miejscach widniały granatowe flagi z wymalowanym księżycem, oznaczające miasta i wsie pod kontrolą Luny.
Celestia wiedziała, że ten status nie utrzyma się długo. Małe powstanie jej siostry napsuło białej bogini sporo krwi, ale wiadomo było, że samo wkrótce się wykrwawi.
Jej mała armia była nieważna. Pani Dnia zależało jedynie na schwytaniu Luny i jak najszybszym pozbyciu się jej. Czekała tylko, aż jej waleczna i narwana siostrzyczka przybędzie, by osobiście wspomóc swoje oddziały. Znała ją już kilka tysięcy lat. Wiedziała, że na pewno przybędzie.
Zastanawiała się tylko kiedy...
- Do diabła! – krzyknęła Luna, uderzając kopytem w stół. – Co z armią pod Dalanis? - spytała stojącego obok jednorożca.
- Rozbita w puch – odpowiedział jej generał, czarny ogier z szerokim mieczem na boku. – Manehattan długo się nie utrzyma. Księżniczko – powiedział cichym głosem. – nie wygramy tej wojny, prawda? – Luna spojrzała na niego. W brązowych oczach czaił się strach. Atramentowa klacz westchnęła.
- Nie wygramy – odpowiedziała. – ale mimo to będziemy walczyć. – Ogier zasalutował i wyszedł. W przejściu prawie zderzył się z młodym, białym pegazem. Ten wpadł do namiotu, niemal rozbijając się o stół na środku.
– Pani! – krzyknął, próbując złapać oddech. – Armia… Canter…lot… - próbował mówić między sapnięciami. Księżniczka spokojnie czekała, aż posłaniec się uspokoi.
Po chwili ogier opanował oddech na tyle, żeby móc spokojnie mówić. Przełknął ślinę, starając się ułożyć przyniesione informacje w sensowną całość.
- Pani – powiedział w końcu – wojska Celestii otoczyły armię generała Ironheart'a pod Canterlot. Prosi o wsparcie. Długo tam nie wytrzymają – dodał. Luna westchnęła ciężko.
- To wszystko nie ma sensu – powiedziała, w jej oczach zalśniły łzy. – Tyle krwi… Tyle ofiar… i w imię czego? – po chwili wytarła twarz kopytem – Przekaż generałowi Wideswordowi, żeby kazał przygotować mój pancerz. – Z tymi słowami westchnęła ciężko. Posłaniec skłonił się, po czym wybiegł z namiotu.
- Pani pancerz jest gotowy, leży w namiocie zbrojmistrza – zameldował generał. – Czy jesteś pewna, ze chcesz tam iść? – spytał.
- Nie chcę. Muszę – odpowiedziała księżniczka. Po chwili udała się wraz z generałem do prowizorycznej zbrojowni.
Na długim, wąskim stole leżały rożne elementy czarnej, matowej zbroi - hełm, puklerz, osłony pęcin i pomniejsze części. Niektóre miały wykuty w białym metalu księżyc w nowiu - znak księżniczki.
Luna patrzyła na ekwipunek smutnym wzrokiem. Rozpoczynając powstanie, wiedziała, że ta chwila nadejdzie. Że będzie musiała założyć cudnej roboty zbroję i stanąć osobiście do walki. Mimo wszystko nie była na to gotowa. Wiedziała, ze Celestia wygra to starcie. Była od niej szybsza, zwinniejsza, silniejsza… lepsza. Księżniczka Nocy nie miała szans na zwycięstwo.
Zresztą nie wyobrażała sobie, co mogła by potem zrobić. Zabić Celestię? Walczyć samotnie z jej armią?
Nie chciała już więcej rozlewu krwi. Ta wojna pochłonęła już za dużo ofiar. Jej wierni poddani ginęli na próżno. Luna wiedziała, że jest tylko jeden sposób, aby to zakończyć.
Nie wiedziała tylko, co zrobi z nią Celestia.
- Księżniczko! - krzyknął postawny kuc ziemny o czerwonym umaszczeniu, wpadając do namiotu Celestii. – Twoja siostra przybyła! – Na twarzy alicorna pokazał się mściwy uśmiech.
- Każ przygotować moją zbroję – odparła klacz, chwytając magią swój naszyjnik.
Wkrótce potem Pani Dnia była już w pełni uzbrojona. W jej naszyjnik wkute było wszystkie sześć Klejnotów Harmonii, tworząc wraz z fioletowym kamieniem pośrodku przecudną ozdobę.
Białe płyty pancerza przykrywały jej smukłe ciało. Pomimo swojej grubości, zbroja była niezwykle lekka i zapewniała pełną swobodę ruchu - zarówno na ziemi jak i w locie.
Po chwili księżniczka wyszła ze zbrojowni, pochylając się w przejściu. W oddali, na tle zachodu słońca, ujrzała ciemny punkcik. Uśmiechnęła się nieznacznie.
"Mam cię, siostrzyczko" – pomyślała.
Księżniczka Luna pędziła przez chmury, niczym czarny pocisk. W oddali ujrzała smukłe wieże Canterlotu, poniżej resztki jej armii próbowały odeprzeć bezlitosny szturm wojsk Celestii.
Szybko wylądowała na tyłach swoich wojsk, na brzegu rzeki. Natychmiast podbiegł do niej dowódca oddziału. – Księżniczko! – krzyknął. – Dobrze, że jesteś. Ponosimy ciężkie straty.
- Każ wstrzymać walkę – powiedziała Luna, odwracając się w stronę nacierającej armii Canterlotu. Jej żołnierze rozstąpili się przed nią. Armia wroga cofnęła się, nikt nie miał odwagi stanąć do walki z boginią.
- STAĆ! – krzyknęła królewskim głosem. Zgiełk po bokach ustał. Luna stała spokojnie, dumnie wyprostowana, czekając na gościa specjalnego.
Celestia nie kazała na siebie czekać. Już po chwili z gracją wylądowała naprzeciw siostry. Złożyła skrzydła, po czym spojrzała atramentowej klaczy prosto w oczy.
- Patrzcie, któż to nas zaszczycił – powiedziała szyderczo. – Po co tu przyleciałaś?
- Dosyć rozlewu krwi – odparła Luna, patrząc ze smutkiem na siostrę. – To sprawa między nami.
- Chcesz walczyć? Ze mną? – spytała Celestia, próbując powstrzymać śmiech. – Iście bohaterski gest. Ale mam lepszą propozycję – Luna zmarszczyła brew.
- Poddaj się dobrowolnie, a daruję twoim rebeliantom życie – atramentowa klacz zawahała się. Popatrzyła ponad plecami Celestii na królewską armię, doświadczonych i zaprawionych w bojach wojaków.
Następnie obejrzała się w tył, na swoje wojsko. Większość z nich to młode kucyki. Mieli przed sobą całe życie. Musiała ich ratować.
- Zgoda – powiedziała, pochylając głowę. Nie protestowała, gdy żołnierze jej siostry zakładali jej na kopyta grube łańcuchy. Bez słowa sprzeciwu pozwoliła założyć antymagiczną obręcz na swój róg.
Gdy była już podwójnie spętana, fizycznie i magicznie, jej siostra spojrzała na nią z triumfalnym uśmiechem. Atramentowa klacz nie mogła znieść jej wzroku.
- Zrób to! – krzyknęła w końcu głosem wypełnionym bólem i rozpaczą. - Zabij mnie!
Celestia odwróciła się w stronę swojego dowódcy. – Zabić ich. Wszystkich. – rozkazała. Luna zerwała się, ale łańcuchy zatrzymały ją w miejscu.
- Masz mnie! Oszczędź ich! – krzyknęła atramentowa księżniczka. Celestia zbliżyła się do niej.
- Oszczędź? – spytała. – oszczędź? O nie, droga siostrzyczko. Oszczędzę ciebie. A oni wszyscy - zatoczyła kopytem. – zostaną zgładzeni. – Luna zaczęła się wyrywać, z jej oczu trysnęły łzy.
- Nie możesz… - jej zrazu cichy głos przeszedł w krzyk, nabrzmiały do granic bólem i rozpaczą. – nie… nie… NIEEEEE!
Pani Dnia patrzyła na to ze stoickim spokojem. – A dla ciebie, moja mała buntowniczko, mam specjalną karę – powiedziała mściwie, kamienie w jej naszyjniku zaczęły świecić. – Coś, co będzie dla ciebie tysiąc razy gorsze niż śmierć – klejnoty jarzyły się coraz jaśniej. – Wylądujesz na wieczność na… - popatrzyła w niebo. – Księżycu na przykład. Tam po kres czasów będziesz trwać w poczuciu winy. Znam cię, już zawsze będziesz się zadręczać tym, że poprowadziłaś swoich żołnierzy na pewną śmierć! – w tym momencie centralny kamień w naszyjniku zaczął zbierać energię Klejnotów Harmonii.
- Żegnaj, Luno – powiedziała Celestia, gdy skumulowana energia trafiła jej siostrę. Sekundę później wąska, czarna smuga wystrzeliła w stronę wschodzącego Księżyca.
Gdy rebelia została stłumiona a żołnierze Luny wybici, Celestia przystąpiła do realizacji dalszej części planu. W ciągu setek lat udało jej się zdobyć i zniszczyć wszelkie świadectwa prawdziwych wydarzeń. Wszyscy którzy znali prawdę, musieli milczeć pod groźbą kary śmierci.
Wersja, którą Celestia narzuciła swojemu ludowi mówiła o złej Nightmare Moon i konieczności uwięzienia szalonej klaczy na księżycu. Działania okazały się skuteczne - po tysiącu lat władczyni Equestrii była jedynym kucykiem, który wiedział, jak było naprawdę.
Tak jej się wydawało.
Głęboko w przestrzeni kosmicznej, na zimnym i pustym Księżycu, księżniczka Luna czekała przez lata na okazję do ucieczki. Przez dekady w jej rosła sercu nienawiść do Celestii. Siostrzana miłość i resztki szacunku utonęły w niej niczym w bezkresnym, czarnym oceanie.
Księżniczka Nocy przysięgła sobie, że nigdy nie zapomni wyrządzonej krzywdy. W ciągu wieków narastała w niej żądza zemsty.
Ta nienawiść musi w końcu znaleźć ujście. Dawne krzywdy muszą zostać pomszczone.
Za wszelką cenę.
7
