Fullmetal Alchemist i wszyscy bohaterowie należą do Pani Hiromu Arakawy, którą szczerze i głęboko podziwiam.
Napisałam to od nowa, żeby coś z tym zrobić… chyba FMA jest zwyczajnie za dobre, żebym mogła mieć jakieś sensowne pomysły na fanfiki :D
Pamięta czasy, kiedy zawsze był w pobliżu, tu czy tam, kiedy śmiali się razem, wszyscy troje. Ale te czasy dawno minęły.
Teraz nie wie, gdzie on się szwęda po tym, jak znowu znika, po raz kolejny znika w tej reszcie świata, która nie jest domem, nie jest żadnym z miejsc, które pamięta ich śmiech. Tęskni za nim, za nimi obydwoma, i za radością minionych dni. I najwyraźniej nawet o list nie można się od nich doprosić, tak, że zostają jej tylko myśli i wyobrażenia, które nie zawsze podnoszą ją na duchu; jednak zawsze stara się wierzyć w nich i wierzyć w niego, a monotonny strumień życia codziennego płynie mimo niej.
Potem nagle znowu jest, chociaż na chwilę, ale jest – i to jej potrzebuje. Przyjeżdża do niej, albo też dzwoni do niej, swojego mechanika, kiedy tylko potrzebuje naprawy; ona się wścieka i wrzeszczy na niego, narzeka, wbija mu do głowy swoje słowa za pomocą klucza francuskiego, i czuje taką ulgę, i tak bardzo się cieszy, że do niej przyszedł. Na małą chwilę, na kilka dni mijających w mgnieniu oka ich głosy niemalże odpowiadają tym z jej wspomnień. Są też nowe tony, takie, które mówią o stracie, o determinacji i o nadziei, bez słów mówią o tym, jak dobrze jest być razem w miejscu zwanym domem.
Cieszy się, że to ona mu pomaga, że to ona daje mu nogę, na której on staje i rękę, którą on wyciąga. Ale często myśli, że to nie wystarczy, nie w porównaniu z tym, kim on jest dla niej. Na tej nodze on kroczy między ludźmi, miejscami i niebezpieczeństwami, o których ona nie ma pojęcia; tą ręką on potrząsa, wyciąga, i walczy w mnóstwie sytuacji, o których ona nie wie. Gdyby tylko jej powiedział, powiedział, cokolwiek ciążyło na jego myślach, ona na pewno by go wsparła, nie tylko technicznie, ale całym sercem, aby zachować siłę jego serca, gdy on walczy o spełnienie tego życzenia. Nawet popłakałaby dla niego, czasami, bo on nigdy nie płacze, nieważne, jak jest mu ciężko.
Ale on nie mówi, a ona wie, że to dlatego, że tak, jak ona dba o niego, on dba o nią – za bardzo, żeby martwić ją swoimi problemami. Ale też dba o nią za bardzo, żeby nie powiedzieć jej, że ona też jest w niebezpieczeństwie. To takie okropne uczucie, być zmartwieniem, właściwie niewiele więcej niż zawadą dla swoich najbliższych. Nienawidzi wyrazu troski na jego twarzy; a potem nagle spostrzega, nie bez zdziwienia, że jego złote oczy mogą być ciepły i łagodne jak jesienne słońce.
On biegnie do niej i prosi ją, błaga, żeby nie płakała, nie dla niego i nie przez niego, bo to już dla niego o kroplę za dużo, o jedną łzę więcej, niż jest w stanie znieść. Jego lewa ręka odgarnia tę łzę, a do niej dociera, że noga, której on do niej biegnie, i ręka, którą on ją obejmuje, są jej dziełem i podarunkiem. Ta myśl sprawia, że dziewczyna uśmiecha się lekko, tylko lekko – ale na jego twarzy maluje się niezmierna ulga, kiedy odpowiada jej niepewnym uśmiechem.
Nie mogłaby przestać się o niego troszczyć, to na pewno; ale dla niego mogła powstrzymać łzy wzbierające w jej oczach, tak, żeby on nie musiał martwić się o nią i szedł naprzód, zawsze naprzód. Obietnica, żeby już nie płakać – to jej podarunek, a jego podarunek (nazwałby to równowartą wymianą) – to również obietnica. Żeby nie dać się zabić.
Kiedy odchodzi, ona patrzy za nim długo i wie, bez cienia wątpliwości wie, że on wróci; zawsze wraca, bo jej potrzebuje, jej i radosnego śmiechu w miejscu zwanym domem.
…no a nie?
