tytuł: Teoria płyt
autor: eu
beta: cudna Tyone, która jest święta xD
fandom: Teen Wolf w crossie z Arrow
pairing: Derek/Stiles, Oliver/Felicity
info: AU, o którym marzyłam, a które bałam się napisać, bo średnio wychodzi mi ten cały romans
Stiles zabiera drinka z tacy i kieruje się w stronę balkonu, zastanawiając się, co, u licha, tutaj robi. Tani garnitur, który i tak musiał wypożyczyć, pije go i ogranicza mu możliwość ruchu. Prawdę powiedziawszy, jedynym pozytywem całego tego wyjazdu są darmowe jedzenie i hotel, gdzie na najtańszy pokój nie byłoby go stać nawet za dziesięć lat, gdy dostałby długo oczekiwany awans.
Kątem oka wychwytuje kolejnych pracowników wyższego szczebla w firmie, którzy czują się tutaj jak ryba w wodzie.
— Fatalnie, no nie? — pyta niewysoka blondynka; jednym haustem opróżnia swój kieliszek.
Raczej nie określiłby jej słowem „dama", ale dziewczyna wydaje się po prostu swojska. Przypomina mu Kirę, co jest dziwne, bo w blondynce nie ma nic azjatyckiego. Możliwe, że wypił za wiele i za mało zjadł. Możliwe, że zjadł coś dziwnego i właśnie odbija mu od rozchodzącej się po jego organizmie podejrzanej substancji.
— Jest znośnie — odpowiada i stara się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy bolą go od ciągłego udawania, że świetnie się bawi.
— Ciebie też boli skóra? — pyta dziewczyna. — Przysięgam, że będę się uśmiechać przez sen jeszcze kolejny tydzień po tym, jak wrócimy. Kiedy Oliver powiedział, że to konferencja o nowych technologiach, byłam pewna, że będzie tutaj pełno faktycznych specjalistów, z którymi będę mogła zamienić kilka słów. A nie, że to będzie jeden z tych wyjazdów, gdzie prezesi zabierają swoje asystentki, żeby… — dziewczyna urywa w pół zdania. — Nie mówię już więcej ani słowa, bo możesz okazać się prezesem albo asystentem… — dodaje nieznajoma.
Stiles nie może się nie roześmiać. Dziewczyna rumieni się wściekle i ściąga kolejny kieliszek z tacy kelnera, który przechodzi obok nich.
— Jestem informatykiem — mówi i wyciąga dłoń, którą nieznajoma ujmuje. — Stiles Stilinski. Hale Co. — przedstawia się. — I też nie mam pojęcia, co tutaj robię.
— Felicity Smoak. Queen Consolidated. Specjalista IT — odpowiada kobieta. — Nie wiem, czy mój dyplom MIT faktycznie znaczy tyle, że ludzie pozwalają sobie zabierać mój cenny czas, wysyłając mnie w miejsca jak to. Przepraszam — dodaje szybko. — Mam tendencję…
— Do mówienia rzeczy bez filtra — dopowiada za nią Stiles i uśmiecha się jeszcze szerzej.
Zerka niepewnie na swój kieliszek, a potem opróżnia go naraz i prawie dusi się, gdy alkohol uderza w jego gardło. Nigdy nie radził sobie z piciem, dlatego też starał się nie bywać na żadnych imprezach tego typu. Felicity wygląda jednak na nieprzejętą tymi wszystkimi ludźmi, którzy zarabiają więcej w ciągu miesiąca, niż oni zarobią w trakcie całego swojego życia.
— Sam przeważnie tak też mówię, ale jestem zdenerwowany i wtedy w zasadzie wcale nie mówię albo mówię za wiele, ale nie do końca zrozumiale, więc na jedno wychodzi — tłumaczy Stiles i śmieje się, gdy Felicity wypuszcza z ust nerwowy chichot. — Jesteśmy fatalnymi nerdami, prawda? — pyta retorycznie.
Felicity sięga po następnego drinka i prawie rozlewa alkohol na swój dekolt. Jej sukienka jest bardzo krótka. Ma krzykliwy kolor, co dziwnie pasuje do dziewczyny. Ma też dość rozbiegany wzrok, więc albo wypiła naprawdę dużo, albo nosi okulary.
— Mój szef się uparł, że muszę z nim jechać. Ja i mój dyplom z MIT służymy do naprawy laptopa, którego on nie potrafi pewnie nawet obsługiwać, bo spędził jakieś pięć lat na cholernej wyspie — tłumaczy mu.
Stiles śmieje się głośno i hałaśliwie, bo to brzmi całkiem jak prezes Hale z ciągłym wzywaniem go do swojego gabinetu, żeby podłączał mu pod USB podgrzewacz do kawy.
Możliwe, że przyjęcie zapoznawcze się kończy, bo ludzie zbierają się powoli do wyjścia. Felicity siedzi na progu okryta jego wypożyczoną marynarką, z kieliszkiem w dłoni, gdy na balkonie pojawia się wysoki, przystojny mężczyzna. Stiles pewnie nie mógłby oderwać od niego wzroku, gdyby potrafił go skupić chociaż na kilka sekund w jednym punkcie. Alkohol jednak przyjemnie buzuje w jego głowie, ale zachowuje na tyle świadomości, żeby wiedzieć, że Felicity jest na tyle pijana, że nie powinna być zabierana przez żadnego nieznajomego.
— Hej! — protestuje, ale chyba nie brzmi groźnie, bo mężczyzna ignoruje go i bierze dziewczynę na ręce. — Felicity nigdzie z tobą nie pójdzie — dodaje już dużo pewniej. — To ja ją odprowadzę do pokoju — ciągnie dalej.
Mężczyzna marszczy brwi.
— Po moim trupie ją tkniesz — warczy nieznajomy.
— Zaraz zawołam ochronę — grozi mu Stiles, bo facet jest od niego o wiele lepiej zbudowany. – Na dole są na pewno jakieś prostytutki. Felicity…
— Felicity pracuje w mojej firmie — informuje go. — I na pewno nie położysz na niej swoich rąk — dodaje.
Coś klika w głowie Stilesa, gdy dziewczyna zaczyna chichotać.
— Jesteś, Oliver — stwierdza nagle.
Mężczyzna patrzy na niego spode łba. Jest przystojny, a raczej mógłby być, gdyby nie patrzył na niego tak, jakby chciał go zabić. Cholera, nawet teraz jest przystojny.
— Jesteś szefem Felicity, który nie potrafi nawet używać laptopa — ciągnie dalej Stiles, lecz to nie jest rzecz, którą chciał powiedzieć na głos. — Czego nie słyszałem od Felicity — dodaje szybko, a Oliver tylko marszczy bardziej brwi. — Zostaw ją tutaj. Odprowadzę ją do pokoju, gdy tylko skończymy omawiać nowe metody schładzania dysków — informuje mężczyznę.
— Jeśli myślisz, że zostawię ją z tobą, ponieważ rozmawiałeś z nią pięć minut… — zaczyna Oliver i Stiles ma kolejny przebłysk.
Najwyraźniej facet sądzi, że odprowadzenie Felicity do pokoju skończy się szybkim numerkiem. Jest oczywiście w błędzie, bo Stiles jest po prostu synem szeryfa, a tatko Stilinski uczył, aby pomagać damom w tarapatach. Jest jeszcze jeden drobny szczegół.
— Wolę pendrive'y od płyt — mówi i Oliver patrzy na niego jak na kosmitę.
Felicity zaczyna śmiać się tak głośno, że nieliczni pozostali odwracają się w ich kierunku. Mężczyzna nie jest z tego zadowolony, ale pewnie żaden prezes nie chciałby zostać przyłapany ze swoim specjalistą od IT na rękach. Szczególnie, gdy ta pracowniczka ma na sobie minisukienkę i jest totalnie pijana.
— Jest gejem — dodaje Felicity, chyba dostrzegając, że Oliver nie zrozumiał jego metafory. — Wiedziałam! — krzyczy dziewczyna. — A mogłam nosić twoje dzieci! Jesteś inteligentny! I rozumiesz mnie — dodaje z rozmarzeniem.
Stiles nie potrafi się nie roześmiać.
— Felicity, jesteś wspaniała. Jestem pewien, że są setki mężczyzn, którzy rozumieją teorię kompilacji i któryś na pewno uwiedzie cię zawartością swojego twardego dysku — mówi, chociaż to brzmi totalnie bez sensu.
Ktoś za nimi chrząka i Stiles odwraca się, aby stanąć twarzą w twarz z Derekiem Hale'em. Przerażenie jest chyba doskonale widoczne na jego twarzy, bo Oliver drętwieje z Felicity na rękach i wygląda tak, jakby zastanawiał się, czy nie powinien ich bronić. Co jest śmieszne, bo Stiles nie potrzebuje ochrony. Sam też jest mężczyzną i doskonale sobie radzi. Za wyjątkiem kwestii alkoholu, którego dzisiaj było o wiele za wiele.
— Panie Hale — mówi Stiles i sam słyszy, że jego głos jest o oktawę wyższy.
Mężczyzna marszczy brwi jak zawsze, gdy coś mu się nie podoba. Stiles zastanawia się, czy słyszał tę część o pendrivie i płycie. Prawdę powiedziawszy, ma ochotę coś powiedzieć, ale wie, że jest pijany, więc to zły pomysł. Zagryza usta, a Felicity przygląda mu się ciekawie z ramion Olivera. I poważnie, facet trzyma ją na rękach od kilku minut, a nie wygląda na zmęczonego.
— Muszę poćwiczyć — mówi na głos i oczywiście jego filtr nie działa.
Felicity chichocze.
— Nasze dzieci miałyby twoje pieprzyki — zaczyna od nowa dziewczyna. — Ale wolisz pendrive'y – dodaje płaczliwym tonem. — A ci, który lubią płyty… Lubią ładne płyty… Drogie płyty — ciągnie dalej Felicity.
Stiles parska, bo to cholernie zabawne. A potem zagryza wargę, bo Derek Hale wciąż go obserwuje ze zmarszczonymi brwiami.
— Mieliśmy małe zebranie działu IT — tłumaczy szefowi.
Zmarszczka między brwiami Hale'a pogłębia się. To nie oznacza nic dobrego, ale i tak jest w dupie, więc wzdycha, wyciągając dłoń w stronę Felicity.
— Miło było cię poznać — mówi, starając się oczyścić umysł z alkoholu.
Derek Hale nie działa zbyt trzeźwiąco.
— Jesteś ładną, inteligentną płytą. Drogie płyty są przereklamowane i często zmieniają napędy — mówi dalej, bo Felicity zasługuje na całą prawdę i tylko prawdę.
— Drogie płyty są sprzedajne — dodaje dziewczyna. — A pendrive'y są uniwersalne — wzdycha jeszcze.
Stiles jest pewien, czy faktycznie słyszy prychnięcie, ale na balkonie prócz nich znajduje się tylko cholerny Derek Hale. Nie widział nawet ani razu, żeby mężczyzna uśmiechnął się chociaż, więc to niemożliwe, żeby był ubawiony tą sceną. Możliwe, że jest zirytowany, więc to oznacza, że Stiles tylko pogarsza swoją sytuację. Sądząc po minie mężczyzny, zwolniony był pięć minut temu. Teraz więc musi być martwy. Cholera, może już jest martwy i nawet tego nie wie. Nie takie plotki chodziły o Dereku Hale.
— Czy Queen Consolidated nie szuka pracownika? — pyta zrezygnowany i to kolejny błąd.
Pewnie powinien poczekać na faktyczne zwolnienie. Hale pewnie lubi robić to osobiście. Może dostanie wpis do akt i Oliver nie będzie chciał go zatrudnić. Mężczyzna zresztą widział go pijanego. I Felicity też, więc pewnie oboje są zwolnieni. Albo martwi.
— Co? — pyta Derek Hale.
Jego głos jest przyjemnie niski. I Stiles pewnie nie będzie miał więcej okazji go posłuchać. Nawet wtedy, gdy mężczyzna po prostu mówi mu krótko o tym, że jego podgrzewacz pod USB nie działa. Tym nawet Greenberg jest się w stanie zająć, więc Stiles żył po prostu w złudnym przeświadczeniu o tym, że jest potrzebny.
Albo Derek Hale zmusi sekretarkę, żeby parzyła mu częściej świeżą kawę. To całkiem logiczne i mniej kosztowne niż nowy pracownik. Taki, który nie upija się drugiego dnia cholernej konferencji na Bahamach.
— Przynajmniej nie spalę się na słońcu — mówi Stiles i wie, że nie brzmi zbyt sensownie, bo Oliver marszczy brwi, jakby nie nadążał.
Felicity znowu chichocze.
— Simsy! — mówi dziewczyna. — Stworzę dla ciebie avatara i wtedy będziemy mogli mieć dzieci, chociaż wolisz pendrive'y — dodaje, dumna z siebie, że ewidentnie znalazła rozwiązanie dla tego problemu.
— Nie będzie żadnych internetowych dzieci — przerywa im Oliver, co jest bardzo niegrzeczne.
— Masz uczulenie na sierść? — pyta Felicity kompletnie ignorując to, że jest wynoszona z balkonu.
— Na truskawki! — odkrzykuje Stiles.
Nie wie, czy dziewczyna słyszała, ale to nieważne, bo nagle robi mu się chłodno. Słońce niedługo wzejdzie, a Felicity ma jego jedyną marynarkę. Może będzie pamiętała, żeby mu ją oddać, ale nie jest pewien. Sam na pewno o tym nie pomyśli w pierwszej kolejności.
— Chcesz odejść z pracy? — pyta nagle Derek Hale.
I co facet, u diabła, jeszcze tu robi?
Stiles zastanawia się, czy to ziemia zaczęła szybciej się kręcić, czy ostatni drink dostał się do jego krwiobiegu. Możliwe, że te dwa zjawiska nastąpiły jednocześnie. Może kolejny meteor spadł na ziemię, gdy upijali się z Felicity.
— Zwolniłeś mnie — tłumaczy spokojnie, bo Hale najwyraźniej nie nadąża.
I faktycznie mężczyzna marszczy brwi, jakby nie rozumiał nic a nic. Co nie jest nowością, bo może i prowadzi ogromne przedsiębiorstwo, ale nie potrafi podłączyć podgrzewacza pod USB.
— Powiesz sekretarce, żeby parzyła ci świeżą kawę i już nie będę potrzebny — wzdycha Stiles jeszcze.
Derek Hale marszczy brwi jak zawsze. Co oznacza tylko, że Stiles coś palnął. Jego szare komórki nie chcą pracować na jego rzecz. Ewidentnie zbuntowały się w ramach protestu za masowe alkoholowe komórkobójstwo, którego tego wieczoru dokonał. Nie wini ich. Sam też oflagowałby się i spalił publicznie stanik, gdyby taki posiadał i ktoś zaprosił go na podobną demonstrację.
— Muszę zadzwonić do Lydii — mówi, bo jeśli ktoś ma jakieś informacje o podobnych imprezach, to na pewno ona.
Derek Hale wciąż patrzy na niego tym okropnie oceniającym wzrokiem, który doprowadzał go do nerwicy przez ostatnie pół roku. Stiles zastanawiał się jak serce mężczyzny nie wysiadło, bo pił mnóstwo kaw. I kto cały czas wyciąga podgrzewacz z USB?! Był wzywany do gabinetu prezesa przynajmniej cztery razy w tygodniu.
Scott żartował nawet, że to czymś śmierdzi. Oczywiście Jackson za pierwszym razem twierdził, że pewnie Derek Hale chce go zwolnić. Potem wiodącą teorią było, że prezes czeka na dobry powód, więc Stiles starał się, jak mógł, wykonywać swoją pracę w bezwzględnej ciszy. Hale zresztą nigdy nie mówił nic do niego i pewnie nawet go nie zauważał. Stiles potrafił być niedostrzegalny, gdy naprawdę chciał i akurat nie wywracał jakiegoś wazonu. Albo coś.
Coś klika w głowie Stilesa i orientuje się, że popełnił kolejny błąd, za który winę zrzuca tylko i wyłącznie na alkohol. Trzeźwy i w normalnych warunkach nigdy nie odważyłby się mówić do Dereka Hale'a per ty. Wie, że kierownictwo jest ze sobą po imieniu i nawet Jackson, szef ich wydziału zwraca się do prezesa po imieniu, ale coś z tym wspólnego może mieć spleciona historia obu rodzin. Whittemore'owie w zasadzie dorastali na podwórku z Hale'ami.
— Panie prezesie — wtrąca Stiles.
Możliwe, że jego umysł rozciąga czas, bo wydaje mu się, jakby stali na tym przeklętym balkonie jakąś godzinę. Słońce jednak jeszcze nie wstało, a chłodna bryza zaczyna owiewać taras. Stiles orientuje się, że Felicity ma jego marynarkę, a ponieważ było fatalnie gorąco, nie ubrał pod koszulę niczego. Czuje, że jego sutki twardnieją z zimna, co oznacza, że pewnie w tym nikłym świetle pojedynczej lampki wszystko widać. Jeśli nie bezpośrednio to przez cień rzucany na materiał.
Instynktownie próbuje zapleść dłonie na piersi, ale jego koordynacja normalnie pozostawia wiele do życzenia. Teraz jest jeszcze gorzej.
Hale spogląda na jego wysiłki z czymś, co mogłoby być rozbawieniem.
— Świetnie — wzdycha Stiles, nie mogąc się powstrzymać.
Ubawił Dereka Hale'a swoją nieporadnością i mężczyzna teraz pewnie zastanawia się, jakim cudem w dziale badawczym trzymają takich durniów. Jakim cudem jeszcze niczego nie wysadził. Chociaż to pewnie akurat przez brak materiałów wybuchowych. Drobne spięcia sieci oczywiście się zdarzały, ale przytrafiały się naprawdę wszystkim.
Stiles już otwiera usta, żeby coś dodać, ale Derek Hale patrzy na jego klatkę piersiową, rumieni się i odwraca wzrok.
— Cholera — mruczy Stiles, próbując na nowo się zakryć, co ponownie kończy się fiaskiem.
Koszula jest zbyt śliska i chociaż ma spocone dłonie, nie chcą się do niej przykleić.
— Zmarzłeś — mówi nagle Derek Hale.
Mężczyzna rozpina swoją marynarkę i ściąga ją bardzo szybko. Umysł Stilesa na pewno robi coś śmiesznego z czasem i przestrzenią, bo w jednej chwili Derek stoi kilka kroków od niego, a w drugiej coś ciepłego i dużego okrywa jego plecy.
Stiles nie bardzo wie, co oznacza ciemność, którą rejestruje później, ale ma szczerą nadzieję, że plotki o tym, że taniej jest uśmiercić pracownika, niż go zwolnić, są nieprawdą.
