Za mało fików w tej tematyce! Same krótkie cracki, albo PWP. A samą ideą zauroczyłam się od chwili, kiedy kilka lat temu zobaczyłam fanart... a, no właśnie! Zapraszam tu: ptit-neko kropeczka deviantart kropeczka com. Tam znajdziecie galeryjkę, na której wzorowałam się i będę się wzorować.

Brak szczegółowych oznaczeń, bo nie wiem jeszcze, w którą strona ta historyjka podąży, tj czy będzie to raczej fluffiasty fluff, czy angstowy angst, a może zwyczajowe gadanie od rzeczy... W każdym razie postaram się, aby było choć trochę śmiesznie.

Nieznajomość Chobits nie wpłynie drastycznie na odbiór tego opowiadanka. Aczkolwiek w niektórych momentach będę się do niego odwoływać. To fajna, sympatyczna manga, polecam. Anime już niekoniecznie... Za to polecam zapoznać się z openingiem ;D

No, to enjoy.


Czy istnieje ktoś, kto choć raz w swym życiu nie marzył o posiadaniu ciotki-milionerki?

Ekscentryczne ciotki-milionerki miały w zwyczaju zostawiać w spadku kilogramy złotej biżuterii lub też prawa własności do Disneylandu albo, co najmniej, niezamieszkaną rezydencję na odludziu.

W życiu Faia Flourite'a w rolę ekscentrycznej ciotki wcieliła się młodziutka, obrzydliwie bogata kuzynka o wdzięcznym imieniu Tomoyo, która zafundowała mu (będąc przy tym zupełnie żywą i w pełni władz umysłowych) prezent nie tak ekstrawagancki jak wspomniana willa, ale na pewno równie kłopotliwy.

Aktualnie, w wyniku jej bezpośrednich działań, Fai przebywał w wynajmowanej kawalarce, sam na sam ze zdecydowanie nieruchomym ciałem… i niezupełnie wiedział co z tym ciałem uczynić.

Ale zacznijmy od początku.

Rewolucja, taka z prawdziwego zdarzenia, Rewolucja przez duże „R" miała miejsce niedawno, zaledwie sześć lat temu. Oczywiście przygotowania do niej musiały trwać znacznie, znacznie dłużej, ale to właśnie sześć lat temu cała ludzkość ujrzała pierwsze prototypy persocomów.

Odzew był natychmiastowy i, jak to zwykle bywa, dość gwałtowny. Innymi słowy zwiastowano koniec świata. Koniec ludzkiej cywilizacji, upadek moralności społecznej, załamanie gospodarki globalnej…

No cóż, lata mijały, świat nie miał zamiaru zawalać się z tak prozaicznego powodu jak humanoidalne komputery.

A Fai dorastał sobie w pewnej nieświadomości; bum na androidy szczęśliwie ominął go szerokim łukiem. Nigdy nie uważał się za komputerowego geeka. Kanciaste stacjonarki bowiem służyły wiernie i w zupełności wystarczały na jego skromne potrzeby.

Z początku persocomy osiągały niebotycznie wysokie ceny. Ot, elitarne gadżety, na które mało kogo było stać. W miasteczku, w którym wychował się Flourite, w którym połączenie internetowe pojawiało się i zanikało zależnie od pogody, persocom w pokoju nastolatka byłby niczym więcej jak niepotrzebnym zbytkiem. Z biegiem czasu w okolicy pojawiło się ich kilka: dwa pracowały w banku, kolejne w urzędzie miasta, jeden, a właściwie jedna – niezwykle piękna i dość nieprzydatna – pomagała w salonie samochodowym, aż trzy towarzyszyły kierownikowi lokalnego supermarketu.

W tym czasie Faiowi udało się skończyć szkołę, spróbować sił w nieciekawej pracy (na stanowisku kelnera), by w końcu uznać, że to nie to… i że czegoś mu w życiu brakuje. Przez rok odłożył trochę pieniędzy. Znów mógł rozpocząć naukę, rozwinąć skrzydła…!

Zdał stresujące egzaminy wstępne, dostał się na Filologię angielską. Co prawda nie na uczelnię tak elitarną jak Uniwersytet Tokijski… ale przynajmniej miał szansę posiadać jakieś życie poza studiowaniem.

W stolicy zjawił się na dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku akademickiego. Te kilkanaście dni miało pomóc Faiowi zaaklimatyzować się w nowym mieście, to miało być wstępne podejście do nowego trybu życia. Bardziej samodzielnego życia. Miał czas, aby rozejrzeć się za dorywczą pracą (rozważał udzielanie korepetycji) i, co ważniejsze, zacieśnić więzi ze wspomnianą kuzynką-milionerką, która zamieszkiwała Tokio od urodzenia, a z którą do tej pory porozumiewał się głównie za pomocą maili.

Nie przypuszczał, że życie w Tokio okaże się tak różne od tego spokojnego, nieco monotonnego bytowania, jakie znał do tej pory. Nie przypuszczał, że Tokio będzie tak tłumne i głośne. I jakby tego było mało, średnio co trzeciej osobie mijanej na ulicy towarzyszył persocom. W ciągu pierwszych dni pobytu Flourite nauczył się żelaznej zasady: „najpierw spójrz na uszy/głowę potencjalnego rozmówcy, bo może się on okazać gadającą, myślącą konserwą".

Dopiero teraz począł w pełni doceniać gadżet, którzy sprezentowali mu rodzice jeszcze przed jego wyjazdem do Wielkiego Miasta.

Pojemna pamięć przenośna i budzik (do wyboru aż trzydzieści melodyjek!) w jednym. Do tego miała mięciutkie, gładkie i ciepłe futerko.

- Mokona? Hej, Mokona… Chodź tutaj – zawołał łagodnie Fai w głąb pokoju.

Spod poduchy zalegającej na podłodze wyczołgało się kulista istotka wielkości dłoni. Była zupełnie biała, z pyszczka przypominała daleką, beznosą kuzynkę królika, a furtką do elektronicznej magii był gustowny kolczyk zawieszony na jednym z jej długich uszu. Maskotki-widżety: jedna z pobocznych gałęzi inteligentnej technologii.

Mokona reagowała na proste polecenia, wydawała z siebie urocze przypadkowe dźwięki i była wymarzonym słuchaczem. Do tego dotrzymywała Faiowi towarzystwa w obcym mieście i samą swą obecnością sprawiała, że nie czuł się on jak… jak ostatni wieśniak.

Chwiejnym krokiem doczłapała do młodego mężczyzny i posłusznie wspięła się na jego wyciągniętą dłoń.

- To nasz nowy kolega – oświadczył Fai, przysuwając stworzonko bliżej nieruchomego obiektu – Od dzisiaj będzie z nami, umm, pomieszkiwał.

Gdyby to była dziewczyna… nie, gdyby to miało cechy fizyczne dziewczyny, Faiowi być może byłoby łatwiej.

Być może.

Nigdy by nie przypuszczał, że jego pierwszy, wypasiony persocom będzie pełnowymiarowym mężczyzną.

Po szybkiej przebieżce po tokijskich sklepach z szeroko pojętą elektroniką, Flourite obliczył, iż stać go na (zakup ratalny, tak, tak) zgrabnego laptopa o słodkiej buzi. Tradycyjne kompy były oczywiście sporo tańsze, ale tradycyjne kompy uznawano w Tokio za passé.

A Fai desperacko nie chciał się wyróżniać.

Poza tym Internet w komórce na dłuższą metę się nie sprawdzi. I dobrze byłoby wreszcie mieć coś do czego można by podłączyć Mokonę i zrobić z niej użytek. Rodzice chcieli dobrze, choć kwestia praktyczna nieco im umknęła.

Wczoraj wieczorem, podczas rozmowy telefonicznej, napomknął o tym Tomoyo. Dziś po południu miał już u siebie persocoma.

Wzbraniał się przez tą transakcją. Ha, „transakcja" to za duże słowo… Obrzydliwie Bogata Kuzynka zjawiła się w jego mieszkanku bez uprzedzenia, w towarzystwie swojej nieodłącznej ochrony i po prostu wmusiła w Faia przyjęcie tego komputera. Fai bezskutecznie się wzbraniał. W akcie desperacji powołał się nawet na argument ostateczny: „co powie ciocia, gdy dowie się, że jeden z waszych komputerów jest teraz moją własnością"?

Obrzydliwa Bogata Kuzynka obdarzyła Faia serdecznym uśmiechem i cierpliwie wyjaśniła, iż mama (pełniąca stanowisko prezesa w ogromnej firmie, znanej jako Piffle Company, która stanowiła wykapany obraz typowej bussines woman i nijak nie przypominała Ciotki-Ekscentryczki) nawet nie zauważy braku jednego komputera.

Fai przegrał z kretesem w potyczce z łagodnym, dziewczęcym uporem.

Szybko się to wszystko rozegrało. Tomoyo łaskawie przyjęła od Faia żałośnie niską sumkę, w zamian wręczyła mu całkiem nową, bezprzewodową klawiaturę oraz myszkę, torbę ubrań i drugą torbę z kilkoma parami męskich butów. Na odchodnym rzuciła imię, jakie posiadał nowy sprzęt Faia i pomachała kuzynowi na pożegnanie, życząc powodzenia.

To miało imię. Nic dziwnego, przecież nawet Mokona je miała.

Flourite wybudził się z rozmyślań. Odchrząknął.

- Ma na imię Kurogane. Przywitaj się z nim, Mokona.

Po namyśle stworzonko oświadczyło:

- Puu.

- Bardzo ładnie – pochwalił ją blondyn i usadził ostrożne na czubku swojej głowie.

Mokona, uznawszy, że jej zadanie już się zakończyło, zwinęła się w kłębek i zapadła w drzemkę. Czyli przeszła w stan zwyczajowej hibernacji.

Czym dłużej przyglądał się temu… temu kompu… temu „Kurogane" (co za dziwaczne, archaiczne imię dla takiego sprzętu), tym coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, iż dużo mniejszy, sympatyczniejszy model byłby dla Faia lepszy. Już wystarczająco mocno rzucał się w oczy przez swoje jasne włosy, oczy i osobliwie brzmiące nazwisko.

W pierwszym panicznym odruchu brał pod uwagę wymianę persocoma - oczywiście, po wcześniejszej konsultacji z panną Daidouji – na coś drobniejszego i mniej, eee, dosadnego. Tomoyo przekonywała go, że komputer z TAKIM procesorem, z TAKIMI parametrami jak Kurogane będzie się tylko przy niej marnował. A co niby Fai miałby robić z takim sprzętem, hę? Że niby hackować system uczelni? Życie to nie książka. Złapaliby go przy pierwszej takiej próbie i wpakowali do pudła na resztę młodości, dzięki bardzo.

…ale to był prezent. Drogi prezent. Do tego trochę temu? mu? współczuł.

Z pobieżnych wyjaśnień Tomoyo wynikało tyle, że firma, której bardzo zależało na współpracy z Piffle Co. obdarowała androidem córkę pani prezes. A z jej rąk persocom trafił do nierozgarniętego studenta filologii.

Nawet najbrzydszy, wybrakowany toster nie zasługiwał na taką poniewierkę.

W szczególności, że Kurogane bynajmniej wybrakowany nie był. A przynajmniej takie zapewnienia padły z ust jego poprzedniej właścicielki, u której pracował przez niespełna miesiąc.

Czy czuł się niezręcznie w towarzystwie persocomów ubranych w szpilki i nienagannie skrojone żakiety? Zaraz, czy persocomy w ogóle znają pojęcie „odczuwania niezręczności"? Mniejsza o to. Tak czy inaczej, Kurogane był jedynym męskim androidem w osobistej gwardii ochroniarzy Tomoyo.

Totalnie nietrafiony podarek. Przykre.

Flourite zmienił pozycję, przesuwając się bliżej swojego nowego „nabytku". Persocom został wtaszczony (z niejakim trudem) przez dwóch kurierów, którzy zostawili go opartego o ścianę w dość nienaturalnej pół-leżącej pozycji. Wyglądał jak wyjątkowo realistyczny manekin.

Albo nieboszczyk, po plecach Flourite'a przebiegł dreszcz.

Chwilę temu, wiedziony ciekawością, próbował przesunąć Kurogane. Słyszał, że persocomy sporo ważą. Czym nowszy model, tym lżejszy. Na oko ten tutaj ważył co najmniej siedemdziesiąt kilogramów. To stosunkowo niewiele zważywszy na jego imponujące gabaryty.

Był ubrany w piankowy kombinezon, które mają na sobie wszystkie świeżo zdjęte z taśmy androidy. Przypominał w tym płetwonurka… który za chwilę wskoczy za stery mecha. Czy coś w tym stylu. To był na pewno pomysł samej Tomoyo; jakaś metafora nowego „życia" i etc.

Fai ostrożnie uniósł ciężką, bezwładną dłoń. Skóra, to znaczy to, co imitowało skórę było miękkie i jeszcze ciepłe. Wcale nie lepkie. Był to spory plus. Na nadgarstku persocoma widniała bransoletka-plecionka: czarny rzemyk ze skromną, srebrną zawieszką w kształcie półksiężyca.

Kolejny gratisowy dodatek? Czy pożegnalny prezent od młodszej Daidouji? A może ulubiony drobiażdżek?

Komputery nie mają ulubionych drobiażdżków, poprawił się Flourite.

W każdym razie, skoro drobiażdżek znajduje się na Kurogane, to nie należy mu go zdejmować. Tak nakazuje przyzwoitość, co nie?

- Ehm, pozwolisz? – mruknął i nie doczekawszy się odpowiedzi (a to ci zaskoczenie) chwycił w dłonie głowę komputera i odchylił ją do tyłu, zaglądając pod półprzymknięte powieki.

No dobrze, to było nieco dziwne. Kurogane miał czerwone oczy. Takie zupełnie czerwone-czerwone, nie brązowe z odcieniem czerwieni. Wadliwa seria, czy może kaprys producenta?

Fai wzruszył ramionami. Co za różnica?

Opuścił ręce. Głowa nie opadła gwałtownie, tak jak miałoby to miejsce u nieprzytomnej, żywej osoby, ale nienaturalnie powoli wróciła do swojej poprzedniej pozycji.

Mężczyzna wzdrygnął się mimowolnie z obrzydzenia.

Jeszcze raz otworzył owalną, karminowo-beżową obudowę wejść i wyjść, która zastępowała prawe ucho androida. Tak jak uprzednio zobaczył nieprawdopodobną gmatwaninę kabelków, łączy i przeróżnych końcówek, więc szybko zatrzasnął ją z powrotem.

W nozdrza uderzył go zapach, na który wcześniej nie zwrócił uwagi. Nie, wcale nie nieprzyjemny. Mieszanka woni igliwia i słodkich cytrusów. Tak pachniało… wnętrze świeżo wyczyszczonego samochodu albo mieszkanie po dokładnych, świątecznych porządkach.

Ludzie używają perfum i wody kolońskiej, persocomy korzystają z koncentratów czyszcząco-konserwujących. To miało sens. Flourite zachichotał głupio do siebie.

Mokona poruszyła się lekko na jego głowie. A, no tak... wypadałoby wreszcie rozruszać nowego kolegę.

Blondyn odetchnął głęboko.

Znów przekartkował pozostawioną przez Tomoyo broszurkę, która stanowiła obszerne wyjaśnienie na temat obsługi i parametrów modelu PCN-1406T, który obecnie nosił dumne miano „Kurogane". Po wyjściu Tomoyo, Fai przez bite półtorej godziny wczytywał się instrukcję. Potem przejrzał dokładnie każdą ze sztuk ubrania należącego do androida, a jeszcze później wymyślał i zapisywał na kartce najróżniejsze wariacje słów, które mogłyby posłużyć za hasła, loginy i temu podobne.

Ze wszystkich sił próbował odwlec moment włączenia, właśnie tak. I co z tego? Miał prawo czuć się niepewnie. Miał prawo czuć się nieco zestresowany. Nie miał pojęcia w jaki sposób ustosunkować się do komputera, który będzie z nim mieszkał. Komputera, który będzie samodzielnie chodził, prowadził sensowną rozmowę i… i w ogóle będzie zachowywał się podobnie do istoty ludzkiej. W szczególności, że to nie będzie Jakiś Tam Persocom. To będzie Persocom Faia Flourite'a, niech niebiosa mają go w opiece.

Kuzynka pomyślała o wszystkim. Domyśliła się, że z przekazu oralnego, Flourite zbyt wiele nie wyniesie. Dlatego na poczekaniu zapełniła odręcznym pismem stronę w notatniku Faia.

Ta jedna strona była o niebo bardziej przydatna niż ta cała grubaśna instrukcja obsługi.

Wnętrze Kurogane nie było czystą kartką: posiadał odpowiednie oprogramowanie, po ponownym włączeniu będzie pamiętał swoje imię, osobę Tomoyo i te kilka tygodni, które u niej spędził. Ta kwestia była dla Faia zrozumiała. Partie problematyczne następowały nieco później: Kurogane był wstępnie skonfigurowany (czyli że co?), zdjęto z niego stosowne blokady, odinstalowano niektóre elementy („Potrzebujesz raczej kumpla, a nie ochroniarza, który będzie deptał ci po piętach, czyż nie?", pisała Tomoyo i Fai prostodusznie się z nią zgadzał) i poczyniono z nim jeszcze wiele rzeczy, które należało doprowadzić do końca po odpaleniu systemu, by persocom działał jak należy. Flourite żywił nikłą nadzieję, że jego rola sprowadzi się tylko do wciśnięcia jednego guziczka, a Kurogane sam zajmie się całą resztą. Staromodne stacjonarki były jednak o niebo prostsze w obsłudze.

- Miejmy to już za sobą! – rzekł Fai i zakasał rękawy.

Jeszcze raz, tak dla pewności, zerknął we wskazówki Tomoyo.

Włącznik znajdował się za lewą obudową wejść. Blondyn ostrożnie wymacał w gęstych, krótkich włosach niewielkie, regularne wgłębienie w czaszce androida. To musiało być to.

Najprawdopodobniej.

Na samym dole strony mała milionerka zawarła nieco enigmatyczną, końcową informację:

„Kurogane ma charakterek. Ktoś taki przyda się w twoim życiu, Fai :)".

- „Charakterek", hm? – zapytał Flourite, wpatrując się w nieruchome rysy – W porządku. Przekonajmy się o tym.

Klik.